Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Obertyńska Beata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Obertyńska Beata. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 listopada 2014

Beata Obertyńska, W domu niewoli








Patrzę na zaokienny termometr. Minus dziesięć. Tylko...

Od głodu,
od pochodów,
od deszczu, od wszy, od powietrza na wietrze w skos prutego twarzą,
od ognia - kiedy nocą odejść ci go każą,
od tajgi, co do kolan moczarem namaka,
od urwanej podeszwy, od skradzionego chlebaka - wybaw nas Panie!
Od tundry, twarzą w niebo leżącej na wznak,
od zmory białych nocy,
od komarzych młak,
od nagłych a niespodzianych wymarszów ponocnych,
od świtów ołowianych
i zmroków popielnych 
- Święty Boże,
- Święty Mocny
- Święty a Nieśmiertelny
- wybaw nas Panie! [...]

Czytam od kilkunastu godzin, rozglądam się nieprzytomnym wzrokiem, pochylam się znowu. Jaką drogę przebyła polska arystokratka w ciągu kilku miesięcy, zanim stała się świerzbowatą łachmaniarą pod biegunem? O książce Beaty Obertyńskiej W domu niewoli słyszałam już na studiach, ale tyle ważnych spraw mnie pochłaniało, tyle niepotrzebnych książek po drodze przeczytałam! W końcu jest i uderza z siłą niespotykaną. Siłą jest spokojna narracja, relacjonowanie wydarzeń, miejsc, spotkań i doświadczeń. Losy tych, których autorka spotyka, mówią o milionach represjonowanych przez sowiecki ustrój. Bolszewicki system miażdżył wrogów i swoich, więc mam przed sobą obraz życia w kolejnych więzieniach - lwowskie Brygidki, potem Kijów, Charków, Chersań, znów Charków i ostatni przed łagrem, budzący grozę Starobielsk. Bo tiurmy są wszędzie! Jak Rosja długa i szeroka, wzdłuż linii kolejowych, czyhają na ludzi te wrogie, nienawistne, nienasycone mury, łykając swój żer dniem i nocą jak rok długi. [...] Cóż to za straszny młyn - taka tiurma! Miele ludzką plewę, przesypuje, zgarnia znów, miażdży, rozciera. Każdy ślad zostawiony po sobie był zacierany, a jednak w Charkowie z niewiadomych powodów ocalała ściana z tysiącami napisów. Dziwny, upiorny zgiełk tych ścian, niemy, splątany ich krzyk, ten rozpaczliwy wysiłek zostawienia po sobie śladu, znaku... 
Dlatego czytam, choć co rusz muszę wycierać okulary.

Nie da się streścić tej książki. Żadne słowa - moje przynajmniej - nie oddadzą grozy tych chwil. Choć prawie nie ma tu wycia katowanych, egzekucji. Są cele, walka o godność, konflikty, bo depczą po sobie kobiety z tak różnych światów, są opowiadania, nauka, humor często rozładowujący chwile napięcia. Są też modlitwy. Tu upatruję jednej z przyczyn, dla której książka nie jest promowana (na ilu blogach pojawiła się recenzja?). Póki Polski, póki z Bogiem! - mawiał dziadek jednego z bohaterów i choć Jędrek po kościołach nie latał, bo milsze mu były panny od sutanny, bez wieczornego pacierza się nie położył. Sama autorka stwierdza, że trzymała ją często przy życiu ślepa wiara w miłosierdzie Boże i niezachwiana pewność, że nas Pan Bóg woli od bolszewików. Zaszyty w obrąbku krzyżyk przetrwał wiele rewizji. Za posiadanie różańca z chleba groził karcer. Nic nie powstrzymywało więźniarek przed wspólnym odmawianiem litanii. 

Druga przyczyna niepopularności książki to ogromne poczucie polskiej narodowości. Przedwojenne sympatie endeckie dają o sobie znać. W wielu miejscach Obertyńska pisze, kto stał murem za systemem i jak więźniarki innych narodowości i wyznań odnosiły się do Polek. Mówi o jednej współwięźniarce: Polski nienawidzi całą duszą. Opowiada - gdzie może - różnym rosyjskim Żydówkom i babom, jak to u nas źle i ciężko było Żydom, jak byli prześladowani, jaką cierpieli nędzę i inne tego rodzaju bzdury. 

Bezwzględnie powinna być to szkolna lektura. Pierwsza, przed Czapskim czy Herlingiem - Grudzińskim. Tak przejmującej relacji i zamkniętego obrazu życia łagierniczek w literaturze nie spotkałam. Rangę świadectwa podnosi fakt, że przedstawia je przedwojenna poetka. I w grozie białych dni potrafi przysiąść i zachwycić się Uralem czy polarną zorzą. Język! Język jest niesamowity.

(Niebo)... zaczęło oddychać kolorami. [...] Tak. Płynny dreszcz kolorowego ruchu, dyszący faliście w pustce między ziemią a gwiazdami - oto zorza polarna.

I już krótko. Cudem odratowana przez lekarza dowiaduje się o amnestii. Ta dziwna amnestia od win nigdy nie popełnionych nie jest jednoznaczna z uwolnieniem. Do Buchary droga daleka. O tym traktuje druga część książki "Na tak zwanej wolności". Ostatnie karty to wiersze z łagrów, a fragment jednego z nich - powyżej.


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Dom z papieru 



środa, 8 października 2014

Beata Obertyńska, W domu niewoli





„W domu niewoli” Beaty Obertyńskiej to relacja z tułaczki autorki po Związku Radzieckim w latach 1940 – 42. Pisanie tej książki rozpoczęło się jeszcze w 1942 r. w Palestynie, kiedy wszyscy, którzy zdołali wyjść z Rosji, zostali wezwani do spisywania swoich wspomnień. Powiedzieć o tej lekturze, że jest wstrząsająca, to za mało. Trudno znaleźć przymiotnik, który odzwierciedlałby jej zawartość.

Czytelnik, który sięgnie po tę książkę zapozna bowiem się z jednostkowym, a jakże typowym losem polskiej przedstawicielki kresowej inteligencji, którą wkroczenie wojsk radzieckich do Polski w dniu 17 września 1939 r. zastało w jej domu we Lwowie. Autorka, przed wojną poetka, aktorka opisuje szczegółowo zmiany zachodzące na zagarniętych polskich ziemiach i sposób zachowania wojsk radzieckich. Wszechwładza NKWD jest w krótkim czasie powszechna, obezwładniająca i siejąca grozę. Polacy są zmuszeni przyjmować do domów obowiązkowych lokatorów, tracą oszczędności całego życia, żyją z wyprzedawania rzeczy. Zima 1939/40 jest sroga i zmusza mieszkańców do ekwilibrystyki na rzecz zapewnienia możliwości przeżycia w tych warunkach. Dochodzą pierwsze informacje o nagłych wywozach całych wsi w głąb Rosji, zła sławę zyskują dwa więzienia we Lwowie: Zamarstynów i Brygidki. Coraz więcej aresztowań i brak informacji o uwięzionych…

W lipcu 1940 r. NKWD zatrzymuje Beatę Obertyńską i wysyła do więzienia na Brygidkach. Jest to tylko pierwszy akord tragicznej tułaczki autorki przez kolejne więzienia w Kijowie, Charkowie, Chersoniu, poprzez obóz w Starobielsku i łagier w Workucie, skąd wyrwała ją amnestia dla obywateli polskich zawarta w układzie Sikorski-Majski. Ten więzienno-obozowy szlak naznaczony jest przez udrękę uwięzienia w warunkach urągających ludzkiej godności, zupełnie odhumanizowany stosunek do więźniów, brak jakichkolwiek pozorów sprawiedliwości, wszechobecna ciasnota, brud, zawszenie, choroby, nieludzkie zmęczenie, głód i dramatyczne warunki sanitarne.

Relacja jest szczegółowa, przedstawia stan ducha autorki, ale opisuje ona również historie ludzkie, które zapamiętała, a które niejednokrotnie budzą grozę wielokrotnie większą od tego, co ją spotkało. Jak bowiem nie wzdrygać się na myśl o biednej kobiecie, która wyszedłszy rano z zakarpackiej chaty, w której zamknęła dwójkę malutkich dzieci, zapędziła się za swoimi jedynymi zwierzętami za rumuńską granicę, a wracając została aresztowana i odstawiona do sowieckiego więzienia, gdzie nikt nie zainteresował się losem tych dzieci mimo podejmowanej przez matkę głodówki i wszechogarniającej rozpaczy. Nic dziwnego, że kobieta ta dostała pomieszania zmysłów… Podobnych historii jest w tej książce całe mnóstwo. Uderza niesamowita opresyjność tego reżimu przewyższająca wszystko, co można było sobie wyobrażać. W więzieniach były całe legiony osób, które uciekając z ziem zagarniętych przez hitlerowców, trafiały w ręce NKWD podczas nielegalnego przekraczania granicy i mimo często podobnego do bolszewickiej Rosji światopoglądu były wtrącane do więzienia. Na kartach wspomnień Beaty Obertyńskiej pojawiają się też więźniarki, które z głową wypełnioną komunistyczną propagandą, były niezachwiane w swojej wierności linii partii mimo pobytu w więzieniu...

Autorka wielokrotnie wskazuje przykłady sowieckiego systemu, który uczynił z ludzi – wbrew głoszonym hasłom – niemal niewolników, wykorzystywanych na każdym kroku i zmuszanych często do pracy ponad siły oraz trwonienia czasu i energii we wszechobecnych kolejkach w pogoni za żywnością. Zwraca uwagę, że jej perspektywa być może jest ograniczona, ale niewątpliwie zetknęła się z wieloma niezbyt „twarzowymi” aspektami systemu, którego nie zauważali lewicowi intelektualiści z Zachodu, którzy dali się ponieść rewolucyjnym ideałom i „trawie pomalowanej na zielono”, którą im prezentowano podczas wyreżyserowanych wizyt w Związku Radzieckim.

„W pustych witrynach sklepów, opasany girlandami czerwonej bibułki, króluje nieodmiennie chytrze podśmiechujący się Stalin. Jedynym, co w każdym sklepie dostać możesz na pewno, to będzie jego życiorys. Szukałam zapałek. Nie dostałam ich. Ale za te kopiejki, które kosztowałyby jedno ich pudełko, mogłam była, jak nic kupić książkę. Propagandową oczywiście. Pozbawione towaru sklepowe półki bieleją od stosów taniej – bezprzykładnie taniej w Rosji – książki. Bije się je w milionach egzemplarzy i sprzedaje za kopiejki. Widocznie głód wiedzy rozpiera masy! Sowiecki reżym pokonał wreszcie osławiony rosyjski analfabetyzm! Krzyczy się o tym na cały świat. Tak. Istotnie pokonał. I to jest imponujące. Imponująca też jest chytrość tego gigantycznego wyczynu. O cóż to właściwie chodziło? O umysłowe podniesienie warstw? O rozwój, o wykształcenie, o rozszerzenie horyzontów? Jeżeli tak, to w minimalnym chyba stopniu. Pokonanie analfabetyzmu, owo budujące udostępnienie książki wszystkim, miało się stać przede wszystkim jeszcze jednym tłokiem, którym, na równi z radiem można pompować i pompować w społeczeństwo – propagandę.” (strony 218-219)

Z książki wyłania się przede wszystkim olbrzymia skala prześladowań Polaków po 1939 r. Skala, która poraża. Jak słusznie zauważa w pewnym momencie autorka tych przejmujących wspomnień, Związek Radziecki postanowił nie tyle odebrać ojczyznę Polakom, co pozbawić kraj obywateli wywożąc ich w bezkresne ziemie sowieckiej Rosji, zapełniając nimi więzienia, łagry, kołchozy położone w najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi warunkach klimatycznych. Najgorsze, że te straszne doświadczenia nie zakończyły się z chwilą uzyskania tzw. amnestii. Mimo układu Sikorski-Majski i podjętych zobowiązań, wielu Polaków nie zdołało dotrzeć do miejsca, gdzie tworzyła się polska armia. Niektórzy nie zdążyli, a ci, co zdążyli, często doświadczali warunków transportu i traktowania porównywalnych z łagrem, tyle, że nie było porcji choćby najlichszej strawy… Nawet w takich warunkach można było jednak uciec do świata wykreowanego w książce...

"Pewnego dnia spostrzegam u wysiedleńców brudną, wytłuszczoną książkę. Pytam, co to. Trylogia! Pierwszy, zdekompletowany tom Pana Wołodyjowskiego. Wpraszam się do kolejki czekających na ten rarytas ludzi i oto pewnego dnia wojna, Sowiety, Amu-daria, wszy, głód – wszystko to znika bez śladu, a obejmuje mnie dobroczynnym chłodem szmaragdowa letniczka Imć Państwa Andrzejów, sapania Zagłoby i brzęki pszczół nad dzbanem. Najdroższa, nieporównana, niezawodna Trylogia! Umie się ją przecie na pamięć, zna dosłownie dialogi, wie, jaki będzie koniec każdego zdania – a przecie zawsze czyta się ją jak nową. Toteż kiedy wieczorem wypływam po drugiej stronie tomu, mam wrażenie, żem się zbudziła ze snu. Znalazła się znów wojna i Sowiety, i wszy, i głód, kaszlący na mnie chłopiec, kolący siennik – wszystko!” (s. 250)

Można się nie zgadzać z niektórymi ostrymi sądami przedstawionymi w tej książce. Można pewne opinie uznać za zbyt radykalne, ale nie sposób odmówić tej relacji autentyczności. To zdarzyło się naprawdę i koniecznie trzeba o tym pamiętać. Chwała dowództwu Armii generała Andersa, że nakazał spisanie tych wspomnień, aby ocalić straszne przeżycia wielu tysięcy czy nawet milionów Polaków od zapomnienia. Trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego ta książka doczekała się jedynie dwóch wydań w niepodległej Polsce. A powinni ją przeczytać wszyscy, którzy interesują się historią kraju, zwłaszcza tym, co się stało na polskich Kresach po wrześniu 1939 r.

 
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Notatnik Kaye


środa, 17 września 2014

Beata Obertyńska, W domu niewoli





Wstrząsająca lektura. To jedna z tych, które się czyta niemal na wdechu, która wywołuje tysiące myśli, o której wiedziałam, że muszę napisać, już kiedy zaczęłam ją czytać. Kiedy siadłam przed ekranem komputera ogarnęła mnie panika, bo napisać o niej nie potrafię, a przynajmniej nie tak, jakbym chciała, bo słowa utraciły swe znaczenie pojęciowe, wybladły, zużyły się, bo przecież niepodobna słowami odtworzyć upiornej grozy tamtych dni, jakie były udziałem autorki i milionowej rzeczy zesłanych i skazanych na powolne umieranie.

W domu niewoli to opis gehenny, jaką przeżyły miliony uwięzionych w Rosji Sowieckiej w latach 1939-1942 pisany z punktu widzenia osoby, która doświadczyła niespotykanego upodlenia w sowieckich więzieniach, łagrach i co najgorsze na sowieckiej wolności. 

Nałkowska pisała Ludzie ludziom zgotowali ten los, a ja zastanawiam się, czy to na pewno ludzie, czy to były istoty stworzone na obraz i podobieństwo … Czytając często nasuwała mi się myśl o zezwierzęceniu, ale przecież …Użycie słowa „zezwierzęcenie” ubliżałoby zwierzętom. Żadne zwierzę nie potrafi tak zbezcześcić swojej zwierzęcości, jak w tej otchłani plugastwa, ohydy i zbrodni zbeszczeszczone zostało człowieczeństwo….. Jesteśmy zewsząd objęte tym plugastwem, piekłem, zalane, zalepione śluzem chorobliwie wyuzdanych słów, utopione w czymś, co poniża, znieważa, kaleczy twoje - Bóg wie po co aż tu ze sobą przywleczone człowieczeństwa, a czemu bronisz się daremnie bezsilnym, w więzienny tobołek wgniecionym płaczem… (str. 87 książki* fragment ten dotyczył zachowania tzw. małolat w turmie, których niezaspokojony popęd fizyczny próbował zaspokoić żądze w wywrzaskiwanych z samcami z celi obok „dialogach”). 

Ale to właśnie słowo przychodziło mi się na myśl, kiedy czytałam opis pobytu w kolejnych więzieniach; zezwierzęcenie, upodlenie, bestialstwo. A potem już zabrakło tych słów, bo żadne nie było w stanie oddać wrażenia, jakie wywoływał opis pobytu w sowieckich tiurmach, gdzie procedura przyjmowania zaczynała się od łamania ludzi długotrwałym oczekiwaniem; godzinami, dniami stanie w upale bez jedzenia i picia w oczekiwaniu nie wiadomo na co, potem rewizje, podczas których odzierano wszystkich z resztek ubrania i resztek godności, badania służące wyłącznie upokorzeniu; na oczach pozostałych współwięźniów przy braku elementarnych zasad higieny, następnie wpychanie ludzi w zatłoczone do granic możliwości sale, gdzie nie było miejsca, aby postawić nogę, a co dopiero usiąść, czy się położyć. Potem następuje opis wegetacji; leżenie na mokrym betonie, w ścisku, głodzie, brudzie, smrodzie, wilgoci, w towarzystwie wszy i fekaliów. 

Więzienia we Lwowie, Kijowie, Charkowie, Chersaniu, Starobielsku niewiele się różnią między sobą. Kiedy zastanawiam się, jak można przetrwać takie upodlenie i co daje siły, aby czerpać się rękoma skrawków życia autorka pisze o uporze i nadziei:
 

Trzeba się głęboko zaciągnąć siłą i uporem i – wytrwać. Z podobnym uczuciem lęku i odrazy, przy gotowości zniesienia wszystkiego, co je czeka wchodzą - wyobrażam sobie- pokutujące dusze do czyśćca. Potępienie i rozpacz zaczyna się dopiero tam, gdzie nie ma nadziei. (str.80 książki)

Najgorszym doświadczeniem nie są upokarzające warunki wegetacji; rewizje, wszy, choroby, zmęczenie, duchota, brud, głód, przerzucanie ludzi z miejsca na miejsce, są nimi ludzie, na których towarzystwo autorka została skazana. Złodziejki, paserki, oszustki, prostytutki, najgorsze szumowiny zamknięte razem z „politycznymi”, „burżujkami” i przypadkowo zgarniętymi ludźmi potrafią tę codzienną egzystencję skutecznie zatruć wrzaskami, awanturami, bijatykami, wyszydzeniem. Tylko dzięki umiejętności wewnętrznej izolacji autorka potrafi przetrwać ten koszmar. 


… umiem ów obłędny, niegasnący wrzask, który z początku doprowadzał mnie do desperacji, czy choćby nucenie takich szablonowych kiczów pod bokiem - zamienić sobie w doskonałą ciszę. Niepodobna wytłumaczyć, jaka jest technika takiej przemiany, jak się ją przeprowadza, jak się do niej dochodzi. W przybliżeniu, opowiedziane, wyglądałoby to tak; w grząskiej jak galareta, opornej, rozłopotanej wrzawie celi drąży sobie człowiek- czy wytapia sobie – wnękę, trochę większą od niego samego, i wtedy znajduje się raptem jakby w hermetycznie zamkniętym jaju. W jaju tym jest już cicho, bezpiecznie i samotnie. Można sobie myśleć, można się modlić, można spać. Człowiek robi się jakiś dośrodkowy, wewnętrzny. (str. 60 książki)

Wyniszczone chorobami, wychudzone, wynędzniałe, w towarzystwie świerzbu, biegunki i wszy stłoczone w bydlęcych wagonach przemierzają ogromne połacie sowieckiego kolosa. W końcu ledwie żywe docierają do punktów przeznaczenia, do mieszczących się w najmroźniejszych obszarach koła podbiegunowego łagrów. Tutaj w zamian za garstkę pożywienia i kubek wrzątku mają odpracować swe niezawinione winy. Kiedy po kilku tygodniach morderczej pracy autorka chora i wygłodzona trafia do „szpitala” dowiaduje się o losie innych zesłańców, którzy nie mieli tyle „szczęścia” co ona.

Człowiek jest tak nieludzko zmęczony, że nie ma siły brnąć ku któremuś z ognisk, by ogrzać skostniałe ręce. Nie. Niepodobna odtworzyć słowami upiornej grozy takiej polarnej nocy w lesie. Bezdenne, mroźne piekło, szarpane od spodu czerwienią dalekiego ognia i to właśnie oślepiające znużenie, i silniejsze od znużenia, tępe, bezmyślne pragnienie śmierci. Palce od mrozu są tak zgrabiałe, tak sztywne i bolące, że kiedy przyjdzie oddać ziemi, co ziemskie, o rozpięciu pasa czy guzików-ani marzyć. Watowe briuki godzą się więc na wszystko, tylko sztywnieją potem lodową skorupą. Na skutek tych zamarzniętych kompresów, w których tkwić muszą pół doby, wszystkie chorują na pęcherz. I robi się błędne koło; mają chore pęcherze, bo pracują po pas zamarznięte, i są po pas zamarznięte, bo mają chore pęcherze. I gdybyż wróciwszy do baraku, mogły się ogrzać i oprać. Gdzie tam. W baraku nie ma światła, a jest w nim tak zimno, że śpiąc przymarzają do ścian…. (str. 231 książki) 

W końcu przychodzi zbawcza wiadomość. Na terenach sowieckich tworzone będzie wojsko polskie, które przyjmie w swe szeregi zesłańców i skazanych. Ogłoszona zostaje amnestia. Wczorajsi wrogowie stają się ludźmi wolnymi i sprzymierzeńcami. I wtedy okazuje się, iż być wolnym w Rosji jest o wiele ciężej niż być skazanym. Skazany może wegetować w ciasnym i brudnym zamknięciu, dostaje głodową porcję jedzenia i jeśli ma szczęście nie zachorować to nawet może uda mu się przeżyć, wolny musi sam martwić się o kąt do spania, jedzenie, łach na grzbiet.

Więzienie i łagier nie są w Rosji najgorsze. Daleko gorsza jest „wolność”! Ta jej ustawiczna pogoń za chlebem, ta wieczna niepewność jutra, borykanie się z każdym dniem o kęs bodaj jakiego pożywienia, walka z życiem nie o życie - bo to do życia jest wcale niepodobne- ale o to przytomne, powolne, rozłożone na lata konanie. (str. 302 książki)

I zaczyna się kolejna gehenna. Podróż w poszukiwaniu tworzącego się wojska. Podróż barżami (statkami), pociągami bydlęcymi, na wielbłądach, piechotą, w przerażającym zimnie, po pas w błocie, z przyrastającym do krzyża żołądkiem, w wycieczeniu, z kolejnymi chorobami, w łachach, które nie grzeją (mroźną zimą), w nieodłącznym towarzystwie wszy, z lejącym się na głowę deszczem, siekącym wiatrem, piaskiem, w brudzie i poczuciu beznadziei. Odsyłani z miejsca na miejsce, niepotrzebni, jak zadżumieni, których nikt nie chce przygarnąć „podróżują” wynędzniałe ludzkie strzępy, a wśród nich; dzieci, ciężarne kobiety, starcy, chorzy. 

To jedna z najbardziej przejmujących relacji, jakie przeczytałam. Nie jestem w stanie oddać całości grozy, ohydy, przerażenia, żalu, wszystkich uczuć, jakie budzi lektura. Jest to książka, którą powinno się przeczytać, pozwala ona lepiej zrozumieć przeszłość, ale może też być ostrzeżeniem dla przyszłości. 

Swoje relacje przeplata autorka spostrzeżeniami dotyczącymi sowieckiego systemu sprawowania władzy i opisu życia mieszkańców tego „sowieckiego raju”. 

I dopiero niebacznie-wierząc zapewne, że żywa noga już stąd nie wyjdzie pozwolono nam, Polakom, zobaczyć z bliska całą miażdżącą maszynerię ich ustroju i my już wiemy. Nie wiemy tylko, co zrobić, aby się dowiedział, aby uwierzył, aby na czas zrozumiał cały cywilizowany świat, że wszystko, co od nich wysyłane jest na zewnątrz, że wszystko, co od nich wie i słyszy się o Rosji, jest wytworem genialnie bezczelnej propagandy, jest bezprzykładnym kłamstwem i blagą, udrapowaną przewrotnie w szlachetne hasła i teorie. Tiurma dopiero - gdzie ma się sposobność usłyszenia szczerych nareszcie wypowiedzi i zeznań tysięcy przedstawicieli tej właśnie warstwy, o której prawa walczy rzekomo rosyjski komunizm - jest odkrywką, która unaocznia prawdziwe złoża i warstwice gigantycznej, przechodzącej ludzkie wyobrażenie tragedii, jaką przeżywa już trzeci dziesiątek lat ten wiecznie przez kogoś ciemiężony, uciskany, wyzyskiwany, czarno roboczy rosyjski naród! Biedny car Iwan Groźny. Jakże pobladł, jakże zmalał, jakże znaiwniał jego krwawy cień w historii tego strasznego kraju (str.122 książki)

 Opisując Kotłas - miasteczko przez które przejeżdżali pisze: 

… domy robią wrażenie umarłych. Nie widziałam w oknie, ani jednej twarzy, ani jednego wazonika. Czasem krzywo bądź jak zawieszona, pełna rudych zacieków szmata broni wglądu w głąb czyjegoś mieszkania. Nigdzie śladu jakiegokolwiek wysiłku ku ozdobie, zadbaniu, czystości. Nigdzie śladu przekwitłej już choćby grządki. Nędza, opuszczenie i jakby dążenie właśnie do wtopienia się bez reszty w ogólną popielatość, nijakość, żadność- strach przed zwróceniem na siebie czyjejkolwiek uwagi, czyich kol wiek oczu. Cieniste to wszystko, nasiąkłe wilgocią i smutkiem… Za to nad każdym- często blachą z puszek łatanym dachem sterczy na żerdzi antena!... W każdy …z tych martwych domków sączy się nieustannie jad propagandy, wpycha się w nie słowami i muzyką, nie daje odetchnąć, myśli zebrać, do głosu dojść- budzi i usypia… ogłupia i urabia. (str. 268-269 książki)


Książka napisana jest pięknym literackim językiem. Czasami napotykamy na zwroty, które dziś wyszły z użycia, ale których znaczenia z łatwością można się domyślić.

W całym tym opisie plugastwa, brzydoty i brudu autorka nie pozostała obojętna na piękno. Pomiędzy przejmującymi opisami bólu, nędzy i zdziczenia znajdują się niezwykłe opisy otaczającej przyrody, zjawisk natury czy okruchów ludzkiej dobroci. Bo poza ludźmi, którzy zgotowali innym taki los znaleźli się także i tacy, dzięki którym udało się przeżyć i ocalić wiarę w człowieczeństwo. Niezwykle wzruszające są te opisy ludzkiej uczynności, dobroci, miłosierdzia, one pozwalają zachować mimo wszystko nadzieję.

 
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Moje podróże

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...