sobota, 28 lipca 2018

Alicja Łukawska 'Duchy Kresów Wschodnich' - dawnych Kresów czar....


Książka podzielona została na rozdziały odpowiadające terenom dawnych Kresów, a więc na rozdziały o: Lwowie, Wilnie, Wołyniu, Podolu, Ukrainie, Litwy, Białorusi, Inflant, a następnie na typy miejsc magicznych oraz konkretnych magicznych typów postaci. Jest tu wiele opowieści znanych z literatury i pamiętników. Autorka wymienia wiele kresowych miejsc, miejscowości, postaci. Są ryciny i portrety.
Przy okazji tych opowieści ukazuje się krwawa historia tego regionu, ale i piękna, bo pełna nie tylko wojen i oblężeń, ale i magicznych miejsc, owianych tajemnicą, pełnymi Białych Dam, straszących zjaw i tak dalej. Nie jestem pewna, ale zdaje się, że jest to jedna z pierwszych takich zbiorczych książek o tym ciekawym zjawisku kresowym, jakim była wiara w duchy. Tak jak powiedziałam, brakowało mi lokalnych opowieści, ale i tak całość mnie urzekła, bo została napisana ciekawie, pięknym językiem, porywająco i tak, że czytało się to jednym tchem.
Recenzja pochodzi z bloga Literackie zamieszanie

sobota, 21 lipca 2018

Nadzieja Drucka, Trzy czwarte… Wspomnienia


Przeczytałam właśnie jeszcze jeden arcyciekawy pamiętnik polskiej damy obejmujący aż kilkadziesiąt lat XX wieku. Nadzieja Drucka (naprawdę Nadzieja O’Brien de Lacy księżniczka Drucka) to Rosjanka z arystokratycznej rodziny, która z miłości do męża Polaka stała się stuprocentową Polką, nie zapominając jednak o swoich rosyjskich korzeniach.

Urodziła się w 1898 roku w Warszawie w rodzinie rosyjskiej, jako Nadieżda Sergiejewna Drucka, córka Marii z Safonowiczów i Sergiusza księcia Druckiego. Jej ojciec był carskim generałem i profesorem Wojskowej Akademii Prawnej. Ród Druckich wywodził się podobno od kniazia Iwana Rurykowicza z XIV wieku. Rodzina Druckich najpierw mieszkała w Warszawie, potem przenieśli się do Petersburga. W dzieciństwie i młodości Nadzieja przeżyła ciężkie chwile z powodu wczesnej śmierci matki i związanego z tym sieroctwa, a potem długiego pobytu w Instytucie Smolnym (szkoła dla szlachetnie urodzonych panien w Sankt Peterburgu), który wspomina jako prawdziwy koszmar. Ponieważ panienki nie były wypuszczane samodzielnie na zewnątrz i nieustannie pilnowane przez różne wychowawczynie nabawiła się tam klaustrofobii, która męczyła ją przez całe życie. Źle wspomina też panujący tam rygor i dyscyplinę. W Instytucie Smolnym mała Nadia na własne oczy widziała cara Mikołaja II, a nawet raz – mimo zakazów – wymieniła z nim jakieś zdanie, poznała też panienki z najlepszych rosyjskich rodzin arystokratycznych. Wielką jej przyjaciółką spoza szkoły była też księżniczka Olga z rodu Boratyńskich.

Po szkole Nadieżda podjęła studia medyczne, a po wybuchu I wojny światowej, jako osiemnastolatka, zgłosila się na ochotnika jako sanitariuszka. Dostała przydział do pociągu sanitarnego wożącego rannych żołnierzy z frontu. Komendantem tego pociągu był młody przystojny Polak Maurycy O’Brien de Lacy (rodzina była irlandzkiego pochodzenia i od pokoleń mieszkała na polskich Kresach). To była wielka miłość od pierwszego wejrzenia i nic nie mogło jej przeszkodzić! Ani różnica narodowościowa, ani różnica religijna! W wieku dziewiętnastu lat Nadieżda wyszła za Maurycego i razem z nim wyjechała z Rosji ogarniętej rewolucją październikową. W ojczyźnie rządzonej przez bolszewików pozostawiała ukochanego ojca oraz dwóch braci.

Po ślubie Nadieżda musiała jakoś uporać się z tym, że jest żoną Polaka. Jakoś określić się wewnętrznie. Postanowila nie być tylko „rosyjską emigrantką” w Polsce, ale od razu starała się nauczyć języka polskiego i stać się Polką. I tak z Nadieżdy stała się polską Nadzieją.

Młode małżeństwo zamieszkało w rodzinnym majątku Maurycego, to jest w Augustówku koło Grodna, gdzie Nadzieja spędziła z mężem cały okres dwudziestolecia międzywojennego. Urodziła dwie córki i stała się wzorową panią domu, działała społecznie (była wiceprzewodniczącą Koła Ziemianek), udzielała się na niwie towarzyskiej, jako jedna z pierwszych w okolicy prowadziła też w swoim domu coś w rodzaju letniego pensjonatu, gdzie przyjmowała gości, m. in. bywał u niej na wakacjach Witkacy (okładkę tej książki zdobi właśnie portret autorki malowany przez Witkacego). Szybko opanowała język polski na tyle, że zaczęla w nim pisać. Już w 1925 roku wydała po polsku książkę „Zwycięstwo”, a wkrótce potem nawiązała przyjaźń z pisarką Zofią Nałkowską, która wówczas mieszkała w Grodnie jako żona wojskowego (jej mężem był wtedy generał Jan Jur-Gorzechowski). W Wikipedii piszą, że Nałkowska wykorzystała tę przyjaźń literacko. Podobno Maurycy O’Brien de Lacy to prototyp postaci podłego Zenona Ziembiewicza z „Granicy”. Któż to wie? Sama Nadzieja nic o tym nie pisze. Wspomina jednak, że oboje, zarówno ona, jak i mąż prowadzili bujne życie towarzyskie, że i owszem, miewali różne flirty, ale nigdy się nie rozstawali i kochali do końca jak dwa gołąbki. Dożyli razem sześćdziesiątej rocznicy ślubu!

Zagłada polskiego świata kresowego przyszła, jak wiadomo, we wrześniu 1939 roku. Nadzieja z córkami uciekała wtedy przed Niemcami na wschód i znalazła się w majątku Spusza należącym do Sapiehów. Potem wraz z mężem przedostali się na Litwę kowieńską, jeszcze później, po wejściu tam Sowietów, przeszli przez zieloną granicę do Generalnej Guberni. W Warszawie przeżyli powstanie latem 1944 roku, potem był niemiecki obóz, jakieś tułanie się po ludziach i w końcu powrót do zrujnowanej stolicy. Nadzieja podjęła wtedy pracę jako referentka w Biurze Odbudowy Stolicy, dzięki czemu dostała przydział na mieszkanie. To było dwa i pół pokoju. „Pół” dlatego, że nie było w nim jednej ściany, wyleciała podczas walk powstańców z Niemcami.

A później Nadzieja już tylko pisała i pisała, by zarobić na życie. Zajmowała się głównie przekładami z języka rosyjskiego (tłumaczyła m. in. Iwana Gonczarowa, Konstantina Paustowskiego i Olgę Forsz), tworzyła też jakieś książki dla dzieci. Po wojnie ich posiadłość, czyli Augustówek, była już stracona na zawsze, została bowiem dwanaście kilometrów od granicy, po radzieckiej stronie, dzisiaj to jest na Białorusi… Maurycy zaczął pracować w jakimś przedsiębiorstwie ogrodniczym i mało zarabiał, a ona utrzymała całą rodzinę z własnej pracy literackiej, była też lektorem języka rosyjskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Po wojnie nawiązała też kontakt z jakimś swoim kuzynem, który po rewolucji październikowej uciekł z Rosji, przedostał się na zachód Europy i miał własny zamek we Włoszech oraz angielską żonę. Dzięki temu bogatemu kuzynowi razem z Maurycym podróżowali na Zachód i zwiedzili trochę świata.

Nadzieja Drucka pisała swoje wspomnienia w latach 1970. Po raz pierwszy wydano je w 1977 roku, czyli w epoce Gierka. Uprzedzam o tym, bo trzeba uzbroić się w pewną wyrozumiałość dla jej niektórych określeń i sformułowań dotyczących epoki PRL. O pewnych rzeczach ze zrozumiałych względów pisać nie mogła, np. o tym, że jej starszy brat Daniel zginął w Katyniu jako polski wojskowy. Dowiedziałam się o tym z przypisu wydawcy, to jest LTW.

Ogólnie – czyta się to doskonale. Połknęłam tę książkę dosłownie jednym tchem! Poza tym, że ciekawa, jest także pięknie i stylowo wydana.

Ale…

Mam pewną uwagę do wydawnictwa!

Drogie LTW, a cóż to się stało, że zapomnieliście Państwo dać w tej książce obrazki? Na końcu jest spis ilustracji, a samych ilustracji nie ma. Przynajmniej w moim egzemplarzu! Pierwszy raz spotykam się z czymś takim w przypadku tego bardzo zacnego, porządnego i zasłużonego wydawnictwa. Ktoś coś przegapił, czy co?

Znalazłam jednak zdjęcie autorki z mężem i córką w Wikipedii. Tak wyglądali w latach 1920.:




Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko






poniedziałek, 2 lipca 2018

Maria Paszyńska – „Dziewczęta wygnane. Owoc granatu” #1






Wydawnictwo: KSIĄŻNICA/
GRUPA WYDAWNICZA PUBLICAT S.A.
Katowice 2018



Borysław to miasto położone około stu kilometrów na południe od Lwowa. Przed wybuchem drugiej wojny światowej należało do Polski, natomiast obecnie są to tereny Ukrainy. Do 1939 roku zamieszkiwane było przez czterdzieści trzy tysiące ludzi (obecnie około trzydzieści siedem tysięcy). Czternaście tysięcy z nich stanowili Żydzi, około siedem tysięcy to ludność pochodzenia ruskiego (Rusini), natomiast jakieś sto osób było narodowości innej niż powyższe (Francuzi, Niemcy, Anglicy). Ponieważ charakterystycznym elementem miasta od dziesiątek lat jest przemysł naftowy, większość mieszkańców tamtego okresu w mniejszym lub większym stopniu była z nim związana. Ludność Borysławia miała wówczas trzech wrogów. Z jednej strony zagrażali miastu Niemcy, z drugiej bolszewicy, a z trzeciej wspomniani wyżej Rusini, których jeszcze przed wybuchem wojny Niemcy buntowali przeciwko Polakom. Kiedy było już wiadomo, że wojna z Trzecią Rzeszą jest nieunikniona, mieszkańcy Borysławia obawiali się nie tylko nadchodzących wojsk niemieckich, ale także Rusinów, których w miarę trwania okupacji zaczęto nazywać „Ukraińcami”. Ich strach był o tyle bardziej uzasadniony, że w mieście zostało bardzo mało mężczyzn, którzy mogliby go bronić, gdyż rezerwiści i spora część polskiej młodzieży w wieku poborowym zasiliła szeregi armii. Wielu mężczyzn uciekło również za granicę w obawie przed Niemcami, pozostawiając w domach kobiety i dzieci.

W drugiej połowie września 1939 roku w Borysławiu oraz pobliskich miejscowościach nie było żadnej władzy administracyjnej czy wojskowej. Rząd polski już się ewakuował, zaś hitlerowcy jeszcze nie weszli do miasta. Natomiast Polacy raczej nie wychodzili na ulice, aby nie narażać się na różnego rodzaju prześladowania ze strony Ukraińców, którzy zamieszkiwali wtedy nie tylko Borysław, lecz także okoliczne miejscowości, jak na przykład Tustanowice. W miarę jak armia niemiecka zbliżała się do miasta, Rusini zaczęli czuć się coraz swobodniej i zachowywać się coraz bardziej prowokacyjnie, spacerując po ulicach z bronią i grożąc Polakom śmiercią. Nastał więc czas wielkiego strachu i oczekiwania tego, co najgorsze. Polacy bali się zarówno nieznanego wroga, czyli Niemców, jak i tego, z którym do tej pory żyli na co dzień, a który z łatwością mordował pojedynczych polskich żołnierzy powracających do swoich domów z rozbitych oddziałów wojskowych. Jego ofiarami padali również zwykli cywile, którzy uciekali przed inwazją Trzeciej Rzeszy. Rozpoczęło się zatem istne polowanie na Polaków nazywanych przez Ukraińców „Lachami”.


Borysław (1926)
Na zdjęciu widać wieże wiertnicze charakterystyczne dla przemysłu naftowego.
autor: Mieczysław Orłowicz (1881-1959)
źródło: Biblioteka Narodowa


Przed wybuchem drugiej wojny światowej mówiono, że Borysław to stolica polskiej nafty. W tamtym czasie było to bowiem najbogatsze polskie miasto. Jego gwałtowny rozwój nastąpił na początku XIX wieku. Niemniej było to także miasto kontrastów, ponieważ obok nowoczesnych budowli, stały tam również stare, drewniane i zbutwiałe domki oblepione gliną zmieszaną ze słomą, która miała chronić przed silnymi mrozami panującymi zimą w tamtych okolicach. Znajdowały się też nowoczesne sklepy z pięknymi wystawami. Przez sklepowe witryny ludzie mogli zobaczyć różnego rodzaju i kalibru towary zarówno krajowe, jak i zagraniczne. Niestety, były też bardzo ubogie stragany sklecone ze starych desek i pordzewiałej blachy. Niemniej od dnia odzyskania niepodległości do chwili wybuchu wojny Borysław bardzo szybko zmienił się na korzyść. Miasto zostało bowiem skanalizowane, likwidacji uległy drewniane chodniki, które zastąpiono kamiennymi, zaś w centrum poszerzono ulice, a niektóre z nich wyłożono nawet kostką granitową. Wybudowano też kilka nowych ulic wraz z kamiennymi chodnikami. Jednakże to, co tak naprawdę wyróżniało Borysław, to las wież wiertniczych. Szczególnie nocą były one widoczne, kiedy swoją iluminacją oczarowywały każdego przybysza. W dodatku bezustanny odgłos pracy maszyn parowych stanowił swoistą symfonię tego przemysłowego miasta.

W latach 30. XX wieku Borysław posiadał sprawną konną straż ogniową, która świetnie radziła sobie z pożarami na terenach górzystych, gdzie nie mogły dojechać samochody. Z kolei w północnej części miasta znajdowała się kopalnia wosku ziemnego wydobywanego metodą górniczą. Przed wojną w Borysławiu były też kościoły: trzy rzymskokatolickie, cztery cerkwie grekokatolickie oraz trzy żydowskie bożnice. Znajdowało się również dziewięć szkół powszechnych, a także prywatne gimnazjum i liceum ogólnokształcące, średnia szkoła handlowa, żeńska szkoła zawodowa, szkoła wiertnicza oraz szkoły przemysłowe przeznaczone dla rzemieślników. Istniały również liczne organizacje o charakterze politycznym, co sprawiało, że pod tym względem Borysław znacznie wyprzedzał inne większe polskie miasta.


Borysław. Ulica Kościuszki (1915)
autor nieznany
źródło: Biblioteka Narodowa

Niemcy wkroczyli do Borysławia około 20 września 1939 roku. W Tustanowicach, gdzie znajdowało się centrum osiedla ruskiego, byli witani dosłownie chlebem i solą, a ówcześni przedstawiciele tamtych władz wygłosili mowę powitalną na ich cześć, w której pod niebiosa wychwalano Adolfa Hitlera (1889-1945) i Trzecią Rzeszę, jednocześnie szkalując i mówiąc wszystko, co najgorsze o rządzie polskim. W przekonaniu Rusinów to właśnie hitlerowcy mieli zapewnić im wolność, na którą tak długo czekali. W pierwszych dniach okupacji Niemcy nie prześladowali jeszcze ludności polskiej, więc można było bez strachu wychodzić z domów, robić zakupy czy zaspokajać inne potrzeby. Gorzej było ze strony Rusinów. Pałali do Polaków tak wielką nienawiścią, że zaczęli prosić Niemców o pozwolenie na ich mordowanie, na co ci nie wyrazili zgody, a to sprawiło, że Rusini poczuli się mocno rozczarowani.

Niemcy okupowali Borysław przez około dziesięć dni, a potem oddali go Armii Czerwonej, która w dniu 17 września 1939 roku wkroczyła bezprawnie do Polski. Był to akt agresji ze strony Związku Sowieckiego wobec Polski i narodu polskiego. W konsekwencji tego haniebnego działania, którego celem było zagarnięcie polskich ziem wschodnich, zginęło pół miliona ludności polskiej. Zarówno wojskowi, jak i cywile zostali bestialsko wymordowani przez NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych), czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Wtedy też zaczęły się masowe wywózki Polaków na Syberię lub do Kazachstanu. Wywożenie miało miejsce przeważnie w nocy pomiędzy godziną drugą a trzecią, czyli tuż przed świtem, kiedy człowiek z reguły pogrążony jest w najgłębszym śnie. Aresztowanym rodzinom pozwalano zabrać ze sobą jedynie podręczny bagaż, na spakowanie którego enkawudziści dawali tylko piętnaście minut. W praktyce były to dwie walizki lub dwa tobołki. Przed opuszczeniem Borysławia, Niemcy w swoim rozporządzeniu napisali, że Polacy, podobnie jak ludność pochodzenia niemieckiego, mogą również opuścić miasto i udać się na zachód przez San. W związku z tym wśród Polaków wytworzyły się dwa przeciwstawne obozy, ponieważ jedni chcieli natychmiast wyjechać, uciekając przed bolszewikami, inni zaś uważali, że trzeba zostać w domu, ponieważ wierzyli, że większa liczba Polaków będzie w stanie osłabić sowieckie roszczenia do tych ziem.


Borysław. Dworzec kolejowy (1905)
autor nieznany
źródło: Biblioteka Narodowa

W takich okolicznościach przychodzi żyć bohaterom najnowszej powieści autorstwa Marii Paszyńskiej. Poznajemy ich latem 1939 roku, czyli tuż przed wybuchem wojny. Na pierwszy plan wysuwają się bliźniaczki: Stefania i Elżbieta Łukowskie. Na co dzień mieszkają właśnie w Borysławiu, lecz każdego roku spędzają wakacje u dziadków Białkowskich we dworze. Ich ojciec to oficer Wojska Polskiego, natomiast matka zajmuje się domem, mając na wychowaniu dwuletniego synka, Lucka. Dziewczyny mają piętnaście lat, więc są już w miarę samodzielne. Każda z nich ma swoje marzenia i plany na przyszłość. Pomimo że są bliźniaczkami, to jednak różnią się pod względem charakteru. Stefania to typowa panna z dobrego domu, która jest świadoma własnej urody, pracą się brzydzi, bo wszak od tego jest służba, pragnie wyjść za mąż za chłopaka z wyższej sfery, ponieważ nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby kiedykolwiek biedować albo znaleźć się na językach innych ludzi, tylko dlatego, że nie potrafiła zadbać o to, by dobrze się w życiu ustawić. Z kolei Elżbieta, zwana przez bliskich Halszką, to zupełne przeciwieństwo Stefanii. Dziewczyna nie boi się pracy, porozmawia z każdym, bez względu na jego status społeczny czy majątkowy, nie jest egoistką, jak jej siostra, i poza czubkiem własnego nosa dostrzega coś jeszcze.

Wydaje się, że dziewczyny są sobie bliskie, lecz to jedynie pozory. Prawda wygląda zupełnie inaczej i jeśli do tej pory nie było tego widać, to tylko dlatego, że nie było ku temu okazji. Wszystko bowiem zmienia się, kiedy Elżbieta poznaje przystojnego Jędrzeja Walickiego, który podobnie jak bliźniaczki, również spędza wakacje u rodziny na wsi. Jędrzej studiuje we Lwowie medycynę i nie podoba mu się wiele z tego, co się obecnie dzieje. Nie jest ślepy i widzi, jak traktowani są Żydzi, którzy przecież niczemu nie są winni. Nacjonalizm i antysemityzm zaczynają w Polsce coraz bardziej przybierać na sile, a dowodem tego są tak zwane „getta ławkowe”. Chłopak boi się, że jeszcze trochę, a zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Swoimi obawami dzieli się z Halszką, która doskonale go rozumie, co jeszcze bardziej przyciąga go do niej. Jędrzej jest pewny, że pewnego dnia Elżbieta zostanie jego żoną. Niestety, ani Halszka, ani młodzieniec nie wiedzą, że chłopak wpadł już wcześniej w oko Stefanii. Dzień, w którym Stefcia dowiaduje się o tym, jak bardzo Elżbieta stała się bliska jej ukochanemu, jest ostatnim dniem, kiedy dziewczyna jest w stanie zapanować nad swoją niechęcią do siostry. Nienawiść i chęć zemsty coraz bardziej przybierają na sile w jej młodym sercu, a to nie wróży niczego dobrego w obliczu zbliżającej się wielkimi krokami wojny.


Tak Sowieci świętowali atak na Polskę.
Na zdjęciu widać defiladę kawalerii po kapitulacji Lwowa;
Wały Hetmańskie obok Grand Hotelu (28 września 1939)
autor nieznany


Gdy nadchodzi pamiętny dzień 1 września 1939 roku wszyscy są przerażeni. Oczywiście młodzi mężczyźni, w tym Jędrzej Walicki, dostają powołanie do wojska. W jednostce wojskowej musi także stawić się Władysław Łukowski, czyli ojciec bliźniaczek. Pożegnanie jest bardzo wzruszające. Wtedy też ojciec przykazuje Elżbiecie – swojej ulubienicy – żeby opiekowała się rodziną pod jego nieobecność. Jak bardzo Halszka weźmie sobie do serca te słowa? Czy w toczącej się zawierusze wojennej będzie w stanie dotrzymać danego ojcu słowa? Czy mając u boku Stefanię, która jej nienawidzi, będzie mogła opiekować się matką, małym braciszkiem i dziadkami, nie mówiąc już o siostrze bliźniaczce? Zapewne łatwiej byłoby jej to zrobić, gdyby nie pewna mroźna lutowa noc 1940 roku. To wtedy do dworu wkraczają enkawudziści i każą się pakować. Jak wielki bagaż można ze sobą zabrać, kiedy sowieccy okupanci dają tylko piętnaście minut? Nie obywa się też bez brutalności ze strony żołnierzy. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy z tego, co ich czeka i że być może Łukowscy i Białkowscy już nigdy się nie spotkają. I tak oto rozpoczyna się dramatyczna podróż Łukowskich w nieznane. Stłoczeni, niczym śledzie w beczce, w cuchnących bydlęcych wagonach jadą tam, skąd może już nie być powrotu. Tak ekstremalne warunki źle wpływają nie tylko na fizyczne zdrowie człowieka, ale także na jego psychikę, a gdy dodatkowo po drodze traci się kogoś najbliższego, to faktycznie można postradać zmysły. Do okrutnych Sowietów nie docierają żadne prośby. Śmieją się swoim ofiarom w twarz i świetnie się przy tym bawią.

Deportacja Polaków
z Kresów Wschodnich
Dziewczęta wygnane to pierwszy tom całkiem dobrze zapowiadającej się trylogii pod wspólnym tytułem Owoc granatu. Niniejsza powieść to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marii Paszyńskiej, które uważam za bardzo udane. Oczywiście tematyka książki nie jest dla mnie jakimś szczególnym zaskoczeniem, ponieważ tego typu publikacji czytałam już w swoim życiu całkiem sporo. Była to nie tylko beletrystyka, ale przede wszystkim literatura faktu: pamiętniki, dzienniki, wspomnienia czy reportaże. Poznałam też losy Polaków wywiezionych na Syberię z opowiadań osób, które miałam szczęście spotkać osobiście, a które jako dzieci zostały brutalnie pozbawione domu i razem z rodzicami musiały tułać się po obcej ziemi, nie mając nadziei na przeżycie. Dlatego też samo tło historyczne niniejszej lektury jest mi doskonale znane i podczas czytania wiedziałam z wyprzedzeniem, co będzie dalej i dokąd trafią bohaterowie. Mogę też przypuszczać, co takiego stało się z Władysławem Łukowskim, skoro był oficerem Wojska Polskiego. W związku z tym bardziej interesowała mnie kreacja poszczególnych postaci i ich reakcja na zaistniałe dramatyczne okoliczności.

Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście siostry Łukowskie. Jak już wspomniałam powyżej, dziewczyny są do siebie podobne jedynie pod względem urody, natomiast charaktery mają diametralnie różne. Niemniej okoliczności, w jakich muszą żyć zmuszają je do tego, aby inaczej spojrzeć na życie. Sytuacja, w jakich człowiek musi nagle egzystować, z reguły sprawia, że zmienia się jego postrzeganie świata. Czy tak samo dzieje się z dziewczętami? Nie do końca. Podczas gdy Elżbieta wie, że musi zrobić wszystko, aby przeżyć, gdyż jest odpowiedzialna za rodzinę i to nią musi się zająć, Stefania dba jedynie o własne dobro. Ona wciąż nie może zapomnieć, że Halszka odbiła jej ukochanego. Dla niej nie ma znaczenia, że na Syberii każdego dnia może stracić życie. Jedyne, co ją interesuje, to pielęgnowanie nienawiści do siostry. Wydaje się nawet, że utrata najbliższych niewiele ją obchodzi. To ona jest najważniejsza. Dlatego też wysoce prawdopodobne jest, że czytelnik znacznie większą sympatią zapała właśnie do Halszki, która jest w stanie naprawdę wiele znieść, aby tylko zapewnić bezpieczeństwo siostrze.

Na kartach powieści „żyją” także bohaterowie drugoplanowi, którzy są równie istotni. Jedni pojawiają się na krótko, zaś inni pozostają dłużej. Są też tacy, którzy nie do końca pasują do fabuły, jak na przykład tajemnicza leśna szamanka otoczona krukami. Ten wątek zalatuje nieznacznie fantastyką i zastanawiam się, w jakim celu został wplątany do fabuły. Możliwe, że Autorka ma jakieś plany w związku z tą postacią i odkryje je w kolejnych częściach trylogii, a jeśli nie, to moim zdaniem szamanka pojawiła się w książce tylko po to, aby zwiększyć objętość powieści. Na chwilę obecną ta postać wydaje mi się zupełnie zbędna i niepasująca do całości. Ponadto mieszanie fantastyki, choćby bardzo delikatnej, z wydarzeniami, które stanowią fakt historyczny, nawet jeżeli bohaterowie są fikcyjni, nie do końca się sprawdza, przynajmniej w moim odczuciu. Bardzo dobrze natomiast opisane są losy Polaków nie tylko w trakcie przebywania na Syberii, ale przede wszystkim po jej opuszczeniu, co skutkuje dotarciem do Iranu.


Obóz polskich uchodźców w Iranie w 1943 roku
źródło: Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych


Zawsze trudno jest mi oceniać powieść, która stanowi część cyklu, ponieważ ze zrozumiałych powodów wiele wątków jest niedokończonych. Na tym etapie może bowiem wydawać się, że coś w powieści zgrzyta, jak wspomniana wyżej szamanka. Z drugiej strony jednak to, co teraz wydaje się błędem czy niedopowiedzeniem, w kolejnym tomie może zostać rozwinięte, a czytelnik czy recenzent stwierdzi, iż nie miał racji. Dlatego też powstrzymam się od jednoznacznej oceny Dziewcząt wygnanych i poczekam na kolejną część tej historii, która bez wątpienia jest wciągająca i bardzo dobrze się ją czyta. Jest ona również doskonała dla tych, którzy nie posiadają dostatecznej wiedzy na temat drugiej wojny światowej, a szczególnie tej części historii związanej z atakiem Sowietów na Polskę. Nie każdy bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że my-Polacy też kiedyś byliśmy uchodźcami i bez pomocy życzliwych „obcych”, którzy narażali dla nas własne zdrowie i życie, nie dalibyśmy rady przeżyć.




__________________________________________________
Informacje na temat Borysławia zaczerpnęłam z książki:
Adam Żarski, Okupacyjne wspomnienia z Borysławia i opowiadania z ZSRR, Wyd. Centrix.pl s.c. Krzysztof Cebula i Tomasz Kalota, Wrocław 2007 [klik].

Niniejszy tekst pochodzi z blogu W Krainie Czytania & Historii [klik].





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...