Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucie Di Angeli-Ilovan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lucie Di Angeli-Ilovan. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 października 2017

Angeli-Ilovan Lucie di, Zapisane w gwiazdach




„Zapisane w gwiazdach” Lucie di Angeli-Ilovan to prequel „Żniwa gniewu” tej samej autorki. Jest to fabularyzowana opowieść Autorki o jej ciotce i matce, które naprawdę nazywały się Kazimiera i Maria Ganeckie. Ich nazwisko zostało w powieści zmienione na Góreckie. 
Pierwsza powieść Lucie di Angeli-Ilovan opowiadała o tragicznych wojennych losach Kaszmiry i Maruszki (tak zdrobniale nazywano Kazimierę i Marię). Tamta powieść była wydana w 2011 roku, ja ją kupiłam jesienią 2014 roku przypadkiem z jakimś babskim pismem. Pamiętam, że jak zaczęłam czytać, to wpadłam po uszy, tak była wciągająca. Czytałam i płakałam, płakałam i czytałam dalej. Jest to niezwykle chwytliwa i trzymająca w napięciu historia. Czytałam tę książkę aż dwa razy, raz za razem, by lepiej wszystko zrozumieć i zapamiętać. 
Lucie di Angeli-Ilovan, mimo egzotycznie brzmiącego imienia i nazwiska, jest Polką, urodziła się w Zielonej Górze, a potem wyemigrowała z Polski, najpierw do Francji, a potem do USA.  „Żniwo gniewu” to jej debiut literacki.
W 2014 roku pisałam o tej powieści na blogu. Przytoczę tutaj fragment tamtej recenzji:
„Dwie kobiety, dwoje dzieci i dwa totalitaryzmy XX wieku... Przejmująca opowieść o trudnej, wojennej wędrówce dwóch sióstr z Mołodeczna (dzisiaj to Białoruś) na Ziemie Odzyskane pod zachodnią granicą Polski. Czytałam i płakałam, płakałam i czytałam… „Żniwo gniewu” Lucie di Angeli-Ilovan to świetnie napisana i trzymająca w napięciu książka, czyta się ją jednym tchem! 
Latem 1939 r. Kaszmira i Maruszka miały po dwadzieścia parę lat i były świeżo poślubionymi żonami. Tuż przed wojną Kaszmira wyszła za żydowskiego komunistę Szuryka i zamieszkała w Nowojelni  koło Grodna, gdzie oddziedziczyła dom po ciotce. Pracowała tam jako kucharka w sanatorium. Maruszka (krawcowa) wyszła za przystojnego ułana z pułku w Mołodecznie, właściciela majątku ziemskiego koło Tarnowa. We wrześniu 1939 r. zaczęła się wojna. Najpierw na Kresy zaczęli przyjeżdżać uchodźcy z bombardowanej przez Niemców centralnej Polski, a 17 września weszli Sowieci. Mąż Kaszmiry powiesił w kuchni portret Stalina i zaczął pracować dla bolszewików. Mąż Maruszki ukrywał się w Puszczy Nalibockiej wraz z innymi partyzantami i odwiedzał żonę po kryjomu. 
Maruszka urodziła najpierw jedno, potem drugie dziecko. W 1941 r. weszli Niemcy. W czasie bombardowania szpitala przez niemieckie lotnictwo zginęła matka sióstr, która leżała tam po operacji biodra. Potem Niemcy złapali i wywieźli Żyda Szuryka. Niemiecki patrol zastrzelił w lesie męża Maruszki. Siostry postanowiły wyjechać z Kresów w bezpieczniejsze miejsce. I tak zaczęła się ich kilkuletnia wojenna wędrówka, w trakcie której pechowym zbiegiem okoliczności  trafiły wraz z dziećmi na roboty przymusowe w niemieckich majątkach w Prusach Wschodnich. Potem było „wyzwolenie” przez Armię Czerwoną, obóz przejściowy NKWD w Działdowie, krótki pobyt w Nasielsku i Krakowie, a także krótkie odwiedziny w znacjonalizowanym już przez władzę ludową i zrujnowanym dworze męża Maruszki pod Tarnowem. Włosy stają dęba na głowie, jak się czyta, co te kobiety przeszły! Została im wprawdzie oszczędzona wywózka na Sybir czy do Kazachstanu, jaka była udziałem wielu Polaków z Kresów, ale za to spotkał je szereg innych nieszczęść, jakie mogą spotkać kobietę w czasie wojny.”
To jest okładka „Żniwa gniewu”:

„Zapisane w gwiazdach” to opowieść o wcześniejszych losach sióstr Ganeckich. O ich babce pochodzącej z bogatego ziemiańskiego rodu, która zakochała się w stajennym i uciekła z domu, a rodzina ją wyklęła. O ich matce, która wyszła za stolarza-alkoholika, który popijał z Żydem Mośkiem i robił z nim interesy, o braciach, starszym Aleksandrze i młodszym Józiu, o koleżankach i znajomych z Mołodeczna i Nowojelni, o I wojnie światowej, wojnie z bolszewikami w 1920 roku, o ciężkim bytowaniu Polaków w okresie międzywojennym, o ówczesnym kryzysie gospodarczym i wszechobecnej biedzie. No i kresach wschodnich, oczywiście, bo to wszystko dzieje się na Kresach, za wyjątkiem krótkich epizodów fabularnych (pobyt brata Józia w wojsku w Twierdzy Modlin i w niemieckiej niewoli, pobyt Szuryka, męża Kaszmiry, w więzieniu w Białymstoku). 
To się czyta, proszę państwa, to się czyta! Autorka ma ogromny dar snucia ciekawych opowieści o szarym dniu codziennym ówczesnej Polski. Z detalami opisuje różne zwyczajne sytuacje, a przede wszystkim ciężką walkę rodziny Ganeckich o byt, o przeżycie w czasach, kiedy stale brakuje na wszystko pieniędzy. Przyznam, że w pewnym momencie byłam już tym trochę znużona tą codziennością, jednak akcja wyraźnie przyspieszyła, gdy doszło do wybuchu II wojny światowej. Wtedy zrobiło się naprawdę dramatycznie! W pewnym sensie Autorka powtórzyła tu niektóre informacje zawarte w pierwszej książce, z tym że rozszerzyła je i opisała dokładniej. Czytamy więc o napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę, o kampanii wrześniowej, o tym jak Józio Ganecki dostał się do niemieckich niewoli, a Niemcy w ramach przyjaźni ze Związkiem Radzieckim przekazali polskich jeńców wojennych Sowietom, o rządach Sowietów na kresach, o napadach UPA na Polaków na Wołyniu, o partyzance polskiej w lasach pod Mołodecznem, do której należał mąż Maruszki i o partyzance żydowskiej w lasach pod Nowojelnią, do których należał mąż Kaszmiry. Autorka wprowadziła do swej powieści nawet kontrowersyjne postaci braci Bielskich, komunistów i partyzantów żydowskich, którzy przez jednym uważani są za bohaterów ratujących Żydów, a przez innych za rzeźników polskiej ludności, bo napadali na polskie miejscowości na Kresach, zamordowali np. przeszło stu mieszkańców polskiej wioski Naliboki, a potem całą ją spalili. 
Cała powieść jest zgodna z przekazami historycznymi i bardzo realistyczna. Ale, niestety, mimo wielkiej sympatii do tego tekstu i podziwu dla literackiego talentu Autorki muszę powiedzieć tutaj o pewnych rażących błędach, jakie zauważyłam. 
Po pierwsze – Mińsk. 
W powieści jest wątek wyjazdów bohaterek do Mińska na zakupy, bo tam są większe, lepiej zaopatrzone sklepy. Jadą sobie do tego Mińska, obkupują się tam i wracają. Podkreślam, że rzecz dzieje się w dwudziestoleciu międzywojennym. A ja się pytam, jak, na Boga, siostry Ganeckie mogły sobie tam pojechać, skoro w tamtym okresie Mińsk już był za kordonem? W tym czasie Mińsk nie należał do Polski, ale do Związku Radzieckiego. Maruszka i Kaszmira w żadnym wypadku nie mogły pojechać tam, ot, tak sobie, na zakupy, bo musiałyby przekraczać granicę ze Związkiem Radzieckim. Wątpię także, by w Sowietach mogły kupić lepsze ciuchy i buty, niż w Polsce. Nie wiem, być może w rodzinnej tradycji ustnej zachowało się wspomnienie takiej wyprawy i Autorka ją opisała. Ale to na pewno było jeszcze w czasach carskich, a nie po 1920 roku! 
Zdziwił mnie ten błąd, ponieważ, jak wcześniej pisałam, w sensie faktograficznym powieść jest zgodna z tym, co można przeczytać w różnych dokumentalnych tekstach z epoki, różnych wspomnieniach i pamiętnikach. A ja przecież czytam tego na kopy!
Druga sprawa, niemniej szokująca. Autorka pisze, że po napaści Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki niektórzy Polacy, wcześniej wywiezieni przez Sowietów, zaczęli wracać do domu, to jest na kresy wschodnie. Według niej tak miało być jeszcze w czasie działań wojennych. I tu powstaje pytanie, jak to było możliwe? Wędrowali przez fronty, czy jak? Jak sobie Autorka wyobraża powrót do Mołodeczna jednej bohaterek z Kazachstanu w 1941 roku? Przepuścili ją przez front radziecki, a potem przez front niemiecki? Przeszła sobie tamtędy piechotą czy przejechała czołgiem? To samo dotyczy innego bohatera, który rzekomo w tym samym czasie miał wrócić z wywózki na Syberię. To nie było możliwe, droga pani! W żadnym wypadku! Dziwię się, że Autorka zrobiła takie pomyłki. Dziwię się, że nie wyłapał ich nikt w wydawnictwie, bo przecież ta książka miała chyba jakiegoś redaktora. Chyba, że się mylę?
A jeśli się mylę, to chętnie wysłuchałabym wyjaśnień Autorki w sprawie tego Mińska i tych niezwykłych powrotów Polaków z wywózek.  
A poza tym, książka jest świetna i warta czytania. A ja czepiam się, bo jestem dociekliwa! 
Więcej o siostrach Góreckich/Ganeckich znajdziecie tutaj:
Dwie siostry z Wilna i ich mężowie | - Kresy24.pl kresy24.pl/33450/dwie-siostry-z-wilna-i-ich-mezowie/


Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko

czwartek, 16 czerwca 2016

Lucie Di Angeli-Ilovan, Żniwo gniewu





Tak się jakoś złożyło, że ostatnio książki układają mi się tematycznie. Każda kolejna, którą czytam, ma w sobie cząstkę tej poprzedniej. Czytany przeze mnie uprzednio "Klejnot" był o życiu na Kresach i o dwóch silnych, nowoczesnych kobietach. Chwytając do łapki "Żniwo gniewu"spodziewałam się ciekawej historii umiejscowionej w podobnych rejonach z równie silnymi kobietami jako bohaterkami. Po przeczytaniu stwierdzam, że "Żniwo gniewu" przerosło moje oczekiwania. Pod każdym względem. Ta powieść jest po prostu świetna.

"Żniwo gniewu" to historia dwóch kobiet - Maruszki i Kaszmiry. Siostry wychowywane w trudnych warunkach - ojciec spędzał większość czasu z kompanami w karczmie, cały ciężar wychowania dziewczynek (i dwóch chłopców) spoczywał na barkach matki, praczki i zielarki. Starsza Kaszmira jest psotnicą, młodsza Maruszka - czytuje żywoty świętych u miejscowego proboszcza. Ponieważ Kaszmira nie garnie się do nauki, matka posyła ją na służbę do rodziny Rosenbaumów. Dziewczyna ucieka stamtąd po pewnym czasie - była molestowana przez "pana". Wyjeżdża do Wilna, gdzie pracuje w restauracji jako kucharka. Poznaje Andrzeja - brutala, damskiego boksera. Po pewnym czasie wraca do rodzinnego Mołodeczna. W tym czasie Maruszka, przekonana o tym, że winna poświęcić swoje życie Bogu i wstąpić do klasztoru, poznaje żołnierza Wojska Polskiego - Zygmunta. Długo opiera się jego zalotom.

W przededniu wybuchu II wojny światowej Kaszmira jest żoną Żyda - komunisty (wyjątkowo zapalonego do czerwonych idei, przygotowującego płomienne przedstawienia wychwalające nieomylność myśli komunistycznej), natomiast Maruszka wychodzi za mąż za Zygmunta, który następnego dnia wyrusza na front, gdyż na Polskę napadają wojska III Rzeszy. I tak rozpoczyna się wspólna trudna droga sióstr.

Historia sióstr opowiadana jest w formie książki pisanej przez córkę Maruszki - Magdalenę. "Dopisuje" ona historię na podstawie notatek, dzienników matki, wspomagając się również opowieściami, które przekazywała jej matka za życia. Częściowo losy Maruszki i Kaszmiry poznajemy z kart powstającej powieści, przeplatanej korespondencją mailową, którą Magdalena prowadzi ze swoim rodzeństwem - Olą i Markiem. Historia jest opowiadana w miarę chronologicznie, kolejni bohaterowie wprowadzani powoli, dokładnie opisywani. Nie ma chaosu, struktura została dobrze przemyślana. Opowieść jest snuta powoli, bez zbędnego pośpiechu, dużo emocji wyziera ze stron książki. Rzadko zdarza mi się to przy czytaniu, ale - tak! uroniłam łzę ...

Losy sióstr - dramatyczne, momentami tak dramatyczne, że nie można uwierzyć, że to spotkało wielu ludzi, naszych pradziadków, dziadków ... Zdumiewająca jest dla mnie siła tych dwóch kobiet, które rzucone w wir wydarzeń, nie poddawały się - razem, konsekwentnie, z ogromną siłą dążyły do celu - spokojnego życia. Obie straciły mężów podczas wojny - Maruszka owdowiała z dwójką dzieci - maleńką Olą i niewiele starszym Markiem. Pracą własnych rąk próbowały przetrwać kolejne zawieruchy - przemarsz wojsk nazistowskich, później radzieckich. Podróżowały przez Polskę, aby dotrzeć do majątku rodzinnego męża Maruszki - Zygmunta. Wiele miesięcy wyczerpującej podróży, aby zastać majątek przejęty przez Rosjan, którzy zamierzali w budynku dawnego pałacyku otworzyć szkołę. Ostatecznie, jak wielu uchodźców ze Wschodu, siostry osiadają na Zachodzie - w Zielonej Górze.

Historia jest przepełniona wieloma wątkami, interesującymi tak bardzo, że nie chciałabym za nic psuć Wam przyjemności czytania. Język autorki jest tak ciepły i sugestywny, że trudno uwierzyć, że od 1965 roku nie mieszka ona w Polsce. Każdy wątek, historia kolejnego bohatera to opowieść przyprawiona emocjami, zapachami, doskonałą charakterystyką, fleszami (lub jak to określiła Nina Terentiew w recenzji na okładce: ulotnymi wrażeniami). To sprawia, że książkę pochłania się z ogromną przyjemnością, mimo, że wydarzenia w niej opisane są smutne, dramatyczne. Małgorzata Kalicińska zwróciła z kolei uwagę, że my-współcześni, nadużywamy takich słów jak "dramat", "tragedia" i przeczytanie "Żniwa ..." uświadomiło jej, jak zagubieni potrafimy być w swoim egoizmie i takie historie są dla nas jak kamienie milowe. Dzięki nim odnajdujemy drogę w swoim egocentryzmie i mamy siłę do walki z naszymi problemami i problemikami.

Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie w pełni wyrazić swojego entuzjazmu o tej powieści. Polecam przeogromnie - spory kawałek bardzo dobrego pisarstwa, historia z krwi i kości, oparta na wydarzeniach z rodziny autorki. I nie tylko z rodziny autorki, bo wszyscy mieszkający w zachodniej części kraju możemy odnaleźć podobne historie w naszych rodzinach. "Żniwo gniewu" to opowieść, która uświadamia jak wielka siła drzemie w kobietach. To również historia o tym, że nie każdy Niemiec był nazistą, a Rosjanin komunistą. To powieść o wierności, skomplikowanej "polskości" i o siostrzanej miłości. Piękna i wzruszająca. Gorąco polecam!


Tekst ukazał się na blogu Bazgradełko


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Lucie Di Angeli-Ilovan, Żniwo gniewu





Mieliście czasem wrażenie, że Wasze serce rozsypało się niczym puzzle i rozpadło się na miliony kawałeczków? Pytanie chyba retoryczne, bo zapewne większość była w takiej sytuacji. Powodem, dla którego serce Magdaleny znalazło się w takim stanie, była najpierw śmierć matki, a potem wiadomość, że wcale nie jest córką kobiety, którą przez całe życie uważała za matkę.

Wszystko zaczyna się od tajemniczego testamentu, który zmusił bohaterkę do szukania odpowiedzi na dramatyczne pytania. To listy, e-maile, strzępy dzienników, zapachy kresowych domów, wspomnienia, tęsknoty.

Siostry Kaszmira i Maruszka miały zupełnie odmienne charaktery. W dzieciństwie kłóciły się i kochały. Były o siebie zazdrosne, ale zafascynowane swoją innością. Maruszka była pilną uczennicą, Kaszmira- łobuzem. Maruszka czytała żywoty świętych i chciała iść do klasztoru, Kaszmira nigdy nie potrafiła odnaleźć swojego miejsca. Kaszmirę jednak los poratował okrutniej. Najpierw jako trzynastolatka trafiła na służbę, gdzie była molestowana, potem zakochała się w Antku, który ją bił i gwałcił. Musiała usunąć ciążę. Wtedy poznała Żyda-Szuryka. Szuryk choć ją kochał, był zagorzałym komunistą i ponad wszystko wielbił Stalina. Maruszka miała więcej szczęścia. Zakochała się z wzajemnością w arystokracie i oficerze Wojska Polskiego - Zygmuncie, którego wszyscy szanowali i uwielbiali.

Wybuch wojny jednak przesądził ich los. Straciły wszytko: matkę, domy, mężów. Zostały same z małymi dziećmi - Markiem i Olą - dziećmi Maruszki. A wokół pełno Rosjan, Niemców, Żydów, Ukraińców i Białorusinów, którzy donosili, zabijali, niszczyli i gwałcili. Tak się zaczęła tułaczka sióstr od kresowych miasteczek, przez wsie i napotykanych w lasach partyzantów, po przymusową pracę na folwarku niemieckim, "wyzwolenie" Rosjan i osadnictwo na Ziemiach Odzyskanych.

Kto jest większym bohaterem? Żołnierze z pierwszej linii frontu, czy pozostawione kobiety, które musiały walczyć o własne życie i życie swoich dzieci? W obliczu okrucieństwa człowiek dziczeje, uwalniają się najbardziej pierwotne instynkty, wielu mężczyzn zmienia się w bestie. Byli jednak tacy, którzy potrafili zachować ludzkie oblicze.

"Żniwo gniewu" to nie tylko świadectwo życia Kaszmiry i Maruszki, ale wielki ukłon w stronę tysięcy kobiet, które przeżyły wojnę, okupację i "wyzwolenie". Znosiły one okropne poniżenia, prawdziwe dramaty, tragedie, żeby przetrwać i odzyskać człowieczeństwo. Los każdej z tych kobiet nadawałby się na wielostronicową powieść. Jestem pełna podziwu dla ich siły, dla ich woli przerwania. Nie stały one na linii frontu, a również wygrały wojnę. Chroniły rodzinę i ocaliły coś ważniejszego: wspomnienia, ciepło i miłość.

"Żniwo gniewu" to nie tylko powieść, to dokument i lekcja historii. Jedynie do czego mogę się przyczepić, to tego, że autorka nie zapanowała chyba nad narracją. Zaczyna się od narracji pierwszoosobowej, czyli relacji autorki-Magdaleny, potem pojawiają się urywki dzienników, niewysłane listy, korespondencja e-mailowa, na końcu powieść Magdaleny - taki trochę chaos.

Jednak w tym przypadku treść przesłania formę, więc można autorce wybaczyć, czyta do się wszystko z zapartych tchem.



Tekst oryginalny ukazał się na blogu Gorąca czekolada z cynamonem
 

sobota, 4 kwietnia 2015

Ale moim największym odkryciem stała się Moja Przyjaciółka!



Mam coraz większe problemy z pisaniem opinii o przeczytanych książkach i coraz więcej książek przeczytanych, po czytaniu których chciałabym na blogu pozostawić chociaż niewielki ślad. Toteż, by blog nie umarł jeszcze śmiercią naturalną będę coraz częściej uciekać się do prezentowania fragmentów przeczytanych książek, co nie znaczy jednak, że może kiedyś nie doczekają się one być może mojej opinii. Będą to fragmenty, które mi jakoś szczególnie się spodobały, przypadły do serca, czy też mnie zaintrygowały lub pobudziły do refleksji.
Dzisiaj jest to fragment z przeczytanej jeszcze w ubiegłym roku wspomnieniowej książki "Żniwo gniewu", którą napisała mieszkająca w USA Polka, która urodziła się w 1945 roku w Zielonej Górze, gdzie dotarły w ramach repatriacji po wielu dramatycznych przejściach jej matka i ciotka. Pochodzące z kresowego miasteczka przeżyły sowiecką okupację a od 1942 do 1945 roku wciąż w drodze ze wschodu na zachód uciekały tym razem przed niemieckim najeźdźcą, by znów po czasie bać się sowietów. Tego co spotkało bohaterki książki, Kaszmirę i Maruszkę, w tej drodze pewno wystarczyłoby na niejedną tylko książkę, ale ja nie zacytuję czegoś co świadczyłoby o dramatyczności tych przeżyć, lecz wspomnienie Maruszki o tym co pozostawiła a co też było treścią jej "tamtego" życia.



"Szyję teraz sukienkę dla Kaszmiry, dla mojej ukochanej siostry. Boże, ile my razem przeszłyśmy...Gdybym tu miała swoje czasopisma, wybrałabym dla niej najpiękniejszy projekt. Przed wojną gazety były dla mnie darem niebios. Dostawałam je od kuzynki Julii i hrabiny Okońskiej. W pudełku, w szafie, w pokoju mamy, w naszym rodzinnym domu przy ulicy Grodzkiej, w moim kochanym Mołodecznie mam schowane pojedyncze numery Vogue'a z 1933, z 1934 i nawet z 1937 roku i dwadzieścia pięć numerów angielskiego The Pictorial Magazine z 1903 roku, razem tysiąc czterdzieści stron! Numery The Pictorial Magazine pochodzą sprzed lat, ale przenosiły mnie w czar la belle epoque. Kochałam te dawne suknie z gorsetami, talie osy,cudowne parasolki z koronki i fryzury misternie upinane w potężne koki. Kojarzyły mi się z jakąś krainą baśni i z dzieciństwem. Oczywiście w duchu dziękowałam Panu Bogu, że świat się zmienił, bo przed wojną nie wyobrażałam sobie noszenia długich sukien, sztywnych fiszbin i koafiur! Kochałam krótkie fryzurki, marynarki z baskinkami i wolność bez gorsetów! Fotografie, fotografie, mnóstwo fotografii! I rarytas! Amerykański numer Voque'a z 1926 roku z małą czarną Coco Chanel!. Jezu! Ile bym dała, żeby teraz jeszcze raz go obejrzeć! Ale na tym nie koniec. Hrabina przywoziła mi jeszcze najnowsze numery Świadowida i nowość przed wojną - Moją Przyjaciółkę! Przeglądałam to wszystko z bijącym sercem. Światowida oglądałam zawsze według ustalonego schematu - szybko przewracałam strony z rubrykami " Ze świata, Z Polski, Z teatru, Ze sportu, Film, Balet, Muzyka, Rozmaitości, by w końcu trafić na zdjęcia i rysunki sukien, spódnic, kapelusików, pantofli. Na koniec zawsze analizowałam zdjęcia Rysia i Pawlikowskiego i nigdy nie potrafiłam pojąć fenomenu fotografii. Ale moim największym odkryciem stała się Moja Przyjaciółka! Pierwszy raz czytałam całą gazetę, i to z narastającym zainteresowaniem! Wszystko dla kobiet i o kobietach. Porady! Tysiące porad! Jak urządzić pokój, jak modnie się ubrać, jak zlikwidować piegi, sińce pod oczami, na co stosować okłady z herbaty i co można zrobić z soku z cytryny! I przede wszystkim były tam projekty ubrań oraz nowości z Paryża i wszystko po polsku! Voque'a traktowałam jak relikwię, ale nie znałam francuskiego ani angielskiego, dlatego Moja Przyjaciółka była dla mnie takim cudem! Wszystko to bardzo pomagało mi w mojej pracy. Śmielej doradzałam nowoczesne, krótkie spódnice, rękawy z bufkami, baskinki, materiały w kratkę, paski i groszki, żakiety przypominające męskie marynarki i przede wszystkim namawiałam do porzucenia sukien z obniżonym stanem na rzecz nowoczesnych ubrań podkreślających kobieca sylwetkę i szczupłą talię. Przed wojną prowadziłam z Julią jeden z najlepszych zakładów krawieckich! Jakie ja miałam klientki! Boże drogi! Zygmunt był ze mnie taki dumny".


"Jaka ja jestem głupia...Niczego już nie ma. Niczego. Za moimi plecami tylko zgliszcza i śmierć. Wszystko straciłam. Nic już nie wróci. A jeśli to prawda, że nie ma już Mołodeczna"?
________________________

Lucie Di Angeli-Ilovan,Żniwo gniewu,wyd. Zysk i S-ka,r.2011, str.278-280

sobota, 3 stycznia 2015

Lucie Di Angeli-Ilovan, Żniwo gniewu




Lucie Di Angeli-Ilovan urodziła się w 1945 roku w Zielonej Górze. Jest Polką mieszkająca w Ameryce. Wychowywały ją matka i ciotka, wdowy, których mężowie polegli na wojnie. W 1965 r. poślubiła Leonarda Mielnika (repatrianta z Rosji Sowieckiej) i wyjechali do jej matki już wówczas mieszkającej we Francji. Po kilkunastu latach wyemigrowała wraz z nim i trójką dzieci do Stanów Zjednoczonych, i osiedli w San Bruno koło San Francisco. Tam podjęła pracę jako fizjoterapeutka. W 1989 r. przeniosła się wraz z rodziną do Portland w stanie Oregon. Tam znalazła zatrudnienie jako pielęgniarka w klinice dla uchodźców i emigrantów. W 2002 r. wyszła powtórnie za mąż. Przez całe życie utrzymuje więzi z Polską, chcąc, by pamięć o jej ojczystym kraju była wciąż żywa w sercach najbliższych.

 


Żniwo gniewu to powieść obyczajowa, w którą wpleciony jest dramat wojenny oparty na prawdziwych wydarzeniach rodziny autorki.

Magdalena jest Polką, która wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Po śmierci matki kobieta otrzymuje w spadku między innymi żółte kartonowe pudło, zawierające zeszyty z zapiskami, różnego rodzaju karteczkami, zdjęciami, przepisami kulinarnymi, czyli jednym słowem „skarby” jej matki skrzętnie do tej pory ukrywane. W pudle znajduje się również list adresowany do córki. List, który zawiera szokującą informację, że matka nie była jej biologicznym rodzicem, a kobietą, która wydała ją na świat była ciocia – siostra matki. Wydawałoby się, że ta wiadomość jest jedyną, która zszokowała Magdalenę, ale po przeczytaniu notatek pozostawionych przez „matkę” – Kaszmirę, kobieta czuje, że jej świat rozpada się na maleńkie kawałeczki. Opisane losy dwóch sióstr, jakimi były biologiczna matka Magdaleny - Maruszka i ta, która ją wychowała, to pasmo strachu, bólu, cierpienia i upokorzeń jakie musiały znosić dwie mieszkające na terenach Kresów Polki, które uciekając spod sowieckiej okupacji, aby ocalić życie, opuściły swój dom i tułając się po Polsce, między innymi zostały skierowane do pracy przymusowej do folwarków niemieckich a po zakończeniu działań wojennych nie mogąc wrócić do swoich miejscowości, które zostały przyłączone do ZSRR osiedliły się na Ziemiach Odzyskanych.

Ta książka to latami przemilczane i głęboko ukrywane prawdy o okupacji sowieckiej i bestialstwie żołnierzy rosyjskich. Za okropności drugiej wojny światowej większość wini tylko Nazistów, a przecież nie tylko Niemcy mordowali, znęcali się nad ludnością cywilną, gwałcili kobiety i zabijali niewinne dzieci. Jak wielkie musiało być uzależnienie od sowietów, że Armia Czerwona była przedstawiana nam jako "Wybawiciele". O tym, ile ludzie doznali krzywd z rąk tych „wybawicieli” i jak traktowana była ludność (nie tylko polska) przez tych bestialskich mężczyzn wiedzieli tylko ci, którzy przekonali się o tym na własnej skórze. To co zostało zapisane w tej książce, to dokument uświadamiający nie tyle ogrom bólu i gniewu, ale również ułamek człowieczeństwa, które mimo okrucieństw wojny pozostało w ludziach. Przecież wojna to oprawcy i ich ofiary, tylko że nie wszyscy oprawcy zachowywali się jak dzikie bestie, wielu z nich zachowało pewne odłamki człowieczeństwa. I odwrotnie, w niewielu ludziach tego człowieczeństwa zabrakło, zamieniło się w trudny do pojęcia sadyzm.

Na przykładzie tych dwóch młodych kobiet, które zaraz na początku wojny owdowiały, autorka pokazała jak ogromny może być zasięg zła i bezduszności ludzi wobec drugiego człowieka. W tej powieści nie tylko Naziści są tą stroną bestialstwa, tu przede wszystkim ukazane jest bestialstwo Sowietów, Ukraińców, członków NKWD.

Zastanawiam się dlaczego o kobietach mówi się „słaba płeć”? W każdej wojnie kobiety są dużo silniejsze od mężczyzn. Są silniejsze psychicznie. Nawet gdy już wypalają się w nich wszystkie uczucia, nie zachowują się jak bestie, ale walczą z własnymi słabościami, gdy zaczyna im brakować sił, padając na twarz szybko się podnoszą i… żyją dalej.

Książka napisana jest przeplatającymi się ze sobą wątkami teraźniejszości – kontaktem Magdaleny ze swoim kuzynostwem, (a tak właściwie to rodzeństwem) i wątkami pisanej przez nią książki o dwóch siostrach – Kaszmirze i Maruszce, oraz ich losach jakie zafundowała im wojna.

Autorka przedstawia nie tylko walkę z codziennością wojenną, ukazuje tęsknotę za Kresami, za miejscem urodzenia, za rodziną i ukochanymi. W ferworze brutalności, bólu i cierpienia jest miejsce na zwyczajne uczucia takie jak radość, przyjaźń, litość, wybaczenie czy współczucie.

Czytałam tę książkę prawie jednym tchem. Gdybym nie musiała chodzić do pracy, i nie miała innych obowiązków, to z pewnością nie wypuściłabym jej z rąk przez cały czas czytania. Fabuła jest wyjątkowo wciągająca i to nie tylko z powodu chęci poznania prawdy historycznej, bo jeśli chodzi o mnie to wiele słyszałam opowieści na ten temat, szczególnie od jednej z moich podopiecznych, która urodziła się w Wilnie i tak „zaraziła mnie” tym miastem, że kiedyś z pewnością je odwiedzę. Opowiadała mi o tym co robili sowieccy i ukraińscy żołnierze. Od niej usłyszałam po raz pierwszy „ciepłe” słowa o Niemcach, a wspomnienia okresu wojennego i prześladowań NKWD zawsze wywoływały u niej szloch i łzy.

Mam nadzieję, że nikt nie będzie mi miał za złe tego, że zacytuję tutaj słowa Małgorzaty Kalicińskiej, która na końcu książki dodała kilka słów od siebie, a z którymi ja zgadzam się w stu procentach:

(…) to nie tylko świetnie czytająca się powieść, lecz także dokument, który nas prawidłowo osadza w rzeczywistości, pozwala złapać odpowiednią optykę widzenia siebie, świata i problemów. „Żniwo gniewu” czyta się z zapartym tchem, bo historia splata się tu ze współczesnością w interesująco literacki warkocz.

Chętnie widziałabym ją w spisie lektur licealnych, bo młodzi powinni mieć możliwość postawienia się w podobnych sytuacjach, zmierzenia z wyobraźnią, bohaterami, i umieć zadać sobie fundamentalne pytanie o człowieczeństwo i jego granice (…)


Polecam tę książkę całym sercem, ale uprzedzam... przed czytaniem trzeba zaopatrzyć się w spore ilości chusteczek, bo wzruszająca treść nie pozwoli na obojętność. Opisane w tej książce wydarzenia, to nie tylko prawda dotycząca jakiejś polskiej rodziny, czy prawda dotycząca okrucieństw wojny, to przede wszystkim wspaniała opowieść o sile, tęsknocie, walce nie tylko z następstwami wojny, ale również walce z sobą i o siebie.


 Tekst oryginalny ukazał się na blogu Książki Idy


sobota, 27 grudnia 2014

Lucie Di Angeli-Ilovan, Żniwo gniewu





I znowu czytam o Kresach… Dwie kobiety, dwoje dzieci i dwa totalitaryzmy XX wieku... Przejmująca opowieść o trudnej, wojennej wędrówce dwóch sióstr z Mołodeczna (dzisiaj to Białoruś) na Ziemie Odzyskane pod zachodnią granicą Polski. Czytałam i płakałam, płakałam i czytałam… „Żniwo gniewu” Lucie di Angeli-Ilovan to świetnie napisana i trzymająca w napięciu książka, pochłonęłam ją jednym tchem!

Latem 1939 r. Kaszmira (zdrobnienie od Katarzyny Mirosławy) i Maruszka (zdrobnienie od Marii) miały po dwadzieścia parę lat i były świeżo poślubionymi żonami. Tuż przed wojną Kaszmira wyszła za żydowskiego komunistę Szuryka i zamieszkała w Nowojelni koło Grodna, gdzie oddziedziczyła dom po ciotce. Pracowała tam jako kucharka w sanatorium. Maruszka (krawcowa) wyszła za przystojnego ułana z pułku w Mołodecznie, właściciela majątku ziemskiego koło Tarnowa. We wrześniu 1939 r. zaczęła się wojna. Najpierw na Kresy zaczęli przyjeżdżać uchodźcy z bombardowanej przez Niemców centralnej Polski, a 17 września weszli Sowieci. Mąż Kaszmiry powiesił w kuchni portret Stalina i zaczął pracować dla bolszewików. Mąż Maruszki ukrywał się w Puszczy Nalibockiej wraz z innymi partyzantami z rozbitej polskiej armii i odwiedzał żonę po kryjomu.

Maruszka urodziła najpierw jedno, potem drugie dziecko. W 1941 r. weszli Niemcy. W czasie bombardowania szpitala przez niemieckie lotnictwo zginęła matka sióstr, która leżała tam po operacji biodra. Potem Niemcy złapali i wywieźli Żyda Szuryka. Niemiecki patrol zastrzelił w lesie męża Maruszki. Siostry postanowiły wyjechać z Kresów w bezpieczniejsze miejsce. I tak zaczęła się ich kilkuletnia wojenna wędrówka, w trakcie której pechowym zbiegiem okoliczności trafiły wraz z dziećmi na roboty przymusowe w niemieckich majątkach w Prusach Wschodnich. Potem było „wyzwolenie” przez Armię Czerwoną, obóz przejściowy NKWD w Działdowie, krótki pobyt w Nasielsku i Krakowie, a także odwiedziny w znacjonalizowanym już przez władzę ludową i zrujnowanym dworze męża Maruszki pod Tarnowem. Włosy stają dęba na głowie, jak się czyta, co te kobiety przeszły! Została im wprawdzie oszczędzona wywózka na Sybir czy do Kazachstanu, jaka była udziałem wielu Polaków z Kresów, ale za to spotkał je szereg innych nieszczęść, jakie mogą przytrafić się kobietom w czasie wojny.

W tej powieści są dwa plany narracyjne: współczesny i historyczny. Oba wątki splatają się ze sobą, prowadząc do wyjaśnienia niezwykłej, wojennej tajemnicy rodzinnej. Całość jest oparta na faktach. Powieściowe Maruszka i Kaszmira to matka i ciotka autorki. Naprawdę nazywały się Maria i Kazimiera Ganeckie. Maria wyszła za mąż za polskiego oficera Romana Karasińskiego, zaś mężem Kazimiery był Aleksander (Szuryk) Kardasz, którego rodzina prowadziła w Nowojelni piwiarnię. Więcej na ten temat można przeczytać w artykule „Dwie siostry z Wilna i ich mężowie” opublikowanym na portalu Kresy24.pl. Są tam również ich rodzinne zdjęcia.

Lucie di Angeli-Ilovan, mimo egzotycznie brzmiącego imienia i nazwiska, jest Polką, urodziła się w Zielonej Górze, w latach 60. wyemigrowała, najpierw do Francji, a potem do USA. „Żniwo gniewu” to jej debiut literacki. Czytałam tę książkę dwa razy, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Interesowały mnie nie tylko kresowe korzenie bohaterek, ale także epizod związany z ich pobytem na robotach przymusowymi w Prusach Wschodnich, a także opis późniejszej pieszej wędrówki bezbronnych kobiet z dziećmi przez ogarnięte wojną Prusy.

Moja matka w styczniu 1945 r. jako niespełna 15-letnia dziewczynka także została wyzwolona przez żołnierzy Armii Czerwonej, a potem wracała pieszo do domu w trzaskający mróz z Prus Wschodnich wraz z grupą polskich przymusowych robotników. Na szczęście, mojej mamie udało się ominąć przejściowy obóz NKWD w Działdowie, bo szli przez Iławę. Pod koniec lutego 1945 r. dotarła szczęśliwie do domu. Ale mimo upływu lat ta wędrówka wciąż jest dla niej żywa. 


Alicja Łukawska

Tekst oryginalny na blogu:
archiwum mery orzeszko
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...