sobota, 31 marca 2018

Wesołego Alleluja!



Źródło: Biblioteka Narodowa

Wszystkim naszym sympatykom życzymy
zdrowych, spokojnych,
pełnych rodzinnego ciepła i radości
Świąt Wielkiej Nocy!

Zespół Redakcyjny 
bloga Kresy zaklęte w książkach -
- Beata, Kaye i Magdalena

sobota, 24 marca 2018

Eliza Orzeszkowa, „Nad Niemnem”




Kontynuuję swoją podróż przez polską klasykę! Już po raz nie wiem który przeczytałam „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Niedawno czytałam „Lalkę” Prusa i tak się zastanawiam, co lepsze. „Nad Niemnem” czy „Lalka”?
Powiem tak: w sensie klimatu, przestrzeni i powietrza to ja zdecydowanie wolę „Nad Niemnem”. Czytając „Lalkę” dusiłam się w psychicznie, bo tam albo zamknięte pomieszczenia, albo miasto, mało szerokich planów, mało przestrzeni. Jest taka teoria polonistyczna, że Prus dlatego tak pisał, bo cierpiał na agorafobię i był krótkowidzem. No, może, może… 
Co innego u Orzeszkowej! Szerokie plany, przestrzeń, kolory, lato, wieś – wszystko co lubię! A jak Orzeszkowa zatrzyma się nad jakimś szczegółem, to jest to zwykle opis jakiejś rośliny, dokładny niczym z zielnika. No i ta fabuła, wielowątkowa, ale przy tym jakaż logiczna, z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. Nie ma tu mowy o niedomówieniach i niejasnościach, jak w przypadku losów Wokulskiego. 
Tak, zdecydowanie wolę „Nad Niemnem” od „Lalki”!
Zakochałam się w tej powieści Orzeszkowej jeszcze w podstawówce. To była pierwsza połowa lat 1970. Wygrałam wtedy tę książkę w konkursie radiowym. Polegał on na tym, że czytano fragment jakiegoś utworu i czytelnicy mieli odgadnąć co to było. A ja byłam dzieckiem wychowanym na radiu, mój ojciec był przeciwnikiem telewizora, więc u nas w domu nie było tego nowoczesnego wynalazku. Ale radio było. A ja chorowałam, leżałam w łóżku, czytałam książki i słuchałam radia. W tym konkursie czytano fragment książki „Maria i Magdalena” Magdaleny Samozwaniec. A ja ją znałam! No więc, poszłam na pocztę i wysłałam odpowiedź do radia na podany adres. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się żadnego efektu. A tu masz! Na mój adres przyszła mała paczuszka, a w niej nagroda! 
To były trzy tomiki powieści „Nad Niemnem” wydane chyba w PIW w serii „z delfinem”. Pisane druczkiem maczkiem, ale ja miałam wtedy 13 czy 14 lat i dobre oczy. Od razu rzuciłam się na tą książkę. Spodobała mi się od pierwszych stron. Ta wieś gdzieś tam nad rzeką (szczerze mówiąc, nie wiedziałam dobrze, gdzie jest ten Niemen, chociaż byłam dobra z geografii, ale w PRL nie uczono nas o kresach wschodnich, Niemen kojarzył mi się raczej z Czesławem Niemenem, piosenkarzem bardzo modnym wówczas), ci ludzie, ten cudowny pejzaż, no i te rośliny! Co za wspaniałe opisy roślin! Nigdy wcześniej nie czytałam takich opisów. Jako dziecko żyjące w dwóch przestrzeniach: wakacje na wsi i reszta roku w mieście, tęskniłam za latem i wsią. Zdaje się, że podczas pierwszej lektury tej powieści najbardziej rozkoszowałam się tym, jak ta Orzeszkowa pisze o kwiatach, ziołach i pracy na roli, którą w czasie wakacji podglądałam dokładnie w tej samej formie. Moi krewni mający gospodarstwa rolne na Żuławach też mieli ogrody przy domach, też orali, też organizowali żniwa, chociaż już nie żęli sierpami, ale używali snopowiązałek (a już wchodziły w modę wielkie kombajny). Znałam z autopsji wiejską atmosferę, wiejskie zapachy, kolory i dźwięki. No i ta powieść „przeniosła moją duszę” (lecąc Mickiewiczem) z miejskiego bruku w Bydgoszczy na wiejskie pola i zielone łąki. 
Przy następnym czytaniu zauważyłam, że tam przecież jakiś romans jest ważny. Jest przecież panna Justyna i aż trzech starających się o nią. Panna Justyna była wcześniej romantyczna, a teraz jest rozważna. Jan Bohatyrowicz też ma jakąś inną pannę, która na niego poluje. To też ciekawe! 
Przy kolejnych lekturach zawsze zauważałam coś nowego i nowego, coś odpowiadającego moim aktualnym zainteresowaniom, czy mojemu rozwojowi. Jako feministka (miałam taki etap na swojej drodze życiowej, a co!) zauważyłam, że pani Emilia krótko traktuje męża i zmusza go do wypłacania procentów od jej sumy posagowej. Jako osoba z poczuciem humoru zawsze miałam słabość do pani Emilii, która rozśmieszała mnie swoim leżeniem na szezlongu, chimerami, globusem i westchnieniami w stylu: „Jak myślisz, Tereniu, czy wśród Eskimosów jest prawdziwa, gorąca miłość?”.  
Przyznam się, że późno, bardzo późno, i dopiero pod okiem nauczycielki polskiego z ogólniaka zwróciłam uwagę na „społeczne” i patriotyczne aspekty tej powieści. W szkole nam mówiono, że one są takie ważne, ale ja nadal uważam, że nie są najważniejsze w odbiorze tego tekstu. To nie jest tylko utwór o powstaniu styczniowym jak się mówi uczniom w szkole.  Jest to po prostu piękna baśń kresowa, do której co jakiś czas chętnie wracam. Zaczynam czytać i jakby okno mi się otwierało do innego, barwnego, nierealnego świata, który został przedstawiony tak plastycznie, że jak tu w niego nie wierzyć? Początek lata, Marta z Justyną wracają z kościoła, słońce świeci, kwiaty pachną, Jan Bohatyrowicz wiezie wóz pełen roześmianych dziewcząt, państwo jedzą obiad we dworze, Niemen płynie, a szlachta zagrodowa żyje sobie pełnią życia w swoim zaścianku… 
Co za cudo!   
O tym, że rzeka Niemen leży na kresach wschodnich dowiedziałam się wcześniej, ale właściwie dopiero po 1989 roku, kiedy tematyka kresowa stała się modna, uświadomiłam sobie, że przecież „Nad Niemnem” to epos kresowy. To nie był aspekt, na który zwracano uwagę w szkole w czasach PRL-u. A to przecież nie jest taka wieś, jaką znałam z terenów obecnej Polski. Tamtej wsi nad Niemnem już nie ma. Nie ma już też tych dworów i zaścianków. Być może tamten pejzaż pozostał, pozostały może też kolory i dźwięki tamtej wsi. Ale nie ma już tamtych ludzi. Nie ma już tam Polaków, bo ich przeniosła gdzie indziej żelazna i nieubłagana ręka Stalina. Coś tam wprawdzie niby jest na tych Kresach, jacyś tam Polacy zostali, na YT można znaleźć filmiki o tym, że gdzies tam jeszcze pamiętają o Janie i Cecylii, że są podobno jeszcze jacyś tam Bohatyrewicze i tak dalej. Ale to już nie to samo, co kiedyś.
Chwała i wielkie dzięki Elizie Orzeszkowej, że opisała to wszystko! Cóż za wspaniały zbieg okoliczności, że kiedyś pojechała na wakacje w tamte okolice, poznała tamtą szlachtę zaściankową i utrwaliła dla nas jej życie. Bo dwór szlachecki to znamy z innych tekstów. Ale ten zaścianek! W naszej literaturze są opisane tylko trzy takie zaścianki: Dobrzyńskich  w „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza, Bohatyrowiczów w „Nad Niemnem” i wieś Smolarnia z „Nadberezyńców” Floriana Czernyszewicza. Powie ktoś, że „zaściankowy” to określenie pejoratywne?  Że to oznacza prowincjonalizm i ciasnotę poglądów? A co tam! Ja kocham wszystko, co prowincjonalne, zaściankowe i może nawet trochę ciasne, ale za to własne, polskie i tradycyjne. Im jestem starsza, tym bardziej robię się konserwatywna i zapatrzona w przeszłość…
Był też film „Nad Niemnem”… Cóż… Tutaj już nie jestem pełna entuzjazmu. Moje pierwsze spotkanie z tym filmem w roku 1987 skończylo się tak, że w połowie seansu wyszłam z kina. Tak mnie ten obraz wtedy zdenerwował. To co zobaczyłam na ekranie było tak niezgodne z moimi wyobrażeniami na temat tej powieści, że na początku bardzo się zraziłam. Później starałam się polubić ten film. Oglądałam parę razy w telewizji i na YT. Eeee, myślę sobie, mieliśmy lepsze ekranizacje klasyki literatury. Jak pomyślę o barwnych „Nocach i dniach”,  „Weselu”, „Chłopach”,  a nawet „Lalce” (mam na myśli serial), to te filmowe „Nad Niemnem” wydaje mi się jakieś takie blade i niedorobione.  Zbyt kameralne to wszystko, zbyt spokojne, do tego - za mało „wygrane”. Najlepsza ze wszystkiego jest  oczywiście pani Emilia w wersji wspaniałej Marty Lipińskiej. Jak ona to zagrała! Klękajcie narody! Ostatecznie znieść mogę Benedykta Kończyńskiego w wydaniu Janusza Zakrzeńskiego. Ale reszta? Jakaś taka nijaka do bólu! Przydałoby się nakręcić nową wersję „Nad Niemnem”, zatrudnić do niej dobrych aktorów i nadać całości koloru i blasku takiego, na jaki zasługuje! 
A, jeszcze jedno! Czytałam egzemplarz wydany przez wydawnictwo Greg, który kupiłam sobie kiedyś w Biedronce, jak sprzedwali lektury szkolne, za bardzo niską cenę. To jest prawda, co piszą na okładce o tym druku. Faktycznie jest przyjazny dla oczu i ułatwia czytanie.


Ale jest pewien problem. Mam poważne podejrzenia, że dwie panie z wydawnictwa Greg, które opracowywały tę lekturę, nie czytały jej w całości i dokładnie. Na zakończenie podają spis ważnych osób i piszą o pani Starzyńskiej, matce Jana Bohatyrowicza, że była wdową. A ona miala już trzeciego męża, który cieszył się w powieści dobrym zdrowiem, był żywy, został nawet swatem na weselu Elżuni Bohatorowiczówny. O Antolce, siostrze Jana, panie napisały, że „pomaga w domu matce”. Hola, hola! Jakiej matce? Matka, to jest pani Starzyńska, przekazała Antolkę pod opiekę brata Jana i szwagra Anzelma, kiedy dziewczynka miała sześć lat! Potem Starzyńska wyszła za mąż i zamieszkała w domu męża, który miał tyle swoich dzieciaków, że nie chciała tam sprowadzać jeszcze swojej nieletniej córki. Antolka mieszka w domu z przyrodnim bratem Janem i jego stryjem Anzelmem. Matka tylko ich czasem odwiedza.
Szanowne Wydawnictwo Greg! 
Robicie dobrą robotę, wydając klasykę polską i światową za niską cenę.
Ale…
Poprawcie się! Róbcie lepsze opracowania, jeśli już je robicie. Niech te osoby, które u Was piszą te opracowania lektur, chociaż z raz przeczytają książkę, o której piszą. Bo tak to się wprowadza w błąd czytelnika, a zwłaszcza ucznia, do którego taka lektura jest przecież adresowana. 
Na koniec - przepiękna pieśń, która jest motywem tej powieści:  
Orzeszkowa Eliza, „Nad Niemnem”, wyd. Greg, Kraków 2014

Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko

poniedziałek, 12 marca 2018

Sergiusz Piasecki, Zapiski oficera Armii Czerwonej



Oto słynna powieść, którą przeczytałam z okazji kolejnej rocznicy napaści Związku Radzieckiego na Polskę. To świetny utwór, w którym nie ma ani jednego zbędnego słowa. Tekst krótki i prosty, ale pozostawiający czytelnika w ogromnym zachwyceniu i oszołomieniu.
Przyznam się, że „Zapiski oficera Armii Czerwonej” Sergiusza Piaseckiego już raz czytałam. Było to chyba ze dwadzieścia parę lat temu, a ja byłam jeszcze młoda i naprawdę niewiele wiedziałam o historii polskich Kresów, okupacji Wilna przez „pierwszych” i „drugich” Sowietów, tudzież Niemców. Pamiętam, że wówczas odebrałam ten tekst jako zabawną groteskę na zachowanie żołnierzy Armii Czerwonej na naszych kresach. Nawet się wówczas śmiałam podczas lektury, bo jest to opowieść utrzymana w tonie, jaki Rosjanie określają „i smieszno, i straszno”.
Jednak w międzyczasie przeczytałam całe tomy wspomnień Polaków, dawnych mieszkańców Kresów i wiem już, że utwór Piaseckiego wcale nie jest taki do śmiechu jak mi się kiedyś zdawało, choć miejscami faktycznie ociera się o groteskę. Wiem też, że takie przeżycia i taka komunistyczna mentalność, jaką przedstawił w „Zapiskach” były często spotykane u przedstawicieli naszych „wyzwolicieli” ze Wschodu. Wiem też, że jest w tej książce czysta prawda i tylko prawda, choć ten akurat pamiętnik oficera Armii Czerwonej jest fikcyjny.
Piaseckiemu udało się przedstawić psychologiczny portret prostego Rosjanina, mieszkańca Związku Radzieckiego, który u siebie znał całkiem inny świat i po wkroczeniu we wrześniu 1939 r. do Wilna czuł się jakby wylądował na innej planecie. Cały czas dziwiła go ta kapitalistyczna, „pańska” Polska, o której uczono go na szkoleniach Komsomołu. Dziwiło go, że wszyscy jedzą codziennie chleb, że można tego chleba kupić w sklepie, ile się chce; że każdy nosi buty, a kobiety to nawet noszą kapelusze i bieliznę, że każdy może sobie kupić zegarek itd. Potem próbował korzystać z tych „kapitalistycznych” dóbr: nakupił sobie parę kilogramów chleba, kupił zegarek na rękę, zamówił sobie buty i zaczął podrywać piękną jak aktorka filmowa dziewczynę z sąsiedztwa.
Największą zaletą tej powieści jest przedstawienie zderzenia dwóch obcych cywilizacji i mentalności. Z jednej strony, „normalni” Polacy, za drugiej – całkowicie zindoktrynowany przez komunistyczny system, nie wiedzący nic o świecie człowiek, który nawet jak chce – nie potrafi czynić dobra. Mam wrażenie, że poprzez Michaiła Zubowa, autora tytułowego pamiętnika, pokazał Piasecki zło w czystej postaci. Takie dziwne, nieświadome zło, ale właśnie dlatego, że nieświadome, to bardziej niebezpieczne.
Książka składa się z szeregu notatek Zubowa, który zaczyna robić swoje zapiski we wrześniu 1939 r. w Wilnie, a kończy je w tym samym miejscu w styczniu 1945 r. Większość wpisów w tym pamiętniku jest dedykowanych Stalinowi lub Hitlerowi (sympatia narratora waha się pomiędzy jednym, a drugim), jest nawet jeden dedykowany Churchillowi, ale to naprawdę wyjątek.
Oto początek powieści:
„22 września 1939 roku. Vilnius. Towarzyszowi I. W. Stalinowi
Noc była czarna jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra. Lecz nie ma na świecie siły, która by powstrzymała żołnierzy niezwyciężonej Armii Czerwonej, idących dumnie i radośnie wyzwalać z burżuazyjnego jarzma swych braci: chłopów i robotników całego świata.”
Ciekawą próbką komunistycznego stylu są listy, które Zubow wysyła do swej ukochanej Duni (taki styl za komuny nazywało się „mowa-trawa”, a on tę mowę-trawę funduje swojej dziewczynie, by dodać sobie powagi):
„23 września 1939 roku. Miasto Vilnius.
Najukochańsza Duniaszka!
Piszę do Ciebie ten list z samego centrum polskiej, burżuazyjnej jaskini. Potężnym ciosem naszej żelaznej, czerwonej pięści zmiażdżyliśmy polskich, faszystowsko-kapitalistcznych generałów i wyzwoliliśmy z ucisku burżuazyjnego jęczący w szponach tyranów polski, robotniczo-włościański naród i wszystkie inne narodowości, nielitościwie gnębione i eksploatowane przez krwiożerczych panów.
Ja poszedłem na czele całej Armii Czerwonej i biłem faszystów i ich pachołków, dopóki nie uciekli w popłochu. Mieszkam ja w pięknym domu, którego właściciel-kapitalista uciekł. Tutejsze burżujki naznosiły mi kwiatów i zasłały cały pokój dywanami. A to wszystko ze strachu. Codziennie pływam w wannie. Wanna to są duże niecki zrobione z żelaza, do których nalewa się wody i cały człowiek, nawet z nogami, może się w nich zmieścić.
Możesz być dumna ze swojego Miszki, który, hardo krocząc pod sztandarem Lenina-Stalina, zmiótł na wieki zwierzęcy opór polskich zaborców i wyzwolił wszystkie, jęczące w kajdanach, narody.
Pisać do mnie możesz na Vilnius, bo pewnie przez jakiś czas tu jeszcze będziemy. Dokładny adres jest na kopercie.
Ściskam mocno twoją dłoń i łączę komsomolskie pozdrowienie.
Lejtnant bohaterskiej Armii Czerwonej,
Michaił Zubow”.
Więcej nie zdradzę, trzeba to po prostu przeczytać!
 




Sergiusz Piasecki (na zdjęciu), autor „Zapisków oficera Armii Czerwonej” i wielu innych utworów, sam był postacią jak z powieści. Sensacyjnej powieści. Nieślubny syn Białorusinki i polskiego szlachcica, w dzieciństwie posługiwał się gwarą z pogranicza. Był wyznania prawosławnego, na katolicyzm przeszedł, kiedy się żenił. Podobno dopiero w wieku 20 lat nauczył się poprawnie mówić po polsku. W czasie II Rzeczpospolitej był trochę szpiegiem, a trochę przemytnikiem przez granicę Polski i Związku Radzieckiego.
Piasecki to człowiek, jakiego często określa się mianem „pistolet”. Odważny. Kochał przygody i kobiety. Zażywał narkotyki i handlował pornograficznymi zdjęciami. W latach 20. pracował dla II Oddziału Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, potem został zwolniony i pozostawiony na lodzie. Ostatecznie, skręcił w stronę bandytyzmu. Za napad z bronią w ręku został aresztowany i skazany na karę śmierci, którą zamieniono mu na 15 lat odsiadki. Siedział m. in. w najcięższym więzieniu II RP – na Świętym Krzyżu. Tam właśnie zaczął pisać. Jego trzecia z kolei książki „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, gdzie przedstawił swoje przygody, stała się hitem czytelniczym. Zaczęto się starać o jego uwolnienie, w końcu pod koniec lat 30. ułaskawił go prezydent Ignacy Mościcki.
W czasie II wojny światowej Piasecki przebywał na Wileńszczyźnie, gdzie współpracował z AK, brał udział w brawurowych akcjach, pracował też jako egzekutor podziemia. Podobno odmówił wykonania wyroku na Józefie Mackiewiczu skazanym przez AK za zdradę.
Po wojnie uciekł z konwojem UNRRA za granicę. Żył w Anglii w bardzo skromnych warunkach. Dużo pisał, ale wszystkie jego teksty były objęte w PRL-u zapisem cenzury, były więc zakazane. Dopiero po 1989 r. zaczęto go oficjalnie drukować.
Znany był ze swej niechęci do Czesława Miłosza. Pisał o nim per „były paputczik Miłosz”.  Powód był nie tylko literacki, ale także życiowy i wiele mówi o nobliście jako o człowieku. Bowiem Miłosz uwiódł przed wojną Jadwigę Waszkiewiczównę, córkę wileńskiego lekarza, dziewczynę z bardzo dobrego domu, studentkę prawa, która zaszła z nim w ciążę. Kiedy się o tym dowiedział, przysłał jej obraźliwy list, że prócz niego zadawała się także z innymi mężczyznami. W końcu, zmusił ją do aborcji i porzucił. Po paru latach Waszkiewiczówna została żoną Piaseckiego i opowiedziała mu, jakim człowiekiem naprawdę był Miłosz. Piasecki opisał go w jednej powieści jako Narcyza.     
Sergiusz Piasecki, „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, Oficyna Wydawnicza „Gryf”, Gdańsk 1990
Źródło ilustracji: Wikipedia, Plik:Piasecki.jpg

Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...