Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lwów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lwów. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 października 2021

Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk - Ostatnie lata polskiego Lwowa

Tygiel narodów, kultur i religii

      Na ostatnie półwiecze polskiego Lwowa, w wersji podanej przez Sławomira Kopera i Tomasza Stańczyka, złożyły się wydarzenia ważne dla historii Polski i najpiękniejszego miasta Galicji. Charakterystyczny dla niego tygiel narodów, kultur i religii, owocował w przeszłości niezliczoną ilością faktów opisanych w rzeczonej książce. Oddzielnie i bardzo szeroko (jedna trzecia część książki) przybliżono wojenne i okupacyjne dzieje grodu nad Pełtwią, zapoczątkowane wrześniową hekatombą 1939 roku. W „mieście, którego już nie ma” dokonywały się zacięte obrony Polaków przed Niemcami, Sowietami, Ukraińcami, prześladowania i eksterminacje oraz trwały okrutne okupacje.
     Przekrój tematyki poruszanej przez autorów wykazuje się ogromną różnorodnością: od Panoramy Racławickiej do Lwowskiej szkoły matematycznej rezydującej w kawiarni Szkocka, od Cmentarza Orląt na Łyczakowie do Wesołej Lwowskiej Fali, od Mordu profesorów lwowskich do piłkarzy Pogoni i Czarnych Lwów. Obok jasnych kart historii Lwiego Grodu, jak np. narodziny ruchu strzeleckiego, ormiańskie osadnictwo, walki o polskość czy nadanie miastu orderu Virtuti Militari, historycy podali do wiadomości czytelników informacje o incydentach z pogranicza półświatka: morderstwo namiestnika Galicji, zabójstwo aktoreczki przez przyszłego samobójcę, defraudacja funduszy przez seksoholika i liczne skandale obyczajowe. Ciemne strony lwowskich dziejów miały także większy ciężar gatunkowy – konflikty wieloetnicznego polsko-żydowsko-ukraińskiego miasta skutkowały gettem ławkowym, krwawymi pogromami, politycznymi zabójstwami, co rzetelnie odnotowali badacze historii, podsumowując swą pracę: „To  r z e c z y w i s t y  obraz miasta i jego mieszkańców, bez idealizacji czy retuszu”.

Dom Techników i Dworzec Główny we LwowiePomnik Jana III Sobieskiego we LwowieWesoła Lwowska Fala

Odbrązowić przeszłość

     Na kartach historycznej publikacji swoje miejsce znaleźli wybitni Polacy, dla których Lwów był matecznikiem pamiętanym do końca życia i ewidentnie determinującym ich przyszłość. Autorzy starali się odbrązowić przywoływane postaci, lecz niejednokrotnie sięgali do zbyt osobistych szczegółów ich biografii (granice dobrego smaku przekroczyła charakterystyka tasiemca Gabrieli Zapolskiej). Szczęśliwym trafem, łagodniej odniesiono się do legendy Szczepka i Tońka – słynnych bałakających batiarów, poety i satyryka Mariana Hemara czy pisarza science fiction Stanisława Lema.
     Walory książki o Lwowie znacznie podniosła jej przebogata warstwa graficzna. Zdjęcia pochodzące z archiwów autorów oraz zasobów bibliotek i Narodowego Archiwum Cyfrowego doskonale dopełniły tekst oparty na dokumentach wzmiankowanych w przypisach. Archiwalne i współczesne, barwne i czarno-białe fotografie przedstawiające osoby, miejsca i wydarzenia, kopie dokumentów, wycinki prasowe, okolicznościowe afisze, reprodukcje obrazów znakomicie zilustrowały „Ostatnie lata polskiego Lwowa”. Mój podziw wzbudziła również bogata, kilkunastostronicowa Bibliografia, zawierająca pozycje literatury wspomnieniowej, opracowania nt. Lwowa, artykuły prasowe i adresy stron internetowych.

A miało być tak pięknie...

    Uważna lektura książki popularyzatorów historii Polski wzbudziła u mnie ambiwalentne odczucia. Czemu miała służyć nadmierna fragmentacja tekstu? Niemal trzydzieści rozdziałów, z których każdy zawiera relacje z niecodziennych zdarzeń i zwięzłe komentarze do nich, podzielono na dwustronicowe podrozdzialiki. Moim zdaniem czytelnicy doskonale poradziliby sobie z dłuższymi partiami druku, tym bardziej, że użyto w nich niewyszukanego języka literackiego.
     Pozycje literatury popularnonaukowej, z naciskiem na popularne, nie aspirują do miana literackich arcydzieł, jednakże niniejsza publikacja przypomina czasem powszechnie znaną internetową encyklopedię. Znani publicyści prowadzą w niej zwięzłą, płynną narrację, dzięki czemu książkę czyta się bez wysiłku, a jej wartości poznawcze pozostają niekwestionowane. Niemniej jednak, zamiast logicznie opracowanego przeglądu faktów czytelnicy tomu „Ostatnie lata polskiego Lwowa” otrzymali niespójną mieszaninę zdarzeń o nierównej randze historycznej i społecznej. A mogło być tak pięknie, jak wyrażono w następującej frazie: «Panorama [Racławicka – MP] przedstawia tryumf polskiego oręża, a nie „najzwyczajniejsze w świecie utarczki”».

Kawiarnia Szkocka we Lwowie Cmentarz Obrońców Lwowa i cegiełka na jego odbudowę Galicyjska Kasa Oszczędności we Lwowie


Bolesna prawda historyczna

     Treść rzeczonej książki przywołuje także nierozwiązane, a bolesne dla nas Polaków zagadnienia. Po ostatecznym rozwiązaniu kwestii polskości arcy-pięknego miasta – wymordowaniu lub wypędzeniu większości (90%) zamieszkujących go Polaków – rozpoczęto „Walkę o lwowskie dobra kultury”. Skarby zgromadzone w Lwowskiej Galerii Obrazów oraz Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich próbowano odzyskiwać ponad pięćdziesiąt lat. Ponowione wnioski rewindykacyjne o zwrot polskich zbiorów od ćwierćwiecza czekają na rozpatrzenie przez ukraińskie władze…
     Wytrawni historycy polscy, w tym Sławomir Koper i Tomasz Stańczyk, zwracają uwagę na stosunek Ukraińców, obecnych włodarzy Lwowa, do prawdy historycznej i przytaczają przykłady przekłamywania wspólnej historii polsko-ukraińskiej (ludobójstwa, eksterminacje Polaków, np. Rzeź Wołyńska), niszczenia śladów polskości we Lwowie (czołgi miażdżące groby na Cmentarzu Obrońców Lwowa), czy hołdowania zbrodniarzom spod znaku OUN-UPA (przyznanie tytułów Bohatera Ukrainy Stefanowi Banderze i innym nacjonalistom). 
     Kamienne posągi lwów z Cmentarza Łyczakowskiego, więzione w siermiężnych skrzyniach, nie mogą kontemplować polskich grobów. Nie zważając na poprawność polityczną bezgłośnie obwieszczają syntezę dziejów Lwiego Grodu słowami 
Zawsze wierny Tobie Polsko Cmentarz Orląt - Pomnik Chwały z uwięzionymi lwami - fot. twojahistoria.pl/

 

Tekst ukazał się na blogu CzytamPoPolsku.pl 

piątek, 16 października 2020

Joanna Wtulich, Ogień i lód. Trylogia lwowska #1

 



Lwów nazywany jest często małym Paryżem. Mówią, że miasto zbudowano z miłości do spokoju oraz w prawdziwie europejskim stylu i z zachowaniem delikatnego piękna. We Lwowie zawsze dominuje szczególny nastrój, jak i styl, które mają wpływ praktycznie na wszystko, co tylko znajduje się w mieście, tj. na nazwy małych sklepików i kawiarni, wyrafinowaną elewację budynków, piękne i oryginalnie zaprojektowane witryny, czy też wnętrza zabytkowych kamienic wybudowanych w centralnej części miasta. Przez cały czas swojego istnienia Lwów był bardzo dobrze znany w Europie. 

Lwów to także miasto o wielowiekowej historii, w którym splotła się kultura różnych narodów. Ciężkie i niezwykle ciekawe dzieje tego obecnie ukraińskiego miasta liczą siedem i pół wieku. Historycy ustalili bowiem, że ludzie osiedlili się na terenie współczesnego Lwowa już w V wieku. Pierwotnie ziemie te należały do Księstwa Wielkomorawskiego, a następnie do Polski. W 981 roku tereny te zostały przyłączone do Rusi Kijowskiej przez wielkiego księcia kijowskiego Włodzimierza I Wielkiego (?-1015). Z kolei w 1256 roku książę Rusi Halickiej Daniel I Romanowicz (1201-1264) założył miasto galicyjsko-wołyńskie i nazwał je imieniem swego syna Lwa. Centrum Lwowa stanowił wówczas Rynek. Miasto było bardzo dobrze chronione przez fortyfikacje zbudowane z uwzględnieniem warunków naturalnych, takich jak pagórki wzgórza Wysokiego Zamku i rzekę Pełtewę. 

Po śmierci Daniela Romanowicza, jego syn książę Lew I Halicki (ok. 1228 – ok. 1301) przeniósł do Lwowa stolicę państwa galicyjsko-wołyńskiego. Miasto pozostało stolicą przez wszystkie kolejne panowania różnych władców. W 1303 roku książę Jerzy I Lwowic (pomiędzy 1247 a 1254 – 1308) zażądał od patriarchy Konstantynopola odrębnego i niezależnego od Kijowa galicyjskiego obszaru metropolitarnego, którego centrum mieściłoby się właśnie we Lwowie. Należy pamiętać, że w książęcym Lwowie, oprócz osad ukraińskich i polskich, znajdowały się także osady niemieckie, tatarskie i ormiańskie. Wokół domów mieszczanie uprawiali ogrody, natomiast pola uprawne znajdowały się na zachodnim brzegu Pełtewy w rejonie obecnej Alei Czornowola. W 1340 roku, po otruciu przez bojarów księcia Jerzego II Trojdenowicza (ok. 1310-1340), polski król Kazimierz III Wielki (1310-1370) najechał na Lwów, splądrował miasto (zwłaszcza Wysoki Zamek) i wywiózł do Polski koronę galicyjską. Wtedy też bojarowie galicyjscy pod wodzą Dymitra Detki (?-1349) wypędzili króla Kazimierza i utworzyli republikę bojarów galicyjskich, która przetrwała dziesięć lat, a na jej czele stał wspomniany Dymitr Detko, któremu nadano tytuł „władcy Rusi”. 

 

Lwów. Plac Mariacki (obecnie Plac Mickiewicza)
Pocztówka pochodzi z około 1910 roku.

 

W roku 1349 Kazimierz III Wielki ponownie zaatakował Galicję i zdobył Lwów. Nadał miastu status stolicy Królestwa Rusi, wchodzącego w skład ówczesnej Polski z pełnymi prawami autonomicznymi. Kazimierz Wielki wraz z oblężeniem Starej Rusi podbił nowe tereny miejskie, które stały się fundamentem obecnego Lwowa. W 1370 roku, po śmierci Kazimierza Wielkiego, jego siostrzeniec, król Polski Ludwik I Węgierski (1326-1382) mianował księcia Władysława Opolczyka (pomiędzy 1326 a 1332 – 1401) zastępczym władcą Królestwa Rusi, który na siedem lat przyłączył Galicję do Węgier. Panowanie węgierskie trwało dziewięć lat, po czym w 1387 roku polskie wojska pod wodzą królowej Jadwigi Andegaweńskiej (ok. 1374-1399) ponownie podbiły Lwów. Od tej chwili miasto stało się ośrodkiem administracyjnym prowincji ruskiej. We Lwowie znajdowały się rezydencje biskupów prawosławnych, ormiańskich, rzymskokatolickich oraz unickich, a także było tam trzy gminy żydowskie (miejska, przedmiejska i karaicka). Na początku XV wieku miasto liczyło około dziesięciu tysięcy mieszkańców, a w pierwszej połowie XVIII wieku było ich już około trzydziestu tysięcy. Podstawą rozwoju gospodarczego Lwowa były handel i rzemiosło. 

Przez wiele lat Lwów był miastem, które pozostawało twierdzą i wielokrotnie musiało odpierać ataki najazdów głównie ze strony Tatarów i Turków. Przetrwało też oblężenie wojsk Bohdana Chmielnickiego (1595-1657), natomiast spłacone w 1672 roku przez Turków będących wówczas sojusznikami kozackiego hetmana Piotra Dobroszenki (1627-1698), tylko jeden raz zostało zdobyte przez wojska szwedzkie. Z kolei w 1707 roku car Piotr I Wielki (1672-1725) przybył do Lwowa celem przygotowania wyprawy przeciwko królowi Szwecji Karolowi XII Wittelsbachowi (1682-1718). W tym samym czasie Lwów odegrał ważną rolę w rozwoju kultury. Uniwersytet Lwowski, który został założony w 1661 roku był jednym z najstarszych uniwersytetów w Europie Środkowej i pierwszą wyższą uczelnią na ziemiach ukraińskich. 

W 1772 roku Lwów stał się natomiast częścią monarchii habsburskiej oraz stolicą najpiękniejszej części królestwa galicyjsko-wołyńskiego. Początkowo rząd austriacki był dość tolerancyjny dla rodzimej ludności ukraińsko-polskiej, ale potem, tj. na początku XIX wieku, władze centralne zaczęły przekształcać Lwów w miasto niemieckie. Na przykład na Uniwersytecie Lwowskim wyjątkowo został wprowadzony język niemiecki, co stało się powodem buntu antyaustriackiego w 1848 roku. Aby go powstrzymać, carskie wojsko musiało skoncentrować ostrzał na Lwowie. W czasie zamieszek najbardziej ucierpiał gmach Uniwersytetu Lwowskiego przy ulicy Teatralnej. W rezultacie cesarz austriacki zwrócił Lwowowi dawne przywileje, a zwłaszcza ten dotyczący samorządu i języka. 

 

Lwów. Stary Uniwersytet i kościół pod wezwaniem świętego Mikołaja (1851)


 W 1870 roku w wolnych wyborach została wybrana Rada Miejska. Należeli do niej wszyscy etniczni mieszkańcy Lwowa. W tym samym czasie w mieście powstały również nowe partie polityczne. Mocarstwo austriackie zburzyło mury obronne, powiększyło terytorium miasta i stworzyło warunki dla jego rozwoju. Wtedy też zbudowano nowy ratusz, operę, katedrę dominikańską, dworzec główny oraz wzniesiono wiele innych wspaniałych dla miasta budowli. Uruchomiono także tramwaj elektryczny. I tak oto wraz z historycznymi rozważaniami na temat Lwowa dochodzimy do początku XX wieku, kiedy to rozgrywa się akcja pierwszego tomu trylogii Joanny Wtulich. Główną bohaterką powieści jest młodziutka hrabianka Anna Lipińska. Wraz z ojcem i dwoma braćmi mieszka we Lwowie. Matka Anny od dawna nie żyje. Pomimo że Lipińscy posiadają też majątek w Niesłuchowie, to jednak większość czasu spędzają właśnie we Lwowie. Dzieje się tak dlatego, iż nadszedł już najwyższy czas, aby Annę wydać za mąż, a i młodzi mężczyźni też powinni pomyśleć o dobrym ożenku. W związku z tym hrabianka zaczyna prowadzić dość intensywne życie towarzyskie. Bywa na balach, chodzi do teatru, gdzie ma okazję spotkać młodych mężczyzn odpowiadających jej statusem społecznym. Pewnego dnia na jej drodze staje pułkownik Michał Dukajski. Choć praktycznie od pierwszej chwili coś ich do siebie przyciąga, to jednak Anna robi wszystko, aby tylko pozbyć się natręta. Nie jest to takie proste, ponieważ oficer jest uparty i doskonale wie, czego chce. Pomimo że przez jego życie i łóżko przewinęło się sporo kobiet, to jednak niepokorna hrabianka zaczyna spędzać mu sen z powiek. Michał wie, że ona i tylko ona musi zostać jego żoną. Czy za tym pragnieniem kryją się jedynie głębokie uczucie i pożądanie, czy może jest w tym wszystkim jakieś drugie dno, o którym Anna nie ma na razie najmniejszego pojęcia? 

Szybko okazuje się, że pułkownik Michał Dukajski nie jest jedynym mężczyzną, który upatrzył sobie młodziutką hrabiankę. Fakt, że Anna ma adoratorów wcale nie dziwi, ponieważ dziewczyna jest nad wyraz piękna i przyciąga spojrzenia mężczyzn wszędzie tam, gdzie się tylko pojawi. I tak oto pewnego dnia Anna staje się obiektem westchnień niejakiego Adama Małaszewicza. To przemysłowiec, o którym dziś powiedzielibyśmy biznesmen. Mężczyzna niedawno wrócił z Paryża i wydaje się, że jego jedynym celem jest znalezienie sobie żony. Czy zatem uda mu się zdobyć serce hrabianki? A może będzie musiał stoczyć nierówną walkę z Dukajskim, który przecież tak łatwo nie odpuści? A co na to sama zainteresowana? Którego z nich wybierze Anna Lipińska? I co najważniejsze: którego z mężczyzn zaakceptuje jej ojciec? 

 

Teatr Miejski we Lwowie na pocztówce z 1905 roku

 

Ogień i lód to nie tylko romantyczna historia z udziałem dwóch zakochanych mężczyzn i jednej kapryśnej hrabianki. Ta historia ma również drugie dno. Jest ona niezwykle istotna przede wszystkim z punktu widzenia kobiet. Jak wiadomo początek XX wieku to narodziny ruchów feministycznych, których zasadniczym celem stała się walka o prawa kobiet, szczególnie w kontekście politycznym. Kobiety dążyły do przyznania im praw wyborczych. Najbardziej znane w tej kwestii są działania sufrażystek w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Wydaje się więc, że Anna Lipińska coś na ten temat wie, gdyż podczas spotkań towarzyskich wielokrotnie wypowiada swoje zdanie w obronie kobiet, czym wprawia w zakłopotanie nie tylko swego ojca, ale też inne osoby reprezentujące starsze pokolenie, które zostało zupełnie inaczej wychowane i nie potrafi zrozumieć, że czasy się zmieniają i kobieta nie jest stworzona jedynie do zajmowania się domem, mężem i dziećmi. Anna dość jednoznacznie podkreśla, że ceni sobie niezależność i nie ma najmniejszego zamiaru podporządkować się mężczyźnie, który zdecyduje się z nią ożenić. Z drugiej strony jednak gdy w grę wchodzą uczucia, jej niezależność jakby topniała. Jest to niebezpieczna mieszanka, która może doprowadzić hrabiankę do zguby. 

Oprócz powyższego, czytelnik ma też okazję przyjrzeć się postaciom reprezentującym różne środowiska ówczesnego lwowskiego społeczeństwa, co oznacza, że może poznać różnorakie charaktery. Każdy z bohaterów jest inny i każdy ma coś innego do ukrycia. Cała opowieść posiada niepowtarzalny klimat. Joanna Wtulich przenosi czytelnika w czasy szczególne, jeśli chodzi o historię. To Polska z okresu zaborów. Pomimo że autorka bardziej skupia się na losach poszczególnych bohaterów i ich emocjach, to jednak nie zapomina o tle historycznym, a co za tym idzie, o ważnym wydarzeniu mającym miejsce 12 kwietnia 1908 roku, które ściśle związane było z Uniwersytetem Lwowskim. Wydarzenie to było owocem konfliktu pomiędzy Polakami a Ukraińcami. 

 

Panorama Lwowa przed 1924 rokiem


 Moim zdaniem Ogień i lód to doskonały wstęp do dalszej części opowieści o hrabiance Annie Lipińskiej i towarzyszących jej osobach. Jestem przekonana, że – podobnie jak w pierwszym tomie – w kolejnych częściach również nie zabraknie emocji i życiowych komplikacji. Ta powieść to moje pierwsze spotkanie z prozą Joanny Wtulich i nie ukrywam, że bardzo udane. Bohaterowie są wiarygodni i doskonale wpisani w realia, jakie panowały w ówczesnym Lwowie. Ponieważ jest to literatura typowo kobieca, polecam ją przede wszystkim kobietom. Książka jest bowiem gwarancją mile spędzonego czasu i oderwania się od trudnej obecnie rzeczywistości. To opowieść, która choć na chwilę pozwoli zapomnieć o problemach i sprawi, że przeniesiemy się na lwowskie salony, gdzie panowała swoista atmosfera tak odmienna od tej, jakiej doświadczamy dzisiaj. 

 

Agnieszka Różycka

tłumaczka, autorka, dziennikarka, eseistka



Tekst oryginalny ukazał się na blogu W krainie czytania i historii



środa, 12 lutego 2020

Kasper Pawlikowski - Z Medyki wspomnienia rodzinne


Można wiecznie żyć historią

     Wspomnienia rodzinne Kaspra Pawlikowskiego sięgają do Medyki, Zakopanego, Lwowa, Rzymu, Londynu – miejsc, gdzie wykuwała się osobowość, charakter i morale kontynuatora tradycji znamienitego rodu. Niezwykle drobiazgowe, plastyczne opisy gniazd rodzinnych i ich mieszkańców powstały z okruchów pamięci polskiego emigranta żyjącego sześćdziesiąt pięć lat poza granicami Kraju. Niesprawiedliwymi wyrokami historii Kasper Pawlikowski wraz z rodziną, niemal całe dorosłe życie spędził z dala od Polski, od rodowego majątku w Medyce, od Domu pod Jedlami w Zakopanem…
Zżymam się ilekroć dobiegają do mnie oburzone głosy „nowoczesnych” Polaków, euroentuzjastów, domagające się zerwania z przeszłością – „nie można wiecznie żyć historią!” – krzyczą, „dość tego rozpamiętywania przeszłości”.
Budząca grozę historia II wojny światowej oraz brunatnej i czerwonej okupacji odcisnęły niezatarte piętno na wszystkich polskich rodzinach, i tych patriotycznych, nieustraszonych, dzielnych, jak i tych kolaboranckich, asekuranckich, tchórzliwych. Te pierwsze rodziny poniosły jednak niewspółmiernie wysokie straty, a wraz z nimi poważnego uszczerbku doznała polska kultura, nauka, sztuka. Jak więc można zapomnieć o krzywdach zadanych żywemu organizmowi Rzeczypospolitej, odradzającej się po ponad wiekowej niewoli? Tego robić nie wolno!

Kto Ty jesteś? – Polak mały

     Wspomnienia potomka rodu Pawlikowskich, „medyckich Medyceuszy”, pozwoliły choć na chwilę przenieść się myślą do okresu sielankowego dzieciństwa chłopca wyrosłego w atmosferze domu pełnego miłości. Domu, który wychowywał i uczył… Tradycyjny polski dom szlachecki wyposażał dzieci w moralny kod i wyrabiał w nich etyczne postawy. Przekazywał potrzebę otwartości na świat i ludzi (stąd m.in. nacisk na naukę języków obcych). Jednocześnie w domu tym „obce wpływy były… selektywnie kontrolowane, a własne kultywowane”. Podstawy patriotyzmu wpajano młodemu pokoleniu na różne sposoby: gawędy starszych, odpowiednie lektury, celebrowanie polskich świąt, aż po przykład własnego zaangażowania w „polskość”. Wśród przodków i krewnych Kaspra Pawlikowskiego mnożyły się bohaterskie życiorysy osób poświęcających się służbie społeczeństwu, a nawet składających swe życie na ołtarzu ojczyzny. Beata Obertyńska (Dziodzia), ciotka autora, więziona była przez NKWD we lwowskich Brygidkach, Kijowie, Odessie, Charkowie, Starobielsku i wywieziona do łagru Loch-Workuta. Wuja Kaspra, Ludwika Wolskiego (Luk), Ukraińcy aresztowali, torturowali, rozstrzelali i wrzucili do dołu śmierci. A kilkanaście lat wcześniej jego ojciec chrzestny, Władysław Bełza, napisał dla małego Luka znany wszystkim Polakom „Katechizm polskiego dziecka”.
Kto Ty jesteś? – Polak mały…

Biblioteka Medycka

     Kasper Pawlikowski – spadkobierca znakomitego rodu – w swobodnym tonie, bez cienia próżności, jednym tchem wymienił nazwiska wybitnych postaci krewnych i powinowatych Pawlikowskich herbu Cholewa. W poczet tych znamienitych Polaków należeli: Mieczysław Pawlikowski, Jan Gwalbert Pawlikowski, Michał Gwalbert Pawlikowski, Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski, Maryla Wolska, Beata z d. Wolska Obertyńska, Aniela z d. Wolska (Lela) Pawlikowska, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (Lilka),… O ich zasługach dla Polski i Polaków Kasper Pawlikowski wspomina jakby mimochodem, nie epatując czytelników doniosłością dokonań przodków czy to w zakresie ochrony przyrody, czy dziedzictwa narodowego, kultury, sztuki, literatury (vide wydawanie tomów Biblioteki Medyckiej, Archiwum Pawlikowskich przekazane do Biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie).

Pałac w Medyce - https://fotopolska.eu/
Pałac w Medyce - https://fotopolska.eu/
Dom pod Jedlami w Zakopanem - https://fotopolska.eu/
Dom pod Jedlami w Zakopanem - https://fotopolska.eu/









 

Medyka, Lwów, Zakopane

     Autor książki opuścił Polskę jako nastolatek. To, co zapamiętał, zachował w sercu na dziesięciolecia, by w sędziwym wieku dziewięćdziesięciu lat opowiedzieć rodakom w Polsce i poza jej granicami o losach swojej rodziny. Losy te związane były z trzema flagowymi siedzibami: pałacem w Medyce, willą Zaświecie we Lwowie i Domem pod Jedlami  w Zakopanem. Z ogromnym pietyzmem autor oprowadził nas po wnętrzach baszty, gotowalni, salonów, sypialni i po zimowym ogrodzie Medyki. Po mistrzowsku przekazał atmosferę zmieniających się pór dnia czy pór roku. Pozwolił przyjrzeć się zwyczajom panującym w poszczególnych domach. Zwyczaje te uległy diametralnej zmianie w czasach wojny i okupacji, czemu emigrant z Medyki daje wyraz w swych „Wspomnieniach rodzinnych”. Za sprawą wojennych gości dworu w Goszycach ściany domu wypełniały się do granic wytrzymałości”, a jego właściciele spełniali się w roli dobroczyńców dziesiątków uchodźców ze wschodu i zachodu Polski. Trudno się temu dziwić, skoro właśnie w Goszycach 3 sierpnia 1914 roku Ułańska Siódemka Władysława Beliny-Prażmowskiego otrzymała wsparcie od gospodarzy po przekroczeniu granicy zaboru rosyjskiego.

 

Ukryte sensy dawnych zdarzeń

     Nade wszystko jednak, na retrospekcyjnych kartach publikacji, Kasper Pawlikowski skupił się na bliskich osobach, które zaistniały we wczesnych latach jego życiorysu. Niejednokrotnie przeznaczał całe rozdziały na prezentację swych krewnych, nie ograniczając się do obrazu własnych relacji z danym człowiekiem, lecz ukazując ich w szerszym kontekście przekonań, poglądów, pasji, osiągnięć. Pisarz często przeprowadzał niemal psychologiczną analizę postaci, pragnąc tym samym „zrozumieć ukryte sensy dawnych zdarzeń”. Tworzone przez niego wizerunki członków rodziny zmieniały się w czasie dorastania dziecka, młodzieńca, aż do postrzegania ich przez dorosłego człowieka. W unikalnych zwierzeniach „dziecięcia wieku” przeważa opisanie matki autora – Leli – uzdolnionej malarki, córki poetki Maryli Wolskiej, i wnuczki Wandy Monné – narzeczonej malarza Artura Grottgera. Z wielką atencją syn stworzył portret Anieli Pawlikowskiej, bardziej artystki niż matki, przechodząc od zauroczenia małego dziecka tajemnym światem malarki, aż do pełnego uznania zasług matki dla utrzymania rodziny w początkach emigracji.

Fotografie, listy, obrazy

     Autor posłużył się znakomitym materiałem źródłowym w formie kilkuset listów swych dziadków Jana Gwalberta i Wandy Pawlikowskich. Głęboka analiza korespondencji sprzed wieku pozwoliła autorowi uzyskać wgląd w stosunki rodzinne i przyjrzeć się rodzinnej przeszłości. Bogaty zbiór ilustracji przybliżył czytelnikom obraz epoki Pawlikowskich h. Cholewa, a publikowane reprodukcje dzieł sztuki dowiodły artystycznych talentów członków rodziny. Fotografie pochodzące z archiwum autora nie były wcześniej rozpowszechniane, co stanowi dodatkowy atut pozycji wydawnictwa Znak. Mankamentem książki może wydawać się nierówny styl i język lektury, lecz jeśli uświadomić sobie sześćdziesiąt pięć lat egzystencji twórcy poza granicami Kraju, pozostaje tylko podziw dla jego polszczyzny oraz szacunek należny człowiekowi, dla którego „trwanie przestało istnieć” we wrześniu 1939 roku…

Pamiętnikarska saga rodzinna

     Publikację zakończył niezwykle interesujący tekst Wojciecha Ligęzy – pracownika naukowego Katedry Historii Literatury Polskiej XX wieku, specjalisty w zakresie literatury emigracyjnej. Studium zatytułowane „Pamiętnikarska saga rodzinna” pisał krytyk literacki i eseista, na co dzień zagłębiający się w rozważaniach na temat pisarstwa polskich uchodźców. Recenzja jego autorstwa, poświęcona wspomnieniom Kaspra Pawlikowskiego, zawiera wyjątkowo trafną analizę rzeczonego utworu literackiego, w szerokich kontekstach interpretacyjnych – biograficznym, społecznym, historycznym, lingwistycznym. Wybitny autorytet w dziedzinie literatury podkreślił „służebną pozycję autora memuarów”, który wypełnił „zobowiązanie moralne, powinność wobec bliskich należących do świata minionego”. W całości podpisuję się pod uwagami Wojciecha Ligęzy, patrząc zazdrosnym okiem na literacki kunszt jego wypowiedzi.

     Niech wolno mi będzie spuentować refleksje wywołane lekturą pamiętnikarskiego tomu „Z Medyki…” fragmentem wiersza polskiego pisarza emigracyjnego - Kazimierza Wierzyńskiego.
„Ktokolwiek jesteś bez ojczyzny
Wstąp tu, gdzie czekam po kryjomu:
W ugornej pustce jałowizny
Będziemy razem nie mieć domu”
Tekst ukazał się na blogu CzytamPoPolsku.pl

piątek, 15 marca 2019

A co, jeśli happy end nie nadejdzie? ,,Lwowska noc” Wiesława Helaka jako pretekst do rozważań o cierpieniu



O ,,Lwowskiej nocy” Wiesława Helaka mogliście Państwo przeczytać na łamach ,,Literackich Kresów” już w 2015 roku. Autorka wpisu nakreśliła wówczas zarys problematyki zawartej w książce oraz bardzo dokładnie scharakteryzowała postać głównego bohatera– Józefa Szendry. Na początek, zachęcam do przypomnienia sobie tego artykułu (klik)
Nasi czytelnicy doskonale wiedzą, o czym wspominałam już kilkakrotnie, że z dostępnością książek Wiesława Helaka jest spory problem – poza ,,Nad Zbruczem”, które zostało uhonorowane Literacką Nagrodą im. Józefa Mackiewicza, wcześniejsze dzieła tego autora były nie do kupienia zarówno stacjonarnie jak i przez Internet. Na szczęście, wraz z wiosną czeka nas miła odmiana w tej materii – wydawnictwo Arcana zdecydowało się na ponowne wydanie ,,Lwowskiej nocy”. Ma to nastąpić już w kwietniu. Czekamy😊
Zatem, jeszcze przed oficjalną premierą nowego wydania powieści Wiesława Helaka, zapraszam na lekturę refleksji, jaka pojawiła się we mnie po spotkaniu z tą ważną książką i jeszcze ważniejszą historią.

W artykule dotyczącym obrazu Kresów we współczesnej beletrystyce (klik) rozważałam kwestię odnalezienia przez autora idealnej metody opisu rzeczywistości, której czytelnik ma doświadczyć. Powieść jako ,,lustro przechadzające się po gościńcu” to zdecydowanie za mało by zachwycić. Z drugiej strony, popadanie w pseudopsychologiczne rozważania potrafią zdominować narrację, rozmyć prawdziwy sens dzieła, utrudnić jego percepcję i przyczynić się do zmarnowania pomysłu na książkę. Konieczność ,,dogonienia” słowami opisywanego świata wymaga od autora doskonałego warsztatu, wyobraźni i wrażliwości.  Gdy wszystkie te komponenty zagrają w jednej literackiej orkiestrze, możemy mówić o sukcesie – idealnej współpracy między autorem a opisaną przestrzenią.

Wyobraźnia pisarza kontra rzeczywistość

We ,,Lwowskiej nocy” Wiesław Helak zdecydował się na nieco inne podejście do relacji autor-rzeczywistość. Przede wszystkim pisarz nie podejmuje próby okiełznania świata, o którym pisze. Obraz Lwowa, który przeżywa swoją agonię, a który otrzymujemy we ,,Lwowskiej nocy”, jest uzależniony od wrażliwości autora. Helak przyjmuje postawę obserwatora albo filmowca, który towarzyszy wydarzeniom, ale jednocześnie bardzo skrupulatnie dokonuje wyboru obrazów, które trzeba zobaczyć. W tej prezentacji kluczowa jest jego wrażliwość – to on decyduje o tym, co warto zobaczyć, a co przemilczane, oddziaływać będzie na czytelnika z jeszcze większą mocą. Zupełnie inne podejście znajdziemy na przykład u Stanisława Srokowskiego w zbiorze opowiadań ,,Strach”. U Srokowskiego nie ma literackiej estetyzacji apokalipsy Kresów (w tamtym przypadku ludobójstwa), przez co czytelnik może zupełnie odrzucić wiedzę i emocje towarzyszące lekturze ,,Strachu” – jego wrażliwość przestanie przyjmować kolejne obrazy, przez co nastąpi odrętwienie, a w końcu obojętność (co będzie wszystkim mechanizmem obronnym).

U Helaka rzecz ma się zgoła inaczej – obraz Lwowa, miasta pogrążonego w nieprzeniknionym mroku wojny, w którym zmieniają się okupanci, wróg okazuje się gorszy niż zakładano, a odnaleziony przyjaciel jest na wagę złota, jest wielowymiarowy a przy tym mocno estetyzowany. To Helak zdecydował, którą cześć nocy mamy zobaczyć. I ja się na to zgadzam. I ja temu ufam. Wyobraźnia i wrażliwość autora bardzo współgrają mi z pewną fotografią, o której jeszcze opowiem. Podziwiam pokorę autora wobec historii i doceniam fakt, że wytrzymuje ciężar wiedzy o mroku, jaki dosięgnął Lwów, a nam, czytelnikom, pokazuje to, co trzeba koniecznie zobaczyć.

W poszukiwaniu światła

Jako czytelnicy spragnieni jesteśmy szczęśliwych zakończeń. Podświadomie chcemy doświadczyć ulgi i pocieszenia. Z tego względu zauważam pewną tendencyjność w budowaniu w sobie obrazu Lwowa. Idealizujemy jego historię, skupiamy się tylko na jego jasnych dniach i tym samym, ze szkodą dla pamięci o mieście, w naszym umyśle tworzy się obraz nieco odrealniony. Trochę tak, jakbyśmy byli w stanie zaakceptować historię Lwowa tylko bez wyrwy, jaką były lata wojny i wszystko to, co po niej nastąpiło. Trochę tak, jakbyśmy za cenę zbudowania w sobie sentymentalnego obrazu Lwowa, zdecydowali się na pominięcie tych pięciu lat mroku. Coś na kształt zgody na tęsknotę przy jednoczesnej rezygnacji z poszukiwania prawdy o tamtej przestrzeni.
A co, jeśli mrok był nie taki, jak sobie dzisiaj wyobrażamy, lecz dużo bardziej przerażający i wszechogarniający? Jeśli paraliżował nie tylko ciało, a także umysł i serce? Jeśli zmuszał do pogrzebania w sobie zasad moralnych i marzeń w imię przetrwania?! Czy w świecie, który rozpada się na drobne możliwe jest ocalenie w sobie światła?


Józef Sztendera, bohater powieści Helaka, mimo że traci absolutnie wszystko, co do tej pory posiadał, podejmuje kolejne próby odbudowania świata, choćby to miał być najmniejszy fragment przypominający dotychczasowe życie. Jego działania mogą początkowo kojarzyć się z budowaniem na piasku – czytelnik ma poczucie obcowania ze światem pogrążonym w chaosie; obcowania z losem, który co rusz wytrąca bohaterowi szczęście i spokój z rąk. Ale to nieprawda. Świat Józefa Sztendery osadzony jest na solidnych fundamentach. Przede wszystkim bohater powieści Helaka nigdy nie odwraca się od własnych przekonań. Nie poszukuje wymówek, nie interesuje go jedynie przetrwanie. Wręcz przeciwnie, poszukuje w sobie światła i obdarowuje nim innych. Aż do końca. Skąd taka siła w bohaterze ,,Lwowskiej nocy”? Odpowiedzi jest kilka. Może kilkanaście.


Mój Przyjaciel ma w zwyczaju przytaczać w określonych momentach pewną anegdotę. Zapytany o to, na czym polega fenomen filmu ,,Potop” w reżyserii Jerzego Hoffmana, zawsze odpowiada, że na ukochaniu ojczyzny, emocjach, wierze i przekonaniach, które nie zostały zagrane, ale prawdziwie były w ludziach, którzy zostali pokazani na ekranie.
Z bohaterem ,,Lwowskiej nocy” jest trochę tak, jak z tymi statystami w ,,Potopie”. Wszystko to, czego broni bohater – honor i godność, jest w nim. Najważniejsze pytanie, które płynie z powieści Helaka – co z nami? Czy jest w nas to, co powstrzyma mrok, gdy on nadejdzie?

Fotografia, czyli pstryczek w nos dla znawców

Przeczytałam ,,Lwowską noc” i dopiero później zauważyłam adnotację na ostatniej stronie - ,, na fotografii matka autora Elżbieta na kolanach u ojca...”. Wróciłam do zdjęcia na okładce. Nie poświęciłam mu wcześniej za wiele czasu. To był błąd – bardzo zmienia się poziom percepcji dzieła, gdy mamy świadomość, że opowiadana historia może nie być li tylko wytworem wyobraźni autora. Skoro więc autor poświęca się dla opowiadanej historii, wykazuje pokorę wobec ludzi, o których opowiada, dlaczego nie powinien robić tego czytelnik? Otóż, drodzy Państwo – powinien. Nie zapominajmy o tym każdorazowo biorąc do ręki książkę. Tę książkę w szczególności.

Agnieszka Winiarska


sobota, 23 lutego 2019

Porozmawiajmy o przeszłości: Włodzimierz Mędrzecki 'Kresowy kalejdoskop. Wędrówki przez Ziemie Wschodnie Drugiej Rzeczypospolitej 1918-1939' i nieco starsza książka, ale w kontekście tej pierwszej Józef Ignacy Kraszewski 'Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy"


Bardzo dobra książka popularyzująca historię, ale przede wszystkim książka, która opisuje bardzo ważne zagadnienie tzw. Kresów z punktu widzenia źródeł i prawdy historycznej. A co istotne dla czytelnika, pisana ciekawym i przystępnym językiem. Przede wszystkim autor oddziela pojęcie Kresów, będące pojęciem sentymentalnym, od nazewnictwa z epoki. 
Książkę wydało Wydawnictwo Literackie w zeszłym roku, ale ja zajęta 'recenzowaniem' na takie cudo wydawnicze nie miałam czasu. Teraz to nadrabiam i rekomenduję.
Zasadniczo dzieli książkę na 3 części według regionów: Galicję ze Lwowem, Wilno i Podlasie i tereny okoliczne. Czyli od dołu do góry i na środku kończy. Opisuje historię tych miejsc, pokazuje piękne karty historii, skupia się w osobnych rozdziałach na opowieściach o miastach danych regionów, ale i wychodzi z miasta na wieś. 
Książka jest bardzo dobra, gdyż tak jak powiedziałam wcześniej, autor zajmuje się tematyką tych terenów z kontekstu epoki. Odwołuje się i powołuje się na źródła, takie tak gazety, przemówienia, wyznania, itd. Zresztą, widać, że autor ma ogromną wiedzę historyczną.
Autor nie skupia się tylko na jednym zagadnieniu, polsko-patriotycznym, choć i o tym tutaj jest, i to podane z szacunkiem, ale opowiada o wszystkich problemach, wszystkich mieszkańcach i sprawach z przeszłości. Udokumentowuje to w przypisach doniesieniami z gazet z epoki, więc nie można zarzucić autorowi przesady. A było o czym pisać i włosy mi stawały dęba! Lubię tematykę kresową, wspomnienia typu 'Szczenięce lata' Wańkowicza, ale i nie zamykam oczu na to, że ziemie na wschód od Bugu to nie tylko polska szlachta i Tyszkiewicze oraz Radziwiłłowie, ale i ludzie tacy jak moi przodkowie, czyli biedota, to mniejszości narodowe, to cały misz-masz kulturowy, któremu w pewnym momencie kazano się opowiadać jako ten, albo tamten. A przecież nawet Kraszewski we 'Wspomnieniach Wołynia, Polasia i Litwy' nie klasyfikuje według schematów, ale opisuje barwnie mieszkańców, których spotyka. I wydaje się, że to raczej kryteria zamożności odróżniały jednych od drugich. W każdym razie, wracając do 'Kalejdoskopu kresowego' to autor wyraźnie mówi, że w dawnym zaborze austriackim pokolenie pamiętające wielonarodowe Austro-Węgry to inne pokolenie niż nacjonalizmy, jakie rodziły się w latach 30. Mówi też o roli kryzysu gospodarczego z roku 1929, który bardzo odczuli wszyscy, który przyczynił się do wzrostu skrajnych reakcji, a o którym to kryzysie autor mówi, że w historii nie jest on aż tak zauważany, jak powinien był być.
Z wielką uwagą czytałam te dane z roczników statystycznych o dochodach wsi i miast, o tym ile było bezrobotnych, ile wynosiła dniówka, jak wyglądały sprawy codzienne, na przykład chodniki, kanalizacja, jaki przemysł panował, z czego ludzie żyli. To wszystko w tej arcyciekawej książce zostało opisane w sposób nadzwyczaj ciekawy. Do tego te wszystkie sprawy polityczne, tych wszystkich izmów, ale i tak bardzo ciekawe jak na przykład szkolnictwo. Kto, jak, ile. Bardzo, bardzo ciekawe i dużo wnoszące do obrazu tych terenów.
Te opisy bójek, przemocy, gett i zwykłej ludzkiej niedoli, gdy za pracę nie można było utrzymać rodziny, te opisy wyprowadzek na Wały albo do ziemianki we Lwowie z powodu bezrobocia, sprawiały, że naprawdę przeniosłam się myślami w czasie. Naprawdę można w tej książce zobaczyć prawdę i tylko prawdę o epoce i problemach, iście gordyjskich, przed jakimi zostało postawione państwo polskie. Piękny był rozdział o Lwowie we wspomnieniach powojennych, o tym, co jest w tych wspomnieniach najpiękniejsze, a co przywołuje współczesna liczna przecież literatura popularna.
Książka ta jest tą pozycją, jakiej długo oczekiwałam w naszej literaturze popularnohistorycznej. Powinna też być głosem na temat pojęcia Kresów, ale i głosem do dyskusji nad pojęciem narodu, jak należy go traktować. Czy to, jak ten temat ujmowano w 'mainstreemie' w miedzywojniu na pewno był słuszny i na pewno należy z niego czerpać? 
Autor mówi o tym, że całe obszary mówiły o sobie jako 'tutejsi'. I tak było, bo tak to wspominam od moich przodków. Była społeczność, której nagle ktoś kazał pod groźbą karabinu recytować Ojcze Nasz po temu albo takiemu. Albo społeczności żydowskie w miasteczkach i mieścinach lub całe ulice, obywatele II RP. To też jest w tej książce, statystyki, wspomnienia. Opowieści o miastach i szetlach. Czy naprawdę tak powinno było być, żeby ludzi klasyfikować jak kurczęta w pudełkach na sprzedaż? Koguciki, kurki, białe, czarne, puchate i mięsne? Przecież
jest jedna ziemia i jedno słońce dla wszystkich, jak śpiewa Don Wasyl. 

Ja czytałam jedną po drugiej reportaż Kraszewskiego z roku 1840 i 'Kalejdoskop kresowy'. Miałam więc taki odbiór o spuściźnie wielokulturowej Rzeczypospolitej i Polski międzywojennej. Z tego mi wynika ból głowy, bo naprawdę było wiele smutnych spraw, ale i wiele radosnych, piękne wspomnienia. Ale nad tym wszystkim nie do ogarnięcia sytuacja międzynarodowa, jakiś węzeł gordyjski, i tak krótki czas dany krajowi, żeby poprawić zwykłe życie ludzi. Autor wymienia wielki wysiłek kraju w budowie szkół, dróg, wodociągów, pomocy doraźnej ludności, aż wreszcie pożyczki międzynarodowe, jakie miasta zaciągały na inwestycje. Ale przede wszystkim mało czasu, za mało. 
A na koniec, jak czytałam o inwestycjach w Wilnie, i tym, że tak trudno było zbudować wodociąg albo zrobić chodniki, to mi się Zamość przypomina, ten z czasów mojego liceum (1994-1998) i po wejściu do UE, gdy naprawdę tyle się zmieniło na lepsze. Chodniki, całe stare miasto, ścieżki rowerowe, wodociągi, kanalizacja, a nawet naszą wiejską szosę wreszcie po tylu latach pokryto niedawno nowym asfaltem. Gdy czytałam o tym jak wielki to wysiłek, gdy się nie ma funduszy pomocowych, jak to było w międzywojniu, to widzimy ile trzeba docenić. 
Pewnie książka nie rozwiązała trudnych zagadnień historycznych i problemu Ukrainy oraz Litwy, ale na pewno pokazała je przede wszystkim z punktu widzenia WSZYSTKICH mieszkańców tych terenów. Bezcenne były zdjęcia, miast, ludzi, wiosek. To bardzo dobra książka, którą serdecznie polecam.
10 gwiazdek

I na tym mogłabym skończyć ten post, ale chciałam wprowadzić kontekst do tych rozważań. Tuż przed 'Kalejdoskopem' czytałam upragnione 'Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy' Kraszewskiego. Tematyka pasuje, wprowadza tło historyczne, a przy tym to bardzo dobrze napisany reportaż. Reportaż na sto lat przed Wańkowiczem!

Bardzo Wam tę książkę polecam. To jedna z pierwszych książek tego tytana pracy pisarskiej, z 1840 roku, jak sam napisał we wstępie wynikła z nudy na wsi. Sprawdziłam w biografii, tak było. Kraszewski musiał przez 10 lat siedzieć na Wołyniu i Polesiu. Jak widać z tej książki, nudno mu było, a myśli rwały się do czegoś więcej niż karczmy, polowania i przeciętność, bród, smród i ubóstwo. Postanawia więc napisać reportaż w nowoczesnym stylu o tym co widzi dookoła. Jak to Kraszewski, jest dokładny. Już pierwszy rozdział, opisujący targ daje obraz tego, co będzie w tej książce: celne spojrzenie, nutka satyryczna, krytyczne oko i szczerość wobec tego, co widzi w tym 1840 roku. Pewnie nie wiedział, że po stu latach miejsca te odejdą w przeszłość.
Nudne były dla mnie tylko fragmenty podające treść nagrobków oraz cały rozdział o historii Łucka i Jagiełły. Ale to sobie przewinęłam. Poza tym była to pasjonująca lektura. Te krytyczne opisy karczm, skołtunionych chłopów, upadłej szlachty, pustej szlachty, która stawia książki, ale ich nie czyta, żeni się dla majątku, a ze wsi drze ile może, a także przepięknego ukraińskiego i poleskiego folkloru, to wszystko to nie tylko prawda o przeszłości, ale także znakomite wprawki do pióra serii historycznej. W tych obrazach zapyziałych karczm widziałam późniejsze opisy Drezna z 'Hrabiny Cosel' i wiele, wiele innych.
Kraszewski nie słodzi w tej książce. 'Równo jedzie' po wszystkich, ale dla reportażu to dobrze, bo przez tę szczerość jest tym bardziej szczery, ale i barwny, ciekawy do czytania. Jak widać, przy talencie pisarskim nawet książka o tym co się widzi dookoła może być znakomitą wprawką pisarską. Już od pewnego czasu planowałam przeczytać tę książkę, serię historyczną autora, ale i inne wspomnienia kresowe pisarzy. Pierwszy krok już uczyniłam.
Przeczytałam gdzieś, że ;Kraszewski mitologizuje Kresy' - a gdzież tam! A co najważniejsze, zna historię tego regionu, co czyje było, kiedy w czyjeś ręce przeszło, jak ktoś gospodarował, co zmarnotrawił.
Na koniec jeden szczegół z książki. Kraszewski jeżdżąc po Wołyniu i Polesiu mówi o śladach wojen, a przede wszystkim pamiętnym powstaniu Chmielnickiego, od którego minęło wtedy 200 lat. Kopce wciąż stały. Mówi o tym, że dopiero początek XIX wieku sprawił, że ludność na wsi znów zaczęła przybywać, na przykład w wiosce Felińskeigo z 8 mężczyzn po kilkunastu latach pokoju na początku XIX wieku było ich około 100.
A pogromy Żydów, a wysiedlenia i choroby? O tym wszystkim wspomina Kraszewski. Ale i mówi o niesamowitej sile odradzania się tych terenów i o potrzebie reformy rolnictwa, zadbania o ludność wiejską. Zdaje się, że on taką rolę widział w okolicznej magnaterii.
W każdym razie po stu latach od czasów, gdy Kraszewski pisał tę książkę i wspominał kopce po Chmielnickim, stała się rzeź wołyńska, trauma dla Polaków, którzy ostatecznie opuścili te tereny. Innym problemem jest ta sprawa w oczach Ukraińców, ale o tym już ta książka nie opowiada. Na pewno pokazuje Wołyń i Polesie jako tereny wielokulturowe. I to znikło.
8 gwiazdek

Post pochodzi z bloga Literackie zamieszanie

sobota, 6 października 2018

Aleksander Piskor, Siedem ekscelencji i jedna dama



Cóż za smakowita książka! Jakie opowieści! Czyta się to niczym najlepszy romans z epoki. Książka jest napisana niezwykle barwnym i obrazowym stylem. Przeczytałam dosłownie jednym tchem!
„Siedem ekscelencji i jedna dama” Aleksandra Piskora to książka wydana po raz pierwszy tuż przed II wojną światową. Jej autor był wtedy dziennikarzem endeckiego tygodnika społeczno-kulturalnego „Prosto z Mostu” (dodatek niedzielny do dziennika „ABC). Po raz drugi wydano ją dopiero w 2013 roku w wydawnictwie LTW, ale jak się zdaje książka cały czas była w obiegu, bowiem ogromne fragmenty z niej pełnymi garściami cytowali różni pamiętnikarze oraz biografowie. Piszę o tym, bo teraz, podczas lektury, ze zdziwieniem rozpoznawałam, że wiele historii z tej książki już po prostu znam. A czytałam ją przecież po raz pierwszy!
Fragmenty tej książki były zresztą publikowane na łamach „Prosto z Mostu”. Parę lat temu znalazłam tam np. kawałek o seansach spirytystycznych w Jezupolu, które organizował tam hrabia „Wojtek” Dzieduszycki.
„Siedem ekscelencji i jedna dama” to publikacja przedstawiająca niezwykłe życiorysy ośmiu osób związanych z dawną Galicją, a zwłaszcza ze Lwowem. Mniej więcej połowa książki poświęcona jest tytułowej damie, a pozostała część „ekscelencjom”, czyli męskim bohaterom.
Owa dama to Katarzyna z Bobronicz-Jaworskich Starzeńska, potem Pawlikowska (1782-1862), skandalistka i awanturnica z epoki, która zasłynęła swoimi małżeństwami, rozwodami i licznymi romansami w całej Europie. Zwano ją „La belle Gabrielle”. Dała się poznać nie tylko w Galicji, ale również w Wiedniu i Paryżu. Najbardziej na świecie kochała seks i bogactwo. Jej świat to byli mężczyźni i wydawanie pieniędzy. 
Pierwszym mężem Katarzyny był Ksawery Starzeński, a drugim Józef Benedykt Pawlikowski z Medyki. Romansowała m. in. z Eugeniuszem de Beauharnais, pasierbem cesarza Napoleona Bonaparte, angielskim dyplomatą w Wiedniu Arturem Pagetem, Stanisławem Prekiem (brat pamiętnikarza Konstantego Preka) i wieloma innymi panami. Miała kilkoro nieślubnych dzieci zapisanych na konto pierwszego małżonka. 
Autor przedstawia ją jako kogoś w rodzaju nimfomanki. A życie jej było naprawdę niezwykle barwne, ciekawe i obfitujące w nieoczekiwane wydarzenia. Oto piękna Katarzyna Starzeńska, na portrecie namalowanym przez znanego francuskiego malarza Francois Gerarda:

Wśród ekscelencji największe moje zainteresowanie wzbudził „Emir” Wacław Rzewuski, słynny arystokrata, hodowca koni i pamiętnikarz, który po konie do hodowli jeździł do Arabii:

Interesujący był także inny galicyjski koniarz, to jest Juliusz Dzieduszycki, jak również słynny malarz koni Juliusz Kossak, pierwszy z dynastii Kossaków-malarzy. Inni bohaterowie tej książki to: Wacław Zaleski, Leopold Starzeński, Włodzimierz Dzieduszycki, Jan Aleksander Fredro (syn komediopisarza) i Wojciech Dzieduszycki (teść Ewy Dzieduszyckiej, której pamiętniki niedawno opisywałam na blogu). 

Zamówiłam tę książkę, bo parę lat temu czytałam o niej na blogu Magdaleny Jastrzębskiej

Źrodła ilustracji: Wikipedia:
1.      File:Lwowska Galeria Sztuki - Francois Gerard - Portrait of Catherine Starzeńska.jpg
2.      File:Żwan Wacław Rzewuski.jpg
 
 
      Alicja Łukawska
      
       Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko


niedziela, 17 grudnia 2017

Beata Kost 'Kobiety ze Lwowa'

Jest to zbiór opowieści o Polkach z różnych wieków związanych ze Lwowem. Jest ich 33. Postacie znane bardziej lub mniej, ale bardzo charakterystyczne, z różnych klas społecznych, o rozmaitych życiorysach. Wydaje mi się, że łączy je życiowa zaradność, a przynajmniej staranie się o to, żeby sobie dać radę w życiu. Postacie te reprezentowały różne grupy społeczne, miały więc różne możliwości, ale wszystkie robiły co mogły, żeby się utrzymać. Przewija się też inny motyw wędrujący, a mianowicie patriarchat we Lwowie. Wiele z tych kobiet już na przełomie XIX i XX wieku miało problemy finansowe i przeszkody w realizacji celów, gdyż uczelnie, szkoły, zakłady pracy preferowały mężczyzn, nie pozwalały kobietom na studia, zabraniały habilitacji, płaciły mniejsze pensje kobietom, nie dawały dziewczętom identycznych szans szkolnych. Wiele determinacji kobiet wymagało od nich spełnianie celów życiowych. 
Beata Kost pisze o ich pracy, ale i o życiu osobistym, bo te sprawy łączyły się z sobą chyba bardziej niż to jest teraz. Opowieści wzruszają, ale w sposób autentyczny, bo życie kobiet tym granicznym rejonie co rusz groziło różnymi wojnami, opłakiwaniem bliskich, chorobami, bankructwem mężów itd..... To piękna opowieść i bardzo ciekawa książka.
Spis treści, postacie opisane w książce


Polecam


Recenzja pochodzi z bloga Literackie zamieszanie  

niedziela, 26 listopada 2017

Mariusz Urbanek, Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce



Bezgrzeszne lata

     Lwów i Zakopane – miasta, które bezgranicznie ukochałam, miały zaszczyt gościć u siebie „smutnego humorystę” – Kornela Makuszyńskiego. Postać tego bardzo znanego i poczytnego pisarza, zwłaszcza w dziedzinie literatury dla dzieci i młodzieży, przypomniał Mariusz Urbanek, wydaną w bieżącym roku publikacją nazwaną „Makuszyński. O jednym takim, któremu ukradziono słońce”. Nazwa ta jest parafrazą tytułu jego powieści „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Znając kilka wcześniejszych książek  biograficznych tegoż autora liczyłam na rzetelność treści lektury i łatwość jej przedstawienia. I nie zawiodłam się. „Makuszyńskiego…” czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, pomimo tego, że dotykana jest trudna tematyka wojen i zawiłości powojnia, gdy „Słońce w jego herbie powoli gasło”. 

Uśmiech Lwowa

     Świetnie skonstruowana opowieść o pisarzu, jak na biografię przystało, ma chronologiczny układ treści, lecz jednocześnie wyodrębnione zostały zagadnienia porządkujące życie publicysty, wyróżniające zjawiska wypełniające losy tego nietuzinkowego człowieka. A zatem, znajdujemy w książce Mariusza Urbanka rozdziały o europejskich podróżach felietonisty, kobietach mu bliskich i dalekich, wojnach światowych i zsyłkach, góralach i Zakopanem, teatrach i prasie, wydawcach i przyjaciołach, wielbicielach talentu, kawiarniach, brydżu, Żydach. I to wszystko na niecałych trzystu stronach, które poza tekstem zawierają kilkadziesiąt fotografii autora „Panny z mokrą głową” i kalendarium jego życia.

Przygody Koziołka Matołka

    Mariusz Urbanek z powodzeniem przybrał miejscami żartobliwy ton, wzorowany na stylu Mistrza, który „za najbardziej pożyteczne książki uważa te, które «się śmieją»” i był zdania, że „najtrafniejsze sformułowania… przychodzą do głowy… gdy ręka z piórem wędruję znad papieru do kałamarza i z powrotem”. Kornel Makuszyński w całym swoim życiu starał się „być wroną kolorową, kiedy wszystkie są czarne”. A propos wrony (WRON-y) - autor przytoczył ciekawą anegdotę o ptaszku z ilustracji do „Przygód Koziołka Matołka”, które wycofano ze sprzedaży po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku. Po czasie okazało się, że w przedwojennych wydaniach „wrona była zupełnie apolitycznym wróbelkiem”.

Radosne i smutne

     Warto zajrzeć na dłużej do wartościowej publikacji wrocławskiego biografa, który oparł swój tekst na bogatym materiale źródłowym zestawionym w bibliografii. Autor sięgnął do książek i artykułów samego bohatera, książek i artykułów, w których pojawiła się postać Makuszyńskiego oraz do materiałów archiwalnych. Mariusz Urbanek pokazał, jak bardzo pisarstwo Makuszyńskiego wzbudzało tzw. mieszane uczucia – część opinii zachwycała się jego kolejnymi dziełami, część natomiast bezlitośnie je krytykowała. Zazdrośni koledzy po piórze nawet po latach nie mogli mu darować wielkiego talentu i uznania współczesnych – vide członkostwo Makuszyńskiego w Polskiej Akademii Literatury w miejsce Wincentego Rzymkowskiego, oskarżonego o plagiat (po wyzwoleniu - prosowieckiego ministra kultury i sztuki).
Kornel Makuszyński - Fot. Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem
Kornel Makuszyński - Fot. Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem
Kornel Makuszyński  - K.Sichulski - https://commons.wikimedia.org/
Kornel Makuszyński w karykaturze K. Sichulskiego
https://commons.wikimedia.org/

Przyjaciel wesołego diabła

     Kornel Makuszyński był nie tylko „Przyjacielem wesołego diabła”, ale przyjacielem wszystkich aniołów i demonów, który nade wszystko kochał życie i wolał opisywać jego blaski niż cienie. Nie pełnił jednak wyłącznie roli nadwornego trefnisia. Poruszał tematy „Radosne i smutne” opisując prawdziwą burzę od wschodu, gdy „W czasie kilku nocy, których Bóg się pewnie przeraził, w męczeńskim ogniu umarła zarażona wścieklizną dusza tego kraju”.
     Twórczość literacka Kornela Makuszyńskiego jest tak różnorodna, że każda grupa czytelników znajdzie w niej dla siebie pozycje wartościowe i interesujące. Makuszyński, jakiego pamiętają polskie dzieci jawi się przede wszystkim jako autor kolejnych edycji „Przygód Koziołka Matołka” oraz radosnych książeczek „Awantury i wybryki małej małpki Fiki-Miki”. Młodzieży dał się poznać m.in. jako twórca książek dla dziewcząt, np. „Awantura o Basię” czy „Szaleństwa panny Ewy” i chłopców , np. „Szatan z siódmej klasy” czy „Skrzydlaty chłopiec”. Miłośnicy teatru znajdą w jego dorobku prozatorskim setki recenzji teatralnych i felietonów, a wielbiciele Miasta zawsze wiernego Ojczyźnie czarujący „Uśmiech Lwowa” i serdeczne „Listy ze Lwowa”.

Fatalna szpilka

     Autor rozdziału nazwanego „Fuszerka Pana Boga, czyli Makuszyński i kobiety” przedstawił kontrowersyjne poglądy pisarza świadczące o trapiącej go mizoginii i seksizmie. Mariusz Urbanek z upodobaniem przytoczył na kilku stronach przykłady męskiego szowinizmu autora „Dziewięciu kochanek kawalera Dornadyskryminujące kobiety: „Po wielu latach używania rozumu nawet kobieta odróżni kapelusz od dzieła filozoficznego”! Posługując się stereotypami na temat płci pięknej tworzył „teksty podszyte złośliwą protekcjonalnością” tłumacząc np.: „natrząsam się z lichych imitacji kobiecości…z arcydzieł sztuki ornamentacyjnej”, natomiast „Szanuję naprawdę kobiety godne szacunku”. No, cóż…

List z tamtego świata

     Mariusz Urbanek zręcznie poruszał się między pierwszymi nazwiskami polskich twórców przedwojennych, z którymi przyszło Kornelowi Makuszyńskiemu współpracować i rywalizować, pić kawę i wódkę czy grać w brydża. Listę rozpoczynają Leopold Staff i Jan Kasprowicz – świadkowie jego debiutu literackiego, a kończą Janusz Meissner i Roman Brandstaetter, którzy widzieli jak pisarz „został zamilczany na śmierć”. Powodem ostracyzmu z jakim spotkał się poeta i prozaik z Zakopanego była nieumiejętność odnalezienia się w pojałtańskiej Polsce i nieuznawanie żadnych kompromisów z komunistami. Literat pierwszej wody, z wrodzonym poczuciem humoru, komentował rzeczywistość pomimo tego, że miał świadomość, że „z powojennej Polski nie ma gdzie uciec. Ani przed pogodą, ani przed biedą”. Postawę zdobywcy Państwowej Nagrody Literackiej za utwór „Pieśń o Ojczyźnie”, trafnie ocenił poeta Jan Lechoń: „[KM] niczego nie zrobił pod sowieckim batogiem, co by przeszło granice koniecznej samoobrony”.

 
Zakopane, pomnik Kornela Makuszyńskiego - https://commons.wikimedia.org/
Zakopane, pomnik Kornela Makuszyńskiego
i Koziołka Matołka

 Gniazdo słońca

     Honorowy Obywatelwsi na drodze od Trzaski do Karpowicza”, jak nikt inny potrafił opisać walory stolicy Tatr: „po lewej stronie Giewont, po prawej Gubałówka, a w środku deszcz”. W jego dorobku literackim pozostały ślady głębokiej miłości do Zakopanego: „Gniazdo słońca i inne felietony” oraz „Listy zakopiańskie”. Bezgrzeszne lata Kornela Makuszyńskiego w Zakopanem skończyły się, gdy objęto cenzurą prawie całą jego twórczość, pozbawiono środków do życia, a nawet do jego własnego mieszkania dokwaterowano obcą rodzinę (obecnie mieści się w nim Muzeum Kornela Makuszyńskiego). Wieczny odpoczynek znalazł pisarz na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem, gdzie leży spoczywają najpierwsi Jan Krzeptowski Sabała, Tytus Chałubiński, Stanisław Witkiewicz.
„Byli chłopcy, byli, ale się mineli,
I my się miniemé po malućkiej kwili”
                                                            

Sabała
Tekst ukazał się na blogu Czytam po polsku


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...