Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paweł Łacheta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paweł Łacheta. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 6 marca 2016

„Bo tęsknię po Tobie”… . Spacer po Wilnie, dz. 1, cz. 2





Po wizycie w restauracji Forto Dvaras mamy już siłę, aby ruszyć dalej. Skręcamy w Zaułek Bernardyński (g. Bernardinų) i docieramy do pierwszego muzeum na naszej dzisiejszej trasie – muzeum Adama Mickiewicza. Wejście na dziedziniec budynku, w którym mieści się placówka, wskaże nam napis umieszczony nad jego bramą wejściową: „Dom, w którym mieszkał Adam Mickiewicz”. Przy kasie wita nas sympatyczny dyrektor muzeum – Rimantas Šalna – u którego zakupujemy bilety wstępu (1,5 € za osobę dorosłą). Zdejmujemy z naszych zmęczonych pleców ciężkie plecaki, z którymi spacerujemy po mieście, a następnie siadamy na krzesłach w oczekiwaniu na grupę z Polski, która niebawem ma przybyć do muzeum. Dzięki temu pan przewodnik nie będzie musiał wysilać swojego głosu dwukrotnie. Kilka minut później, po przybyciu gości, rozpoczynamy zwiedzanie.

Przechodząc przez dziedziniec muzeum, zauważamy umieszczoną na ścianie placówki tablicę z napisem: „W domu tym, w XII 1822 r. mieszkał Adam Mickiewicz. Tu był redagowany poemat Grażyna„. Spacerując z panem przewodnikiem, zwiedzamy kolejne pomieszczenia muzealne. Oglądamy meble, których używał podczas swojego pobytu w Wilnie, dokumenty, rękopisy, fotografie, portrety wieszcza… . Do najcenniejszych okazów należą z pewnością egzemplarze pierwszych wydań utworów literackich wraz z przekładami (w tym pierwsze wydanie „Pana Tadeusza” – na zdjęciu powyżej).

Pan Rimantas Šalna opowiada dużo i ciekawie. Nic dziwnego. Adam Mickiewicz i jego twórczość to pasja dyrektora. Poza anegdotami dotyczącymi życia towarzyskiego wieszcza (w szczególności jego rozmaitych związków z kobietami), dowiadujemy się m.in. dlaczego poeta nie lubił Kowna i przy każdej nadarzającej się okazji „uciekał” do Wilna, a także jak wiele są warte eksponaty zgromadzone w muzeum.

Po półgodzinnym zwiedzaniu wystawy, zadowoleni opuszczamy placówkę. Bardzo miło było spotkać na swojej drodze człowieka, który jest bardzo przyjaźnie nastawionym do Polaków Litwinem, dobrze mówiącym po polsku. W świetle ostatnich sporów polsko-litewskich takie osoby przywracają wiarę w to, że możliwy jest wzajemny szacunek i wspólne życie w tak kosmopolitycznym mieście jak Wilno. Dla osób – mieszkańców Wilna – takie stwierdzenie może się wydać „oczywistą oczywistością”, ale dla kogoś, kto przyjeżdża na Litwę z Polski, uzbrojony w wiedzę serwowaną przez media, już taką nie jest. Z pewnością są ludzie, którym nie zależy na dobrych stosunkach polsko-litewskich. Ufam jednak, że stanowią oni mniejszość. Podczas moich pobytów w Wilnie nigdy nie doświadczyliśmy złego traktowania czy nawet złowrogich spojrzeń skierowanych od Litwinów. Mało tego, mówiąc po polsku, starano się nam odpowiadać w tym samym języku. Z czystym sumieniem mogę zatem stwierdzić, że nie ma się czego bać ;) . Przyjeżdżajcie do Wilna! Koniec dygresji.

Idziemy w kierunku kościoła św. Michała, aby następnie skręcić w ul. A Volano. Po chwili znajdujemy się w Zaułku Literackim (Literatų g.). W domu, który się tu znajdował, w 1823 r. mieszkał Adam Mickiewicz. Szukamy tabliczki, która miałaby o tym świadczyć, a o której wspomina również przewodnik, ale niczego takiego nie możemy znaleźć. Albo jesteśmy ślepi, albo ona po prostu nie istnieje. Zamiast niej podziwiamy interesującą „ścianę literatów”, a właściwie kilka ścian, na których umieszczono tablice poświęcone znanym poetom i pisarzom litewskim bądź w mniejszym lub większym stopniu powiązanych z Litwą. Miejsce bardzo interesujące, ciche, słowem: idealne, aby odetchnąć od gwaru głównych ulic wileńskiej Starówki. Chodźmy dalej!

Osiągamy ruchliwą uliczkę Pilies (Zamkową), skręcamy w prawo, a następnie w lewo, w kierunku widocznej przed nami wieży uniwersyteckiego kościoła św. Jana. Obchodzimy teren uczelni od południowego zachodu, idąc ulicami: św. Jana (Šv. Jono g.) i Uniwersytecką (Universiteto g.).

W końcu docieramy pod zachodnią bramę wejściową uczelni. Naszą uwagę przykuwają przepiękne zdobione drzwi, którymi jednak nie wchodzimy do środka. Aby dostać się na dziedziniec uniwersytetu, należy szukać bramy znajdującej się na lewo od nich, zakupując uprzednio bilet wstępu w pobliskiej kasie. Jego koszt wynosi 1,5 €. W sezonie (od maja do września) istnieje możliwość wykupienia dodatkowego biletu na wieżę kościoła św. Jana (koszt 2,5 €). Na wejściówce załączona jest mapa całego kompleksu uniwersyteckiego, zatem nie powinniście się zgubić. Jeśli macie ochotę zwiedzić z przewodnikiem więcej pomieszczeń, wypełnijcie formularz elektroniczny, który znajduje się tutaj. Koszt takiej usługi to 5 € od osoby (minimalna liczba uczestników to 4).






Wileński Uniwersytet założył w 1579 r. król Stefan Batory (nosił wówczas nazwę Akademii Wileńskiej). Jego pierwszym rektorem był znany jezuita Piotr Skarga. Kompleks uniwersytecki zawiera 13 dziedzińców wraz z przyległymi do nich budynkami (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005). Nie wszystkie spośród nich są przeznaczone do zwiedzania. Przy zakupie biletu za 1,5 € (czyli opcji, którą wybraliśmy) zobaczymy niewiele, ale wystarczająco, jeśli w Wilnie jesteśmy pierwszy raz i mamy do dyspozycji tylko jeden dzień na zwiedzanie.

Swe pierwsze kroki kierujemy do głównego budynku znajdującego się na wprost nas (po wejściu na pierwszy dziedziniec). Otwieramy drzwi, idziemy na prawo, a następnie po schodach na pierwsze piętro. Naciskamy klamkę i wchodzimy na korytarz, którego ściany i sufity ozdabiają przepiękne freski. Stoimy przed wejściem do audytorium Kazimiero Būgosa. Nieco dalej zauważamy zabytkowe, wielkie globusy. Klimat jaki panuje w tym pomieszczeniu jest fantastyczny. Czujemy się tak, jak gdybyśmy cofnęli się o kilka wieków wstecz.

Schodzimy na parter budynku i wychodzimy na dziedziniec. Skręcamy w lewo, aby wąskim przejściem dotrzeć na główny plac uniwersytecki – dziedziniec Piotra Skargi. W moim subiektywnym odczuciu jest to najładniejsza część kompleksu (nie licząc wnętrz). Naprzeciwko kościoła św. Jana, do którego za chwilę wejdziemy, zauważamy interesujący zegar słoneczny. Różnorodność form tego typu „urządzeń” za każdym razem wzbudza we mnie zachwyt i jestem pełen podziwu dla ich konstruktorów.

Kościół pochodzi z XIV/XV w. i charakteryzuje się piękną barokową fasadą. Po II wojnie światowej w jego wnętrzach urządzono Muzeum Nauki, które funkcjonowało do 1991 r. Wchodzimy do świątyni. Naszą uwagę zwracają kaplice św. Anny i Ogińskich. W szczególności pierwsza z nich zachwyca swoim pięknem. W kościele znajdują się także tablice pamiątkowe poświęcone Polakom: Tadeuszowi Kościuszce i Władysławowi Syrokomli, a także popiersie Adama Mickiewicza. Ciekawostką jest fakt, że organistą kościelnym był tu… Stanisław Moniuszko (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Zwiedzanie kompleksu uniwersyteckiego zakończone! Jeśli zdecydujecie się dopłacić 5 € za usługę przewodnicką, zobaczycie dodatkowo przepiękne wnętrza biblioteki uniwersyteckiej z Aulą Kolumnową, salą Franciszka Smuglewicza, a także salą im. Joachima Lelewela. Wspomniana wcześniej dzwonnica kościelna w sezonie letnim oferuje odwiedzającym jeszcze jedną ciekawostkę, której nie powstydziłyby się bardziej znane zabytki. To wahadło Foucault’a, którego ruch jest dowodem na obrót Ziemi wokół własnej osi.

Opuszczamy Uniwersytet Wileński, na chwilę zatrzymując się przed pobliskim gmachem. To klasycystyczny budynek Pałacu Prezydenckiego. Nie tracąc czasu, kierujemy się na południe ul. Uniwersytecką, a następnie przechodzimy przez skwer K. Sirvydo, aby stanąć przed Cerkwią Piątnicką, w której, zgodnie z tradycją, w 1705 r. car Rosji Piotr I miał ochrzcić Murzyna Hannibala, pradziadka Puszkina (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005). Do cerkwi nie wchodzimy. Idziemy dalej ul. Latako ku Republice Zarzecza!









Zarzecze, och Zarzecze! Kto nie odwiedził tego zakątka litewskiej stolicy, ten nie może powiedzieć, że był w Wilnie. Ta była rzemieślnicza dzielnica miasta powstała już w XV w. i przyciąga do siebie żądnych rozmaitych wrażeń turystów. Co sprawia, że miejsce to jest obecnie tak popularne wśród mieszkańców i odwiedzających miasto? Zobaczcie sami!

Na obszar dzielnicy, a właściwie państwa (jak sama nazwa wskazuje – Republiki Zarzecza) wprowadza nas jeden z mostów na Wilence. Dalej kontynuujemy spacer brukowaną ulicą Malūnų. Mijamy zadbane budynki i rozwalające się rudery. Mimo ciągłego procesu upiększania dzielnicy jeszcze wiele pozostało do zrobienia i minie sporo lat, zanim Zarzecze stanie się wolnym od pustostanów rejonem. Ale czy wtedy będzie to to samo Zarzecze co kiedyś?





Wąską uliczką docieramy do centralnego placu dzielnicy, na którym znajduje się figura anioła dmącego w róg. Zaglądamy do bram i podwórek. Mijamy galerie sztuki i kawiarnie, w których mieszają się artyści, turyści i przedstawiciele elit. Jeszcze kilkanaście lat temu Zarzecze było miejscem, gdzie diabeł mówił dobranoc, wrony zawracały, a strach nie pozwalał zapuszczać się tutaj turystom. Na szczęście te czasy już minęły. Dzielnica rozkwita i zaczyna tętnić życiem.

Konstytucja Republiki Zarzecza, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Konstytucja Republiki Zarzecza, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Z placu podążamy ul. Paupio na południowy wschód. Po kilkudziesięciu metrach dochodzimy do muru, na którym w kilku językach (w tym także po polsku) spisano konstytucję Republiki Zarzecza.

Nowe państwo proklamowano w 1997 r., jednocześnie wybierając rząd, prezydenta oraz uchwalając konstytucję. Dzień Niepodległości Republiki Zarzecza obchodzony jest 1 kwietnia (nie, to nie żart :D ), a odbywającemu się wtedy pochodowi artystów przewodniczy właśnie prezydent (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Z ciekawszych fragmentów ustawy zasadniczej, które przytoczę, należy wymienić m.in. punkty nr 3: „Człowiek ma prawo umrzeć, lecz nie jest to jego obowiązkiem”, nr 10: „Człowiek ma prawo kochać kota i opiekować się nim”, nr 13: „Kot nie ma obowiązku kochać swego pana, ale powinien pomóc mu w trudnej chwili”, nr 37: „Człowiek ma prawo nie mieć żadnych praw”.

Konstytucja Republiki Zarzecza, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Konstytucja Republiki Zarzecza, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Na spacer po Zarzeczu chciałoby się przeznaczyć więcej czasu, lecz krótki listopadowy dzień wymusza na nas szybsze tempo. Sądzę, że najlepszymi porami roku do odwiedzin Zarzecza są wiosna i lato, gdzie przy kawiarnianych stolikach zasiadają ludzie i magiczny klimat dzielnicy unosi się w powietrzu.

Ściana jednego z domów na wileńskim Zarzeczu...
Ściana jednego z domów na wileńskim Zarzeczu…


Cofamy się do placu z figurą anioła i kierujemy się ulicą Užupio w stronę kolejnego mostu na Wilence wyznaczającego granicę republiki.

Wjazd / wyjazd z Republiki Zarzecza w Wilnie
Wjazd / wyjazd z Republiki Zarzecza w Wilnie
 

Opuszczając Zarzecze, za swoimi plecami zauważamy tablicę informującą o przekroczeniu państwowej granicy. Portret Mona Lisy, który się na niej znajduje, przywodzi na myśl podobieństwa, jakie łączą dzielnicę z francuskim Montmartre’m. W Paryżu nie byłem, więc nie mam porównania, ale na podstawie zdjęć mogę przypuszczać, że jest w tym sporo prawdy.

Za mostem skręcamy w lewo w ul. Maironio. Przed nami kolejna rozwalająca się rudera. Co jak co, ale starych budynków w Wilnie jest pod dostatkiem. Obracamy się do tyłu. Spoglądamy na most na Wilence, gdy naszym oczom ukazuje się… przyczepiona do niego huśtawka. Niezła fantazja! Idziemy dalej!

Wileńskie mury obronne, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Wileńskie mury obronne, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Przy dużym parkingu skręcamy w prawo i kierujemy się w stronę schodów prowadzących na Stare Miasto. Ulicą św. Kazimierza (Šv. Kazimiero g.) dochodzimy do placu, gdzie rozpoczyna swój bieg ulica Ostrobramska (Aušros Vartų). Można jednak iść inaczej… .

Gdy dojdziemy schodami do ul. św. Kazimierza, zamiast kierować się dalej przed siebie, skręćcie w lewo w ul. Bokšto, przy której będziecie mogli zobaczyć pozostałości miejskich murów wraz z Barbakanem. Sądzę, że taki wariant dojścia do ul. Ostrobramskiej będzie ciekawszy.

Ale wróćmy do placu, o którym wspomniałem. Kierując się na południe, mijamy ładny, odnowiony budynek wileńskiej Filharmonii Narodowej i stajemy przed jedną z najbardziej znanych bram w mieście: bramą Klasztoru Bazylianów.

Wkraczamy na dziedziniec, na którym znajduje się bardzo zaniedbana cerkiew św. Trójcy. Nie sposób opisać uczucia, jakie towarzyszy nam, gdy wchodzimy do środka. Jest nam po prostu smutno. I to chyba najbardziej łagodne określenie, jakie przychodzi mi w tym momencie na myśl. W Wilnie do tej pory nie zdążono uporać się z problemem zaniedbanych obiektów sakralnych i nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie coś mogło się w tej kwestii zmienić. Od czasu mojej ostatniej wizyty w tym miejscu w 2012 r. raczej nikt świątyni nie odnawiał. I to niestety widać gołym okiem. Szkoda słów… .

Cerkiew św. Trójcy nie jest jednak naszym głównym celem podczas wizyty w kompleksie klasztornym. Sprowadziła nas tutaj osoba Adama Mickiewicza.
 
Cela Konrada w Klasztorze Bazylianów, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Cela Konrada w Klasztorze Bazylianów, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Gmachy klasztoru wzniesiono po 1750 r. Z początkiem XIX w. zaczęły służyć jako carskie więzienie. To właśnie tutaj w 1823 r. osadzono oskarżonych filaretów, m.in. Adama Mickiewicza i Ignacego Domeykę. Pierwszy z nich spędził tu pół roku, a cela, w której przebywał, znajduje się na pierwszym piętrze budynku (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Dla potrzeb ruchu turystycznego i ograniczenia zwiedzania „prawdziwej” celi postanowiono „przenieść” ją do małego, niewysokiego budynku obok klasztoru. Znajdziecie ją bez trudu po tabliczce umieszczonej przed wejściem. Znajduje się tu skromna, ale ciekawa wystawa opisująca życie i twórczość Adama Mickiewicza. Za drzwiami z małym zakratowanym okienkiem można ujrzeć hipotetyczne warunki, w jakich uwięziony wieszcz spędzał w odosobnieniu swe dni i noce. Mamy tu pryczę ze słomą, lichtarz ze świecą i niewielki stolik. Cóż… za wygodnie to na pewno mu nie było… .

W Celi Konrada, jak zwane jest to pomieszczenie, Mickiewicz miał przemienić się z nieszczęśliwego Gustawa w cierpiącego i kochającego swój naród Konrada (dla przypomnienia – w III części „Dziadów”). Przypomina o tym tablica w języku łacińskim, która (po przetłumaczeniu) informuje, że: „Bogu Najlepszemu, Największemu. Gustaw zmarł tu 1 listopada 1823 r. Tu narodził się Konrad 1 listopada 1823 r.) (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005). Celę można zwiedzać codziennie w godzinach 10 – 17.

Przesiąknięci Mickiewiczem i jego literaturą wracamy przez Bramę Bazyliańską. Naszym następnym celem jest widoczna w oddali Ostra Brama – jedno z większych miejsc pielgrzymkowych w tej części Europy.

Ostra Brama, Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Ostra Brama, Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Aby stanąć przed obliczem Matki Bożej Ostrobramskiej, należy wejść przez drzwi do kościoła św. Teresy, znajdujące się po lewej stronie ulicy (idąc od Klasztoru Bazylianów), a następnie kierować się na prawo – po schodach do góry. Wejście do kaplicy jest oznakowane tablicą, zatem nie powinniście mieć problemów, aby tu trafić.

Ostra Brama to jedyna zachowana brama dawnego Wilna, uważana za najważniejsze sanktuarium maryjne dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Zbudowana w latach 1503 – 1522 nieustannie przyciąga tłumy pielgrzymów (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Niewątpliwie najcenniejszym skarbem, jaki chowa w sobie świątynia, jest cudowny i słynący łaskami obraz Matki Bożej Ostrobramskiej. W kaplicy, w której się znajduje, miejsc dla pielgrzymów jest zdecydowanie mniej niż choćby w kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej, zatem tłok jest jej nieodzownym elementem. W przeciwieństwie do swojego polskiego odpowiednika, do Matki Bożej Ostrobramskiej można jednak podejść o wiele bliżej, co wynagradza trudy przeciskania się wśród ludzi. A sam obraz, poza walorami duchowymi, jest bardzo ładny. Naszą uwagę zwracają także wota, których jest tutaj naprawdę wiele. Widok, który robi wrażenie.

Matka Boska Ostrobramska, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Matka Boska Ostrobramska, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.

Hipotez odnośnie początków dzieła jest wiele. Mógł powstać na przełomie XVI i XVII w. w Krakowie, Niderlandach lub w Wilnie. W XVIII w. namalowany na dębowym drewnie obraz został okryty szatą z pozłacanego srebra z wykutymi na niej kwiatami. Uznawany za cudowny, ściągał do siebie pielgrzymów już w XVIII w. (od 1671 r. znajduje się w obecnym miejscu, wcześniej przechowywano go w kościele św. Teresy). Ważnym wydarzeniem w historii obrazu i Ostrej Bramy była koronacja dzieła. Dokonała się ona w 1927 r. Matka Boża Ostrobramska została wtedy ogłoszona Królową Korony Polskiej. Korony poświęcił sam papież Pius XI, a w uroczystościach brali udział m.in. marszałek Józef Piłsudski i prezydent Ignacy Mościcki (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005). Kaplica jest otwarta dla pielgrzymów codziennie w godzinach 6 – 19. Więcej informacji o kaplicy i obrazie możecie uzyskać na tej stronie internetowej.

Przed obrazem spędzamy kilka minut. Przed rozpoczęciem nabożeństwa opuszczamy kaplicę. Na chwilę wstępujemy do kościoła św. Teresy. Wg wielu jest to jeden z najpiękniejszych kościołów barokowych na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej. I rzeczywiście. Wnętrze urzeka swym pięknem. Nie mamy możliwości obejrzenia każdego zakamarka świątyni z uwagi na to, iż trwa msza św., ale i tak jesteśmy zadowoleni. Polecam Wam tu wstąpić przy okazji zwiedzania kaplicy w Ostrej Bramie – nie rozczarujecie się! Ciekawostką związaną z kościołem jest fakt, że po śmierci Józefa Piłsudskiego w 1935 r. w jego wnętrzu spoczywało serce marszałka (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Zainteresowani tematyką prawosławia mogą odwiedzić pobliską cerkiew św. Ducha, znajdującą się na tyłach kościoła św. Teresy. Dzisiaj nie mamy na to czasu. Naszym kolejnym celem jest cmentarz na Rossie!

Cmentarz na Rossie - brama wejściowa, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Cmentarz na Rossie – brama wejściowa, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Odległość od Ostrej Bramy do cmentarza jest dosyć duża, zatem nie będę wymieniał każdej ulicy, którą podążamy. Wspomnę tylko, że kierujemy się na południowy wschód. Po drodze zakupujemy pamiątki na jednym ze stoisk po „zewnętrznej” stronie Ostrej Bramy i ruszamy prosto do nekropolii!

Cmentarz na Rossie - miejsce pochówku matki i serca Piłsudskiego, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Cmentarz na Rossie – miejsce pochówku matki i serca Piłsudskiego, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Widząc bramę wejściową wileńskiego cmentarza na Rossie, przypominamy sobie ostatnią wizytę na lwowskim cmentarzu Łyczakowskim. Nie sposób nie porównywać obu tych nekropolii. Nie sposób przejść obok nich obojętnie. W końcu… czy są bardziej polskie pozostałości na tych ziemiach niż imienne tablice na grobach? Śmiem wątpić.

Cmentarz na Rossie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Cmentarz na Rossie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Zanim wejdziemy na teren cmentarza zatrzymujemy się przed kamienną płytą, na której umieszczono napis: „Matka i Serce Syna […]”. Spoczywają tutaj zwłoki Marii z Billewiczów Piłsudskiej oraz serce marszałka Józefa Piłsudskiego. Wokół nagrobka znajdują się kwatery żołnierskie polskich obrońców Wilna w latach 1918 – 20, 1939 r. oraz 1944 r.

Cmentarz na Rossie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Cmentarz na Rossie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Miejsce magiczne. Wieczorna pora dodatkowo potęguje cmentarny klimat. Wchodzimy za bramę. Założona w 1801 r. nekropolia bardzo przypomina lwowski cmentarz Łyczakowski. Także i tutaj spacerujemy wśród krętych alejek wznoszących się raz do góry, a raz opadających w dół. Kamienne nagrobki rozsiane są po nekropolii niczym obłoki na niebie. Cisza, spokój, błogość. Tego potrzeba zmarłym.

Cmentarz na Rossie to miejsce spoczynku wielu znanych Polaków i Litwinów. Z ważniejszych nazwisk należy wspomnieć: malarza Franciszka Smuglewicza, Joachima Lelewela (profesora Uniwersytetu Wileńskiego), Władysława Syrokomli, ojca Juliusza Słowackiego – Eugeniusza, braci Józefa Piłsudskiego – Adama i Kacpra oraz żony marszałka – Marii. Do najciekawszych pomników należy zaliczyć nagrobek Izy Salmonowiczówny z wizerunkiem „Anioła Śmierci”, a także anioła z kagankiem oświaty z grobowca Józefa Montwiłła. Zdając sobie sprawę z tego, iż spacer po cmentarzu z zamiarem poszukiwań grobów sławnych osób może być trudny do zrealizowania, zamieszczam linka do planu nekropolii z miejscami ich pochówków. Możecie go odnaleźć tutaj. Mam nadzieję, że się przyda ;) .

Po ok. 20 minutowym spacerze wśród nagrobków opuszczamy cmentarz. Cóż można napisać… będąc w Wilnie i nie zobaczyć Rossy, to tak jakby przybyć do Krakowa i nie zobaczyć Wawelu.

Słońce zaszło już prawie całkowicie. Nie tracimy czasu i czym prędzej powracamy na Starówkę. W ciemnościach nie zobaczymy już wiele, zatem postanawiamy powłóczyć się po klimatycznych brukowanych uliczkach centrum Wilna. W moim odczuciu najlepiej nadają się do tego tereny byłego Małego Getta w okolicach ulic: Stiklių, Gaono i Žydų. Jak łatwo się domyślić, w okresie II wojny światowej istniało także Wielkie Getto (zajmowało tereny położone na południe od Małego Getta). Jak byśmy jednak nie nazywali obydwu części miasta, łączy je smutna historia i pamiętajmy o tym, przechadzając się po ich bruku.

Wileński ratusz, kościół św. Katarzyny, pomnik Stanisława Moniuszki… . Jest tyle pięknych miejsc, których nie odwiedziliśmy podczas naszego spaceru po Wilnie! Nie czujemy się jednak zawiedzeni. Przecież w ciągu jednego dnia nie da się zobaczyć wszystkiego! Starałem się wypisać miejsca znane i mniej znane, ciekawe i trochę mniej ciekawe. Jeśli pragniecie odkryć Wilno dla siebie, możecie skorzystać z powyższych porad. Możecie także opracować własną trasę spaceru, do czego również serdecznie zachęcam. A więc zgubcie się w uliczkach Starego Miasta i zadumajcie się nad starym, polskim Wilnem. Wyobraźcie sobie wszechobecny na ulicach polski język, polskie napisy na ulicach… . Bo dla nas, Polaków, odwiedziny w takich miastach jak to, właśnie na tym polegają. Na sentymentalnych powrotach do przeszłości. Choć przez chwilę warto jest tego doświadczyć!

Tytułem dygresji chcę wspomnieć o jeszcze jednym interesującym miejscu w Wilnie. A właściwie… o miejscu, które nie jest już tak kiedyś. Mam na myśli oczywiście Zielony Most, choć przez wzgląd na figury, jakie znajdowały się na jego przyczółkach, bardziej pasowałoby do niego określenie „Czerwony Most”. W czasach komunistycznych umieszczono na nim bowiem rzeźby robotników, żniwiarek, itp. Przez lata była to swoista atrakcja miasta. Do 2015 r., kiedy to rzeźby postanowiono wspaniałomyślnie usunąć. Jak wyglądała część z nich, możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.
 
Zielony Most w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Zielony Most w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Zgłodnieliśmy. Ze Starego Miasta kierujemy się w stronę Alei Giedymina, przy której mamy zamiar najeść się do syta przed kolejną nocą spędzoną w autobusie. Do odjazdu autokaru pozostały jeszcze 2 godziny, lecz nie chcemy włóczyć się po mieście tuż przed jego odjazdem. Postanawiamy udać się na wileński dworzec zaraz po posiłku, po drodze zakupując słynną litewską nalewkę „Trzy dziewiątki”.

Położony przy ul. Sodų dworzec autobusowy nie zachęca do jego częstych odwiedzin. Jest tu zimno i niezbyt przyjemnie. Plusem jest fakt, że ochrona bardzo przykłada się do eliminowania pijanych osobników o wątpliwej reputacji i bez ceregieli „wyprasza” ich na zewnątrz. Cóż… pozostaje nam przeczekać te 1,5 godziny do odjazdu autokaru i wypocząć już na jego pokładzie.

Ok. godz. 22:30 czasu litewskiego mamy odjechać do Tallina. Autobus jednak nie przyjeżdża. Czekamy, czekamy, a tu nic. Spokoju dodaje nam fakt, że oprócz nas na odjazd do stolicy Estonii oczekują inni pasażerowie. W końcu po 15 minutach: UFF – podjeżdża pojazd Simple Express. Zasiadamy wygodnie w fotelach, zjadamy czekoladę na pół i odjazd! Tallinie, przybywamy!


Galeria zdjęć z Wilna i Tallina do obejrzenia tutaj

Galeria zdjęć z poprzedniego wypadu do Wilna do obejrzenia tutaj



Tekst ukazał się na blogu Wschód jest piękny

niedziela, 14 lutego 2016

„Ty jesteś jak zdrowie”… . Spacer po Wilnie, dzień 1, cz. 1


 
Wilno.
Miasto, które przez wiele stuleci było jednym z ważniejszych ośrodków Rzeczpospolitej, a które od 61 lat znajduje się poza granicami naszego ukochanego kraju. Myśląc o Kresach, to właśnie ono, do spółki ze Lwowem, przypomina nam o złotych wiekach Polski „od morza do morza”. Przyjeżdżając do niego, czujemy radość, a zarazem smutek. Radość, że możemy oglądać dzieła rąk naszych prapradziadków, a smutek, bo na ulicach przeważa obecnie język litewski. I choć na mapie to już Litwa, Wilno wciąż jest kosmopolitycznym miastem, w którym mieszkają obywatele różnych narodowości: Litwini, Polacy, Rosjanie, Białorusini, Żydzi i inni. I właśnie to odróżnia Wilno od Lwowa. Podczas gdy Lwów jest miastem bardziej jednolitym narodowościowo, stolica Litwy przypomina puzzle i dzięki temu język polski łatwiej usłyszeć tutaj niż na Ukrainie.

Gdy pierwszy raz zawitałem do Wilna był rok 2012. Jeden dzień rzecz jasna nie wystarczył na zapoznanie się ze wszystkimi zabytkami miasta, lecz zdołał zachęcić do jego powtórnych odwiedzin. Mimo że dzisiaj z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że Lwów jest bliższy memu sercu niż Wilno, nie oznacza to, że litewska stolica nie wywarła na mnie wrażenia. Oba miasta różnią się od siebie nie tylko strukturą narodowościową (jak wcześniej wspomniałem), ale i architekturą. O ile we Lwowie znajdziemy więcej budynków renesansowych, o tyle Wilno słynie z budowli barokowych, przez co odbiór obydwu miast przez turystów i klimat, jaki w nich panuje, nieco się różnią. Do podobieństw można za to zaliczyć położenie geograficzne – usytuowanie na wzgórzach – co czyni grody jeszcze bardziej urokliwymi.

Wyruszmy zatem na zwiedzanie Wilna, aby odkrywać zakamarki znane i mniej znane, ale nieodłącznie związane z polską przeszłością miasta.

Swoją przygodę rozpoczynamy pod centrum handlowym Panorama, gdzie zatrzymał się nasz autobus z Warszawy. Po nabraniu sił i uzupełnieniu kalorii ruszamy na południe ulicą Vytauto, aby po ok. 1 km marszu skręcić w prawo w ul. Liubarto. Po drodze mijamy charakterystyczne dla Wilna ceglane bloki z wielkiej płyty, ale także drewniane domki pomalowane na zielono. Kontrasty rzucają się w oczy już na początku spaceru.

Przy ul. Liubarto naszą uwagę przykuwa oryginalny dom modlitwy – karaimska kenesa – jedna z pięciu czynnych w Europie.

 
Kenesa karaimska w Wilnie
Kenesa karaimska w Wilnie
 


Skąd w ogóle wzięli się tu Karaimi i kim tak naprawdę są? Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka łatwa, jak mogłoby się wydawać, dlatego nie będę szczegółowo tego wyjaśniał, gdyż zajęłoby to wiele stron. Wspomnę tylko, iż ludność karaimska, która zamieszkuje tereny obecnej Litwy, Polski i innych państw wschodniej Europy, w XIII i XIV w. przesiedliła się z Krymu na ziemie księstwa halicko-wołyńskiego, a pod koniec XIV stulecia wielki książę litewski Witold osiedlił ich w Trokach. Do dzisiaj stanowią niewielką, lecz barwną mniejszość etniczną na Litwie. Religia karaimska najbardziej przypomina judaizm (jej podstawą jest Tora), lecz w zarysie nie brak także wspólnych wątków z islamem i chrześcijaństwem. Więcej o historii Karaimów, religii, którą wyznają, a także języku, którym się posługują (zbliżonym do tureckiego), możecie dowiedzieć się tutaj. Znajdziecie tu kompleksową informację o Karaimach, będących niewątpliwie dużą ciekawostką etnograficzna w tej części Europy, nie mniejszą niż obecni na ziemiach polskiego Podlasia Tatarzy.

Budynek karaimskiej kienesy, przed którym obecnie się znajdujemy, zbudowano w latach 1913-1922. W czasach Związku Radzieckiego zamknięty, został ponownie otwarty w 1989 r. Mauretański styl, w jakim go wzniesiono, jest oryginalny i niespotykany w architekturze Wilna, a kopuła świątyni przypomina zwieńczenia prawosławnych cerkwi (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Po obejrzeniu kienesy powracamy do ulicy Vytauto, a następnie kierujemy się na północ, aby skręcić w prawo w ulicę Mickevičiaus (jak pewnie się domyślacie – Adama Mickiewicza). Przechodzimy przez most na rzece Wilii, tym samym opuszczając dzielnicę Zwierzyniec. Po drugiej stronie ulicy rozpoczyna się główna ulica litewskiej stolicy – Gedimino prospektas, czyli Aleja Giedymina.

Przechodząc przez most na Willi można zauważyć, jak bardzo zielonym miastem jest Wilno. W którąkolwiek stronę byśmy nie spojrzeli, tam zauważymy zieleń (oczywiście podczas trwania ciepłych pór roku ;) ). To wrażenie będzie pojawiać się jeszcze niejednokrotnie i mimo tego, że jesień trwa w najlepsze i liście opadły już z drzew, nasz spacer będzie przebiegał w mocno sprzyjającej atmosferze.

Prawie dwukilometrową Aleję Giedymina wytyczono już w 1836 r., nadając jej nazwę Alei Świętojerskiej. W kolejnych latach nazwa ulicy zmieniała się równocześnie ze zmianą panującej w Wilnie władzy. W okresie międzywojennym aleja nosiła imię Mickiewicza, w latach 1939-1941 Giedymina, a następnie Stalina i Lenina (Krajewski J., Wilno i okolice – przewodnik, OW Rewasz, wydanie I, Pruszków, 2013). Jak zatem widać o możliwość patronowania ulicy „walczyły” same znane osobistości (no, wyłączając dwóch panów wymienionych jako ostatnich…). Po gruntownym remoncie zakończonym w 2008 r. aleja stała się jeszcze piękniejsza. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko to potwierdzić. Spacer nią to czysta przyjemność i z pewnością zasługuje ona na miano najbardziej reprezentacyjnej ulicy Wilna.

Po lewej stronie mijamy niewysoki, brzydki budynek litewskiego parlamentu. Obracamy się za siebie i spoglądamy na wprost. Po drugiej stronie rzeki podziwiamy Cerkiew Znamieńską górującą nad Zwierzyńcem. Idziemy dalej na wschód!

Plac Łukiski – jeden z największych w Wilnie. W XIX w. dokonywano tu egzekucji powstańców styczniowych, a w okresie ZSRR stał tu i „zdobił” go swoją osobą towarzysz Lenin (tzn. jego pomnik – do czasu, gdy w 1991 r. został stąd „oddelegowany”). To właśnie tutaj, w jego południowej części ulokowany jest budynek o bardzo mrocznej historii. Z pewnością go nie przeoczycie. Na jego ścianach umieszczono tablice z nazwiskami ofiar, które zostały tu zamordowane. Przez kogo? W czasie okupacji sowieckiej mieściła się w nim siedziba NKWD-NKGB, a podczas rządów hitlerowców – Gestapo. W piwnicach budynku znajdował się areszt śledczy z salami tortur (Krajewski J., Wilno i okolice – przewodnik, OW Rewasz, wydanie I, Pruszków, 2013). Obecnie gmach jest zajmowany przez
Muzeum Ofiar Ludobójstwa. Krótki jesienny dzień nie pozwala nam na zajrzenie do środka, ale osobom zainteresowanym tematyką serdecznie polecam jego zwiedzanie. Wysokie oceny muzeum na wielu portalach mówią same za siebie. Następnym razem, gdy odwiedzę Wilno, z pewnością tu wstąpię!

Miejsce jest przygnębiające (szczególnie kamienne tablice z nazwiskami zamęczonych na śmierć ofiar, które tworzą okładzinę budynku) i przypomina o tragicznym okresie w historii Europy, który, miejmy nadzieję, nigdy więcej się już nie powtórzy.

Podążamy w dalszym ciągu na wschód. W oddali majaczy bryła katedry św. Stanisława. Pojawia się coraz więcej ekskluzywnych sklepów, restauracji i kawiarni. Miasto budzi się ze snu. Pojawiają się pierwsi turyści.

Ostatnim budynkiem, który zwraca naszą uwagę przed Placem Katedralnym, jest gmach Narodowego Teatru Dramatycznego z 1981 r. okraszonego charakterystyczną rzeźbą Stanislovasa Kuzmy „Święto Muz”. Owymi muzami są trzy kobiety w złotych maskach, symbolizujące Dramat, Tragedię i Komedię.

 
Plac Katedralny w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Plac Katedralny w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 

Po kilku minutach dalszego spaceru stajemy na Placu Katedralnym przed największym wileńskim zabytkiem: katedrą św. Stanisława.

Już sama przestrzeń, która nas otacza, robi wrażenie. Białe mury świątyni i charakterystyczna dzwonnica znajdująca się tuż przy niej, sprawiają, że miejsce jest wyjątkowo urokliwe. Jeśli dodać do tego słońce, które w końcu raczyło wyjrzeć zza chmur, to wrażenia estetyczne są jeszcze potęgowane.

Początki Placu Katedralnego sięgają XIX w. Wcześniej w tym miejscu istniały zabudowania Zamku Dolnego, a także dom, w którym w 1817 r. mieszkał Adam Mickiewicz. Początkowo na placu odbywały się także jarmarki organizowane z okazji święta św. Kazimierza, czyli słynne „Kaziuki”. Od 1996 r. w jego południowej części stoi pomnik księcia Giedymina (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Spragnieni rozległych widoków z lotu ptaka na wileńską starówkę turyści mogą wspiąć się na udostępnioną do zwiedzania
dzwonnicę. Czy ma to jednak sens? Osobiście w to powątpiewam, tym bardziej, że bilet wstępu do najtańszych nie należy (4 €). Uważam, że zdecydowanie lepiej wybrać się na pobliską Górę Zamkową i właśnie stamtąd podziwiać Wilno. Ale… o tym później ;) .

 
Tympanon katedry św. Stanisława w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Tympanon katedry św. Stanisława w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.

 
Przed wejściem do środka archikatedry podziwiamy okazałą fasadę świątyni z jej najciekawszym fragmentem: 6-kolumnowym doryckim portykiem zwieńczonym tympanonem. Zdobi go płaskorzeźba przedstawiająca Ofiarę Noego. Pozostałą część fasady okraszają figury świętych (w tym Czterech Ewangelistów), Mojżesza, Abrahama, wielkich książąt litewskich i świętych jezuickich. Właśnie tutaj w 1927 r. kard. Aleksander Kakowski koronował cudowny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Obecny wygląd świątyni, jak pewnie się domyślacie, znacznie odbiega od jej pierwotnej architektury. Pierwszy kościół powstał w tym miejscu w 1251 r. W 1387 r. (po chrzcie Litwy) Władysław Jagiełło ufundował drewnianą katedrę. W międzyczasie, przez krótki okres, stała tu pogańska świątynia. Przez lata archikatedra zmieniała swój wygląd, w zależności od stylu, który aktualnie obowiązywał. Była także świadkiem wielu historycznych wydarzeń. Z pewnością należy do nich zaliczyć potajemny ślub króla Zygmunta Augusta z Barbarą Radziwiłłówną, czy złożenie prochów św. Kazimierza. Na skutek prób ratowania świątyni podczas powodzi w 1931 r. w podziemiach katedry odkryto krypty z grobami królewskimi. Po II wojnie światowej (w latach 1950 – 1989), w związku z zamknięciem archikatedry przez władze, w jej wnętrzach urządzono galerię obrazów i salę koncertową (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Wchodzimy do środka! Może i wileńska archikatedra (w swojej obecnej formie) nie jest tak stara jak wawelska, może nie oszałamia od wewnątrz przepychem i bogactwem jak jej krakowska odpowiedniczka, ale kryje w sobie jedną kaplicę, która swoim pięknem potrafi zauroczyć nawet największego ignoranta. To kaplica św. Kazimierza. Właśnie tutaj zatrzymuje się na dłużej większość wycieczek. Doskonale to rozumiemy. Osobiście, gdy słyszę nazwę „archikatedra wileńska”, kojarzy mi się ona właśnie z tą kaplicą i dlatego spędzamy w niej połowę czasu przeznaczonego na zwiedzanie całej świątyni.

Kaplica św. Kazimierza jest jedną z jedenastu kaplic rozłożonych wzdłuż bocznych ścian kościoła. Ufundowana przez Zygmunta III Wazę w 1623 r. została ukończona 13 lat później przez Władysława IV. Nie będę wymieniał wszystkich szczegółów i skarbów, jakie w sobie kryje, lecz o pewnych rzeczach na pewno warto wspomnieć.

Mnie, jako geologa z wykształcenia, zachwyca bogactwo i różnorodność materiału kamiennego użytego do wykończenia wnętrz kaplicy. Spotkamy tutaj skały z różnych części Polski i Europy. Najbardziej rzuca się w oczy czarny „marmur dębnicki”, a tak naprawdę wapień dębnicki, wydobywany dawniej na zachód od Krakowa. Mamy tu alabastry, szwedzkie piaskowce, a także karpackie i włoskie granity (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005). Moje oko wypatrzyło również (aczkolwiek nie jestem tego do końca pewien) różankę paczółtowicką (skałę pochodzącą z okolic Krakowa). Biorąc pod uwagę, jak kosztowny w ówczesnych czasach był transport surowców z tak odległych zakątków kraju i Europy, na taki luksus mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi.

 
Wnętrza katedry św. Stanisława - ołtarz z relikwiarzem św. Kazimierza, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Wnętrza katedry św. Stanisława – ołtarz z relikwiarzem św. Kazimierza, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 

W środkowej części ołtarza umieszczono srebrną trumnę z doczesnymi szczątkami św. Kazimierza. Przed trumną umieszczono obraz, który go przedstawia, a z którym wiąże się ciekawa legenda. Otóż figura świętego ma trzy ręce. Malarz, który wykonał dzieło, miał trzykrotnie podejmować się próby zamalowania trzeciej kończyny. Bezskutecznie. W końcu uznał to za cud i wielkodusznie pozostawił ją świętemu (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Archikatedra kryje w sobie także inne skarby, m.in. Kaplicę Królewską (tu odbył się wspomniany wcześniej przeze mnie ślub Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny), renesansowe nagrobki z figurami zmarłych ważnych osobistości, jak również, uważany za cudowny obraz Matki Boskiej Sapiehów (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Opis katedry, który umieściłem wyżej, nie byłby pełny, gdybym nie wspomniał o jeszcze jednej atrakcji świątyni: o jej podziemiach, w których urządzono mauzoleum. Pochowano tu króla Aleksandra Jagiellończyka, dwie żony Zygmunta Augusta: Elżbietę Austriaczkę i Barbarę Radziwiłłównę oraz urnę z sercem Władysława IV Wazy. Wejść do podziemi można tylko z przewodnikiem (za opłatą) po wcześniejszej rezerwacji. Możecie jej dokonać pod nr telefonu i adresem e-mail umieszczonym
tutaj. Niestety nie zrobiliśmy tego wcześniej i musimy tym razem obejść się smakiem, ale podczas kolejnej wizyty w Wilnie nie omieszkamy naprawić tego błędu.

 
Pomnik Giedymina na Placu Katedralnym w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Pomnik Giedymina na Placu Katedralnym w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 
Gdy wychodzimy z katedry, słońce przygrzewa jeszcze bardziej. Aż chcę się zwiedzać kolejne zakątki litewskiej stolicy! Naszym następnym celem jest widoczne z daleka wzgórze, a właściwie góra – Góra Zamkowa.

 
Widoki z Zamku Górnego na Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Widoki z Zamku Górnego na Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.

Z Placu Katedralnego to zaledwie kilka, no, może 10 minut drogi, choć trzeba przyznać, że pod górkę i po kostce brukowej, więc trochę wysiłku musimy w to włożyć ;) . Nic to! Idziemy!

Drzewa, drzewa, wszędzie drzewa! To jeden z głównych powodów, dla których warto przyjechać do Wilna. Wiem, powtarzam się po raz kolejny, ale zieleń naprawdę rzuca się w oczy. Ale czy może być inaczej w mieście, którego ok. 40% powierzchni zajmują tereny zielone? Ach! Przydałyby się takie płuca naszemu zasmożonemu (czy jest w ogóle takie słowo?) Krakowowi, oj przydałyby się… .

 
Widoki z Zamku Górnego na Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Widoki z Zamku Górnego na Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.


Górę Zamkową (zwaną inaczej Górą Giedymina) wieńczy pozostałość wznoszącego się niegdyś na jej wierzchołku Zamku Górnego – Baszta Giedymina. Położona w pobliżu urokliwego ujścia Wilenki do Willi góra, to jedno z najlepszych miejsc na spacer w Wilnie. Zainteresowanych historią fortyfikacji na wileńskiej Górze Zamkowej odsyłam do właściwej literatury. Skupię się natomiast na walorach widokowych miejsca.

Po przejściu Wilna wzdłuż i wszerz z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Baszta Giedymina to jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) punktów widokowych w mieście. Osobom zainteresowanym historią polecam odwiedzenie muzeum mieszczącego się w
Baszcie Giedymina. Można tam podziwiać m.in. oręż używany do walki, a także makiety wileńskich zamków. Na najwyższej kondygnacji wieży znajduje się taras widokowy, z panoramą jeszcze rozleglejszą niż z jej podnóża.

Czy turystom niezainteresowanym historią polecać wykupienie biletu na basztę? Osobiście uważam, że nie. W pobliżu wieży nie rosną wysokie drzewa, które mogłyby zasłaniać widok, dlatego sądzę, że nie ma to najmniejszego sensu. Panorama spod baszty jest na tyle piękna, że te 4 €, które moglibyście wydać na wejście do muzeum, zachowajcie na inne, ciekawsze miejsca.

Spod Baszty Giedymina podziwiamy zarówno wileńską starówkę, nowoczesną dzielnicę biznesową, jak i tereny położone na wschód od niej, z Górą Trzykrzyską na czele. Na chwilę zamykamy oczy i opalamy się w jesiennym słońcu. Jest wspaniale!

Po krótkim odpoczynku schodzimy na dół. À Propos wspomnianej przed chwilą Góry Trzykrzyskiej… . Jeśli chcecie się tam udać, Góra Giedymina jest najlepszym punktem wypadowym na jej szczyt. Może to brzmi dziwnie, bo jak góra może być bazą wypadową do wejścia na kolejną górę, ale w przypadku tych dwu wzniesień tak jest w istocie. Odległość między nimi nie jest duża. Aby ją pokonać, należy przejść przez most na Wilence i skręcić w pierwszą ulicę w prawo (w kierunku parkingu), a następnie iść w lewo asfaltową drogą pnącą się do góry. Dalej nie ma opcji, żebyście nie trafili ;) .

 
Góra Trzykrzyska, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Góra Trzykrzyska, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 
Co prawda tym razem omijamy ten punkt zwiedzania Wilna, ale jeśli gospodarujecie wystarczającą ilością wolnego czasu, polecam tu zajrzeć. Skorzystałem z tej okazji podczas poprzedniej wizyty w mieście w 2012 r. i nie żałuję, bo widoki, jakie się stąd roztaczają, są piękne. W sezonie letnim ograniczają je drzewa, które nieco przysłaniają panoramę, ale na wiosnę, jesienią i w zimie może ona pod tym względem śmiało konkurować z Górą Giedymina.

 
Widoki z Góry Trzykrzyskiej na Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Widoki z Góry Trzykrzyskiej na Wilno, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 

Skąd w ogóle wzięła się nazwa wzniesienia? Skąd te „trzy krzyże” będące jednym z symboli Wilna? Odpowiedź na to pytanie przynosi – a jakże – legenda.

Pierwsze drewniane krzyże stanęły na górze w XVII w. na pamiątkę zamordowanych przez pogan francuskich misjonarzy, którzy zostali tu pochowani. Gdy w XIX w. krzyże przewróciły się ze starości, carat nie zezwolił na ustawienie nowych. Udało się to dopiero w 1916 r. na Łysej Górze. Historia zatoczyła jednak koło i także one zostały wysadzone w 1951 r. przez władze sowieckie. Zrekonstruowano je dopiero w 1989 r. i do dzisiaj cieszą oczy turystów. Ciekawostką jest fakt, że na wzgórzu stał onegdaj jeden z pierwszych wileńskich zamków – Zamek Krzywy (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Kontynuujemy nasz spacer po Wilnie. Kierujemy się na wschód w stronę barokowej perły miasta – kościoła św. Piotra i Pawła na Antokolu. Dzieli nas od niego ok. 1 km marszu, ale na szczęście droga jest prosta i nie sposób się zgubić. Wystarczy iść cały czas wzdłuż ulicy Tadeusza Kościuszki. Gdy dojdziemy do ronda, naszym oczom ukaże się piękna, barokowa bryła świątyni.

 
Kościół śś. Piotra i Pawła na Antokole w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Kościół śś. Piotra i Pawła na Antokole w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 

Kościół św. Piotra i Pawła na Antokolu (kościół oo. kanoników laterańskich) ufundował w 1668 r. hetman wielki litewski Michał Krzysztof Pac jako wotum wdzięczności za oswobodzenie Wilna z rąk moskiewskich, a także za ocalenie swojej własnej osoby. Fundator do dzisiaj spoczywa, zgodnie ze swoim życzeniem, pod progiem kościoła, a pamiątką, jaka po nim pozostała, jest herb Paców – Gozdawa – umieszczony nad wejściem do świątyni (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

Nie nazwałbym siebie miłośnikiem architektury barokowej, ale nie jestem także jej przeciwnikiem. Kimkolwiek bym jednak nie był, z pewnością wnętrze kościoła wywarłoby na mnie olbrzymie wrażenie. Nie boję się stwierdzić, że kościół św. Piotra i Pawła to najpiękniejsza wileńska świątynia. Koniec i kropka.

Po wejściu do kościoła stajemy jak wryci. Naszym oczom ukazuje się olbrzymia ilość stiukowych rzeźb (w całym kościele jest ich prawie 2 tysiące!!!). Biel wnętrza wpływa na nas uspokajająco. Siadamy w ławach i przewracamy oczami. Przy takiej ilości rzeźb, figur i dekoracji, nie sposób skupić się na którejkolwiek z nich.

Naszą uwagę przykuwa przepiękny kryształowy żyrandol w kształcie łodzi, wykonany w 1905 r. w Lipawie (obecna Łotwa). Do interesujących przedmiotów znajdujących się w kościele należą z pewnością bębny tureckie przywiezione spod Chocimia przez hetmana Paca oraz metalowa skrzynia służąca do przechowywania żołdu podczas wypraw wojennych (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).

 
Kościół śś. Piotra i Pawła na Antokole w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Kościół śś. Piotra i Pawła na Antokole w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 


Przed wyjściem ze świątyni zakupujemy u sympatycznej pani pamiątkowe ulotki w języku polskim. Kolejne miłe spotkanie z Polakami na Kresach. Właśnie dlatego uwielbiam tu podróżować!

Opuszczamy kościół, będąc pod wielkim wrażeniem. Mimo swojego oddalenia od centrum miasta, koniecznie musicie tu zajrzeć. Bez wizyty na Antokolu Wasza wizyta śladami polskości Wilna nie będzie pełna. Tymczasem zawracamy i kierujemy się w stronę Starego Miasta, wpisanego na międzynarodową listę UNESCO.

Po przekroczeniu mostu na Wilence skręcamy w lewo w ul. Škirpos. Idąc wzdłuż rzeki, podążamy w stronę parku Sereikiškių (ogrodu bernardyńskiego), umiejscowionego na tyłach klasztoru oo. Bernardynów.

Klucząc parkowymi alejkami, dochodzimy do ul. Maironio, przy której zauważamy pomnik naszego narodowego wieszcza – Adama Mickiewicza.

Jeśli mam być szczery, to widziałem w swoim życiu o wiele bardziej udane pomniki, także Mickiewicza. W mojej opinii lwowski monument wieszcza jest o wiele ładniejszy, ale o gustach się nie rozmawia, więc zrozumiem, jeśli macie na ten temat odmienne zdanie.

 
Pomnik Adama Mickiewicza w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
Pomnik Adama Mickiewicza w Wilnie, zdjęcie wykonano 18.04.2012 r.
 
W pobliżu pomnika znajdują się dwie interesujące świątynie: kościół św. Anny oraz kościół Bernardynów. Szczególnie ten pierwszy, będący perłą architektury gotyckiej, wart jest bliższej uwagi.

Kościół św. Anny, zbudowany w latach 1495 – 1500 jest znakomitym przykładem tzw. gotyku płomienistego. Znana jest legenda o tym, jakoby sam Napoleon Bonaparte miał powiedzieć, że przeniósłby go na dłoni do Paryża (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005). To, co zwraca w nim naszą uwagę, to dbałość o szczegóły. Charakterystycznym elementem świątyni jest motyw tzw. oślego grzbietu.

Gdy wchodzimy do środka, nasz zachwyt mija jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kościół św. Anny należy do tych obiektów, które z zewnątrz prezentują się 100 razy lepiej niż od środka. Za wiele nie ma tu co oglądać. Wychodzimy zatem na zewnątrz i ruszamy w stronę pobliskiego kościoła Bernardynów.

 
Kościół św. Anny w Wilnie
Kościół św. Anny w Wilnie
 

Cóż… . Kościół św. Anny zapiera dech w piersiach, gdy patrzymy na niego z zewnątrz. Kościół oo. Bernardynów – odwrotnie. Tylko w przypadku tego drugiego nie ma się czym zachwycać. Należałoby raczej westchnąć i zawyć z rozpaczy, gdyż nie sposób nie zauważyć tak zaniedbanego wnętrza. Łezka się w oku kręci, bo mimo tego, iż w okresie rządów komunistycznej władzy świątynia nie była użytkowana (chyba że zaliczymy do tego pełnienie funkcji magazynu), to od tego czasu wciąż jest restaurowana i nadal jej remont nie został ukończony.

Kościół nie miał szczęścia. Z zabytkowego wyposażenia zachowały się przede wszystkim dwa nagrobki: ks. Stanisława Radziwiłła oraz Piotra Wiesiołowskiego (Krzywicki T., Litwa – przewodnik, OW Rewasz, Pruszków, 2005).


W ciasnych uliczkach Wilna...
W ciasnych uliczkach Wilna…
 

Kiszki zaczynają grać nam marsza. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko poszukać knajpy z litewskim jedzeniem i choć trochę napełnić nasze żołądki. Idziemy wąską uliczką Bernardinų (Bernardyńską) na zachód. Mijamy ściany zniszczone przez grafficiarzy, ale także… czajniki wmurowane w ściany domu. Doprawdy powiadam Wam… czego jak czego, ale fantazji po Litwinach bym się nie spodziewał ;) .

Dochodzimy do ulicy Pilies (Zamkowej), będącej głównym traktem wileńskiej Starówki. Przejdziemy nią jeszcze nie raz podczas dzisiejszego spaceru. Skręcamy na lewo. Naszym oczom ukazuje się szyld restauracji Forto Dvaras. Kojarzymy, że na Tripadvisorze knajpka ma dobre opinie. Postanawiamy zatem zajrzeć do środka i co nieco skonsumować.

Kelnerka wskazuje nam miejsce przy stoliku i podaje menu. Lepszej miejscówki nie mogliśmy chyba dostać. Siedzimy w klimatycznej piwnicy, lekko przyciemnionej. Już nam się tu podoba! Wilno czeka, więc zamawiamy typowe litewskie danie, czyli chłodnik i wygodnie rozsiadamy się na drewnianej ławie. Trzeba przyznać – chłodnik pierwsza klasa. Co prawda nie mam porównania, bo jadłem takie cudo pierwszy raz w życiu, ale smakowało! Polecam!


Tekst ukazał się na blogu Wschód jest piękny

niedziela, 7 lutego 2016

W krypcie u Hetmana: Żółkiew


 


Marszrutka z Krechowa przejeżdża przez żółkiewski rynek, na którym wysiadamy. Zgłodnieliśmy, więc czym prędzej szukamy miejsca, w którym można się posilić. Mogłoby się wydawać, że nic prostszego. Otóż nie! Znalezienie przyzwoitego lokalu w Żółkwi nie należy do łatwych rzeczy. I nie chodzi mi o jakiś wykwintny lokal z jedwabnymi obrusami czy innymi tego typu wymysłami, tylko o restaurację, w której nie zastanawiamy się, czy wyjdziemy z niej z problemami żołądkowymi. W pierwszej restauracji, do której wchodzimy, trwa prywatna biesiada, więc nie zostajemy obsłużeni. W kolejnym barze wybór dań jest tak niewielki, że rezygnujemy mimo głodu. Po kilkunastu minutach poszukiwań w końcu decydujemy się na zamówienie czebureków, czyli pierogów z mięsem o charakterystycznym kształcie, na stoisku znajdującym się na samym środku żółkiewskiego rynku.

Siedząc przy stoliku, podziwiamy centralny plac miasta, noszący obecnie nazwę Placu Wiecowego (sic!). Od północnej i wschodniej strony otaczają go XVII w. kamienice (niektóre podcieniowe), a od południa zamek i ratusz. Po zachodniej strony rynku dostrzegamy żółkiewską kolegiatę.

Rynek w Żółkwi
Rynek w Żółkwi


Centrum miasta od 1994 r. posiada status państwowego rezerwatu historyczno-architektonicznego. Obserwujemy tu regularny renesansowy układ urbanistyczny z okresu lokacji, oparty na koncepcji idealnego miasta włoskiego (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).

Rynek nie jest idealnie płaski. Lekko opada na południe, co tylko urozmaica jego charakter. Zastanawiamy się, co będzie następnym punktem na trasie naszego zwiedzania miasta. Wybór pada na zespół klasztorny bazylianów, znajdujący się tuż obok centralnego placu Żółkwi, a dokładniej – na północ od niego.

Zespół klasztorny został założony w 1682 r. Tuż po II wojnie światowej został zamknięty, a w jego zabudowaniach umieszczono jednostkę wojsk NKWD. W ostatnich latach na terenie zespołu odkryto szczątki ok. 200 osób (prawdopodobnie ofiar reżimu komunistycznego). Klasztor w kolejnych latach pełnił funkcje szkoły i magazynu. Obecnie ponownie służy wiernym (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).

Zespół klasztorny bazylianów w Żółkwi
Zespół klasztorny bazylianów w Żółkwi


Przed świątynią znajdującą się na terenie zespołu bazylianów (cerkwią pw. Serca Pana Jezusa) zgromadziła się wycieczka ukraińskich turystów. Wchodzimy do środka. Wnętrze cerkwi jest ładne, choć skłamałbym, gdybym napisał, że nie widziałem w swoim życiu piękniejszych świątyń. Na pewno warto odwiedzić to miejsce, ale naszym głównym punktem, do którego zmierzamy (takie nasze „must see” w Żółkwi), jest znajdująca się w pobliżu kolegiata pw. św. Wawrzyńca – jedna z najcenniejszych zabytkowych świątyń polskich Kresów.

Kolegiata pw. św. Wawrzyńca w Żółkwi
Kolegiata pw. św. Wawrzyńca w Żółkwi


Oglądana z daleka, z zewnątrz wygląda niepozornie, ale niech Was to nie zmyli. Kolegiata kryje w sobie polskie pamiątki, które musicie zobaczyć, będąc w Żółkwi.

Podchodzimy do bramy świątyni. Zamknięta. Spoglądamy na pobliską tablicę ogłoszeń. Umieszczono na niej historię kościoła spisaną po polsku i ogłoszenia parafialne. Nie napisano nic na temat możliwości zwiedzania i godzinach jej otwarcia. Zaczynamy się niepokoić, bo być tutaj i nie wejść do środka, to byłaby niesamowita wpadka. Niestety nic nie wskazuje na to, że nam się uda. Zaglądamy w każdą szparę ogrodzenia, ale nie ma innego wejścia – jedynie przez bramę plebanii. Smutni i zrezygnowani oddalamy się od świątyni. Nasze nastroje w jednej chwili uległy pogorszeniu. Jesteśmy po prostu wkurzeni. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko ruszyć dalej na zwiedzanie pozostałej części miasta.

Przechodzimy przez Bramę Glińską, znajdującą się na zachód od kolegiaty – jedną z dwóch, które zachowały się do naszych czasów. Jest ona repliką starej budowli, wysadzonej w latach 60 XX w. Oprócz niej, w mieście zobaczymy także Bramę Zwierzyniecką. W ich pobliżu można obserwować pozostałości starych murów miejskich, jakie dawniej otaczały Żółkiew. Do naszych czasów zachowały się ich kilkusetmetrowe fragmenty, a w nich trzy baszty obronne (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).

Przekraczamy rzekę Świnię :) i poszukujemy budynek klasztoru Dominikanek, który ma znajdować się w pobliżu. Patrzymy, patrzymy i nie możemy go dostrzec. W końcu konstatujemy, że obiekt, o który nam chodzi, to zwykły budynek niczym nie wyróżniający się z otoczenia, a który obecnie mieści punkt usługowy. Zdziwieni powracamy przez Bramę Glińską do centrum miasta.

Zamek w Żółkwi
Zamek w Żółkwi


Kierujemy się w stronę południowej części rynku, którą zamyka zamek. Wznoszono go w latach 1594 – 1610, a swój okres świetności przeżywał za czasów Jana III Sobieskiego. Od II połowy XVIII w. ulegał stopniowej degradacji do tego stopnia, że obecnie prowadzone są na szeroką skalę prace remontowe, które mają przywrócić zamek do przyjaznej dla oka i ducha postaci (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).

Zamek w Żółkwi - widok z dziedzińca
Zamek w Żółkwi – widok z dziedzińca


A przydałoby się to, oj przydało! Bo chociaż z zewnątrz zamek prezentuje się całkiem sympatycznie, o tyle po przekroczeniu bramy i wejściu na wewnętrzny dziedziniec czar pryska jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Widać jak duże są zaniedbania w utrzymaniu zamku i jak wiele jeszcze potrzeba środków i pracy, aby przywrócić obiekt do przyzwoitego stanu. Przykro oglądać pozostałości pięknych polskich grodów doprowadzone do takiego stanu. Przykro… .

Żółkiewski zamek można zwiedzać, choć to za dużo powiedziane. Odwiedzającym udostępniono jedynie niewielką salę ze skromną ekspozycją. Równie mała jest opłata za wstęp. Ostatnio wynosiła kilka hrywien, więc jeśli macie ochotę – zapraszam na wizytę! Muzeum otwarte jest od wtorku do niedzieli (od 10 do 17, w niedzielę od 12-17).

Przed wejściem na zamek w Żółkwi...
Przed wejściem na zamek w Żółkwi…


Wychodząc z zamkowego dziedzińca, na zewnętrznej ścianie zauważamy wzbudzające niepokój tabliczki w czerwono-czarnych i żółto-niebieskich barwach. Pierwsza z nich informuje, że w budynku znajduje się oddział organizacji „Kongres Ukraińskich Nacjonalistów”, a druga, że znajduje się tutaj biuro jednego z deputowanych Lwowskiej Rady Obwodowej, należącego do nacjonalistycznej partii Swoboda. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że oprócz wyżej wymienionych biur, w budynku zamku działa także miejskie centrum informacji turystycznej, a także Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej (oddział w Żółkwi)… . Nie wiemy, czy śmiać się przez łzy, czy płakać… .

Przed zamkiem para młoda wraz z gośćmi weselnymi urządza sobie sesję zdjęciową. Śmiechy i chichy. Nam nie jest do śmiechu, bo wciąż siedzi w nas myśl, że nie wejdziemy do środka kolegiaty… . Postanawiamy jednak spróbować jeszcze raz i podejść pod bramę.

Zauważamy, że za ogrodzeniem pan kosi trawę. Hałas, jaki wydaje kosiarka, jest spory, więc doniosłym głosem krzyczymy „dzień dobry!”. Po kilku chwilach pan nas dostrzega i odpowiada po polsku. Okazuje się, że mamy do czynienia z kościelnym. Pytamy się, czy istnieje jeszcze możliwość zwiedzenia świątyni, na co słyszymy, że musimy porozmawiać z księdzem proboszczem – Józefem. Podchodzimy zatem do bramy plebanii i dzwonimy. Wrota zostają nam otworzone :D . Ksiądz proboszcz pyta się, w jakim celu przybyliśmy, jednocześnie zaznaczając, że nie ma za bardzo czasu. Prosi jednak pomocnika, aby otworzył nam drzwi kolegiaty. A więc udało się! Hurraaa! Nasza radość nie ma granic! Jeszcze nie możemy uwierzyć w to, że udało nam się wejść do środka.

Kościelny wchodzi razem z nami i rozpoczyna opowieść o świątyni. Kościół pw. św. Wawrzyńca został ufundowany przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego w latach 1606-18, a dwa lata później, w 1620 r. spoczął on w jego podziemiach. Po II wojnie światowej, jak w wielu obiektach tego typu, mieścił się w nim magazyn, aby w 1989 r. powrócić do katolickiej wspólnoty w Żółkwi. Obecnie w świątyni ciągle prowadzone są prace restauracyjne (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013). O wnętrzu kościoła dużo by opowiadać, więc skupię się tylko na najważniejszych rzeczach.

To, co rzuca się w oczy, to bogata dekoracja stiukowa, szczególnie efektowna w prezbiterium, a także barokowy ołtarz główny z 1740 r., zwieńczony złoconym kartuszem. Naszą uwagę przykuwają również drewniane stalle z XVII w.

Największe wrażenie wywierają na nas jednak renesansowe nagrobki Żółkiewskich – bez wątpienia najcenniejsze elementy wyposażenia kolegiaty, znajdujące się po obydwu stronach ołtarza. Dla mnie, geologa, mają one dodatkową wartość, gdyż wykonano je z bardzo ładnego czerwonego wapienia bulastego Ammonitico Rosso. Po lewej stronie znajduje się nagrobek hetmana Stanisława Żółkiewskiego i jego syna Jana, a po prawej – żony hetmana Reginy z Herburtów i córki Zofii Daniłowiczowej. Muszę przyznać, że ich widok zapiera dech w piersiach. Są po prostu przepiękne! (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013)

Nagrobek Żółkiewskich w kolegiacie
Nagrobek Żółkiewskich w kolegiacie


Przy połączeniu prezbiterium i nawy głównej zauważamy drugą parę nagrobków, ufundowaną przez króla Jana III Sobieskiego i wykonaną z czarnego wapienia dębnickiego (wydobywanego w ubiegłych wiekach zaledwie kilkanaście km na zachód od Krakowa). Upamiętniają one ojca władcy – Jakuba Sobieskiego, a także wuja – Stanisława Daniłowicza. Oprócz tego, w świątyni znajduje się wiele innych epitafiów i tablic, o których długo by wspominać (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).

Pan kościelny pozwala nam na chwilę kontemplować wnętrze świątyni w spokoju, a po chwili przychodzi wraz ze swoją nastoletnią córką, którą chciałby posłać na studia do Polski. Bardzo mnie cieszą takie spotkania z uwagi na historię tych ziem i sympatię, jaką darzę Kresy. Pan opowiada, że obecnie w Żółkwi Polaków zostało niewielu, że żyje się tutaj ciężko i w ogóle kto może, to stąd wyjeżdża, a głównie młodzi. Cóż… znak naszych czasów.

Po chwili kościelny wychodzi jeszcze raz i przychodzi z kluczem… . Nie wierzymy własnym oczom! Otworzy nam kryptę Żółkiewskich! Czuję się zaszczycony, gdy mam przyjemność pomagać w podnoszeniu kraty strzegącej dostępu do miejsca, gdzie spoczywają szczątki doczesne Hetmana i jego krewnych. Mam przed oczami historię i bitwy, w jakich brał udział. Coś niesamowitego. W takich miejscach powinno się uczyć historii, a nie w szkolnych ławach! To by było to!

Krypta Żółkiewskich - sarkofag ze szczątkami hetmana Żółkiewskiego
Krypta Żółkiewskich – sarkofag ze szczątkami hetmana Żółkiewskiego


W krypcie spędzamy kilka minut, chwilę w samotności i chwilę w obecności pana kościelnego. Atmosfera, jaka tutaj panuje, jest nie do opisania. Po prostu musicie odwiedzić to miejsce, będąc w Żółkwi! Bez tego obraz miasta, jaki wywieziecie z powrotem, nie będzie prawdziwy.

Po wyjściu z krypty i kościoła rozmawiamy jeszcze przez kilka minut i żegnamy się z żalem, dziękując za oprowadzanie po kolegiacie. Nasz nastrój zmienił się o 180 stopni w ciągu kilkudziesięciu minut. Bardzo się cieszymy, że mogliśmy zwiedzić kościół, bo z pewnością nie darowalibyśmy sobie tego i bylibyśmy zawiedzeni. Dziękujemy zatem jeszcze raz księdzu proboszczowi i panu kościelnemu za tę jakże wspaniałą możliwość! Najważniejsze jest jednak to, że świątynia pięknieje z roku na rok. Widać efekty prac konserwatorskich i choć jeszcze nie wszystko zostało odnowione, to mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej.

Synagoga w Żółkwi
Synagoga w Żółkwi


Po obejrzeniu najważniejszego zabytku Żółkwi zmierzamy na dworzec autobusowy. Po drodze mijamy starą synagogę z XVII w., obecnie nieużytkowaną (z uwagi na stan, w jakim się znajduje; zresztą, możecie to ocenić, spoglądając na zdjęcie obok). W przyszłości planuje się utworzenie w niej muzeum judaików, ale ile czasu zajmie odnawianie bożnicy? Któż to wie… . Na pewno nie będzie to prędko (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).

Na dworcu autobusowym już czeka na nas marszrutka nr 151 do Lwowa. Zajmujemy miejsca siedzące, płacimy 12 hrywien za przejazd do centrum miasta i ruszamy w drogę!

Zmęczeni ucinamy sobie w busie króciutką drzemkę. W pobliże opery docieramy po ponadpółgodzinnej podróży. Żółkiewskie czebureki nie napełniły naszych żołądków na tyle, aby głód odpuścił, więc postanawiamy coś przekąsić. Wybór tradycyjnie pada na Puzatą Chatę przy ulicy Strzelców Siczowych.

Polskie ślady we Lwowie... - ul. Panteleimona Kulisha
Polskie ślady we Lwowie… – ul. Panteleimona Kulisha


Idąc ulicą Panteleimona Kulisha, po przeciwnej stronie drogi zauważamy polskie i hebrajskie napisy na sklepowej witrynie. Piękny przykład na to, że od polskiej historii to miasto nigdy się nie uwolni. I bardzo dobrze!

Po wizycie w Puzatej Chacie kierujemy się w stronę ostatniej atrakcji na trasie naszego dzisiejszego zwiedzania – lwowskiego browaru. Po skręcie w ulicę Kleparowską, stopniowo zagłębiamy się w byłą dzielnicę żydowską.

Z prawej strony mijamy obszar po dawnym cmentarzu żydowskim, uznawanym za najstarszy w przedwojennej Polsce (założono go jeszcze za czasów Kazimierza Wielkiego). Podczas II wojny światowej kirkut został zniszczony przez Niemców, a nagrobki wykorzystano do brukowania dróg. Obecnie na terenie cmentarza znajduje się… bazar. Po przeciwnej stronie byłego cmentarza znajduje się zadrzewiona Góra Stracenia. Ludzi pozbawiano życia w tym miejscu już w XV w. (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).

Lwowski browar
Lwowski browar


Po kilku minutach dalszej wędrówki dostrzegamy pierwsze zabudowania istniejącego od 1715 r. lwowskiego browaru. Planując naszą wycieczkę na Kresy, braliśmy także pod uwagę zwiedzanie położonego na jego terenie Muzeum Piwowarstwa, ale w końcu zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. I całkiem słusznie, gdyż po wejściu do środka okazuje się, że placówka jest w remoncie.

Wnętrze lwowskiego browaru
Wnętrze lwowskiego browaru


Mimo tego, postanawiamy pokręcić się po browarze i pooglądać zdjęcia i postaci, które tu umieszczono. Naszą uwagę przykuwa w szczególności lampa oświetlająca przedwojenny herb Lwowa, a także wizerunki Zosi z Kleparowa i Roberta Domsa. Wokół oczywiście pełno beczek z piwem.

Postanawiamy skorzystać z niepowtarzalnej okazji i napić się piwa u źródła :) . Niestety. Nasz plan po kilku minutach jest już nieaktualny. Wszystkie miejsca w browarze są już zarezerwowane i nie możemy nic na to poradzić. W związku z powyższym radzę Wam: w piątkowe i weekendowe wieczory, jeśli chcecie mieć pewne miejsce przy stoliku, rezerwujcie je sobie. Inaczej możecie odejść stąd z kwitkiem – jak my.
 
Wnętrze lwowskiego browaru
Wnętrze lwowskiego browaru


Czując lekki niedosyt opuszczamy browar i kierujemy się w stronę naszego hostelu. Trzy dni na Kresach minęły jak z bicza strzelił. Następnego dnia powracamy do Polski bez przygód i kolejek na granicy. Kiedy następna wizyta na wschodzie? Czas pokaże :).

Galeria zdjęć z pobytu na Kresach do obejrzenia tutaj.
 
Tekst ukazał się na blogu Wschód jest piękny


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...