Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sapieha Eustachy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sapieha Eustachy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 12 czerwca 2016

Eustachy Sapieha, Tak było... Niedemokratyczne wspomnienia





Niedemokratyczne wspomnienia?
Sapieha, Zamoyski, Potocki, Sobieski, Czartoryski, Radziwiłł, Lubomirski, Poniatowski – przywołujemy dziś tak miłe dla ucha nazwiska polskiej arystokracji. Etymologia nazwy elity społeczeństwa daje nam jasną wykładnię powinności arystokracji – aristos znaczy najlepszy, krateo – rządy. O przynależności do arystokracji decydowało pochodzenie, dziedziczenie tytułu i posiadanie dóbr. Bycie arystokratą skutkowało nie tylko wykorzystywaniem przywilejów, ale przede wszystkim spełnianiem obowiązków, jakie narzucała bardzo szeroko pojmowana służba społeczeństwu i Ojczyźnie. Eustachy Sapieha (1916 - 2004) zapewnia w autobiografii, że „Tak było…”, jednak w podtytule uzupełnia, iż są to jego „Niedemokratyczne wspomnienia”.

Przed zamkiem w Pszczynie  
Na zdjęciu z zamku w Pszczynie urzeka lista nazwisk
„modeli” na schodach: 
Sapieha, Radziwiłł, Zamoyski, Dzieduszycki.

„Tak było…”, i komu to przeszkadzało, Panie?

 



Demokracja czy ochlokracja?
Już starożytni Grecy (Platon, Arystoteles) wyróżnili trzy naturalne formy ustrojowe: monarchia – rządy jednostki, arystokracja – rządy mniejszości i politeja – rządy większości oraz trzy zdegenerowane formy tj. tyrania - rządy jednostki, oligarchia – rządy mniejszości i demokracja – rządy większości. Cieszy więc, że Eustachy Sapieha odżegnuje się od tej niemal ochlokracji (rządy tłumu), już w tytule książki, którą: „Pamięci tych, co odeszli, i tym, którzy po mnie z rodziny pozostaną” poświęca.

Dlaczego trzeba przeczytać tę autobiografię?
Aby ukształtować właściwe postrzeganie arystokracji polskiej trzeba przeczytać autobiografię Eustachego Sapiehy, gdzie wspomina on o mieszkaniu w Zakładzie Ossolińskich we Lwowie, któremu książę Lubomirski przekazał bibliotekę i zbiór obrazów jako zaczątek muzeum i galerii. W książce tej można przeczytać o kaplicy wybudowanej w stolicy Kenii Nairobi jako votum za ocalenie Eustachego Sapiehy z niewoli niemieckiej. Należy przeczytać jak księstwo Sapiehowie wytłumaczyli córkom, że „Noblesse oblige” stanowi zobowiązanie do szlachetności, i dlaczego własnoręcznie wykonane abażury ozdobiono herbami Lis i Leszczyc.


Herb Lubomirskich - Leszczyc
Herb Lubomirskich - Leszczyc
Herb Sapiehów - Lis
Herb Sapiehów - Lis


Zdobienie herbami rodowymi
Zdobienie herbami rodowym


Z Europy do Afryki
Eustachy Sapieha rozdziałom książki nadał tytuły zaczerpnięte z zawiłych etapów jego fascynującego życia. Poczynając od rozdziału Spusza1 autor zamknął opowieść swojego życia w ramach miejsca urodzenia. Przeprowadził następnie czytelnika przez pobyt w Wojsku i na Studiach, ukazał Szczęśliwe dni swoje i Ojczyzny zakończone we Wrześniu 1939 roku Niewolą niemiecką i sowiecką oraz przybliżył pracę z końmi w Grabau i przebywanie w Belgii. W drugiej części wspomnień, poświęconej Afryce, biograf opowiada o zarabianiu na życie w Tartakach, sprzedaży Złomu, poszukiwaniu Rubinów, by stać się White Hunter, organizatorem Fotosafari i współtwórcą Filmów i telewizji. Końcowym akordem biografii (i życia) jest nostalgiczna wizyta w Spuszy2.

Album zdjęć rodzinnych i reprodukcji

Wydawnictwo „Świat Książki” oddało do rąk czytelników publikację wyszlifowaną edytorsko, wydrukowaną na dobrym papierze i w eleganckich twardych okładkach. Bezspornym atutem tego tomu jest zamieszczony imponujący zbiór około dwustu fotografii dokumentujących opisywane przez autora fragmenty biografii jego i jego rodziny. Obok uproszczonych genealogii Sapiehów (ojciec) i Lubomirskich (matka) historyk rodu przybliżył czytelnikowi postaci rodziców: Eustachego Kajetana Sapiehy i Teresy z Lubomirskich.
„Oboje rodzice byli kwintesencją kultury europejskiej, znali jej języki, znali jej dzieła i pomniki, kochali się w pięknie, nauczyli nas kochać to wszystko i nauczyli nas kochać przyrodę, życie i jego radości, wpajali w nas poczucie odpowiedzialności i obowiązku”.
Interesującym elementem wizualnym publikacji są reprodukcje obrazów Andrzeja Łepkowskiego (ur. 1925r.) ukazujące myśliwskie obyczaje i tradycje polskiego ziemiaństwa. Z Andrzejem Łępkowskim (ur. 1922r.) łączy Eustachego Sapiehę taki sam tytuł książki: „Tak było…”, będącej wspomnieniami z obozu zagłady w Auschwitz.


rys. E. Czarnecki
rys. E. Czarnecki
mal. Andrzej Łepkowski
mal. Andrzej Łepkowski
rys. L. Maciąg
rys. L. Maciąg
 Reprodukcje rysunków z kampanii wrześniowej 1939 roku autorstwa L. Maciąga i z obozu jenieckiego autorstwa E. Czarneckiego dopełniają graficznego opracowania autobiografii Eustachego Sapiehy.

Creme de la creme Narodu
Zbiór wspomnień Eustachego Sapiehy urzekł mnie kunsztownym odtworzeniem atmosfery Starego Świata Wielkiej Polski, której pozbawili nas zaborcy pierwszego i siedemnastego września 1939 roku, świata którego już nie ma i nie będzie. Nie sposób opisać i skomentować wszystkich zalet tej publikacji, skupię się więc na kilku kwestiach, które w szczególny sposób przyciągnęły moją uwagę i zasługują na ocalenie od zapomnienia.
Na wielu kartach książki książę Sapieha wyjaśnia na czym polegało wypełnianie maksymy „Noblesse oblige” i jakie to miało znaczenie w praktyce. Wyjątkowa dbałość o wszechstronne wykształcenie młodego pokolenia (w tym nauka języków obcych i dobrych manier) podyktowana była nie tylko możliwościami intelektualnymi elity społeczeństwa, czy możliwościami finansowymi, ale służyć miała przyszłym zadaniom, jakie miały stanąć przed „creme de la creme” Narodu. Życie Eustachego Sapiehy pokazało, jak wiedza i umiejętności, nabyte w dzieciństwie i młodości, nierzadko ratowały życie i pozwalały zdobywać środki do utrzymania rodziny, gdy pozbawiono ją wszelkich dóbr i wypędzono z własnych majątków.

Konie, rubiny, polowania!
Książę Sapieha posiadane umiejętności masztalerskie i hipologiczne, handlowe oraz językowe wykorzystał po zakończeniu wojny przebywając w miejscowości Grabau. Kwalifikacje te pozwoliły mu na przejęcie tysięcy polskich koni z okolicznych stadnin, podporządkowanie administracji w mieście i poprawne ułożenie stosunków z przedstawicielami wojsk alianckich. Jak przystało na arystokratycznych potomków od najmłodszych lat uczono ich jazdy konnej i wdrażano do dyscypliny życiowej: „Wszyscy pięcioro jeździliśmy konno bardzo dobrze i codziennie o siódmej rano wyjeżdżaliśmy z rodzicami na spacer.” Rytuał ten powtarzał się nawet wtedy, gdy jako dorosłe już dzieci: „My wszyscy w dniu powrotu do domu wyjeżdżaliśmy z Mamą… i nigdy nie opuściliśmy ani jednego spaceru”.
W Afryce, do której autor trafił kilka lat po wojnie początkowo zajmował się produkcją i zbytem drewna, pozyskiwaniem i sprzedażą złomu oraz poszukiwaniami i handlem rubinami. Umiejętności handlowe zdobywał będąc praktykantem w żydowskiej firmie eksportowej w Warszawie. Eustachy Sapieha nie poprzestał jednak na „rubinowym” biznesie, ale dzięki teorii i praktyce nabytej podczas polowań, szczególnie celebrowanych w Rzeczypospolitej, zdobył w Kenii licencję zawodowego myśliwego i został White Hunter. Jak wspominał w książce przez pewien okres chętni na afrykańskie wyprawy snobowali się na „safari z polskim księciem”. Z czasem łowy z bronią w ręku Eustachy Sapieha zamienił na fotosafari i udział w filmach i programach telewizyjnych.


E. Sapieha - Polowanie
E. Sapieha - Polowanie
E. Sapieha w punkcie obserwacyjnym nad kopalnią rubinów
E. Sapieha w punkcie obserwacyjnym nad kopalnią rubinów







Chlebodawca czy krwiopijca? 

Stosunki między klasą posiadającą dobra a klasą pracującą w tych dobrach nie były takie jak chciała propaganda komunistyczna, tzn., według szablonu: wyzyskiwacz – wyzyskiwany. O innym ich zabarwieniu niech zaświadczą dwa przykłady wyjęte z sapieżyńskiej biografii. Dziewczyna kuchenna ze dworu przechowywała przez dwadzieścia lat zastawę porcelanową, którą uchroniła przed rabunkiem podczas wojny, bo „Wiedziałam, że wrócicie”. Czy tak postąpiłaby osoba wyzyskiwana, z poczuciem krzywdy od jaśniepaństwa?
W innym miejscu książki książę podczas pożegnalnej wizyty w majątku rodzinnym w Spuszy (obecnie na terenie Białorusi) spotkał starego człowieka, który z pełnym uszanowaniem powitał „To wy kniaź!”, a potem gdy ruszyli w drogę „chłop zdjął czapkę i patrzał aż do chwili, kiedy zniknęliśmy w lesie”. Ten człowiek widział księcia ostatnio przed 1939 rokiem, czyli blisko sześćdziesiąt lat wcześniej, ale szacunek do kniazia pozostał. Na zdobycie tego szacunku pracowały kolejne pokolenia Sapiehów. O ich przywiązaniu do ziemi i ludzi świadczą szczegółowe opis dworu, majątku, folwarków z ich mieszkańcami, traktowane jako rodzinne przedsiębiorstwo i jako siedziba związanych z nimi ludzi. Poznajemy zatem pracowników administracji dworu, służbę domową, pracowników rolnych, leśnych, gospodarstwa rybnego, tartaku, gorzelni, stadniny itd. Ci wszyscy ludzie i ich rodziny są przedstawieni przez księcia Sapiehę jako osoby niezbędne do funkcjonowania majątku i w związku z tym godne szacunku za ich pracę.

Fotki, fotki, fotki
I na zakończenie nieco refleksji na temat kilku fotografii z rodzinnego archiwum Sapiehów.
W pierwszej kolejności trzej bracia Sapiehowie: Eustachy, Lew i Jan prezentują się w latach 1926, 1938 i 1965. Między innymi dzięki takim zdjęciom Eustachy Sapieha mógł odtworzyć historię rodu opublikowaną w roku 1995 jako „Dom Sapieżyński”.


Sapiehowie 1965
Sapiehowie 1965
Sapiehowie 1926
Sapiehowie 1926
Sapiehowie 1938
Sapiehowie 1938

W pałacu w Przeworsku 1936 roku odbyło się złote wesele dziadków Lubomirskich - Andrzeja i Eleonory z Husarzewskich. Do fotografii z jubilatami stanęło ich piętnaścioro wnuków!

Przed pałacem w Przeworsku

   Cała biografia Eustachego Sapiehy dowodzi, że w szerszym wymiarze reguła „noblesse oblige” oznacza poszanowanie historii ojczyzny, stawanie do walki w obronie ojczyzny oraz rzetelną pracę na rzecz ojczyzny. W wymiarze węższym zasada „noblesse oblige” wymaga obrony słabszych czy starszych, opieki nad dziećmi i małżonkami, obrony wiary, naturalnie w połączeniu z dobrymi obyczajami.

Najbardziej przejmująca w całej książce jest relacja księcia z wizyty w spuszańskim gnieździe po niemal sześćdziesięciu latach, gdzie jak uprzedzał napotkany stary człowiek: "folwark rozkradli, spalili, zaorali, administracją też zrabowali i spalili... pałacu też nie ma, też rozkradli i spalili".


Książę Eustachy Sapieha
Książę Eustachy Sapieha
Eustachy Sapieha w salonie w Spuszy
Eustachy Sapieha w salonie w Spuszy











„Siedemdziesiąt pięć lat temu, w 1924 roku, tu był salon, w którym Amerykanki uczyły nas tańczyć charlestona. Okazało się, że siedemdziesiąt pięć lat nie wystarczy na wyleczenie tego bólu w piersiach…

Wracajmy…”


Tekst ukazał się na blogu Czytam Po Polsku



poniedziałek, 22 września 2014

Eustachy Sapieha, Tak było...





Krążyłam wokół tej książki wiedząc doskonale, że w końcu ją kupię, bowiem od lat interesują mnie losy polskiej arystokracji.

Tym razem mamy do czynienia z pięknie wydaną książką "Tak było... Niedemokratyczne wspomnienia" Eustachego Sapiehy (Świat Książki, 2012). Podtytuł "Niedemokratyczne wspomnienia" nie jest tu przypadkowy, Sapieha ma wyraziste poglądy, które nieraz w dosadny sposób akcentuje. Dodaje to smaczku książce, która okazała się jedną z najciekawszych moich lektur ostatnich miesięcy. Pasjonująca opowieść!

Sapieha na życzenie swych dzieci, urodzonych już na emigracji, w Afryce, spisuje dzieje swojej rodziny. Z nostalgią, ale i z humorem, powraca do majątku rodowego w Spuszy (dziś na Białorusi). Opisuje życie pałacowe (tak naprawdę był to dom w stylu zakopiańskim), polowania, psikusy z dzieciństwa, swoje ukochane nianie, smak gruszek, świeżego chleba, masła... Smaki, do których tęsknił całe życie.

Potem nadchodzi wojna, bitwa pod Kockiem, obozy jenieckie. Bardzo ciekawy jest - dla mnie - rozdział "Grabau". Sapieha po wydostaniu się z obozu w Lubece zostaje komendantem stadnin w Grabau, gdzie stacjonowało kilkaset wspaniałych koni z polskich stadnin w Racocie czy Janowie. Wszystkie te konie przetrwały wojnę, opiekowali się nimi polscy masztalerzy. Tam poznał swoją przyszłą żonę Antonię Siemieńską. Po krótkim przystanku u zaprzyjaźnionej belgijskiej rodziny wyjechał do ojca, do Afryki. Pobyt w Afryce pokazuje jak wszystko można zacząć od zera. Dosłownie. Syn księcia, student europejskich uniwersytetów należący do przedwojennej elity nie tylko polskiej, ale i europejskiej, w Afryce jest debiutantem. Mieszka z rodziną skromnie, często się przeprowadza, gdy dzieci podrosły i czas był na to, by poszły do szkoły Sapieha przyznawał, że gdyby przyszło mu za szkolę zapłacić byłoby to ogromnym obciążeniem dla rodziny. Zrządzeniem losu nie musiał. Siostry loretanki wyczytały, że w XVII wieku jakiś Sapieha otrzymał od papieża Złotą Różę... Przełożona zakonu stwierdziła, że potomkowie takiego człowieka nie mogą płacić za szkołę. W domu wszystkie sprzęty wykonywali sami - krzesła, stoły, abażury... Początkowo nie było ich stać na porządne meble, a "pretensjonalnej tanizny" nie chcieli. By dzieci wiedziały skąd pochodzą na abażurach wymalowano rodowy herb Sapiehów. Noblesse oblige...

To książka również o przedmiotach, ale oczywiście nie byle jakich. Mamy tu piękną historię zegarka, luksusowego Patka z 1845 roku. Sapieha zdawał sobie sprawę, że jego sprzedaż ułatwiłaby rodzinie życie, ale... sentyment był wielki. "Patek niech śpi spokojny i szczęśliwy, że go z rodziny za pieniądze nie wyrzucamy" (s.340)
Można jeździć - jak sam autor wyznaje 20, a nawet 30 -letnim renaultem, mimo że Patek pozwoliłby na kupno nowego, luksusowego wozu.

Niesamowita historia dotyczy także losów pięknego XVIII-wiecznego portretu Pelagii z Potockich Sapieżyny
. Portret pięknej Pelagii wielokrotnie rabowany przez Rosjan po Powstaniu Listopadowym, potem w czasie rewolucji bolszewickiej znalazł się w 1917 roku w Kijowie na jakimś targu, gdzie zwinięty w rulon leżał między szczotkami, starymi butami. Obrazy kupowano za bezcen, bo cenę liczono od cala! Wuj Sapiehy uratował Pelagię, która trafiła do Warszawy, a w końcu do majątku w Spuszy, skąd w czasie wojny wyjechała przybita do jakiejś szafki! "...biedna Pelagia uciekała po raz trzeci od wschodnich braci"(s.342)

Potem słuch o niej zaginął, odnalazła się po latach w mieszkaniu pewnego sędziwego profesora, który kupił ją w 1950 roku, a w testamencie swe zbiory przekazał na Zamek Królewski w Warszawie. Tam Pelagię widziałam i ja, przed wielu laty, zwiedzając zamek, ale nie miałam pojęcia, że obraz miał tak burzliwą historię!

Najbardziej wzruszający był moment, gdy Sapieha po kilkudziesięciu latach wraca do Spuszy. Chce ją zobaczyć, jeszcze raz poczuć tamto powietrze, czuć tamtą ziemię. Tamtą, swoją, sapieżyńską... Lata 90. XX wieku, Białoruś... Nieużytki, ruiny dawnych siedzib, rozgrabionych, spalonych, unicestwionych.

Sapieha nie poznaje okolicy, szuka kościołka, wjazdu do starego lasu, złotego piasku. Przy drodze stary człowiek pilnujący jednej krówki. Sapieha go pozdrawia, wywiązuje się rozmowa.
" - A wy skąd?
- Ja syn knizia spuszańskiego.
- To wy kniaź! Spuszy nie ma, folwark rozkradli, spalili, zaorali (...) pałacu też nie ma..." (s. 403)
Gdy się pożegnali, Sapieha wsiadł do samochodu i ruszył wskazaną drogą do Spuszy, której nie ma... a chłop zdjął czapkę i stał, odprowadzając wzrokiem kniazia Sapiehę.
Jest to jeden z najbardziej wzruszających momentów w tej książce.

****

Zabrakło mi jednej rzeczy - noty wydawcy na temat autora tych świetnych, wprost nieprawdopodobnych wspomnień. Eustachy Sapieha (1916-2004), zmarł w Nairobi, pochowany w Polsce, w Boćkach, na Podlasiu, w kościele ufundowanym na początku XVIII stulecia przez jednego z książąt Sapiehów. Postać niezwykła, tak jak niezwykła jest książka, pod której urokiem i wrażeniem jeszcze pozostaję.


 Ten tekst oryginalnie ukazał się na blogu O biografiach i innych drobiazgach


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...