Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mińszczyzna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mińszczyzna. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 kwietnia 2018

Michał Kryspin Pawlikowski, Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego



Michał Kryspin Pawlikowski to obecnie zapomniany literat, którego życiorys mógłby być arcyciekawą lekcją historii dla zainteresowanych losami Kresów Wschodnich RP na przełomie XIX i XX wieku.

Polski pisarz, publicysta wileńskiego “Słowa” pochodził z Mińszczyzny. Urodził się w 1893 r. w majątku Pućków (lub Pucków, obecnie Putkowo na Białorusi) w otoczeniu prawosławnego chłopstwa i polskich katolickich zaścianków kresowych. Do roku 1917 studiował prawo w Piotrogrodzie. Po zakończeniu studiów w Warszawie do roku 1938 mieszkał w Wilnie, pracował w Urzędzie Wojewódzkim, współpracował z redakcją jednego z najbardziej opiniotwórczych w ówczesnej Polsce dzienników wileńskiego "Słowa", jako felietonista i redaktor myśliwskiego dodatku miesięcznego. W latach 1939 – 1940 współpracował z "Gazetą Codzienną" wydawaną przez Józefa Mackiewicza. Jeszcze przed wkroczeniem wojsk sowieckich do Wilna w czerwcu 1940 roku udało mu się przedostać do Szwecji, w 1943 roku zamieszkał w Londynie, a w 1949 przeniósł się do USA. gdzie zmarł w 1972 r.

„Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego” to podróż sentymentalna Pawlikowskiego na Mińszczyznę, do rodzinnej krainy, która przepadła bezpowrotnie w 1921 r. Choć w książce bohater i jego rodzinny majątek nazywają się inaczej (Baćków), to nie ma wątpliwości, że pisarz przywołuje swoje wspomnienia i ludzi, których spotkał na swojej drodze życia. Niejednokrotnie określa on swoją książkę jako „kronikę” i w dużej mierze tak powinno się ją traktować - jako kronikę dziejów „małej ojczyzny” Autora, którą wspomina z nostalgią do końca życia. Nigdy i nigdzie nie czuł się po tej stracie „u siebie”. Był jednym z ostatnich i najzagorzalszych wyznawców idei Wielkiego Księstwa Litewskiego, autonomicznej, a jednak integralnej części Rzeczypospolitej i uważał się za jego obywatela.

Opowieść o wczesnych latach życia Tadeusza Irteńskiego (aka Michała Kryspina Pawlikowskiego) czytałam z wielkim zainteresowaniem, choć przyznam, że na początku trzeba wykazać nieco cierpliwości, aby „wgryźć się” w klimat opowieści, ale potem tekst wciąga i poznajemy kolejne etapy życia panicza z Baćkowa, jego edukację domową, szkolną, stosunki towarzyskie, rodzinne, pierwsze miłosne zauroczenia. Opisane jest to z dużą szczegółowością, ale tak naprawdę jest to dokument epoki świadczący o bogactwie i różnorodności życia codziennego polskiego ziemiaństwa z Mińszczyzny.

W trakcie lektury nasuwają się oczywiste skojarzenia z „Nadberezyńcami” Floriana Czarnyszewicza, tyle, że Pawlikowski posługuje się czystą polszczyzną, a Czarnyszewicz używa oryginalnego dialektu mieszkańców nadberezyńskich zaścianków dużo przecież uboższych i niejednokrotnie schłopiałych w porównaniu do dobrze sytuowanego ziemiaństwa. Te dwie książki dają pojęcie, jak wyglądało życie codzienne mieszkańców dworów i zaścianków na Mińszczyźnie, tak różnych, a jednocześnie tak związanych z ideą Rzeczpospolitej, z polskością…

Choć Pawlikowski skrywa się za postacią Irteńskiego, to jednak ludzie, których spotykamy na kartach powieści noszą autentyczne nazwiska, które znamy z wielu kresowych wspomnień, wystarczy wymienić choćby Czapskich, Wańkowiczów czy O’Brien de Lacy. Częstokroć dowiadujemy się zupełnie nowych informacji, jak np. o przyczynach niesławy jednego ze szwagrów Nadziei Druckiej (której wspomnienia niedawno czytałam), o czym ona nie napomknęła.

Dla mnie, znajdującej upodobanie w lekturze literatury wspomnieniowej, często kresowej, ta książka jest perełką wartą odkurzenia i chwała wydawnictwu LTW, że zdecydował się przypomnieć współczesnym twórczość Michała Kryspina Pawlikowskiego. 

Tekst ukazał się na blogu Notatnik Kaye
 

niedziela, 8 października 2017

Angeli-Ilovan Lucie di, Zapisane w gwiazdach




„Zapisane w gwiazdach” Lucie di Angeli-Ilovan to prequel „Żniwa gniewu” tej samej autorki. Jest to fabularyzowana opowieść Autorki o jej ciotce i matce, które naprawdę nazywały się Kazimiera i Maria Ganeckie. Ich nazwisko zostało w powieści zmienione na Góreckie. 
Pierwsza powieść Lucie di Angeli-Ilovan opowiadała o tragicznych wojennych losach Kaszmiry i Maruszki (tak zdrobniale nazywano Kazimierę i Marię). Tamta powieść była wydana w 2011 roku, ja ją kupiłam jesienią 2014 roku przypadkiem z jakimś babskim pismem. Pamiętam, że jak zaczęłam czytać, to wpadłam po uszy, tak była wciągająca. Czytałam i płakałam, płakałam i czytałam dalej. Jest to niezwykle chwytliwa i trzymająca w napięciu historia. Czytałam tę książkę aż dwa razy, raz za razem, by lepiej wszystko zrozumieć i zapamiętać. 
Lucie di Angeli-Ilovan, mimo egzotycznie brzmiącego imienia i nazwiska, jest Polką, urodziła się w Zielonej Górze, a potem wyemigrowała z Polski, najpierw do Francji, a potem do USA.  „Żniwo gniewu” to jej debiut literacki.
W 2014 roku pisałam o tej powieści na blogu. Przytoczę tutaj fragment tamtej recenzji:
„Dwie kobiety, dwoje dzieci i dwa totalitaryzmy XX wieku... Przejmująca opowieść o trudnej, wojennej wędrówce dwóch sióstr z Mołodeczna (dzisiaj to Białoruś) na Ziemie Odzyskane pod zachodnią granicą Polski. Czytałam i płakałam, płakałam i czytałam… „Żniwo gniewu” Lucie di Angeli-Ilovan to świetnie napisana i trzymająca w napięciu książka, czyta się ją jednym tchem! 
Latem 1939 r. Kaszmira i Maruszka miały po dwadzieścia parę lat i były świeżo poślubionymi żonami. Tuż przed wojną Kaszmira wyszła za żydowskiego komunistę Szuryka i zamieszkała w Nowojelni  koło Grodna, gdzie oddziedziczyła dom po ciotce. Pracowała tam jako kucharka w sanatorium. Maruszka (krawcowa) wyszła za przystojnego ułana z pułku w Mołodecznie, właściciela majątku ziemskiego koło Tarnowa. We wrześniu 1939 r. zaczęła się wojna. Najpierw na Kresy zaczęli przyjeżdżać uchodźcy z bombardowanej przez Niemców centralnej Polski, a 17 września weszli Sowieci. Mąż Kaszmiry powiesił w kuchni portret Stalina i zaczął pracować dla bolszewików. Mąż Maruszki ukrywał się w Puszczy Nalibockiej wraz z innymi partyzantami i odwiedzał żonę po kryjomu. 
Maruszka urodziła najpierw jedno, potem drugie dziecko. W 1941 r. weszli Niemcy. W czasie bombardowania szpitala przez niemieckie lotnictwo zginęła matka sióstr, która leżała tam po operacji biodra. Potem Niemcy złapali i wywieźli Żyda Szuryka. Niemiecki patrol zastrzelił w lesie męża Maruszki. Siostry postanowiły wyjechać z Kresów w bezpieczniejsze miejsce. I tak zaczęła się ich kilkuletnia wojenna wędrówka, w trakcie której pechowym zbiegiem okoliczności  trafiły wraz z dziećmi na roboty przymusowe w niemieckich majątkach w Prusach Wschodnich. Potem było „wyzwolenie” przez Armię Czerwoną, obóz przejściowy NKWD w Działdowie, krótki pobyt w Nasielsku i Krakowie, a także krótkie odwiedziny w znacjonalizowanym już przez władzę ludową i zrujnowanym dworze męża Maruszki pod Tarnowem. Włosy stają dęba na głowie, jak się czyta, co te kobiety przeszły! Została im wprawdzie oszczędzona wywózka na Sybir czy do Kazachstanu, jaka była udziałem wielu Polaków z Kresów, ale za to spotkał je szereg innych nieszczęść, jakie mogą spotkać kobietę w czasie wojny.”
To jest okładka „Żniwa gniewu”:

„Zapisane w gwiazdach” to opowieść o wcześniejszych losach sióstr Ganeckich. O ich babce pochodzącej z bogatego ziemiańskiego rodu, która zakochała się w stajennym i uciekła z domu, a rodzina ją wyklęła. O ich matce, która wyszła za stolarza-alkoholika, który popijał z Żydem Mośkiem i robił z nim interesy, o braciach, starszym Aleksandrze i młodszym Józiu, o koleżankach i znajomych z Mołodeczna i Nowojelni, o I wojnie światowej, wojnie z bolszewikami w 1920 roku, o ciężkim bytowaniu Polaków w okresie międzywojennym, o ówczesnym kryzysie gospodarczym i wszechobecnej biedzie. No i kresach wschodnich, oczywiście, bo to wszystko dzieje się na Kresach, za wyjątkiem krótkich epizodów fabularnych (pobyt brata Józia w wojsku w Twierdzy Modlin i w niemieckiej niewoli, pobyt Szuryka, męża Kaszmiry, w więzieniu w Białymstoku). 
To się czyta, proszę państwa, to się czyta! Autorka ma ogromny dar snucia ciekawych opowieści o szarym dniu codziennym ówczesnej Polski. Z detalami opisuje różne zwyczajne sytuacje, a przede wszystkim ciężką walkę rodziny Ganeckich o byt, o przeżycie w czasach, kiedy stale brakuje na wszystko pieniędzy. Przyznam, że w pewnym momencie byłam już tym trochę znużona tą codziennością, jednak akcja wyraźnie przyspieszyła, gdy doszło do wybuchu II wojny światowej. Wtedy zrobiło się naprawdę dramatycznie! W pewnym sensie Autorka powtórzyła tu niektóre informacje zawarte w pierwszej książce, z tym że rozszerzyła je i opisała dokładniej. Czytamy więc o napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę, o kampanii wrześniowej, o tym jak Józio Ganecki dostał się do niemieckich niewoli, a Niemcy w ramach przyjaźni ze Związkiem Radzieckim przekazali polskich jeńców wojennych Sowietom, o rządach Sowietów na kresach, o napadach UPA na Polaków na Wołyniu, o partyzance polskiej w lasach pod Mołodecznem, do której należał mąż Maruszki i o partyzance żydowskiej w lasach pod Nowojelnią, do których należał mąż Kaszmiry. Autorka wprowadziła do swej powieści nawet kontrowersyjne postaci braci Bielskich, komunistów i partyzantów żydowskich, którzy przez jednym uważani są za bohaterów ratujących Żydów, a przez innych za rzeźników polskiej ludności, bo napadali na polskie miejscowości na Kresach, zamordowali np. przeszło stu mieszkańców polskiej wioski Naliboki, a potem całą ją spalili. 
Cała powieść jest zgodna z przekazami historycznymi i bardzo realistyczna. Ale, niestety, mimo wielkiej sympatii do tego tekstu i podziwu dla literackiego talentu Autorki muszę powiedzieć tutaj o pewnych rażących błędach, jakie zauważyłam. 
Po pierwsze – Mińsk. 
W powieści jest wątek wyjazdów bohaterek do Mińska na zakupy, bo tam są większe, lepiej zaopatrzone sklepy. Jadą sobie do tego Mińska, obkupują się tam i wracają. Podkreślam, że rzecz dzieje się w dwudziestoleciu międzywojennym. A ja się pytam, jak, na Boga, siostry Ganeckie mogły sobie tam pojechać, skoro w tamtym okresie Mińsk już był za kordonem? W tym czasie Mińsk nie należał do Polski, ale do Związku Radzieckiego. Maruszka i Kaszmira w żadnym wypadku nie mogły pojechać tam, ot, tak sobie, na zakupy, bo musiałyby przekraczać granicę ze Związkiem Radzieckim. Wątpię także, by w Sowietach mogły kupić lepsze ciuchy i buty, niż w Polsce. Nie wiem, być może w rodzinnej tradycji ustnej zachowało się wspomnienie takiej wyprawy i Autorka ją opisała. Ale to na pewno było jeszcze w czasach carskich, a nie po 1920 roku! 
Zdziwił mnie ten błąd, ponieważ, jak wcześniej pisałam, w sensie faktograficznym powieść jest zgodna z tym, co można przeczytać w różnych dokumentalnych tekstach z epoki, różnych wspomnieniach i pamiętnikach. A ja przecież czytam tego na kopy!
Druga sprawa, niemniej szokująca. Autorka pisze, że po napaści Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki niektórzy Polacy, wcześniej wywiezieni przez Sowietów, zaczęli wracać do domu, to jest na kresy wschodnie. Według niej tak miało być jeszcze w czasie działań wojennych. I tu powstaje pytanie, jak to było możliwe? Wędrowali przez fronty, czy jak? Jak sobie Autorka wyobraża powrót do Mołodeczna jednej bohaterek z Kazachstanu w 1941 roku? Przepuścili ją przez front radziecki, a potem przez front niemiecki? Przeszła sobie tamtędy piechotą czy przejechała czołgiem? To samo dotyczy innego bohatera, który rzekomo w tym samym czasie miał wrócić z wywózki na Syberię. To nie było możliwe, droga pani! W żadnym wypadku! Dziwię się, że Autorka zrobiła takie pomyłki. Dziwię się, że nie wyłapał ich nikt w wydawnictwie, bo przecież ta książka miała chyba jakiegoś redaktora. Chyba, że się mylę?
A jeśli się mylę, to chętnie wysłuchałabym wyjaśnień Autorki w sprawie tego Mińska i tych niezwykłych powrotów Polaków z wywózek.  
A poza tym, książka jest świetna i warta czytania. A ja czepiam się, bo jestem dociekliwa! 
Więcej o siostrach Góreckich/Ganeckich znajdziecie tutaj:
Dwie siostry z Wilna i ich mężowie | - Kresy24.pl kresy24.pl/33450/dwie-siostry-z-wilna-i-ich-mezowie/


Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko

środa, 12 października 2016

Maria Czapska, Europa w rodzinie



Z fragmentami wspomnień Marii Czapskiej zetknęłam się po raz pierwszy w „Zakątku pamięci" Ireny Domańskiej Kubiak. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza relacja z korso kwiatowego w Mińsku z początku XX w., kiedy to autorka nie tylko pięknie scharakteryzowała ten zwyczaj, lecz także opisała niebezpieczny incydent, jaki miał wtedy miejsce. Ponieważ wspomnienia z Mińszczyzny, z którymi się do tej pory zetknęłam (Wańkowicz, Czarnyszewicz) ujęły mnie siłą wyrazu, postanowiłam nie zwlekając zakupić książkę przedstawicielki rodu Czapskich.

Przyznam, że licząc na wspomnienia z Mińszczyzny zostałam nieco zaskoczona początkowymi rozdziałami, w których Autorka opisuje genealogię swojego rodu ze szczególnym uwzględnieniem inflanckiego rodu Meyendorffów i niemieckich Thunów. Te koligacje były dla mnie kompletnie nieczytelne i dopiero poznanie historii Czapskich, które następuje później pozwoliło mi z grubsza się rozeznać w tych rodzinnych i międzynarodowych powiązaniach. Te koligacje tłumaczą pierwszą część tytułu tego wydawnictwa, bo rzeczywiście Czapscy mieli tak szerokie powiązania w Rosji, Austrii i Niemczech, że Europa stała przed nimi otworem, co zresztą nie jest zaskoczeniem w przypadku najbogatszych i najbardziej znaczących polskich rodów.

Maria Czapska poświęca historii swoich najbliższych wiele miejsca, ale dobrze, że dała temu świadectwo. Jednym z jej wybitnych przodków był jej dziadek, hr. Emeryk Hutten-Czapski, któremu warto poświęcić nieco uwagi. Ten potomek najzamożniejszej linii Czapskich (po mariażu z przedstawicielką rodu Radziwiłłów Czapscy odziedziczyli dobra na Białorusi i Wołyniu) zrobił karierę w rosyjskiej służbie państwowej, ale zasłynął z kolekcji numizmatów - cennych monet, medali i orderów, banknotów, grafik, militariów. Po jego śmierci rodzina stworzyła dla kolekcji Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego w Krakowie (obecnie część Muzeum Narodowego) i przekazała zbiory miastu. Jego pięciotomowa praca o polskich monetach ma do dziś wartość źródłową.

Z kolei stryj Autorki, Karol Hutten-Czapski, był wybitnym prezydentem Mińska w latach 1890-1901. Dzięki niemu i podejmowanym przez niego inicjatywach i wydatkach z prywatnych zasobów, to prowincjonalne miasto, w którym prężnie działały polskie organizacje ziemiańskie, zyskało wiele nowoczesnych udogodnień, np. wprowadzenie elektryczności, komunikacji tramwajowej czy kanalizacji miejskiej.

Rodzina Marii Czapskiej osiadła w Przyłukach, jednym z majątków rodzinnych, 14 km od Mińska. Rodzice Autorki doczekali się siedmiorga dzieci, ale matka, Józefa z Thunów, zmarła młodo, zaledwie w wieku 36 lat, osierocając pięć córek i dwóch synów. Ojciec wychowywał dzieci samotnie z pomocą lepiej lub gorzej przygotowanych opiekunów i swojej matki, a babki dzieci. Opisy codziennego życia w Przyłukach stanowią chyba najciekawszy fragment tych wspomnień napisanych pięknym, a jednocześnie przystępnym językiem.

Chociaż w tekście wyczuwalna jest nostalgia za przeszłością, to jednak nie są to wspomnienia bezkrytyczne. Maria wspomina swoją chorobę skórną, która – o dziwo – mało kto się przejmował. Wspomina też o procesie kształtowania się świadomości narodowej Białorusinów i zaniedbanie ich potrzeb, co w ostatecznym rozrachunku przyczyniło się do całkowitego zatracenia i klęski tego świata.

Młodzi Czapscy przeżyli okres fascynacji ideami pacyfistycznymi, co w czasach permanentnej wojny i rozruchów lat 1914-19 było dość niezwykłe, ale świadczy też o wrażliwości tych młodych ludzi wywodzących się z najbardziej uprzywilejowanej klasy społecznej.


Wydawnictwo, o którym mam dziś przyjemność pisać, to właściwie dwie książki. W pierwszej Autorka wspomina przeszłość, druga zaś opisuje, jak się ułożyły losy Marii i Józefa po I wojnie światowej i doprowadza akcję do momentu ostatecznej utraty majątku w wyniku podpisania traktatu ryskiego.

Wszyscy zainteresowani przeszłością powinni tę książkę przeczytać. Wartość merytoryczna wspomnień i piękny język to jedno, ale bardziej krytyczna ocena sytuacji na dalekich Kresach Wschodnich też ma swoją wymowę.

środa, 24 sierpnia 2016

Michał Kryspin Pawlikowski, „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego. Powieść”





„Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego” Michała Kryspina Pawlikowskiego to arcyciekawe i barwne wspomnienia o kresach wschodnich. Jedne z najlepszych, jakie czytałam.


Autor pochodził z Mińszczyzny. Urodził się w 1893 roku w miejscowości Pućków położonej niedaleko Bobrujska na lewym brzegu Berezyny (jest to mniej więcej ta sama okolica, w której wyrośli dwaj inni polscy pisarze: Melchior Wańkowicz i Florian Czernyszewicz). W swej książce opisał swoje dzieciństwo i młodość spędzane na przemian w Mińsku, gdzie na co dzień pracował ojciec (adwokat i prezes Towarzystwa Kredytowego) i w ojcowskiej posiadłości, którą na potrzeby literatury nazwał Baćków. Zimą rodzina mieszkała w mieście, a latem ruszała do majątku, w którym na co dzień rezydowała babcia ze strony ojca.


Pawlikowski skończył w Mińsku gimnazjum, potem ruszył do Petersburga studiować prawo. Jego wspomnienia są doprowadzone do momentu wybuchu I wojny światowej, dalsze swe dzieje opisał w książce „Wojna i sezon”. Po 1920 roku rodzina Pawlikowskich musiała na zawsze opuścić swój dom, bo te tereny przypadły Związkowi Radzieckiemu. Później Pawlikowski mieszkał w Wilnie i pracował w tamtejszym urzędzie wojewódzkim, współpracując w tym czasie z gazetą „Słowo” wydawaną przez Stanisława Mackiewicza. Tuż przed wojną rozpoczął pracę w urzędzie wojewódzkim w Toruniu. W 1940 roku uciekł z Wilna do Szwecji, potem do Anglii, a po wojnie osiadł w USA, gdzie był lektorem języków słowiańskich na uniwersytecie w Berkeley. Swoje wspomnienia spisywał w wieku dojrzałym, na emigracji.


Jego książka wspominkowa miała pierwotnie nosić tytuł „Bajka”, bo była zamierzona jako utrzymana w baśniowym klimacie opowieść o bezpowrotnie minionym świecie. Jednak później autor zmienił tytuł na „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego”. Rzecz jest pisana w trzeciej osobie, siebie samego autor przedstawił jako fikcyjną postać Tadzia Irteńskiego, pozostałe postaci są realne.


Pawlikowski swym piórem ożywia dawny świat zamożnej szlachty polskiej mieszkającej na Białorusi wśród prawosławnego chłopstwa. Autor opisuje nie tylko życie własne oraz członków rodziny, ale także rozmaitych krewnych, znajomych, ich totumfackich i służących. Przywołuje najróżniejsze opowieści, anegdoty i ploteczki z epoki przed I wojną światową, jak również niezwykłych kresowych oryginałów (jak uściśla, chodzi mu o osoby ekscentryczne, ale nie wykazujące objawów choroby psychicznej), w których obfitowały tamte tereny. Czyta się to doskonale ze względu na niezwykle barwne obrazowanie i piękny, gawędowy język!


Przy okazji pragnę podziękować poznanemu na FB panu Dionizemu Sałaszowi z Mińska, który pomógł mi w ustaleniu lokalizacji Pućkowa Pawlikowskich. Nie byłam pewna, czy ta miejscowość w ogóle jeszcze istnieje. A jednak coś tam jest, jak na to wskazują zdjęcia Google.

Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko



piątek, 22 kwietnia 2016

Michał Kryspin Pawlikowski, Sumienie Polski i inne szkice kresowe







Wilno, Mińsk, łowiectwoZ kilkuset felietonów napisanych ręką przebywającego na emigracji Michała Kryspina Pawlikowskiego, wydawca w osobie Macieja Urbanowskiego, wybrał szkice kresowe dotykające trzech obszarów zainteresowań autora: Wilna, Mińska i łowiectwa.
v
Linia Curzona


Rzecz o Wilnie i kraju wileńskim
Sentyment do Wilna i kraju wileńskiego „który budzi to miasto prędzej czy później w duszy każdego – zarówno Polaka, jak i obcego przybysza”, który „będzie lubił i podziwiał Wilno jako najdalej na wschód wysuniętą ostoję cywilizacji i sztuki łacińskiej”. Bohaterskie dzieje Wilna, znaczone łunami pożarów, dowiodły, że „w okresie studwudziestoletniej niewoli moskiewskiej Wilno trwało wiernie przy Rzeczypospolitej”. Polskość ziemi wileńskiej podtrzymywana była przez heroiczne Matki Polki, kobiety kresowe, których roli w okresie niewoli nie sposób przecenić.


„Kobieta towarzyszyła mężowi… w wędrówce etapem na Sybir. Ona toczyła walkę o byt ekonomiczny… Ona wreszcie… strzegła polskiej mowy i polskiego obyczaju, wychowywała dzieci w duchu wiary w Polskę, czyniła z domu twierdzę polskości… Ona jedna miała odwagę cywilną piętnowania tego, co nędzne i podłe”.

Ostra Brama - Wilno
Ostra Brama - Wilno

Co Polska i świat stracą jeżeli…
Michał Kryspin Pawlikowski romantycznie szacował jaką stratą dla Polski byłoby „Wyrzucić Wilno (no i całe ziemie wschodnie) poza granice Polski, znaczyłoby odciąć się od źródła, z którego pił Mickiewicz”, który wyrył w naszych polskich duszach wezwanie z pierwszego wersu poematu Pan Tadeusz: „Litwo! Ojczyzno moja!”. Następnie literat rozwinął czarny scenariusz poteherańskiej rzeczywistości „Cofnięcie się do nieszczęsnej linii Curzona byłoby jeszcze jednym cofnięciem się w dziejach Polski – cofnięciem się nie przed obcą kulturą, lecz cofnięciem się kultury łacińskiej przed negacją wszelkiej kultury, przed barbarzyństwem, które umie tylko niszczyć i zabierać”.
Pałac Wańkowiczów - Mińsk Litewski
Pałac Wańkowiczów - Mińsk Litewski




Kraj lat dziecinnych
Mińszczyzna, otaczająca Mińsk Litewski, rodzinne miasto Michała Kryspina Pawlikowskiego, przedstawiona została z nutką nostalgii, pomimo, że jest to „Brzydkie miasto”. Autor wraca wspomnieniami do okresu przeistaczania się chłopięcia w młodzieńca, który uczestniczy w stowarzyszeniach samokształceniowych i pierwszych wieczorkach tanecznych. Tematykę części Gawędy mińskie rozwinął pisarz w autobiograficznej powieści „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego”, gdzie z powodzeniem zaprezentował życie i kulturę kresową szlachty polskiej.
Niedostępna puszcza - www.wilki94.forumpolish.com/
Niedostępna puszcza - www.wilki94.forumpolish.com/



Filozofia łowiectwa
Przyroda, ziemia, jeziora, lasy, a szczególnie puszcze, w największym stopniu zaprzątają uwagę Michała Kryspina Pawlikowskiego. Znaczna część szkiców kresowych poświęcona jest realizowanej właśnie w puszczy pasji autora tj. łowiectwu. W Puszczy Rudnickiej, Hołubieckiej, Turowskiej z lasami mieszanymi, borami i starzynami odbywał autor włóczęgi myśliwskie z podobnymi mu pasjonatami. Sugestywne, malownicze opowiadania o polowaniach na niedźwiedzia, polowaniach z prosiakiem na wilki, „łowiectwo z ogary”, wabienie łosi, gony, to tylko niektóre z fascynujących kwestii poruszanych w „Kolorowej baśni leśnej”. Jednakże sielankowy wizerunek łowów w szlacheckich dworkach przeplatany bywa fragmentami tragicznymi. Skrupulatny piewca Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej przypomina, że na rzece Druć biegła granica I rozbioru Polski (1772 rok), którą nazywa osiemnastowieczną Linią Curzona. Wzdłuż innej rzeki puszczańskiej – Berezyny – przebiegał front polsko-sowiecki w 1920 roku, a już kilka lat później sowieci unicestwili wszystkie polskie zaścianki nad Berezyną, a ich właścicieli – polską szlachtę wymordowali lub wywieźli na Syberię.


Powrót z niedźwiedziem - Julian Fałat
Powrót z niedźwiedziem - Julian Fałat


Pejzaże nostalgiczne Niezwykle osobiste zwierzenia „pierwszego pisarza wśród myśliwych” (albo odwrotnie) poruszają czytelnika refleksjami na temat młodzieńczych rozczarowań i straconych złudzeń, którymi nasycone są koleje losu niedorosłego jeszcze człowieka. Michał Kryspin Pawlikowski stworzył pojęcie trajfla (za Karolem Dickensem) – szczegółu, drobiazgu, który zwielokrotniony wypełnia życie człowieka, a który nabiera niebywałego znaczenia dla ludzi odartych z ojczyzny, stając się dla nich „kotwicą spoczynku”.

Pejzaż poleski - www.kresy24.pl
Pejzaż poleski - www.kresy24.pl



Liryka i epika
Tekst szkiców kresowych M. K. Pawlikowskiego okraszony został licznymi cytatami i parafrazami nawiązującymi do strof polskiej epopei „Pan Tadeusz”. Wersy poezji narodowej, umiejętnie wplecione w zdania prozy publicystycznej, dopełniają obrazu utraconej Ojczyzny, a także pejzażu ziemi pozostawionej na Kresach Rzeczypospolitej. I liryk i epik tworzyli na wygnaniu…

Przykłady: „Oto w oddali puka dzięcioł, «jak dziecko, gdy schowane woła, by go szukać»” albo „Puszcza - «…głucha dla mieszczan, mnóstwem głosów szepce mu do ucha»”.


Litewskie zacisze - Henryk Weyssenhoff
Litewskie zacisze - Henryk Weyssenhoff **

Gawęda kresowa

Cenię i podziwiam w lekturze „Sumienia Polski…” liczne odniesienia do pozycji literatury polskiej i obcej (także rosyjskiej), świadczące o znajomości tematu i nieprzeciętnej erudycji autora. Dzięki tym cechom pisarstwa Michała Kryspina Pawlikowskiego, swobodnie toczy się romantyczna gawęda szlachecka polskiego pisarza, który zakończył życie na „nie naszej” ziemi egzotycznych Hawajów. Pisał na emigracji:

„Ziemia, którą opisuję, jest to nasza ziemia. Mamy ją w nozdrzach, oczach i uszach – czujemy ją każdym zmysłem. Czujemy ją w każdym uderzeniu serca, soki bowiem tej ziemi tętnią w naszych żyłach”.


Tekst ukazał się na blogu CzytamPoPolsku 


środa, 29 lipca 2015

"Jak takiego pisarza nie lubić, jak nie biegać jego tropem dość zawiłym w końcu".


Życiorys Melchiora Wańkowicza to jeden z owych pasjonujących reportaży, których bohaterem jest pisarz tropiący sens ludzkiej przygody.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Na tropach Wańkowicza po latach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 366.


Mistrz i ojciec polskiej opowieści reportażowej oraz twórca literatury patriotycznej. Korespondent wojenny, którego opisy bohaterskich walk Polaków na Westerplatte, oddziału majora Henryka Dobrańskiego oraz II Korpusu we Włoszech krzepiły w latach komunizmu („podbijał narodowy bębenek”). Najwybitniejszy i najpopularniejszy pisarz doby przedwojennej i powojennej. Demaskatorski publicysta. Dumny Kresowiak. Globtroter. Wielki indywidualista, na każdym kroku ujawniający wręcz magnackie sobiepaństwo. Tytan pracy. Człowiek niezwykle przedsiębiorczy (miał żyłkę do biznesu, o czym świadczy sukces założonego wspólnie z Marianem Kirsterem w 1924 roku Towarzystwa Wydawniczego „Rój”). Kochający i troskliwy mąż i ojciec, który stracił starszą córkę w Powstaniu Warszawskim. W PRL otoczony gęstą siecią donosicieli. Żarliwy patriota. Większość jego kultowych książek przedstawia losy Polaków w pierwszej połowie XX wieku. Przyjaciele i znajomi wspominają wyjątkowe poczucie humoru oraz barwną osobowość.  Ciągle udoskonalał swój warsztat pisarski. Dbał o sprawy materialne, by mieć komfortowe warunki do pisania. Bywał oszczędny, ale i szczodry, np. wspierał hojnie i bez rozgłosu antykomunistyczną opozycję. Miłośnik życia, czerpiący z niego garściami i tryskający optymizmem mimo przeciwności i trudnych wojennych doświadczeń. Kochał przebywać wśród ludzi, potrafił ich słuchać, a rozmowy swoje nazywał sondowaniem duszy. Agnostyk, choć wychowany jako katolik i bardzo przywiązany do tradycji. Taki wizerunek Melchiora Wańkowicza wyłania się z książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm − spadkobierczyni jego ogromnego archiwum.
                                                
[…]  interesujący człowiek, monumentalny pisarz - tak popularny i tak słabo znany i rozumiany - słowa puentujące jeden z najbardziej przejmujących rozdziałów książki najlepiej odzwierciedlają zamierzenia autorki, która za główny cel postawiła sobie przede wszystkim przybliżenie czytelnikom sylwetki Melchiora Wańkowicza. O jednej z największych indywidualności polskiej literatury w ostatnich dwudziestu latach mówi i pisze się bowiem  zbyt mało. Na tropach Wańkowicza... to dowód wielkiej empatii, literaturoznawczej dokładności oraz obiektywizmu, a także osobiste świadectwo wchodzenia w życie Melchiora Wańkowicza z tym specyficznym rodzajem zaangażowania, w którym czają się i ciekawość, i podziw, i niepokój czasem, bo odkrywać można wciąż wiele i są ślady, którymi nikt wcześniej nie podążał lub po prostu się urywają.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm pieczołowicie rekonstruuje losy pisarza rodem z Mińszczyzny, pokazuje jego artystyczną drogę, a przede wszystkim osobowość tej niezwykłej, elektryzującej postaci. Portretuje również utrwalone w jego przejmujących wspomnieniach: Szczeniących latach i Zielu na kraterze, postacie żony i córek: Królika (Zofii), Don Kichota (Krystyny) i Sancho Pansy (Marty). Przywołuje opinie krytyków twórczości, poznajemy także przyjaciół (np. Pawła Jasienicę), reakcje środowiska literackiego czy emigracyjnego, w którym nie brakowało zwykłych zazdrośników o jego gigantyczny sukces wśród czytelników. Dużo w tej książce odniesień do twórczości, fragmentów dzieł i korespondencji, nie brakuje też zdjęć z całego życia Wańkowicza, stale cieszącego się wielką popularnością, z której znakomicie potrafił korzystać, wpływając na czytelników i na różne środowiska, również polityczne. Aleksandra Ziółkowska-Boehm poznała córkę Wańkowicza, Martę Erdman („ostatnią z Domeczku”), a także ludzi, którzy byli mu bliscy albo którzy go zawiedli, np. Kazimierza Koźniewskiego - przedwojennego przyjaciela jego córek, a po wojnie donosiciela na ich ojca (bardzo interesujący jest wywiad z nim przeprowadzony przez autorkę 7 lutego 1990 roku). Zadziwia ogrom pracy włożonej w opisanie życia i dorobku króla reportażu. Czytelnik otrzymuje pieczołowicie prześledzone losy nie tylko autora Bitwy o Monte Cassino, ale także bliskich pisarza, ich dramatyczne przejścia w trakcie drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu.

W tej książce Aleksandra Ziółkowska-Boehm jest śledczym, reporterką, dokumentalistką, researcherką i krytykiem literackim równocześnie. Z pietyzmem, posiłkując się dokumentami  i listami, odpiera różne zarzuty, podważa ich wiarygodność, np. podejmuje polemikę ze Sławomirem Cenckiewiczem, który w tekście Melchiora Wańkowicza kręta droga do Polski Ludowej próbował dowieść, że Wańkowicz został przez komunistów uwiedziony, a nawet przekupiony. Dowodem miała być willa „ofiarowana w hołdzie Wielkiemu Pisarzowi przez komunistów”. Aleksandra Ziółkowska-Boehm przypomina w tym kontekście, że tekst historyka wywołał protest m.in. Jana Sawy, który doglądał budowy domu na ulicy Studenckiej. To sprostowanie ukazało się w „Biuletynie IPN”, gdzie pierwotnie opublikowano artykuł Cenckiewicza. Dużo miejsca poświęca Aleksandra Ziółkowska-Boehm epizodom, mniej do tej pory badanym przez biografów. Drąży głębiej w wątki z życia Wańkowicza, które dotąd nie zostały szerzej opisane, np. kwestię jego stałej pomocy finansowej dla represjonowanych w PRL opozycjonistów, współpracy z Jerzym Giedroyciem czy choćby uwięzienia pisarza i przebiegu jego słynnego procesu w 1964 roku.

Dużo materiałów przyniosło Aleksandrze Ziółkowskiej-Boehm bogate archiwum, do którego miała i ma nadal nieograniczony dostęp, odkąd pisarz zapisał swojej sekretarce w testamencie (autorka była asystentką Wańkowicza przez ostatnie dwa lata jego życia). Dowody tego mamy w książce, sporo tu ciekawych drobiazgów, anegdot, potwierdzonych, wcześniej istniejących jako plotki, informacji. A skoro o anegdotach mowa, to warto wspomnieć, że Aleksandra Ziółkowska-Boehm włączyła do swojej publikacji niezmiernie ciekawe relacje małżeństwa poznanego w trakcie jednego ze spotkań autorskich. Janina i Henryk Trebertowie w czasie swoich młodzieńczych wakacji (było to w 1932 roku) przypadkowo poznali autora Na tropach Smętka. Dzięki spisanym przez nich wspomnieniom możemy się dowiedzieć, jak humorystycznie przebiegała pierwsza w życiu Melchiora Wańkowicza wyprawa kajakowa rozpoczęta od Słonima (obecnie miasta na Białorusi w obwodzie grodzieńskim, przy ujściu Issy). Oto fragmenty:

[…] Rano prawie jednocześnie zwijaliśmy nasze obozy. Przypływa swoją „Kuwaką” nieco zasapany Wańkowicz - czyżby znowu kłopoty z prymusem? Ale nie. „Kochani, ratujcie, prymus palił się wspaniale, ale nie mogę dać sobie rady z upchnięciem całego majdanu do kajaka!” […] Było to  jedno pasmo uciech, płynęliśmy już wolniej, a Wańkowicz od czasu do czasu strofował żonę: „Machaj mocniej wiosłem - patrz, Króliku, jak oni szybko płyną”, a sam niewidoczny dla żony, pluskał tylko głośno wiosłem, szelmowsko uśmiechając się do nas. Wańkowicz towarzyszył nam zawsze przy zakupach mleka czy jajek w nadbrzeżnych wioskach. Byliśmy wręcz zafascynowani jego umiejętnościami nawiązywania kontaktu z ludnością. Z błahych na pozór rozmów wyławiał wszystko, na czym mu zależało; było to, według jego określenia, sondowanie dusz. […] Panu Melchiorowi spływ wyraźnie się spodobał. Już w następnym roku z córką Tirliporkiem wędrował po ziemi mazurskiej, a owocem tej wędrówki była głośna i wstrząsająca książka „Na tropach Smętka”, wydana w 1936 roku”.

Melchior Wańkowicz ma dużo warstw jako jedna z największych postaci polskiej literatury. Był nie tylko pisarzem, ale i intelektualistą, którego teksty zawsze wzbudzały niemałe zainteresowanie i dyskusje. Aktywnie angażował się w bieżące polskie sprawy, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Nie pozwalał na to, by go szufladkowano, trzymał się z dala od wszelkich koterii, chadzał swoimi ścieżkami, co musiało drażnić wiele osób. Aleksandra Ziółkowska-Boehm pokazuje wpływ jego biografii na twórczość, stara się wytłumaczyć pewne jego specyficzne konteksty, a także dlaczego tak wielu Polaków kochało lub nie znosiło pisarza. Próbuje także czasami rozbić prywatne sekrety, ale delikatnie, częściej jednak wchodzi w rolę krytyka literackiego oraz przywołuje poglądy innych badaczy twórczości autora Szczenięcych lat. Fragmenty dzieł wkomponowuje w życie Wańkowicza, pozostawiając je bez komentarza, by czytelnicy sami wyrobili sobie zdanie o nim i by zachęcić ich do lektury jego dzieł. To się udało autorce wręcz znakomicie, gdyż sama sięgnęłam po książki króla reportażu po przeczytaniu na Tropach Wańkowicza po latach. Warto bowiem skupić się na jego dziełach i ich przesłaniu.

 Zarówno dzieje pisarza, jak i osobiste wspomnienia Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm ze spotkań z wielkim pisarzem to mieszanka faktów i podań, prawd i interpretacji, uchwytnych szczegółów i umykającej istoty zdarzeń. To kolaż prawdziwych wspomnień (nie tylko swoich) oraz potwierdzonych w różnych źródłach informacji, w tym także w przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej teczkach, w których gromadzono nie tylko donosy, ale także różne uwagi i kłamstwa dotyczące Wańkowicza, a nawet jego sekretarki i asystentki. Książka jest raczej powieścią biograficzną niż klasyczną biografią. Jakby to powiedział mistrz autorki, stanowi mozaikę faktologiczną. Kamyczek do kamyczka i tak powstał spójny i arcyciekawy portret niepokornego i niezależnego pisarza.

 Tytuł mojej recenzji to słowa O. Jędrzejczaka z 1973 roku, zacytowane przez autorkę na s. 352.
***********************************************************************

 26 maja miałam przyjemność posłuchania opowieści (nie tylko o Melchiorze Wańkowiczu) Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, która przyjechała do  Stalowej Woli na zaproszenie tamtejszej Biblioteki im. Melchiora Wańkowicza. Spotkanie miało niezwykły, bo muzyczno-literacki charakter. Przybyło wielu sympatyków twórczości pisarki. To był niezapomniany majowy wieczór! Na pamiątkę otrzymałam od mojej ulubionej pisarki piękną dedykację.


Fot. moje
Fot. moje


Dwa piękne zdjęcia można zobaczyć na blogu autorskim bohaterki pamiętnego spotkania (TUTAJ). 
Recenzja opublikowana pierwotnie na blogu Szczur w antykwariacie.

piątek, 10 lipca 2015

Powrót Melchiora Wańkowicza do "wielkiej, szmaragdowej doliny Niewiaży"


[...] Rozrachowały się dwie prawdy. Kresom to nie nowina. Szumią sobie lasy dalej, jak przed laty, broczy żywica na wrzosowiska, pachnie ziemia, lśni rzeka, mrówki po lasach odbudowały kopce na wyrąbanych przez wojnę przesiekach i snują się drożynami z igliwia. […] Ziemi tej to nie pierwszyzna i Bogu nie pierwszyzna, pamięci lat kresowych nie pierwszyzna […].
 
Melchior Wańkowicz, Szczenięce lata, wstęp Anna Bernat, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 93.

Uwodzicielskim urokiem gawędy i miłością do tradycji (co wyraża choćby taka inwokacja: O, jakże przedziwnie mocne szpony ma tradycja wieków) tchnie Melchiora Wańkowicza opowieść o „kraju lat dziecinnych” i jego blaskach. Nie ma bowiem cenniejszej i piękniejszej książki o Kresach, zwyczajach, minionej epoce niż „Szczenięce lata” - jak pisze  Aleksandra Ziółkowska-Boehm w swojej książce Na tropach Wańkowicza po latach, poświęconej pisarzowi rodem z Mińszczyzny. Jej zdaniem piękniejsza niż Dolina Issy Czesława Miłosza. 

Wańkowicz powraca myślą do czasu, gdy życie w dworku kalużańskim i „majątku babki, matczynych Nowotrzebach”, było dla niego oazą tradycji, polskości, piękna i dobra. Kultywowany we wspomnieniach arkadyjski obraz przeszłości ulega mitologizacji, nie brakuje jednak gorzkich refleksji, np. o tajemnicy istnienia, nieubłaganym upływie czasu lub dramatycznych zakrętach historii, gdy pisze w puencie: Pstrokatemu srokoszowi historii podobało się przewłóczyć żywe serca ludzkie.

 Pisarz odtwarza niewzruszone piękno pejzażu Kowieńszczyzny i Mińszczyzny, ponadczasowy urok domostw tam położonych oraz pokrytych patyną dziesięcioleci przedmiotów. Nie stanowią one jedynie tła i odległego echa wspomnień, ale odżywają na naszych oczach dzięki rzadkiemu talentowi autora, który potrafi wzbudzić entuzjazm i rozrzewnienie czytelnika odpowiednim budowaniem nastrojów, sposobem narracji i innymi zabiegami literackimi. Potrafi także rozśmieszyć, wplatając w swoją opowieść „witaminy humoru”, jak to nazywał, by rozładować wzniosłość. 

Melchior Wańkowicz urodził się 10 stycznia 1892 roku w ziemiańskiej rodzinie herbu „Lis odmieniony”, w rodzinnym majątku Kalużycach w powiecie ihumeńskim, ziemi mińskiej na Białorusi, jako syn Melchiora, powstańca 1863 roku i zesłańca na Syberię, i Marii ze Szwoynickich. Ojciec zmarł, gdy Melchior miał rok, matka - gdy miał trzy lata. Oddany został na wychowanie do babki, Felicji z Baczyżmalskich. Dzieciństwo spędził we dworze w Nowotrzebach na Kowieńszczyźnie. Scenerią różnego rodzaju inicjacji chłopięcych był krajobraz wielkiej, szmaragdowej doliny Niewiaży, tej samej, której piękno obserwował w dzieciństwie, a potem rozsławił, także Czesław Miłosz.

Wańkowicz w swojej gawędzie nie tylko odmalował i utrwalił duch czasu, bezpowrotnie minionej epoki, której był świadkiem (jak podkreśli w Przedmowie do wydania z 1958 roku: wtedy, kiedy pisał te wspomnienia, na głębokich Kresach konserwowały się obyczaje z końca XVIII wieku), ale także wyraził nabytą przez lata spędzone na Kresach pewność przemijania (symboliczna jest scena zastrzelenia w czasie pierwszego w życiu polowania wiewiórki) i niedostępność ideałów. Szczenięce lata to również jedna z najwspanialszych powieści o dzieciństwie i dojrzewaniu. Książka napisana przez Wańkowicza w Warszawie, gdzie w latach 1930-1933 pracował jako doradca reklamowy Związku Cukrowników, i wydana po raz pierwszy w 1934 roku, ukazuje pasje młodego bohatera, Mela, zdobywającego samotnie wiedzę o świecie.

Najbarwniejszą część gawędy stanowią opisy skłonności do hulanek, ukazujące niecierpliwość i bujny temperament małego Melchiora, którego swoboda i wolność były jak koń bez uprzęży. Nic dziwnego, że po ukończeniu pisania gawędy Wańkowicz schował ją do szuflady i nie od razu zdecydował się oddać ją do druku. Jak napisze we wspomnianej już przedmowie, uląkłem się demonstracji nicnieróbstwa, rozpusty, obżarstwa i siedmiu grzechów głównych i zatrzasnąłem nad rękopisem szufladę, jak nad tylu gawędami i diariuszami przede mną. Istotnie, niektóre fragmenty mogą nawet dziś zaskakiwać śmiałością zachowań. Mowa w nich o dziecięcych figlach diabelskich, zdumiewająco wyszukanych i niekonwencjonalnych. Nie brakuje fascynujących opisów żmudnej pracy dorosłych, kulinariów, codziennego, zwyczajnego dnia (sączyła się cicha melodia nowotrzebskiego dnia), polowań, wizyt różnych oryginałów i osobistości (np. Wandy Siemaszkowej), „rycerskich” metod wychowawczych (jak stwierdza Wańkowicz - chłopak w Kalużycach rósł, dziwnym rozpędem tradycji, niby w kasztelu obronnym). Pisarz podąża tropem sytuacji codziennych i nadzwyczajnych, gdyż życie w tym bastionie wszeteczeństwa zróżnicowane było. Opowiada o zabawnych nieporozumieniach wynikających z polszczyzny „kowieńskiej”, poznawaniu tajników lasu (od lat paliły się dwory kresowe, [ale] las trwał, las trwał), życiu panów, którzy byli i pozostali aż do końca klasą żyjącą z pracy chłopskiej, o bogactwie świątecznych i codziennych obrzędów i rytuałów… 

Wańkowicz barwnie odtwarza niespieszną egzystencję toczącą się w dworkach kresowych (ich babskiej i męskiej, kawalerskiej części) oraz portretuje swoich bliskich, nie ukrywając przy tym swojej nostalgii. W Szczenięcych latach zachował pęk świeżych wspomnień i wylewy żrącej tęsknoty.


Utwór przepełnia głęboka miłość do rodzinnych stron - pisarz poświęca wiele miejsca apostrofom do Mińszczyzny i Kowieńszczyzny oraz przyrodniczych uroków tych krain. Jego wspomnienia są mocno wrośnięte w rodzinną ziemię. Stworzył przepiękną opowieść o Kresach, w której połączył formę gawędy z poetyckim refleksjami, liryczny zapis z jędrnym dialogiem, aluzje literackie (np. do Pana Tadeusza Mickiewicza) z kolorytem lokalnym. Z upodobaniem malował okolicę w księżycowej poświacie czy autentyczną szlachecko-sarmacką mentalność i obyczajowość. 

Szczenięca lata zarażają magią słowa, ukazują jego wartość i wielką moc kreacyjną, budującą więź między ludźmi. Wańkowicz między wierszami wspomnień zastanawia się nad rolą języka, stawia pytania o wartość kultury, w której słowa straciły wagę. To słowa nadają znaczenie codziennej mitrędze w walce o życie.

Szczenięce lata są niezmiernie ciekawym dokumentem romantycznej epoki, mającym duże walory poznawcze. Pozwalają przenieść się na ziemie kresowe utracone w wyniku krwawej topieli rewolucji, ale nie tylko. Lektura tego dzieła może mieć również wymiar eskapistyczny. Dzięki niemu mogłam całkowicie oderwać się od dzisiejszej, przaśnej, rzeczywistości i - mówiąc słowami pisarza - popięknoduszyć. Sfera językowa, do pewnego stopnia archaiczna, nie okazała się tak trudną przeszkodą w odbiorze, czego się obawiałam, choć oczywiście jest dużym czytelniczym wyzwaniem. Chwilowo raziła mnie pompatyczność, ale jej dawki są do zaakceptowania. Narracja ma wiele tonacji, dlatego nie pozwala popaść w znużenie czy irytację. Szczenięce lata porywają bowiem żywiołem kresowej polskości, przyrody, obyczajowości i języka. Używając słów córki pisarza, Krystyny (zapisanych oczywiście w innym kontekście i innej kwestii dotyczących), każda literka napęczniała sercem (z listu do ojca, 2 lipca 1940 r.). 

Doprawdy krzepiąca to literatura pod każdym względem. Wańkowiczowska gawęda, choć stanowi symboliczne i niepozbawione nutki goryczy pożegnanie ze „zmarłymi dworami kresowymi”, zawiera balsamiczne tchnienie. Przepojona jest ogromną miłością do życia i świata, wyrażoną w pamiętnych słowach: źdźbło każde jego [świata] rośnie ku lepszemu. Utwierdza w nadziei, że mimo burzliwych i tragicznych wydarzeń, czy - jak to określił pisarz - dowcipów historii, wieczne pozostają Rozum i Dobro, które jak słońce przenikają świat. Nawet po największym kataklizmie zawsze odradza się życie.



Wańkowicz nieraz twierdził, że ogromnie dużo zawdzięczał swemu pochodzeniu, ziemi, na której się urodził i wychował. Była ona dla niego źródłem wspomnień, to one dały pierwsze rysy jego bogatej, kolorowej osobowości, to jej zawdzięcza swą bliskość z ziemią, przyrodą. Z tęsknoty i miłości do nich powstała najpiękniejsza - moim zdaniem - książka pisarza, „Szczenięce lata”.
 

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Na tropach Wańkowicza po latach, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 365.

Recenzja ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...