środa, 30 grudnia 2015

Gabrjela z Guntherów Puzynina, W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843




„W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843” Gabrjeli z Guntherów Puzyniny to wspomnienia polskiej damy z Litwy obejmujące kilkadziesiąt lat jej życia.



Chcecie polskiej Jane Austen? Oto ona: kronikarka polskiego życia salonowego na Kresach w pierwszej połowie XIX wieku, Albina Gabrjela Gunther (na ilustracji powyżej), urodzona w 1815 roku jako trzecia, najmłodsza córka w polskiej rodzinie arystokratycznej. Jej rodzicami byli Adam Gunther i Aleksandra z Tyzenhauzów, właściciele majątku Dobrowlany w powiecie święciańskim na Litwie. Od urodzenia całe jej życie upływało spokojnie pomiędzy pałacem w Dobrowlanach, gdzie rodzina Guntherów spędzała lato, a Wilnem, dokąd przeprowadzano się na zimę. Czasem odwiedzano krewnych w stolicy, bądź jechano gdzieś do wód (m. in. do Druskiennik). 

Rodzina prowadziła bujne życie towarzyskie, były to: bale, pikniki, wesela, pogrzeby, zabawy, wizyty przyjmowane i oddawane, różne uroczystości i tak dalej, które Gabrjelka z ochotą opisywała. Jej pamiętnik wyrasta z opowiadań rodziców żyjących w bardzo ciekawej epoce. Pierwsze opisane w nim sceny miały miejsce zimą 1815 w Warszawie, kiedy to dwie piękne młodziutkie panny rywalizowały o palmę pierwszeństwa, tańcując na salonach: ciemnowłosa księżniczka Anna Sapieżanka i blondynka Joanna Grudzińska, która została później drugą żoną wielkiego księcia Konstantego. 

Autorka tych wspomnień stosunkowo mało pisze o sobie, więcej zaś o ludziach ją otaczających. Skupia się na rodzinie, znajomych bliższych, dalszych, a nawet przelotnych. Na kartach jej wspomnień pojawiają się koronowane głowy , przedstawiciele polskiej i obcej arystokracji, artyści, naukowcy, duchowni i zwykli ludzie, wśród których nie brakowało kresowych oryginałów i ekscentryków. Są to m. in. spowinowacone z Juliuszem Słowackim siostry Becu, literaci Ignacy Chodźko, Antoni Edward Odyniec i Tomasz Zan, malarze Jan Rustem i January Suchodolski, pianistka Maria Szymanowska i szereg innych ciekawych osób. Niezapomniana jest opowieść o księżnej Izabeli Czartoryskiej szmuglującej kosztowne francuskie sztuczne kwiaty przez granicę (kwiaty wolno było przewozić bez cła, ale tylko wtedy, jeśli były ozdobą stroju, księżna Czartoryska przyczepiła więc sobie do kapelusza 12 wielkich bukietów, zaś zdziwionym celnikom odpowiadała, że tak bardzo kocha kwiaty; a co, kto bogatemu zabroni?).

Pamiętnik Puzyniny obfituje w ogromną ilość rozmaitych szczegółów obyczajowych i związanych z życiem codziennym. Czytamy więc o modzie i strojach, popularnych lekturach (ballady Adama Mickiewicza czytane wieczorami w salonach), sposobach spędzania wolnego czasu i tak dalej. Gdzieś daleko w tle dzieje się wielka historia: wybucha powstanie listopadowe, a także straszna epidemia cholery, co wybitnie wpływa na ograniczenie życia towarzyskiego w Wilnie i dworach litewskich.

Autorka ma doskonałą pamięć, wielką ciekawość i ogromny zmysł obserwacji. Kocha plotki, ale pisze o ludziach życzliwie i bez większej złośliwości, aczkolwiek trudno to stwierdzić po latach, być może niektóre z ujawnianych przez nią informacji miały jednak posmak skandalu? Ma poczucie humoru i dystans do samej siebie, kiedy np. wspomina jak pewnej zimy, z nudów zaczęła pisać trzynastozgłoskowcem „Poemat o Dobrowlanach” w czterech częściach , ale natychmiast porzuciła swoje dzieło, kiedy tylko wpadł jej w ręce przysłany potajemnie z Francji „Pan Tadeusz” Mickiewicza. Gabrjela szykowała się bowiem na pisarkę. Od dziecka tworzyła poetyckie drobiazgi, które cieszyły się taką popularnością, że krążyły w odpisach wśród znajomych na Litwie. W 1846 roku przymierzała się do wydawania własnej gazety „Teki Litwinek”.

Pamiętnik Puzyniny kończy się tuż przed jej zamążpójściem (wyszła za ziemianina Tadeusza Puzynę), które nastąpiło późno, bo dopiero w wieku 36 lat. Jej dzieło długo czekało na druk. Całe lata było w posiadaniu hrabiego Rajnolda Przeździeckiego. Po raz pierwszy zostało wydane dopiero w 1928 roku. Wydanie z 1990 roku to reprint pierwodruku. Oryginalny rękopis dyktowany przez autorkę sekretarce został zniszczony w czasie powstania warszawskiego.

Puzynina z Guntherów Gabrjela, „W Wilnie i w dworach litewskich. Pamiętnik z lat 1815-1843”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1990 (reprint) 



Alicja Łukawska

A tu jest wydanie cyfrowe pamiętnika Gabrjeli:

W Wilnie i w dworach litewskich : pamiętnik z lat 1815-1843 ...

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko

niedziela, 27 grudnia 2015

Lwów inaczej



Zgodnie z przyjętym założeniem, swych pierwszych kroków nie kierujemy w stronę centrum miasta. Naszym celem jest park leśny Gaj Szewczenki, a mówiąc dokładniej, znajdujące się w jego obrębie Muzeum Architektury Ludowej i Kultury Materialnej Wsi, usytuowane w północno-wschodniej części „starego” Lwowa. Można do niego dojechać tramwajem, autobusem lub marszrutką, a równie dobrze można się przespacerować i dotrzeć tu na piechotę. Od centrum to tylko 20 minut drogi, więc sądzę, że warto.

Skansen odwiedziłem już podczas swojej pierwszej wycieczki do Lwowa w 2011 roku i pamiętam, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. W muzeach na świeżym powietrzu jest coś takiego, co powoduje, że zwiedza się je z przyjemnością. Ten zapach starego drewna, zwierząt, trawy… . To wszystko sprawia, że jestem miłośnikiem skansenów wszelakiej maści i jeśli tylko mam taką możliwość, odwiedzam je bardzo chętnie.


Po kilkuminutowym spacerze (pod górę) zatrzymujemy się przed bramą wejściową do muzeum. Zakupujemy bilety, których cena wynosi 20 hrywien, a następnie wchodzimy do środka.

Lwowski skansen został otwarty w 1972 r. i zajmuje powierzchnię 50 ha. Jest podzielony na 10 części, z których każda odpowiada określonemu regionowi etnograficznemu zachodniej Ukrainy i Karpat. Należą do nich: Bojkowszczyzna, Bukowina, Huculszczyzna, Łemkowszczyzna, Podole, Pokucie, Polesie, Wołyń, Zakarpacie i Ziemia Lwowska (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Wraz z biletem otrzymujemy mapkę muzeum, dzięki której możemy w nieskrępowany sposób spacerować po całym obszarze parku. Podczas naszej wizyty odwiedzamy wiele interesujących obiektów, z których, z uwagi na ich ogromną ilość, wymienię tylko niektóre.

Sami wybieramy, od której strony zaczynamy zwiedzanie. Postanawiamy poruszać się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i ruszamy na odkrywanie Bojkowszczyzny!

Pierwszym interesującym obiektem, który zauważamy, jest cerkiew św. Michała z Tysowca koło Skola, wzniesiona w 1863 r. Opodal niej znajduje się ciekawa chałupa ze wsi Libuchora, starsza od niej o ponad 100 lat, pochodząca z 1749 r. Idąc dalej, dochodzimy do chyba najciekawszego zabytku na terenie skansenu, jakim jest cerkiew pw. św. Mikołaja. Zbudowana w 1763 r., została tu przeniesiona ze wsi Krywka w 1930 r. i stała się zalążkiem przyszłego muzeum (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Świątynia bardzo nam się podoba. Ma swój niepowtarzalny urok. Korzystamy z okazji i wchodzimy do przedsionka, choć wnętrze możemy oglądać niestety tylko zza szyby. Przed cerkwią znajduje się przepiękny drewniany krzyż, który doskonale komponuje się ze świątynią. Jesteśmy pod wrażeniem! Idziemy dalej!

W pobliżu cerkwi spotykamy kilka interesujących uli o rozmaitych kształtach i formach. Niektóre spośród nich wywołują uśmiech na naszych twarzach. Ciekawe czy pszczoły także uśmiechają się, gdy je widzą :).

 
 
Gaj Szewczenki - ul
Gaj Szewczenki – jeden z uli
 

W oddali zauważamy pasące się stado owieczek. Wśród nich znajduje się także i czarna. Zwierzęta są żywym elementem skansenu, który dopełnia jego autentyczność. Oprócz owiec zobaczymy tu jeszcze m.in. kozy.

Opuszczając Bojkowszczyznę, po prawej stronie dostrzegamy chatę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w jej pobliżu można coś przekąsić, a do ustawionej obok tarczy postrzelać z łuku. Dziś skansen odwiedza wiele wycieczek szkolnych, dlatego nie dziwi ich spora ilość w tym miejscu. Cóż… zawsze to zdrowsze niż McDonald’s :)

Obszar z największą ilością zabytkowych obiektów już za nami. Wkraczamy na Łemkowszczyznę, tak dobrze kojarzącą się nam z polskim Beskidem Niskim. I rzeczywiście. Spacerując po tej części skansenu, zauważamy piękną cerkiew pw. śś. Kosmy i Damiana z Kotani. Jest to wierna kopia świątyni z polskich Karpat. Możecie ją obejrzeć na zdjęciu poniżej.

 
Gaj Szewczenki - cerkiew z Kotani
Gaj Szewczenki – cerkiew z Kotani
 
Szybko przechodzimy przez Zakarpacie, aby po długim i monotonnym odcinku przez las dotrzeć do Huculszczyzny. Szczerze? Na tym rejonie zawiedliśmy się chyba najbardziej. Spodziewaliśmy się czegoś więcej niż tylko zaniedbanych budynków mieszkalnych i huculskiej grażdy z miejscowości Krzyworównia. Opuszczamy Huculszczyznę czym prędzej i kierujemy się w stronę Bukowiny.

 
Gaj Szewczenki - cerkiew z Bereżonki, Bukowina
Gaj Szewczenki – chata z Bereżonki, Bukowina
Mimo niewielkiej powierzchni jaką zajmuje ekspozycja wspomnianego regionu, Bukowina urzeka swym pięknem. Zaraz za minięciem granicy Huculszczyzny, po lewej stronie wita nas stary wiatrak. Podczas mojej ostatniej wizyty w skansenie w 2011 r. był on otwarty i można było wejść do środka. Niestety tym razem jest to niemożliwe, a więc musimy obejść się smakiem.

Udaje nam się za to zwiedzić wnętrze kolejnej przepięknej cerkwi pw. Świętej Trójcy z Kłokuczki. Z zewnątrz przypomina typowe bukowińskie świątynie z Ukrainy i Rumunii, za to w środku jest niesamowita! Półmrok, jaki tu panuje, wprowadza odwiedzających i wiernych w stan błogości. To sprawia, że w ogóle nie chce się opuszczać tego miejsca i najchętniej odpoczęłibyśmy tu dłużej. Idziemy jednak dalej!

Opodal cerkwi zaglądamy do chaty z Bereżonki – kolejnego interesującego obiektu na naszej trasie zwiedzania. Drzwi są otwarte, a zatem wchodzimy do środka. Wnętrza prezentują się ciekawie, choć nie powalają na kolana. Najważniejsze, że klimat starej wsi stara się być tu utrzymywany i pielęgnowany.

 
Gaj Szewczenki - cerkiew z Sokołowa, Podole
Gaj Szewczenki – cerkiew z Sokołowa, Podole
 

Szybko przechodzimy przez Pokucie, aby odejść nieco w bok – ku Podolu. Tam odnajdujemy kolejną z cerkwi. Tym razem pochodzi ona z Sokołowa i została zbudowana w drugiej połowie XVIII w. Mimo otwartych drzwi, wejść do środka nie można, bowiem są w niej prowadzone „prace dokumentacyjne”. Szkoda. Już czas, aby powoli zmierzać w stronę wyjścia.

Ale zaraz zaraz! Przecież nie widzieliśmy jeszcze kilku regionów! Już spieszę z wyjaśnieniami. Rejony Polesia i Wołynia nie są niestety reprezentowane przez ani jeden obiekt. Wychodząc z muzeum, odwiedzimy ostatni z rejonów – Ziemię Lwowską.

Pierwszą interesującą budowlą, którą tu spotykamy, jest cerkiew św. Paraskewy o charakterystycznej architekturze. Jednak to nie ona zwraca naszą szczególną uwagę. Kilkaset metrów dalej, od 2013 r. na terenie skansenu stoi drewniany kościół z Jazłowczyka, przeniesiony tutaj staraniem polskich organizacji kulturalnych. Cóż… od polskości to miasto nigdy się nie uwolni. I bardzo dobrze!

Po ponad dwóch godzinach intensywnego spaceru po skansenie, czas w końcu opuścić to miejsce. Polecam każdemu z Was odwiedziny w tym ciekawym i pięknym muzeum na świeżym powietrzu. Jestem przekonany, że szczególnie osoby, które lubią tego typu obiekty, będą zachwycone, choć i innych może on zauroczyć. To doskonały sposób, aby choć na chwilę odetchnąć od wielkomiejskiego gwaru Lwowa. Polecam!

Nie ukrywam, że po zwiedzaniu skansenu zgłodnieliśmy. Czas uzupełnić zapas kalorii w Puzatej Chacie. Kierujemy się zatem w stronę ulicy Strzelców Siczowych i zamawiamy po solance, pierogach z wiśniami i piwie. Za wszystko płacimy ok. 10 zł. Po prostu żyć nie umierać! Po posiłku wracamy na chwilę do hostelu, aby odpocząć i ponownie ruszamy do centrum.

 
Lwów - Dom Legend
Lwów – Dom Legend


Główny punkt programu naszego popołudniowego spaceru po mieście został zakończony. Na deser pozostała mała niespodzianka, o której nie wszyscy odwiedzający Lwów wiedzą. To znajdujący się przy ulicy Starożydowskiej 48 Dom Legend, a zarazem jedna z popularniejszych knajp w obrębie centrum.

Jadłodajnia zajmuje wszystkie piętra kamienicy, a wystrój każdej z sal odnosi się do innej ze lwowskich legend. Na dachu budynku umieszczono… trabanta oraz karła siedzącego na kominie. Osoby niskiego wzrostu do niedawna obsługiwały knajpę jako jedyne. Liczba gości wymusiła jednak odejście od tej reguły i dziś spotkamy w restauracji także kelnerów o wyższym wzroście.

Jeśli komuś zależy na pięknych widokach Lwowa z lotu ptaka, powinien wybrać się na wspomniany przed chwilą dach, skąd roztacza się wspaniała panorama miasta :). My mamy inny plan… .

Dom Legend skrywa jeszcze inną, równie interesującą tajemnicę. To zegar odmierzający czas przed wejściem do środka knajpy. O każdej z godzin: 12, 15, 18 i 21 wyznacza on start „przedstawienia”, które rozgrywa się na fasadzie budynku. Tramwaj, który ujrzycie po prawej stronie, rusza, aby po szynach dotrzeć na drugi koniec ściany, po czym powrócić do punktu wyjścia. W tym momencie następuje cisza i po chwili smok, którego możecie ujrzeć na zdjęciu poniżej, „ożywa” i zieje ogniem. Słowa nie opiszą tego, co się tu naprawdę dzieje, a zatem zapraszam Was do obejrzenia
filmu z owego przedstawienia.

 
Lwów - Dom Legend
Lwów – Dom Legend
 
Ważne, aby w miejscu pojawić się o odpowiedniej porze, bowiem nie jest istotne, czy na Twoim zegarku jest 18.00, czy 18:13. Ważne, aby wskazówki na zegarze na budynku wskazywały żądaną godzinę. Sami przyszliśmy tutaj 20 minut wcześniej, gdyż zasugerowaliśmy się naszymi czasomierzami, a nie tym z kamienicy. Cóż… przynajmniej będziemy wiedzieć na przyszłość co i jak :).

 
 
Polskie napisy na jednej z lwowskich kamienic na rogu ul. Ruskiej i Rynku Głównego
Polskie napisy na jednej z lwowskich kamienic na rogu ul. Ruskiej i Rynku Głównego

 
Po interesującym „przedstawieniu” odwiedzamy lwowski rynek, a następnie kierujemy się w stronę naszego hostelu. Po drodze, na rogu ul. Ruskiej i Rynku Głównego zauważamy interesujące napisy w języku polskim. To pozostałości po przedwojennych szyldach, które zdobyły niegdyś wiele lwowskich kamienic. Widać, że budynek niedawno był poddany renowacji. Mamy tylko nadzieję, że taki los spotka więcej starych pozostałości po Polakach w mieście.

Droga do hostelu mija prosto i przyjemnie. Już jutro rozpoczynamy eksplorację pozostałej części zachodniej Ukrainy, a kokretnie jej południowej części. Nie możemy się już doczekać, a zatem po ogarnięciu się i przekąszeniu co nieco na ząb, zasypiamy.

 
Galeria zdjęć z pobytu na Kresach do obejrzenia tutaj.


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny

piątek, 25 grudnia 2015

Grodno, Nowogródek i Pińsk przed 1939


Z cyklu: Znalezione w sieci proponuję obejrzenie pokazu slajdów 
pt. Grodno, Nowogródek i Pińsk przed 1939. [autor: LUKASZGRYC]

  Wpis został wcześniej opublikowany na blogu Zadarnowo i okolice.

czwartek, 24 grudnia 2015

Wigilia w Raczkiewiczach - majątku Zaleskich

Kartka pocztowa z 1918 roku. Polona.pl
Fragment książki Joanny Puchalskiej pt. Kresowi Sarmaci (Fronda, Warszawa 2015, s. 297)



Na święta Bożego Narodzenia w Raczkiewiczach ubierano dwie choinki. Ta druga, dla dzieci służby, stawała w oficynie, w tak zwanej kancelarii. Tam po południu w dzień wigilijny ojciec przyjmował życzenia od pracowników i rozdawał prezenty. Potem na choince zapalano świeczki, a wtedy wchodziły dzieci (a w większości były prawosławne) i śpiewały polskie kolędy. Po występie dostawały od dziedziczki prezenty: ubrania, pierniki i cukierki.

Przed wieczerzą wigilijną babunia Henryka łamała się opłatkiem z rodziną. Podchodziło się do niej w ustalonej kolejności, której nikt nigdy oficjalnie nie ustalał, ale też nikt nigdy nie naruszał. Najpierw syn z żoną, potem ciotki i goście, następnie dzieci, a na koniec służba według "wieku i urzędu", czyli kucharz, lokaj i inni domownicy.

Sama kolacja przebiegała tradycyjnie. Pod śnieżnobiałym obrusem leżało cieniutko rozłożone siano. W rogach pokoju stały snopki zboża - żyta, pszenicy, jęczmienia i owsa. W menu obowiązkowe dwanaście potraw. Wśród nich doskonałe śledzie (a do nich kartofle i tak zwana winegretka), szczupak w galarecie, kwasek lub barszcz z przysmażonymi grzybowymi uszkami, sandacz z wody, smażony karp albo nawaga, lin w szarym sosie. Potem zaczynało się "słodkie", a więc kisiel żurawinowy z mleczkiem migdałowym, kompot z suszu owocowego, strucle z makiem i masą migdałową, pierniki, orzechy włoskie i laskowe, figi, daktyle, rodzynki w paru gatunkach, pomarańcze i mandarynki. Do picia domowa oranżada i syta (woda gotowana z miodem). Na pasterkę jechało się do kościoła w Starczyczach.





Wszystkim uczestnikom naszego projektu Kresy zaklęte w książkach oraz licznie odwiedzającym bloga i stronę na FB życzymy...

kresowych Świąt Bożego Narodzenia! A więc pięknych, radosnych, zgodnych z wielowiekową tradycją polską, rozśpiewanych kolędami i błogosławionych!



                                                                                 Zespół Kresów zaklętych w książkach




 Pokaż mi dzisiaj za naszym ogrodem
Najbliższą drogę do Twojej stajenki,
Za to opłatek przyniosę Ci z miodem,
Stanę na palcach i podam do ręki.


[...]


A potem razem z Betlejem pójdziemy
Do nas pomodlić się gdzieś na Pasterce,
I tu usłyszysz, Malusieńki, Niemy,
Jak kolęduje Tobie moje serce

 

Kazimierz Wierzyński





środa, 23 grudnia 2015

Józef Weyssenhoff - pisarz, światowiec, smakosz życia.

Józef Weyssenhoff miał niezwykłe życie, można powiedzieć, że gotowe na scenariusz filmowy. Czego w nim nie ma! Młodość na Litwie, studia na prestiżowym uniwersytecie w Dorpacie, światowe życie złotej, arystokratycznej młodzieży. Są polowania, bale, karty, miłostki, są dworki ziemiańskie i kasyna w Monte Carlo. Jest rodzinne szczęście i nieszczęście. Trochę jednak drażni ta bezmyślna beztroska młodego rozrywanego w towarzystwie kresowego arystokraty, którego matka - gorąca patriotka, by utrzymać dzieci po przedwczesnej śmierci ojca, chadzała w dziurawych trzewikach.


Żył z rozmachem, nawet przegrana w karty była spektakularna. W Petersburgu, przy stoliku z rodziną carską (dokładnie ze stryjecznym bratem cara) przegrał tak zawrotną sumę, że złośliwi mówili, że to czwarty rozbiór Polski. 
Zła karta doprowadziła do rozwodu z żoną (Aleksandrą Bloch) i utraty majątku. Przegrał jako światowiec, ale wkrótce narodził się jako pisarz.

O życiu Józefa Weyssenhoffa mówi wydana niedawno książka Ewy Danowskiej "Józef Weyssenhoff (1860-1932) - pisarz, bibliofil, kolekcjoner", którą przeczytałam z przyjemnością, bo to dobrze udokumentowana publikacja, sprawnie napisana, opatrzona bogatą bibliografią i ciekawym materiałem ilustracyjnym.
Autorka skupia się na życiu, ale także pasjach Weyssenhoffa, jedną z nich było pisarstwo, ale znany był także (choć dziś pod tym względem zapomniany) jako kolekcjoner. Danowska opatrzyła książkę podtytułem, który wskazuje, jak chciała przedstawić bohatera swego biograficznego opracowania. "Nieznane oblicze twórcy" odsłania bowiem Weyssenhoffa jako estetę, kolekcjonera starodruków, rękopisów, ale także numizmatów czy rycin. Pisarz był rozmiłowany w sztuce, dużo czasu spędzał w muzeach, na wystawach, cenił biblioteki, księgarnie, które wówczas pełniły rolę literackich salonów.

Dla kogo jest ta książka? Dla wielbicieli biografii, historii, literatury, dla tych, którzy chcą poczytać o niezwykłym człowieku, który żył w niezwykły sposób w bardzo ciekawych czasach.
Dla mnie było to przede wszystkim spotkanie z pisarzem, którego książki bardzo cenię. Nie tylko "Sobola i pannę", ale także znakomitą, pełną informacji historycznych "Kronikę rodziny Weyssów-Weyssenhoffów" wydaną w Wilnie w 1935 roku. Jak trudna była to pozycja do zdobycia jeszcze kilka lat temu! Już nie pamiętam, która biblioteka sprowadzała mi zamówione kserokopie, gdy przygotowywałam swoją książkę "Tajemnice księżnej Doroty Czartoryskiej". Nie tak dawno przypomniałam sobie "Mój pamiętnik literacki", a w planach mam "Unię. Powieść litewską". 


Dlaczego warto czytać Weyssenhoffa? Choćby dlatego, by poznać autora, który "wszedł do literatury od razu - przez główne drzwi. Ten Mistrz - ani przez chwilę nie był czeladnikiem." 

***
Książka wydana w 2015 roku przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.
Zawiera obszerną bibliografię (w tym źródła rękopiśmienne), indeks osób, szczegółowy wykaz ilustracji. Na uwagę zasługują wkładki ilustracyjne, gdzie prezentowane są fotografie pisarza, jego rodziny, ale także karty wstępu do kasyna w Monako, zaproszenia do Radziwiłłów, na bale do Branickich, na wieczory do Przezdzieckich...
Jest też zasuszony kwiat zerwany przez pisarza w ogrodzie królewskim w Atenach, listy, bruliony powieści, okładki katalogów, ekslibris Weyssenhoffa czy jego szafy biblioteczne, obecnie w czytelni biblioteki Instytutu Badań Literackich w Warszawie.

Tekst oryginalny na blogu: O biografiach i innych drobiazgach


niedziela, 20 grudnia 2015

Zielony Lwów


 
Czy to błękitne niebo, czy może stalowe chmury? – myślimy, budząc się o poranku w hostelu. Niebo! Dzień wita nas przepiękną, słoneczną pogodą. Jesteśmy pewni, że taka aura utrzyma się do wieczora. Nie ma innego wyjścia. W końcu mamy dziś w planach spacer po „Zielonym Lwowie”, a zatem znaczna część opisu oraz zdjęć będzie poświęcona pięknu krajobrazu oraz jego architekturze.

Podczas śniadania spotykam w kuchni dyskutujących ze sobą Rosjan i Ukraińców. Jak pewnie podejrzewacie, tematem rozmowy jest polityka. Zastanawiam się, czy nie włączyć się do dysputy, szczególnie w momencie, gdy słyszę pytanie i odpowiedź: „Dlaczego Polacy nie lubią Bandery? No bo tutaj przed wojną była Polska!”, ale decyduję się wrócić do pokoju. Dodam tylko, że moi współbiesiadnicy nie wiedzieli jeszcze wtedy, że jestem Polakiem. No tak. Będąc we Lwowie, nie sposób uciec od historii, ale przecież właśnie dlatego tutaj się przyjeżdża. Po to, aby ujrzeć miasto „Semper Fidelis Poloniae” i ukrywać w sercu smutek, że od Polski dzieli je dzisiaj około 100 km.

Czas wyjść z hostelu i odbyć kolejną część spaceru po grodzie Lwa, aby rozkoszować się jego jesiennym pięknem.

Dochodzimy do ulicy Gródeckiej, by skierować się na wschód – w stronę Starego Miasta. Mijamy kościół św. Anny, aby przy Teatrze Wielkim osiągnąć granicę dawnych murów miejskich. Przy ul. Pisza (dawna Śnieżna) – obok kościoła Matki Boskiej Śnieżnej – skręcamy w lewo.

Świątynia ta jest drugim najstarszym kościołem (obecnie cerkwią pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy) we Lwowie. Została ufundowana w połowie XIII w. przez Niemców, stanowiących wówczas znaczną część mieszkańców miasta (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Idąc dalej, odbijamy lekko w bok, aby zobaczyć dawny zespół klasztorny i kościół Benedyktynek (obecnie cerkiew grekokatolicką). Po wczorajszym podziwianiu zabytków Starego Miasta, nie wywiera on jednak na nas dużego wrażenia.

Jesteśmy kilka kroków od Starego Rynku – placu o nieregularnym kształcie – będącym ośrodkiem dzielnicy Podzamcze. To właśnie tutaj w XIII w. powstała osada, z której rozwinął się Lwów. Do II wojny światowej na placu istniała synagoga Tempel. Dlaczego właśnie tutaj? Odpowiedź jest bardzo prosta. Na zachód od Starego Rynku ciągnęła się dzielnica żydowska (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Ukształtowanie terenu staje się bardziej urozmaicone. Zaczynamy nabierać wysokości. Idziemy ulicą Księcia Lwa, by po chwili ujrzeć domniemaną najstarszą lwowską świątynię – kościół pw. św. Jana Chrzciciela, w którym od 1993 r. mieści się Muzeum Zabytków Dawnego Lwowa (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

W dalszym ciągu wspinamy się pod górę. Docieramy do ulicy Zamkowej, skręcamy w lewo i wchodzimy do Parku o nazwie Wysoki Zamek. Tytułu dzisiejszego wpisu nie należy rozumieć dosłownie. Nie jest tutaj zielono. Mamy jesień, a więc bardziej odpowiednim byłoby określenie „Pomarańczowy Lwów”, ale nie ma co się rozdrabniać. W końcu wszyscy wiemy, o co chodzi :).

 
Napisy na ławce - park Wysoki Zamek
Napisy na ławce – park Wysoki Zamek

Jest wspaniale! O takiej pogodzie w środku listopada można tylko pomarzyć! Bezchmurne niebo, ok. 15 stopni Celsjusza… . Czego chcieć więcej?!

W parku zauważamy popisane ławki. Na pierwszy rzut oka wyglądają na napisy zakochanych (dzieła wandali nie przypominają), ale po wczytaniu się w nie, mogą wzruszyć. Postaram się je dla Was rozszyfrować. Idąc od góry, deszczułka po deszczułce, mamy zatem: „Niech matka nie ujrzy śmierci syna”, „Niech dziewczyna nie płacze za ukochanym”, „Niech rodzice mogą wychowywać dziecko” i chyba najbardziej wzruszające zdanie: „Niech w naszej Ukrainie zapanuje pokój!!!”.

 
Napisy na ławce - park Wysoki Zamek
Napisy na ławce – park Wysoki Zamek

 
Możecie mi nie wierzyć, ale naprawdę się wzruszam, czytając te słowa. Niestety czar pryska bardzo szybko po przeczytaniu słów, które napisała zapewne ta sama osoba nieco powyżej: „Chwała Ukrainie, bohaterom chwała”. Chyba nie muszę wspominać, kto używał i nadal używa takiego pozdrowienia i odzewu. Ehhh… a było tak pięknie… . Wielka szkoda… . Po prostu prawie na każdym kroku widać to świństwo… . Chodźmy dalej!

Wysoki Zamek (413 m n.p.m.) to najwyższe wzgórze we Lwowie, geograficznie zaliczane przez niektórych do wschodnich krańców Roztocza. To jedno z ulubionych miejsc spacerowych mieszkańców miasta i turystów. Aż do 1835 r. góra pozostawała niezalesiona. Dopiero potem powstał dzisiejszy park, objęty obecnie ochroną (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Aby wejść na wierzchołek wzniesienia, wspinamy się po schodach do góry. Na wypłaszczeniu ukazuje się nam wysoka wieża radiowo-telewizyjna, a po chwili zauważamy resztki Wysokiego Zamku.

Warownię wzniósł ok. 1362 r. król Kazimierz Wielki. Pełniła ona ważną funkcję obronną; w szczególności chroniła przed najazdami tatarskimi. Zniszczona przez Szwedów w XVII w., popadła w ruinę. Resztki jej murów były w kolejnych latach wykorzystywane do budowy wielu lwowskich obiektów, w tym dróg (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Co można powiedzieć o murach zamkowych dzisiaj? Waham się, jakiego słowa użyć do ich opisu, więc może wykorzystam oba. Widok, który mamy przed sobą jest zarówno smutny, jak i żałosny. Kamienne fragmenty starej warowni zostały pomazane sprejem i prezentują się odrażająco. Nie przypominają nawet w 1% potężnych ścian znajdujących się w tym miejscu kilka wieków temu. Naprawdę przykro na to patrzeć.

 
Widok z Kopca Unii Lubelskiej na Lwów
Widok z Kopca Unii Lubelskiej na Lwów

 
Po kilku następnych minutach docieramy w końcu na wierzchołek Kopca Unii Lubelskiej, który stanowi obecnie najwyższy punkt wspomnianego wzniesienia. Panorama miasta, która się z niego roztacza, jest nie do opisania. Jakież mamy szczęście, że jesteśmy tu dzisiaj, kiedy pogoda jest wyśmienita!

 
Widok z Kopca Unii Lubelskiej na Lwów
Widok z Kopca Unii Lubelskiej na Lwów

 
Lwowskie Stare Miasto podziwiane z kopca prezentuje się imponująco. Zapewne tego samego zdania, co my, są gołębie, które zajęły honorowe miejsca na jednej z latarni otaczających wzniesienie. Postanawiamy odpocząć tu kilkanaście minut, rozkoszując się przepiękną panoramą miasta. Musicie tu wejść! Po prostu musicie! :)

Kopiec Unii Lubelskiej, który o 15 m sztucznie podwyższa wzniesienie, zaczęto sypać w 1869 r. w trzechsetną rocznicę uchwalenia Unii Lubelskiej. Prace zakończono dopiero w 1900 r., a do jego budowy wykorzystano ziemie z różnych części dawnej Rzeczypospolitej, a także z mogił Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Obecnie na wierzchołku kopca powiewa ukraińska flaga… . Czas schodzić do centrum miasta! Zgodnie z turystyczną zasadą, powracamy inną drogą niż ta, którą weszliśmy.

Docieramy do ulicy Krzywonosa (dawnej Teatyńskiej), biegnącej w głębokim wąwozie. Jej nazwa pochodziła od istniejącego tu kiedyś Kolegium Teatynów – zgromadzenia zakonnego składającego się niemal wyłącznie z Włochów. Jako ciekawostkę warto wspomnieć fakt, że budynek projektowało dwóch światowej sławy włoskich architektów: Nicolo Salvi (autor słynnej Fontanny di Trevi w Rzymie) oraz Gaetano Chiaveri (twórca katedry w Dreźnie) (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Ulica Krzywonosa jest spokojną i piękną aleją. Spacer wzdłuż niej to czysta przyjemność. Naszą uwagę zwracają szczególnie drzewa ustawione w równych odległościach po przeciwległych stronach ulicy. Naprawdę bardzo ładnie to wygląda!

Na skrzyżowaniu z ulicą Zamkową mijamy charakterystyczny budynek dawnego kościoła św. Kazimierza, w którym obecnie mieści się szkoła milicyjna. Zaraz potem osiągamy północno-wschodni kraniec lwowskiego Starego Miasta, a konkretnie ulicę Wynnyczenki, czyli dawne Wały Gubernatorskie – lustrzane odbicie Wałów Hetmańskich biegnących po drugiej stronie Rynku Głównego. Po chwili zauważamy kolejne motoryzacyjne cacko – dumę myśli technicznej inżynierów ZSRR – moskwicza :).

 
Moskwicz
Moskwicz
 

Mijamy pałac arcybiskupów rzymskokatolickich, aby po chwili znaleźć się we wnętrzu barokowego zespołu klasztornego karmelitanek bosych, ufundowanego w 1641 r. przez rodziców Jana III Sobieskiego. Będący jego częścią kościół służy obecnie grekokatolikom jako cerkiew pw. Ofiarowania Pańskiego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Możecie wejść do środka. My tak robimy, choć wnętrze nie oszałamia. Idziemy dalej.

Wchodzimy za to do sąsiedniego zespołu klasztornego karmelitów. Podobnie jak oglądany wcześniej budynek karmelitanek, również i on został wybudowany w XVII w. i służy obecnie grekokatolikom. Wg mojej skromnej opinii, wnętrze dawnego kościoła pw. św. Michała Archanioła (obecnie cerkwi pw. Nawiedzenia NMP) prezentuje się dużo ciekawiej od wystroju świątyni karmelitanek. Naszą uwagę przykuwają szczególnie freski wykonane w latach 1731-32 oraz rokokowy ołtarz boczny. W kościele znajdowały się kiedyś jeszcze trzy otoczone kultem obrazy: Matki Bożej Częstochowskiej, Pana Jezusa Miłosiernego oraz św. Judy Tadeusza. Po II wojnie światowej zostały wywiezione przez karmelitów i obecnie można je oglądać w krakowskim kościele na Piasku przy ul. Karmelickiej (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Po drugiej stronie ulicy Proswity (dawnej Karmelickiej) znajduje się gmach Namiestnictwa. To właśnie przed tym budynkiem w 1908 r. ukraiński student Myrosław Siczynskij zastrzelił polskiego namiestnika Galicji, hrabiego Andrzeja Potockiego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Przechodzimy na drugą stronę Wałów Gubernatorskich do ulicy Podwale, biegnącej wzdłuż linii dawnej fosy. Ta część lwowskich Plant jest starsza od swojej zachodniej odpowiedniczki – Wałów Hetmańskich. Powstała już w 1820 r., a więc ponad pół wieku wcześniej. Mijamy Basztę Prochową – zbudowaną w połowie XVI w. – jedyną murowaną konstrukcję znajdującą się w obrębie zewnętrznych wałów ziemnych i stajemy przed budynkiem dawnego Arsenalu Miejskiego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Jesteśmy na placu, gdzie swoje książki sprzedają bukiniści. Wchodzimy do tramwaju z pamiątkami, który widzieliśmy już wczoraj. Maja kupuje pamiątki i wyruszamy w kierunku rynku.

Dzisiaj nie zamierzamy kontemplować staromiejskich zabytków. Mamy inny cel – Cmentarz Łyczakowski! Zanim tam jednak dojdziemy, odwiedzamy budynek Poczty Głównej, gdzie Majka kupuje znaczki, a następnie kierujemy się do Puzatej Chaty, aby zjeść coś pysznego. Najedzeni i zadowoleni wyruszamy na zwiedzanie najpiękniejszego miejskiego cmentarza.

Polecam Wam spacer ulicą Piekarską, wzdłuż której możemy podziwiać budynki lwowskiego Uniwersytetu Medycznego, na którym studiuje wielu Polaków. W barwach jesieni ta piękna aleja prezentuje się jeszcze bardziej okazale niż zazwyczaj. Na pobliskich blokach uważne oko wypatrzy interesujące mozaiki. Po kilkunastominutowym spacerze – jesteśmy na miejscu! Przed nami brama Cmentarza Łyczakowskiego!

 
Brama Cmentarza Łyczakowskiego
Brama główna Cmentarza Łyczakowskiego

 
Co ja mogę powiedzieć? Że to najpiękniejszy cmentarz, jaki widziałem w swoim życiu (zaraz za nim w mojej klasyfikacji plasuje się wileński cmentarz na Rossie)? Że za każdym razem rośnie moje serce, kiedy tu jestem? To byłoby zbyt banalne. Wyruszmy zatem na spacer po tej na wskroś polskiej nekropolii, która wciąż zachwyca i zmusza do zadumy.

Zakupujemy bilety wstępu (20 hrywien za bilet normalny i 10 hrywien za możliwość fotografowania) i rozpoczynamy podziwianie nagrobków. Zanim jednak opiszę poszczególne z nich, o historii cmentarza słów kilka… .

Wspomniałem o tym, że to najpiękniejszy i najcenniejszy cmentarz dawnej Rzeczypospolitej. Składa się na to kilka czynników: liczba wybitnych osób, które na nim spoczywają (argument nie wymagający komentarza), malownicze położenie nekropolii (ten czynnik wg mnie jest decydujący) oraz wartość artystyczna wielu nagrobków (dla mnie – geologa – równie ważna rzecz :)).

Cmentarz został założony w 1786 r. Od 1975 r. jest zamknięty dla nowych pochówków. Wyjątki są czynione tylko dla osób szczególnie zasłużonych oraz członków rodzin mających tu własne grobowce. W 1990 r. teren nekropolii uznano za rezerwat historyczno-kulturowy. Cmentarz Łyczakowski zajmuje powierzchnię ok. 42 ha. Łącznie znajduje się tu ok. 300 tys. mogił, z których ok. 2 tys. ma formę grobowców, a 23 – kaplic grobowych (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Dzięki planowi nekropolii, który odnajdujemy w przewodniku, możemy w swobodny i nieskrępowany sposób zwiedzać zabytek. Swoje pierwsze kroki z kasy biletowej kierujemy w stronę Alei Zasłużonych.

Mijamy kolejno nagrobki: poetów Seweryna Goszczyńskiego i Władysława Bełzy, pisarek Marii Konopnickiej i Gabrieli Zapolskiej, a także matematyka Stefana Banacha. Spośród wymienionych mogił, największe wrażenie wywierają na nas groby Gabrieli Zapolskiej i Marii Konopnickiej, przy których zawsze pełno zapalonych zniczy i symboli patriotycznych. Jest to widoczne szczególnie teraz, 9 dni po Wszystkich Świętych.

 
Grób Marii Konopnickiej
Grób Marii Konopnickiej
 

Mnie Maria Konopnicka kojarzy się przede wszystkim z dzieciństwem i bajką „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Urodzona w Suwałkach, dokończyła swój żywot we Lwowie, umierając na zapalenie płuc.

Spacerując po cmentarzu, podziwiamy kolejne interesujące nagrobki. Pochowani są tu m.in. Julian Ordon – powstaniec listopadowy – kojarzony przede wszystkim z obroną warszawskiej Reduty i wierszem, w którym został uwieczniony przez samego Adama Mickiewicza; Artur Grottger – malarz; a także wielu, wielu innych.

 
Jesienny Cmentarz Łyczakowski
Jesienny Cmentarz Łyczakowski

 
Powracamy w pobliże cmentarnej bramy głównej, podziwiając rozmieszczone przy niej kaplice. Czas wyruszyć w głąb nekropolii, aby odwiedzić grobowce nie tylko polskich zmarłych.

Spośród wielu nagrobków, wyróżniają się przede wszystkim dwa: pisarza o poglądach socjalistycznych, Iwana Franka oraz Sołomii Kruszelnyćkiej, znanej sopranistki. Podążamy najprawdopodobniej „ukraińską Aleją Zasłużonych”, bowiem po drodze spotykamy wycieczkę oprowadzaną w tym języku. Cofamy się kilkadziesiąt metrów, by powrócić do jednej z głównych cmentarnych alei.

Spacerując na wschód, w głąb cmentarza, mamy okazję zaznajomić się z pięknem nekropolii. Wygląda efektownie szczególnie teraz – w okresie jesiennym – gdy pożółkłe liście tworzą specyficzny klimat. Wznosimy się cały czas do góry. Nie warto pomijać tego fragmentu cmentarza, gdyż prezentuje się nadzwyczaj okazale, mimo że nagrobki nie są już tutaj tak finezyjnie zdobione, jak przy Alei Zasłużonych i bramie głównej.

Dochodzimy do kwatery powstańców styczniowych. Jak tu cicho…, jak spokojnie… . W planach mamy jeszcze odwiedziny grobu zoologa Benedykta Dybowskiego – badacza Syberii, Kamczatki, a w szczególności jeziora Bajkał. Podczas mojej ostatniej wizyty w tym miejscu, udało mi się go odnaleźć. Tym razem okazuje się to zbyt trudne. Zaczyna się ściemniać. Idziemy dalej!

 
Miejsce pochówku bandytów z UPA
Miejsce pochówku bandytów z UPA

 
Już zmierzamy w stronę Cmentarza Orląt Lwowskich, już mamy schodzić w dół, gdy nagle naszą uwagę przykuwają groby przyozdobione wieńcami. Podchodzimy bliżej i zauważamy coś, czego nie chcielibyśmy oglądać w tym miejscu – mogiły bandytów z UPA… .

 
Nagrobek bandytów z UPA
Nagrobek bandytów z UPA

 
Niestety takich nagrobków jest sporo. Niby po śmierci nie powinno się oceniać ludzi, więc zamilknę, ale możecie sobie sami dopowiedzieć to, co w tej chwili myślę… . Zaprawdę smutny to widok. Szczególnie na cmentarzu tak bardzo kojarzonym z Polską. Ehhh… chodźmy może dalej.

Schodzimy ze wzgórza. W dole widać już Cmentarz Obrońców Lwowa, zwany potocznie Cmentarzem Orląt Lwowskich.
 

Cmentarz Orląt Lwowskich
Cmentarz Orląt Lwowskich

 
Nekropolia powstała jako miejsce pochówku Polaków poległych w walkach o Lwów toczonych zarówno z Ukraińcami w latach 1918-19, jak i z bolszewikami w 1920 r. Jego budowę rozpoczęto w 1922 r. Stopniowo przenoszono tu szczątki żołnierzy pochowanych na prowizorycznych cmentarzach Lwowa i okolic, a także zmarłych już po wojnie. Łącznie spoczęło tu ok. 3 tys. uczestników walk. Mimo że większość prac budowlanych wykonano do 1934 r., nekropolia nie została ukończona przed II wojną światową (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Po wojnie cmentarz został poddawany stopniowej dewastacji przez radzieckie władze. W 1971 r. użyto nawet do tego celu ciężkiego sprzętu wojskowego. Od 1989 r. nekropolia była stopniowo odbudowywana, a 24 czerwca 2005 r. nastąpiło jej uroczyste otwarcie i poświęcenie z udziałem prezydentów: Polski (Aleksandra Kwaśniewskiego) i Ukrainy (Wiktora Juszczenki), a także dostojników kościelnych, mieszkańców miasta oraz kilku tysięcy Polaków przybyłych z kraju i zagranicy (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Cmentarz Obrońców Lwowa uchodzi za jeden z najpiękniejszych cmentarzy wojennych na świecie. Centrum kompozycji nekropolii stanowi Pomnik Chwały, a na półkolistym placyku przed łukiem, który go tworzy, znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Spoczywa tu wiele wybitnych osobistości. Należą do nich m.in. płk. Czesław Mączyński oraz gen. Tadeusz Rozwadowski – dowódcy obrony Lwowa, a także Ludwik Rydygier – znany chirurg i bohater walk o miasto.

Powyżej kwater, w których ich pochowano, znajdują się katakumby, w których złożono prochy 72 szczególnie zasłużonych uczestników walk (m.in. Antosia Petrykiewicza – trzynastoletniego, najmłodszego w historii Polski kawalera Orderu Virtuti Militari). Z obydwu stron otaczają je pomniki poświęcone cudzoziemcom walczącym o miasto: z lewej – lotników amerykańskich, a z prawej – piechurów francuskich. Na najwyższym tarasie cmentarza znajduje się kaplica w formie rotundy z kolumnami (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Spacerując po nekropolii, warto także wspomnieć o Orlętach Lwowskich, którym cmentarz zawdzięcza swą potoczną nazwę, czyli młodych obrońcach miasta walczących dzielnie i zaciekle z Ukraińską Armią Halicką. Byli to uczniowie i studenci, którym patriotyczny obowiązek nakazywał bronić swej Ojczyzny i Lwowa – miasta na wskroś polskiego. Najmłodszy spośród poległych żołnierzy miał zaledwie 9 lat… .

Zwiedzamy cmentarz w zadumie. Wiele spośród krzyży i nagrobków jest bezimiennych. Widnieje na nich jedynie napis „Nieznany żołnierz W.P.”. W promieniach zachodzącego słońca nekropolia wywiera na nas naprawdę duże wrażenie. Jednocześnie trwają przygotowania do uroczystości związanych z jutrzejszym Świętem Niepodległości. Czujemy się jak u siebie w domu, w Polsce.

 
 
Cmentarz Orląt Lwowskich
Cmentarz Orląt Lwowskich
 
 
Obchodzimy cmentarz bardzo dokładnie i spokojnie. Pośpiech nie jest tu wskazany, choć z drugiej strony robi się coraz ciemniej i nieuchronnie zbliża się kres naszej wizyty w tym pięknym miejscu.

Wychodzimy za bramę nekropolii. Mijamy pomnik Ukraińskiej Armii Halickiej walczącej z Polakami, których pochowano po sąsiedzku. W takich chwilach myślę sobie, że mimo tego, że zaciekle z sobą walczyli, to byli żołnierzami z zasadami i honorem. I jeśli istnieje gdzieś drugi świat, to patrzą z niego razem na swoje ukochane miasto, dyskutując i wspominając dawne czasy.

Zmierzamy w kierunku bramy głównej Cmentarza Łyczakowskiego. Po drodze, na prośbę Mai, odwiedzamy jeszcze jeden grobowiec. Pochowano w nim polskiego historyka ustroju i prawa polskiego – Oswalda Balzera. Słońce prawie zaszło. Wychodzimy na zewnątrz.

Na pobliskim przystanku tramwajowym oczekujemy na tramwaj nr 7, który zawiezie nas na ul. Szewczenka. Wysiadamy i kierujemy się w stronę sklepu, w którym robimy obfite zakupy. Już jutro wyjeżdżamy. To co dobre szybko się kończy… .
 

Galeria zdjęć z różnych wypadów do Lwowa do obejrzenia tutaj.

 Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny 
 

piątek, 18 grudnia 2015

Dwory i pałace na Kresach Wschodnich. Między Niemnem a Bugiem

Katarzyna i Jerzy Samusikowie przygotowali piękny album "Dwory i pałace na Kresach Wschodnich. Między Niemnem a Bugiem". Obszary, którymi podążają autorzy tej książki przed laty usiane były polskimi dworami, pałacami, zamkami. Wielkie arystokratyczne nazwiska mieszają się tu z nazwiskami polskich wybitnych twórców literatury, których korzenie także sięgają Kresów.


Album jest efektem pasji i podroży autorów, którzy przemierzali szlak między Niemnem a Bugiem w poszukiwaniu ziemiańskich siedzib. Ostało się ich po burzliwych czasach wojen, rewolucji i celowego niszczenia przez Sowietów całkiem sporo. W rożnym stanie. 
Niektóre pełnią dziś rolę muzeów  (Radziwiłłowskie  zamki w Mirze czy Nieświeżu, dworki w Nowogródku czy Mereczowszczyźnie), inne zdewastowane, w stanie postępującej ruiny przypominają o dawnej historii tych ziem.

Książka ma układ alfabetyczny, podzielona jest na części, w których każda prezentuje inny dwór czy pałac. Jest nieco o historii, informacji o dawnych właścicielach, wyposażeniu wnętrz w czasach świetności danej siedziby. Jest także krótki opis tego, co zastajemy na miejscu współcześnie. Jak na album przystało mamy też zdjęcia ukazujące pałace, dwory, ruiny, parki, samotne, sędziwe drzewa...




W niektórych przypadkach dołączono także fotografie dawne czy ilustracje znanych akwarel kresowych malowanych przez Napoleona Ordę. Zachwyciło mnie całostronicowe zdjęcie dębu "Dewajtis" w Hruszowej czy romantyczne Kraski (z okładki), zdjęcia alei wysadzanych drzewami, bo tak jechało się dawniej do dworu. I te aleje w większości przetrwały...
Wciąż pięknie nad rozlewiskiem prezentuje się malowniczy dwór w Podorosku.
Smutne są ruiny radziwiłłowskiej siedziby w Połoneczce czy pałacu Sapiehów i Potockich w Wysokim Litewskim. Przez 224 strony albumu podróżujemy wraz z autorami w czasy przeszłe.

Zamykając ostatnią kartę albumu w zasadzie towarzyszył mi smutek, bo te wszystkie dobra, zabytki, dzieła ludzkiej myśli, fantazji i marzeń, świadectwo przywiązania do ziemi przez pokolenia mieszkających tam Polaków zostały tak bestialsko zniszczone i  rozszabrowane.
Zniszczenie polskich Kresów był to wielki gwałt na polskiej historii i kulturze.

Album jest na pewno bardzo ciekawą i cenną pozycją dla wszystkich, którzy interesują się historią Kresów.
Czego mi w tym wydaniu brakuje?
Brak mi indeksu osobowego, spisu treści, który ułatwia dotarcie do szukanej siedziby i wreszcie rzecz najważniejsza - brak bibliografii.
Domyślam się jedynie, że autorzy posiłkowali się w opisach siedzib i mieszkańców np. znakomitym kilkunastotomowym dziełem Romana Aftanazego. Ale czy na pewno? Jakie jeszcze książki, źródła pomogły im w opisaniu historii dawnych polskich dworów na Kresach? 
Bibliografia wiele by wyjaśniła, a może nakierowała na inne, wartościowe lektury w tym temacie. Może w kolejnym wydaniu warto o tym pomyśleć?

Tekst oryginalny na blogu: O biografiach i innych drobiazgach





wtorek, 15 grudnia 2015

Maria Rodziewiczówna, "Niedobitowski z granicznego bastionu"



Zbiór opowiadań a może raczej reportaży „Niedobitowski z granicznego bastionu” Marii Rodziewiczówny zawiera w sobie teksty pełne cierpkiej goryczy i ostrej ironii, jakiej nie powstydziłby się Józef Mackiewicz czy Sergiusz Piasecki.

Książka ta należy do późnych utworów autorki „Dewajtisa”. Wydana w 1926 roku opisuje sytuację w jakiej znaleźli się Polacy na Kresach (dokładnie na Polesiu) po odzyskaniu przez Polskę upragnionej i tyle lat oczekiwanej wolności. Mamy tu ten sam klimat rozczarowania wolnością i obowiązującym w II Rzeczpospolitej nieprzyjaznym ludziom prawem, jaki znajdziemy w „Żywocie człowieka rozbrojonego” Piaseckiego czy „Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego.

Niedobitowski to nazwisko znaczące i symboliczne. Nosi je kilku bohaterów opowiadań Rodziewiczówny, a opowiadania te są po prostu z życia wzięte. Oto jeden z Niedobitowskich wraca do domu z kilkuletniej tułaczki po Rosji w mrocznych czasach rewolucji październikowej. Dobra wiadomość jest taka, że jego dom ocalał, nie został spalony ani przez wycofującą się armię carską, ani przez okupujących Polesie Niemców, ani przez bolszewików. Ale spalono inne budynki gospodarcze, zabrano zwierzęta hodowlane i cały dobytek. Dwie ocalałe krowiny i konia trzyma się nocami w salonie z zabarykadowanymi drzwiami i oknami, żeby nikt ich nie ukradł. Krowy-żywicielki nie tylko dają mleko, ale przyuczono je do chodzenia w pole i ciągnięcia pługa, bo sam koń nie daje rady.

Nocami pod dom podchodzą bolszewicy z drugiej strony pobliskiej granicy. Bronić się nie ma czym, bo Polak na Kresach nie ma prawa posiadać strzelby czy karabinu. Jak ma, to musi o tym zameldować do starostwa. Starostwo pozwoli mu na ich posiadanie, jeśli okaże kwit potwierdzający kupno. Jeśli nie takiego kwitu, broń zostaje zarekwirowana. A kto z Polaków na Kresach przechowuje paragon zakupu broni, skoro często pochodzi ona z XIX wieku i należała jeszcze do dziadów? Ale to jeszcze nie koniec, nawet jeśli się tą broń i paragon jej zakupu posiada, to jeszcze trzeba wykupić bardzo drogą kartę łowiecką, a na to Polaków nie stać, bo nie mają pieniędzy. A jeśli użyją nielegalnej broni w nocy przeciwko bandytom, to podbuntowani przez nową władzę rusińscy chłopi z sąsiedztwa z pewnością doniosą o tym na policję.

Niedobitowskiego dręczą liczne podatki nakładane przez nowe polskie władze: podatek majątkowy, dochodowy, gruntowy, komunalny, progresyjny, zasadniczy, samoistny, mieszkaniowy, obrotowy, drogowy. Od podatków nie ma zwolnienia, trzeba je płacić, a jak się nie ma pieniędzy, to komornik zabierze Niedobitowskiemu ostatnią krowinę ocalałą z bolszewickiego pogromu. A Niedobitowski po wojnie nie ma pieniędzy, żyje w nędzy, głodzie i chłodzie.

Niedobitowski wracający z wojny musi mieć wszystkie potrzebne dokumenty i papiery, by odzyskać swój rodowy majątek. Nie jest ważne, że jego przodkowie siedzieli tam od lat, trzeba mieć na to dowody na papierze. Inaczej majątek Polaka zostaje rozparcelowany i oddany Rusinom lub polskim osadnikom wojskowym. Ten bolesny temat porusza m. in. opowiadanie „Czterech małych Mystkowskich” przedstawiające bolesną historię osieroconych dzieci polskiego dziedzica, które po paru latach wędrówki wróciły do rodzinnego domu. Niestety, ich siedziba została już zajęta przez osadnika wojskowego, nawet nie wpuszczono ich do domu. W urzędzie nic nie udało się załatwić, bo dzieci nie posiadały aktów zgonu rodziców zmarłych w bolszewickiej Rosji na tyfus.

Nowe polskie władze na Kresach to obcy ludzie, z innej części Polski, nie znający kresowych zwyczajów i tradycji. Mają wytyczne z centrali, by dopieszczać mniejszości narodowe i chłopów kosztem dziedziców. Wychodzi na to, że Rusini (mniejszość narodowa i chłopi w jednym) mają na Polesiu większe prawa niż rdzenni Polacy. I tak dalej, i tak dalej.

Generalnie, wniosek z lektury tych historii jest jeden: nie o taką Polskę chodziło Polakom na Kresach. Nie na taką Polskę czekali. Nie o taką Polskę walczyli w powstaniach. Marzyła im się Polska będąca rajem dla kresowych patriotów, a przyszła Polska urzędnicza, Polska produkująca bezsensowne antypolskie ustawy, Polska zdzierająca z Polaków podatki, Polska nie dająca perspektyw rozwoju ani im, ani ich dzieciom, których nie można posłać do miasta na naukę, bo po prostu nie starcza na to pieniędzy. Ta Polska lepiej traktuje byłych chłopów pańszczyźnianych niż dawnych panów tej ziemi. Ta Polska powoduje, że Żyd i Rusin bogacą się kosztem Polaka…

Smutne i gorzkie są wnioski z lektury tej książki Rodziewiczówny. Wychodzi na to, że w sensie gospodarczym lepiej się żyło Polakom na Kresach w czasach panowania caratu. Polacy byli gnębieni w okresie tuż po powstaniu styczniowym, ale później ten ucisk został poluzowany i w czasie tuż przed I wojną światową jakoś dało się żyć. Powstaje więc pytanie: po co to wszystko było? Po co powstania? Po co przekazywany z pokolenia na pokolenie patriotyzm? Czy Niedobitowski przetrwa w swoim polskim bastionie na granicy?

Dzisiaj już wiemy, że nie przetrwał. I w dużym stopniu do jego przegranej przyczyniła się bezmyślna polityka polskiej administracji na Kresach w okresie międzywojennym.


Alicja Łukawska


Rodziewiczówna Maria, „Niedobitowski z granicznego bastionu”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Białystok 1991

Tekst oryginalny ukazał się na blogu archiwummeryorzeszko.blogspot.com/

niedziela, 13 grudnia 2015

Lwów w pigułce, cz. 2

 

Zanim wyruszamy dalej, zwracamy uwagę na dwie okazałe budowle stojące po dwóch przeciwległych stronach placu (Mickiewicza). Jedna z nich to Kamienica Sprechera, a druga – hotel George. Panorama tego miejsca jest chyba najczęściej umieszczanym zdjęciem na okładkach przewodników po Lwowie.

Podążamy ulicą Wałową w kierunku Placu Halickiego, na którym umieszczono pomnik księcia halickiego Daniela, legendarnego założyciela miasta. Mimo że monument liczy sobie niewiele lat i pochodzi z XXI w., kształtem przypomina swoich socrealistycznych poprzedników. Jak widać ciężko na wschodzie odchodzi się od schematów.

Skręcamy powtórnie na północ i kierujemy się w stronę Rynku. Trochę zgłodniałem, więc postanawiamy odwiedzić którąś z pobliskich knajp przy ulicy Halickiej. Napełniony do granic możliwości, z zadowolonym brzuchem opuszczam z Majką bistro i razem lądujemy ponownie przy Kaplicy Boimów i Katedrze Łacińskiej. Nabożeństwo w dalszym ciągu trwa. Powracamy zatem na Rynek i obchodzimy go dokoła.

Kamienice przy lwowskim rynku to temat na osobny artykuł. Są po prostu przepiękne! Zanim postaram się je ogólnie opisać, wspomnę jeszcze o kilku rzeczach.

Spacerując po Lwowie, zauważamy wiele ukraińskich flag zdobiących balkony i okna kamienic oraz domów. Łezka się w oku kręci, gdy wspomnimy czasy, w których żółto-niebieskie barwy były zastąpione biało-czerwonymi. Gdy patrzymy na kamienice zbudowane w okresie, kiedy Rzeczpospolita przeżywała swój rozkwit. Zaraz potem przypominam sobie o „Kryjówce” znajdującej się na Rynku Głównym, czyli knajpie gloryfikującej UPA, a do której niestety zaglądają także Polacy, co widać po komentarzach na jej temat. Moja noga nigdy tam nie postanie! Jest mi smutno także z innego powodu. Magazyn National Geographic Traveler kiedyś umieścił „Kryjówkę” w zestawieniu miejsc, które „musicie odwiedzić”. Mimo sympatii do tego czasopisma, zupełnie się z nim w tej kwestii nie zgadzam. Mało tego, że nie musicie odwiedzić „Kryjówki”, to po prostu, łagodnie mówiąc, nie wypada tego robić.

Obchodzimy rynek dokoła, podziwiając cztery rzeźby rozmieszczone na jego rogach. To figury Neptuna, Diany, Adonisa oraz Amfitryty. Najbardziej podoba mi się Diana, umieszczona na postumencie wraz z dwoma psami myśliwskimi (była w końcu boginią łowów). Na kamienicach zauważamy piękne detale. Zwracają uwagę szczególnie te z lwami – symbolami miasta.

Pomnik Diany na Lwowskim rynku
Pomnik Diany na Lwowskim rynku
 

Lwy można podziwiać także przed budynkiem ratusza, do którego wchodzimy. Prezentują się w tym miejscu nadzwyczaj okazale. Lwowski magistrat zbudowano w latach 1827-35 na miejscu starszego budynku. Zamierzamy podziwiać widoki na miasto z górującej nad rynkiem, wysokiej na 65 m wieży (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Aby na nią wejść, należy otworzyć drzwi do budynku ratusza od południowej strony, a następnie wyjść po schodach do góry. Strzałki wskażą Wam drogę – nie musicie się obawiać tego, że się zgubicie :). Po dojściu do kasy biletowej (wstęp na wieżę kosztuje zaledwie 10 hrywien), nie pozostaje nam nic innego, jak tylko pokonać sporą ilość schodów (można się zmęczyć, a momentami jest wąsko), aby po kilku minutach znaleźć się na samej górze.

Dzisiaj niedziela. We Lwowie tłumy, zatem i kolejka chętnych do zobaczenia panoramy miasta z wieży jest dosyć spora. Dużym minusem jest pogoda. Nisko zalegające chmury uniemożliwiają dalekie obserwacje i ograniczają je tylko do najbliższych okolic. Cóż, zdarza się… . Stare Miasto widać jednak jak na dłoni. Szczególnie pięknie prezentuje się Katedra Łacińska, a także znajdujący się za nią w tle Plac Mickiewicza z pomnikiem naszego narodowego wieszcza. Gdy nie zalega mgła, efektownie prezentuje się także lwowskie Wzgórze Zamkowe z Kopcem Unii Lubelskiej. Oczywiście patrząc w dół, nie da się też nie zauważyć, że wiele spośród kamienic w obrębie Starego Miasta należałoby wyremontować, ale to już temat – rzeka. Podsumowując, wg mnie, wizyta na lwowskiej wieży ratuszowej to obowiązkowy punkt zwiedzania podczas odwiedzin miasta. Polecam!

Widok z Wieży Ratuszowej we Lwowie na Katedrę Łacińską
Widok z Wieży Ratuszowej we Lwowie na Katedrę Łacińską
 

Czas zejść na dół. Opuszczamy na chwilę Rynek Główny, aby skierować się w stronę Katedry Ormiańskiej. Dostrzeżecie ją na pewno – drogę wskaże Wam charakterystyczna dzwonnica z małymi wieżyczkami na rogach (z 1571 r.).

Oprócz Polaków, Żydów i Ukraińców, Ormianie należeli do głównych narodowości reprezentujących wieloetniczność Lwowa. Byli obecni w mieście jeszcze przed jego lokacją. Za czasów Kazimierza Wielkiego wydzielono im nawet specjalną dzielnicę mieszkaniową.

Budowę pierwszej, murowanej świątyni ukończono w 1363 r., a największe zmiany w jej wyglądzie zostały poczynione w 1630 r. Katedrę zamknięto w 1946 r. i aż do lat 90 XX w. służyła jako magazyn Lwowskiej Galerii Obrazów. Obecnie świątynia służy Kościołowi Apostolskiemu (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Wchodzimy przez bramę na wewnętrzny dziedziniec. Trzeba przyznać – bardzo klimatyczny – choć stan zachowania zespołu budynków ormiańskich, łagodnie mówiąc, nie jest zadowalający. Gdyby to wszystko odnowić, to śmiem twierdzić, że byłoby to jedno z bardziej klimatycznych miejsc na lwowskim Starym Mieście.

Wchodzimy do katedry. Klimat, jaki panuje w środku, doskonale oddaje atmosferę minionych wieków. Warto wrócić szczególną uwagę na wielkowymiarowe malowidła o żywej, bogatej kolorystyce, pochodzące z okresu międzywojennego. W najstarszej części świątyni zachowały się fragmenty fresków z XV – XVI w. Piękne były także witraże, które – podobnie jak malowidła – zostały wykonane przez Jana Henryka Rosena, a które nieszczęśliwie uległy zniszczeniu podczas II wojny światowej. Z ciekawostek dotyczących katedry warto wspomnieć o ołtarzu głównym, tronie biskupim i ambonie. Pochodzą one z warszawskiego soboru prawosławnego pw. św. Aleksandra Newskiego rozebranego w latach 1924-26, które do Lwowa przybyły w formie daru. Do zespołu budowli ormiańskich przy katedrze zaliczają się również: klasztor benedyktynek, budynek kapituły oraz pałac arcybiskupów (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Polecam Wam tutaj zajrzeć – naprawdę warto!

Wychodzimy na ulicę Łesi Ukrainki, aby niebawem skręcić na południe – w stronę rynku. Tuż przy nim zauważamy słabo widoczny szyld nad wejściem do kamienicy, na którym widnieje napis „Jan Muszyński…”. Kolejne ślady polskości Lwowa. Serce się raduje! :) Ponownie lądujemy na głównym placu miasta.

Rynek Główny we Lwowie, wraz ze średniowiecznym układem architektonicznym miasta, stanowi jedyny tego rodzaju zespół zabytkowy na Ukrainie. To prostokątny plac o wymiarach: 142 m na 129 m. Na przestrzeni dziejów był świadkiem wielu historycznych wydarzeń, m.in. hołdów lennych władców Mołdawii, publicznych ścięć, a także licznych demonstracji patriotycznych (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Nie odkryję Ameryki, jeśli stwierdzę, że najciekawszą pierzeją rynku (z najpiękniejszymi kamienicami, których przy całym placu wznosi się aż 44), jest część wschodnia. W tym przypadku zgadzam się z przewodnikiem w 100%. Wymienię tylko niektóre spośród nich, gdyż nie sposób opisać całego piękna, które się tu znajduje.

Idąc od północy kolejno mijamy: Pałac Bandinellich (obecnie mieści się w nim Muzeum Historyczne), Kamienicę Wilczkowską i chyba najpiękniejszą budowlę przy rynku – Kamienicę Czarną – widoczną na zdjęciu poniżej.

Czarna Kamienica na lwowskim rynku
Czarna Kamienica na lwowskim rynku
 

Została wzniesiona w latach 1588-96. Ze względu na swoją wyjątkowość, jako jedyną opiszę ją bardziej szczegółowo.

Fasadę pokrywa diamentowa rustyka wykonana z piaskowca, który albo poczerniał ze starości, albo (wg innego źródła) został pomalowany na czarno. Właśnie dzięki temu zawdzięcza ona swoją nazwę. Parter zdobią białe, kontrastujące z czernią kamienicy płaskorzeźby: nad portalami wyobrażenia Matki Bożej, św. Marcina na koniu i św. Stanisława Kostki; po bokach mniejsze: najprawdopodobniej wizerunki św. Jana z Dukli i św. Tomasza. W XVI w. we wnętrzach budynku mieściła się apteka, w XVII w. mieszkał w niej lekarz króla Jana III Sobieskiego – Marcin Janczewski, a od 1929 r. mieści się tu jedna z filii Lwowskiego Muzeum Historycznego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Na wschodniej pierzei rynku, oprócz wspomnianych wyżej kamienic, warto wymienić jeszcze dwie. Są to: Kamienica Królewska (miejska rezydencja króla Jana III Sobieskiego) oraz Pałac Lubomirskich – powstały z połączenia kilku budynków – będący obecnie siedzibą oddziału Muzeum Etnograficznego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Obchodzimy rynek jeszcze raz dokoła, tym razem z nastawieniem na podziwianie kamienic. Cóż, z pewnością na pierzejach: północnej, zachodniej i południowej nie ma tak pięknych i bogato zdobionych budowli, jak we wschodniej części placu, ale spośród nich na uwagę zasługują z pewnością: Kamienica Wenecka (na południowej pierzei), której portal zdobi rzeźba lwa – herbu Wenecji – z 1600 r.; Kamienica Szolc-Wolfowiczów, w której mieszkał poeta renesansu Szymon Szymonowic oraz Doktorowska (obydwie w zachodniej części placu) (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Na rynku zauważamy nowożeńców uczestniczących w sesji zdjęciowej. Podziwiamy szczególnie pannę młodą, której z pewnością musi być baaaardzo zimno w taką pogodę. Co prawda nie pada deszcz, ale przypominają mi się sceny z czasów ostatniej wizyty we Lwowie. Przez miasto przechodziła wtedy burza z ulewą. Pamiętam widok kobiet przechadzających się przez wybrukowany i śliski Rynek Główny na butach na obcasach – był bezcenny.

Ulicą Ruską podążamy na wschód w kierunku zespołu Cerkwi Wołoskiej – najcenniejszej lwowskiej świątyni prawosławnej pamiętającej czasy renesansu. Zespół budowli składa się z trzech części: cerkwi, Wieży Korniakta oraz Kaplicy Trzech Świętych. Wchodzimy na dziedziniec wewnętrzny, a następnie do środka. We wnętrzu szczególną przykuwają uwagę ikony z XVII w. Spędzamy tu kilka minut, po czym opuszczamy cerkiew. Nad świątynią góruje wspomniana wcześniej Wieża Korniakta (o wysokości 65 m) pełniąca funkcję dzwonnicy i będąca jednym z najbardziej charakterystycznych elementów panoramy Lwowa (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Powracając na przycerkiewny plac, jeszcze na terenie zespołu Cerkwi Wołoskiej zauważamy kolejny przykry obrazek: stoiska, na których sprzedawane są m.in. podobizny ze Stepanem Banderą i inne pamiątki po UPA, także banderowskie flagi. Spacerując po Lwowie, niestety nie unikniemy takich widoków. Trzeba się po prostu na nie uodpornić.

Wychodząc przed świątynię, zauważamy duże skupisko ludzi. Znajdujemy się przy odsłoniętym w 1977 r. pomniku Iwana Fedorowa. Jeżeli napiszę, że był on pierwszym drukarzem ksiąg cyrylicznych we Lwowie, stanie się jasne, dlaczego swoje książki rozkładają w jego pobliżu bukiniści (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Można tu kupić za symboliczną kwotę książki w języku ukraińskim, rosyjskim, polskim czy niemieckim. Naprawdę jest w czym wybierać. Krążymy wśród handlarzy dobrych parę minut i kierujemy swe kroki w stronę pobliskiego tramwaju – sklepu z pamiątkami.

 
 
Pomnik Fedorowa i targ z książkami, Lwów
Pomnik Fedorowa i targ z książkami, Lwów
 
 
Po pobieżnym obejrzeniu suwenirów, postanawiamy wrócić tu jeszcze raz jutrzejszego dnia. Do zachodu słońca coraz bliżej, a chcemy jeszcze pospacerować po mieście, korzystając z naturalnego światła.

Docieramy na Plac Muzealny (dawny Plac Dominikański). Znajduje się tutaj interesujący pomnik przedstawiający siedzącego na ławce Epifaniusza Drowniaka, bardziej znanego jako Nikifora Krynickiego – łemkowskiego malarza prymitywisty, ustawiony w tym miejscu w 2005 r. Co prawda bardziej pasuje do Lwowa niż oglądany wcześniej dobry Wojak Szwejk, ale mimo wszystko jest więcej znanych postaci, które są bardziej kojarzone z miastem niż on.

Zbliżamy się do pobliskiego kościoła Dominikanów. Świątynia jest uznawana za jedno z najwybitniejszych dzieł lwowskiej architektury barokowej. Wg tradycji, dominikanie przybyli do miasta już w XIII w., a obecny kościół wzniesiono w latach 1744-69. Po II wojnie światowej został zamknięty, a od 1972 r. budynki podominikańskie służyły jako muzeum historii religii. Częścią jego ekspozycji było zwisające z kopuł świątyni wahadło Foucaulta (którego ruch dowodzi, że Ziemia obraca się wokół własnej osi) – jako „argument” antyreligijny. Od lat 90 XX w. kościół służy grekokatolikom, a wspomniane muzeum wciąż mieści się w budynku klasztornym (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Z zewnątrz świątynia prezentuje się imponująco. Największe wrażenie wywiera na nas wielka kopuła wraz z fasadą. Wchodzimy do środka!

Wnętrze także urzeka swoim pięknem. Na co warto zwrócić szczególną uwagę? O gustach się nie dyskutuje, ale wg mojej klasyfikacji jest kilka rzeczy, które wyjątkowo mi się podobają. Należy do nich z pewnością XV w. krucyfiks z czarnego drewna, znajdujący się w zwieńczeniu ołtarza pod baldachimem. Kunsztem wykonania zachwycają marmurowe nagrobki, a w szczególności jeden z nich – znajdujący się pod chórem, tuż przy wejściu – pomnik malarza Artura Grottgera (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Przed wybuchem II wojny światowej kościół dominikanów był znanym sanktuarium maryjnym. Znajdował się tutaj cudowny obraz Matki Bożej Zwycięskiej, wg legendy namalowany przez samego św. Łukasza Ewangelistę. W rzeczywistości powstał on na przełomie XIV i XV w. Obecnie płótno mieści się w gdańskim kościele św. Mikołaja. W ołtarzu głównym lwowskiej świątyni od 1994 r. znajduje się jego kopia. Kolejnym obrazem pochodzącym z tego kościoła, który obecnie znajduje się w Polsce, jest płótno przedstawiające wizerunek Madonny z Dzieciątkiem (Matkę Boską Jackową). Możemy je oglądać w krakowskim klasztorze dominikanów (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Kościół wywiera na nas bardzo pozytywne wrażenie. Zachęcam Was do jego odwiedzin, bo to jedna z piękniejszych lwowskich świątyń!

 
 
Moskwicz, Lwów
Moskwicz, Lwów

 
Przed klasztorem zauważamy stare, wysłużone auto. To piękny, poczciwy moskwicz – kolejny z zabytkowych pojazdów, jakie wciąż możemy podziwiać we Lwowie. Niestety nie mogę napisać, że „jest na chodzie”. Wygląda raczej na niechcianego, porzuconego staruszka. Smutny widok. Aż łezka się w oku kręci… .

Po raz ostatni dzisiejszego dnia wracamy na Rynek Główny, a właściwie na Plac Katedralny, aby w końcu zwiedzić wnętrza tej pięknej, „polskiej” świątyni.

Zanim wejdziemy do środka, oglądamy ją z zewnątrz. Zadzierając głowy do góry, podziwiamy wieżę (o wysokości 65 m, jak większość na lwowskim Starym Mieście) zwieńczoną barokowym hełmem z 1766 r. Obchodzimy świątynię dookoła, zwracając uwagę na elewację kaplicy Kampianów, a także na rzucający się w oczy nagrobek – kompozycję rzeźbiarską „Grób Pański” z XVIII w. Ciekawostką, jaką możemy wypatrzyć na zewnątrz świątyni, jest zawieszona na łańcuchu kula turecka z czasów oblężenia katedry w 1672 r. (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Nabożeństwo zakończone. W środku trwa patriotyczny koncert. W takich chwilach można się naprawdę wzruszyć. Rozpoczynamy spacer po tej najpiękniejszej, najstarszej i największej na lwowskim Starym Mieście katedrze.

Budowę świątyni, trwającą ponad 100 lat, ukończono w 1493 r. W 1656 r. król Jan Kazimierz przed obrazem Matki Bożej Łaskawej złożył tu swoje słynne śluby, oddając kraj w jej opiekę i ogłaszając ją Królową Korony Polskiej. Od tego czasu obraz zasłynął wieloma łaskami. Został koronowany 12 maja 1776 r., już pod zaborem austriackim. Obecnie znajduje się w skarbcu wawelskiej katedry (we Lwowie znajduje się jedynie jego kopia). Lwowskie śluby miały miejsce w dramatycznych okolicznościach, gdy prawie cały kraj był zajęty przez Szwedów, a miasto było jedynym większym ośrodkiem wolnym od wroga. Po II wojnie światowej świątynia cudem uniknęła zamknięcia i służyła jako kościół przez cały okres powojenny (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Wnętrze katedry jest po prostu IMPONUJĄCE. Chciałbym wymienić wszystkie elementy wyposażenia świątyni, ale zajęłoby mi to wiele, wiele stron, więc uważam, że mija się to z celem. Zainteresowanych szczegółowymi informacjami o historii katedry, kaplicach, nabożeństwach i godzinach zwiedzania, odsyłam na jej
stronę internetową. Czy warto ją odwiedzić? To pytanie retoryczne. Nie tylko warto, ale i należy!

Przy Katedrze Łacińskiej znajduje się kolejny, piękny zabytek. To Kaplica Boimów, udostępniona do zwiedzania jedynie w sezonie letnim. Zwana jest także Kaplicą Ogrojcową. Zachowała się jako jedyna spośród kilku wolnostojących kaplic otaczających nieistniejący już przykatedralny cmentarz. Jej fundatorem był wywodzący się z Węgier Jerzy Boim, sekretarz króla Stefana Batorego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Zewnętrzna fasada kaplicy pokryta jest niezwykłą dekoracją rzeźbiarską. Patrząc na nią, nie sposób nie zachwycić się kunsztem jej autorów. Mówiąc kolokwialnie, mam ochotę powiedzieć: „Dobra robota, Panowie” :D.

Szkoda, że nie możemy wejść do środka. Wnętrze nie odbiega bowiem bogactwem wystroju od zewnętrznej fasady. Kopułę wypełnia fantastyczna dekoracja kasetonowa. Umieszczono tu 36 kasetonów z popiersiami proroków Starego Testamentu, Ojców Kościoła, Chrystusa oraz innymi rzeźbami. Misterna jest również dekoracja ołtarza sięgającego kopuły. Nad drzwiami wejściowymi znajdują się portrety olejne Boimów, a południową ścianę kaplicy zajmuje ich epitafium (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Napełnieni kulturą stwierdzamy, że czas coś zjeść. Kierujemy się w stronę ulicy Strzelców Siczowych, aby odwiedzić jedną z restauracji ukraińskiej sieci Puzata Chata. Możemy w niej zjeść i tanio, i smacznie. Restauracja jest samoobsługowa. Poruszając się w kolejce, nakładamy sobie kolejne dania i potrawy, w razie potrzeby korzystając z pomocy obsługi. Gdy na talerzach mamy już wszystko, czego tylko nasza dusza zapragnie, udajemy się do kasy i płacimy. Szybko i prosto. Polecamy!

Z napełnionymi żołądkami wychodzimy na zewnątrz. Ostatnim zabytkiem, jaki mamy w planach zobaczyć dzisiejszego dnia, jest przepiękny Pałac Potockich, znajdujący się przy ulicy Mikołaja Kopernika.

 
 
Pałac Potockich, Lwów
Pałac Potockich, Lwów

Budowla, którą macie okazję podziwiać na zdjęciu obok, jest jedną z najpiękniejszych lwowskich rezydencji miejskich. Pałac został wzniesiony w latach 1889-90. Po II wojnie światowej mieścił Pałac Ślubów, a od niedawna służy jako budynek Lwowskiej Galerii Sztuki, gdzie umieszczono cenną kolekcję malarstwa europejskiego (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).

Obchodzimy pałac dookoła. Robi się coraz ciemniej. Maja ma jeszcze ochotę zobaczyć dwa lwowskie budynki, położone na południe od Starego Miasta. Wyruszamy zatem żwawym krokiem, idąc początkowo Aleją Szewczenki, a następnie ulicą Hruszewskiego (przy której mieszkałem podczas ostatniej wizyty we Lwowie).

Pierwszy budynek, który interesuje Majkę, odnajdujemy na ulicy Rustaweli, kolejny na ulicy Snopkowskiej. Po drodze polecam Wam zajrzeć na Bazar Stryjski, znajdujący się na prostokątnym placu pomiędzy ulicami: Wołoską, Stryjską i Iwana Franka. Możemy tu kupić kwiaty, owoce, warzywa i inne pyszności o jakości nieporównywalnie lepszej niż te z supermarketów :).

Zmęczeni wracamy na przystanek tramwajowy, skąd tramwajem nr 1 wracamy pod kościół św. Elżbiety. Stamtąd już tylko kilka kroków do naszego hostelu. Jutro czeka nas luźniejszy dzień. Czas zjeść kolację i odpocząć.

 


Galeria zdjęć z różnych wypadów do Lwowa do obejrzenia
tutaj.

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny

 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...