Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wilno. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wilno. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 1 października 2020

Dorota Ponińska, Romantyczni

 



Z powstaniem Wilna związana jest pewna legenda. Otóż którejś nocy wielkiemu księciu litewskiemu Giedyminowi (ok. 1275-1341) miał przyśnić się żelazny wilk stojący na późniejszej zamkowej górze. Kiedy książę poprosił pogańskiego litewskiego kapłana Krywe-Kryweja, aby ten wyjaśnił mu znaczenie snu, dowiedział się, iż w miejscu, gdzie w śnie stał wilk, ma stanąć zamek, zaś u jego podnóża musi być założone miasto. Książę Giedymin miał zatem bardzo poważnie potraktować słowa kapłana, co zaowocowało tym, że w 1320 roku założył miasto, które dziś znamy jako Wilno. Oczywiście jest to tylko legenda i dlatego należy potraktować ją z przymrużeniem oka. Tak naprawdę nie wiadomo, kiedy dokładnie Wilno zostało złożone, ponieważ naukowcom jak dotąd nie udało się ustalić dokładnej daty. Jedni twierdzą, że było to jeszcze przed naszą erą w epoce mezolitu, natomiast inni przypisują ten fakt średniowieczu, bo właśnie z tego okresu pochodzi pierwsza wzmianka o mieście. W 1323 roku książę Giedymin napisał bowiem list do papieża Jana XXII (ok. 1244-1334), w którym wyrażał gotowość do przyjęcia chrześcijaństwa i wtedy właśnie wspominał o Wilnie jako o stolicy Litwy.

W 1387 roku król Władysław II Jagiełło (ok. 1352-1362 – 1434) nadał Wilnu prawa magdeburskie. Od tego momentu miasto zaczęło rozwijać się jako jednostka samorządowa. Źródłem tego rozwoju stały się liczne przywileje oraz własna ewolucja miasta. Najważniejszym przywilejem okazał się ten nadany w 1441 roku przez Kazimierza Jagiellończyka (1427-1492), który wtedy nie był jeszcze królem, lecz nosił tytuł wielkiego księcia litewskiego. Przywilej ten potwierdzał otrzymane od jego ojca prawa magdeburskie. Z kolei syn Kazimierza, Zygmunt I Stary (1467-1548), nadał w 1536 roku przywilej, który oficjalnie organizował miejski ustrój Wilna. Każdy z tych dokumentów przyczynił się przede wszystkim do tego, że Wilno zaczęło stopniowo wyzwalać się spod władzy urzędników wielkoksiążęcych, czyli starosty i wojewody, którym było podporządkowane po otrzymaniu pierwszego przywileju w 1387 roku. Wilno zostało również zwolnione z szeregu świadczeń na rzecz wielkiego księcia litewskiego, czego przykładem było odstąpienie od płacenia ceł i myt czy dawania podwód. Zaczęły być także organizowane targi i jarmarki na terenie miasta, a ponadto Wilno otrzymało prawo do zakładania własnych karczem, jatek czy młynów. 

 

Dziewiętnastowieczne Wilno
  Obraz pochodzi z 1846 roku.
  autor: Marcin Zaleski (1796-1877)

                                   

Przenieśmy się jednak do Wilna z początku XIX wieku, ponieważ to właśnie na tym okresie historii miasta skupia się fabuła najnowszej powieści Doroty Ponińskiej. Jak wiadomo, panowanie rosyjskie w tamtym czasie sprawiło, że miasto utraciło swój samorządowy ustrój. Wilno stało się bowiem stolicą jednej z guberni Imperium Rosyjskiego, natomiast stanowisko prawne miasta praktycznie zrównało się z pozycją innych rosyjskich miast. Marsz Napoleona Bonapartego (1769-1821), który wiosną 1812 roku przeszedł z wielką armią przez Wilno, zdawał się zwiastować miastu lepszą przyszłość. Niestety klęska cesarza wszystkie te nadzieje zniweczyła. Co ciekawe, to właśnie w tym czasie Wilno stało się jednym z głównych centrów polskiej kultury.

Pomimo że rządy rosyjskie były dokuczliwe i posiadały charakter absolutystyczny, to jednak aż do czasu wybuchu powstania listopadowego (1830-1831) nie były tym systemem konsekwentnej rusyfikacji, jakim miały stać się później. Kiedy na początku XIX wieku na kuratora szkolnego został powołany książę Adam Czartoryski (1770-1861), zapoczątkowano tam nową erę polskiego szkolnictwa. Niezwykle prężnie rozwijał się wówczas Uniwersytet Wileński, którego profesorami byli tacy uczeni, jak matematyk Jan Śniadecki (1756-1830) i jego młodszy brat – lekarz Jędrzej Śniadecki (1768-1838), a także lekarz Józef Frank (1771-1842), ksiądz i pedagog Stanisław Bonifacy Jundziłł (1761-1847) czy historyk Joachim Lelewel (1786-1861). 

Uczelnia została założona w 1579 roku i początkowo nazywano ją Akademią, zaś pieczę nad nią sprawowali jezuici. Dopiero po wstąpieniu na tron cesarza Aleksandra I Romanowa (1777-1825), uczelnia w 1803 roku została przemianowana na uniwersytet, co miało na celu ukazać jej postępową działalność oświatową i organizacyjną. Wspomniany wyżej książę Adam Czartoryski, jako kurator okręgu naukowego, starał się obsadzić katedry uniwersyteckie ludźmi zdolnymi i mającymi już wyrobione nazwisko w świecie naukowym. Uniwersytet Wileński jeszcze bardziej niż z powodu swoich wybitnych profesorów, zasłynął wybitnymi studentami. W tym miejscu należy zatem wspomnieć przede wszystkim naszego narodowego wieszcza Adama Mickiewicza (1798-1855). Niestety wspaniały rozwój polskiej nauki na uniwersytecie zablokowały okrutne prześladowania, za którymi stał Mikołaj Nowosilcow (1761-1838). Działania Nowosilcowa bardzo mocno uderzyły w Towarzystwo Filaretów, którego prezesem był poeta Tomasz Zan (1796-1855). 

 

 Wilno. Kościół Misjonarzy

autor: Zygmunt Vogel (1764-1826)

 

Romantyczni Doroty Ponińskiej to powieść traktująca właśnie o tamtym okresie w dziejach Wilna. Akcja rozpoczyna się w 1815 roku, kiedy to czytelnik zostaje przeniesiony na Litwę do majątku Kamienickich. Poznaje nastoletniego Maurycego Kamienickiego, który choć jest postacią fikcyjną, to jednak jego powieściowe losy bardzo silnie zwiążą się z wydarzeniami, gdzie głównymi bohaterami okażą się postacie historyczne. Maurycy nie pochodzi z bogatej rodziny, ale też nie klepie biedy. Od dnia narodzin chłopak żyje z piętnem śmierci matki, która wydała ostatnie tchnienie w chwili, gdy on przychodził na świat. Ojciec nie może mu tego wybaczyć i nie omieszka mu o tym przypominać, skoro tylko najdzie go ochota. Maurycy ma też starszą siostrę, Krystynę, z którą jest mocno związany nie tylko więzami krwi, ale również emocjonalnie.

Marzeniem młodego Kamienickiego jest móc wyjechać kiedyś do Wilna i tam studiować historię. Marzenie to dodatkowo podsycają fascynujące opowieści starszego kolegi i najbliższego sąsiada, Karola, który dzięki studiom może teraz zwiedzać świat, pogłębiać wiedzę, a nade wszystko poznawać ciekawych ludzi. Maurycy pragnie dla siebie tego samego, lecz owdowiały ojciec ma w stosunku do niego zupełnie inne plany. Wygląda jednak na to, że chłopakowi uda się spełnić marzenie, bo oto przychodzi w końcu dzień, gdy Maurycy wyrusza w podróż do Wilna z głową pełną oczekiwań nie tylko na niezapomniane przygody, ale przede wszystkim na odmianę dotychczasowego życia i spotkania ludzi, którzy być może wywrą na nim niezapomniane wrażenie i pozostawią niezatarty ślad w jego życiu. Chłopak nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo pobyt w Wilnie odmieni jego spojrzenie na świat i otworzy mu oczy na fakty, które do tej pory były przed nim zakryte i nie miał o nich choćby najmniejszego pojęcia. Będzie też musiał przewartościować swoje życie i zmienić priorytety, ponieważ to, co do tej pory uważał za istotne, nagle przestanie mieć dla niego znaczenie.  

Dziedziniec Uniwersytetu Wileńskiego (1850)
Wilno namalowane słowami Doroty Ponińskiej jest przepiękne. Czytelnik odnosi wrażenie, że wraz z młodym Maurycym Kamienickim przemierza ulice miasta, podziwia jego zabytki, spotyka wszystkich tych ludzi, których los stawia Maurycemu na drodze, a także bierze udział w spotkaniach Promienistych, czyli członków Towarzystwa Przyjaciół Pożytecznej Zabawy, którym przewodzi wspomniany wyżej Tomasz Zan. To wszystko jest tak plastyczne i tak bardzo realne, że nagle zapominamy o otaczającej nas rzeczywistości. Chcemy pozostać w Wilnie jak najdłużej, nawet jeśli nie jest tam bezpiecznie i trzeba uciekać przed prześladowaniami Mikołaja Nowosilcowa. Ta powieść to nie tylko historia ludzi, którzy żyli przed nami, ale także potężna dawka wiedzy dotycząca tamtego niezwykle trudnego okresu w naszych dziejach. Czytelnik może bowiem przyglądać się jak wyglądało formułowanie się Filomatów i Filaretów, którzy odegrali bardzo ważną oświatową rolę wśród ówczesnej wileńskiej młodzieży.

Ci pierwsi pod przysięgą zobowiązywali się do tego, iż przez całe swoje życie będą pracować na rzecz ojczyzny, nauki oraz cnoty, zaś przykładem i radą będą wpływać na uczącą się młodzież nie tylko uniwersytecką, ale też pobierającą nauki poza uczelnią. Swoją pracę mieli kontynuować także po ukończeniu uniwersytetu. Ich głównym celem było bowiem staranie się o wydźwignięcie narodu z upadku za pomocą otwartego i legalnego działania na otaczającą ich społeczność. Duszą tego towarzystwa był poeta i tłumacz Józef Jeżowski (ok. 1793-1855). Był starszy od swoich kolegów i mógł już pochwalić się tytułem magistra na wydziale literackim, zaś w perspektywie miał objąć uniwersytecką katedrę. Każdy jego pomysł był zgodnie przyjmowany w gronie Filomatów. Bardzo często na posiedzenia Filomatów zaglądał Adam Mickiewicz, ożywiając je swoimi utworami. Filomaci starali się poznawać jak więcej młodzieży, po czym wybierali z jej grona tych zdolniejszych i porządniejszych i wciągali ich w szeregi Filaretów, czyli tajnego towarzystwa powstałego w 1820 roku z dawnych Promienistych Tomasza Zana. 

 

Jedna z ulic dziewiętnastowiecznego Wilna
autor: Zygmunt Vogel

                                                           
 

Myślę, że po przeczytaniu tej książki znacznie łatwiej będzie nam zrozumieć dylematy, z którymi zmagali się ci, dla których jedynym marzeniem było odzyskanie wolności. Znacznie łatwiej jest bowiem wczuć się w sytuację konkretnych osób, kiedy nie mamy do czynienia z suchą biografią i litanią faktów, lecz z bohaterami, którzy sprawiają wrażenie wciąż żywych. W momencie, gdy na scenie pojawia się sam Adam Mickiewicz nie sposób nie obudzić w sobie nadziei, że te wszystkie trudności i zabory już wkrótce się skończą, a ludzie znów będą wolni. Tematyka Romantycznych jest naprawdę oryginalna. Nie jest to romans, jak być może niektórzy mogliby pomyśleć, patrząc na tytuł. Zazwyczaj autorzy beletrystyki historycznej na swoich bohaterów obierają sobie głowy koronowane. W tym przypadku jest zgoła inaczej, co okazuje się niezwykle zaskakujące i jeszcze bardziej podnosi walor opowiadanej historii. Niezmiernie cieszę się, że ta powieść powstała i że została wydana. Uważam, że potrzebujemy takich właśnie książek. Książek, które czegoś nas nauczą, a nie tylko sprawią przyjemność podczas czytania i już po chwili przestaną mieć dla nas znaczenie. Moim zdaniem wielką stratą dla polskiej literatury byłoby, gdyby ta powieść nigdy nie ujrzała światła dziennego. Dlatego też niezmiernie cieszy mnie fakt, że planowana jest kontynuacja w kolejnych dwóch tomach. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko polecić Wam Romantycznych. Ta lektura to gwarancja doskonałej literatury. Tego, o czym przeczytacie w niniejszej powieści na pewno nie opowiedział Wam żaden nauczyciel na lekcjach języka polskiego. 

Agnieszka Różycka


Tekst oryginalny ukazał się na blogu W krainie czytania i historii


poniedziałek, 3 czerwca 2019

„Silva Rerum” Kristiny Sabaliauskaitė, czyli szlachecki ród i jego curriculum vitae [1]





„Gdy przyszła zima i zbliżały się święta Bożego Narodzenia, Urszula coraz częściej myślała o tym, co napisane i zapisane (…), o tym, że ostatecznie wszystko mieści się między dwiema liczbami, że wszystkie święta Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy obchodzone w dzieciństwie, wszystkie podróże, łzy, pocałunki i grzechy, każda śmierć i każde narodziny, wszystkie wojny i wesela stają się w końcu tym krótkim myślnikiem pomiędzy dwiema datami; i u niej ta druga data już się przybliżała, ale jej maleństwa, urodzone podczas moru, w śmiertelnym zamęcie, były jeszcze wolne, nieprzywiązane żadnym dokumentem do bezlitosnej machiny czasu.”


Kristina Sabaliauskaitė -współczesna litewska pisarka, historyk sztuki, laureatka prestiżowych nagród literackich i finalistka Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2016 – jest autorką bestsellerowej sagi historycznej przedstawiającej losy szlacheckiego rodu związanego z Wilnem. W Polsce ukazały się dotychczas dwie części tej uznanej już w świecie tetralogii: Silva Rerum (nakładem Znaku) i Silva Rerum II (nakładem Wydawnictwa Literackiego); obie w znakomitym tłumaczeniu Izabeli Korybut-Daszkiewicz.

Bohaterowie

Dwie pierwsze części powieści przedstawiają burzliwe dzieje trzech pokoleń szlacheckiej rodziny Narwojszów. Poznajemy Elżbietę i Jana Macieja, którzy uciekając przed piekłem wojny i osobistymi tragediami stworzyli na odludziu Arkadię, własną oazę spokoju. Jednak ich dzieci – Urszula i Kazimierz łakną świata i chcą z życia czerpać pełnymi garściami, zrobią więc wszystko, by się z tego raju uwolnić. Pierwszy tom ukazuje ich dzieciństwo i wczesną młodość. Silva Rerum II – to kontynuacja, która obejmuje również historię następnego pokolenia. Wnikając w nią powoli zaczynamy rozumieć jak ważna jest dla Urszuli rodzina i dlaczego właśnie ona musiała przejąć odpowiedzialność za rotmistrza Jana Izydora (swojego bratanka) i jego niezbyt fortunne małżeństwo…

To oczywiście nie wszystkie literackie postacie, ponieważ autorka nie skupiła się wyłącznie na członkach rodu Narwojszów. Raczej podeszła do kreowania świata swoich bohaterów z prawdziwym rozmachem. Poznamy zatem również ich przyjaciół i wrogów, małżonków i kochanków; ludzi, którzy wpłynęli na ich los, albo stali się ślepym narzędziem losu w ich rękach. Trzeba dodać, że postacie pierwszo i drugoplanowe są wykreowane z jednakową dbałością, nigdy nie są płaskie i banalne, każda ma swoją biografię czy mikrohistorię. W tym korowodzie barwnych kreacji literackich każdy znajdzie własnych faworytów. Jestem jednak pewna, że nikt nie zdoła oprzeć się urokowi Urszuli i Jana Kirdeja Bironta - ekscentrycznej, samolubnej, nieprzewidywalnej i dumnej szlachcianki; piekielnicy z ognistym temperamentem, która z życia wyciska to, czego chce i jej wybranka: magnata, banity, mężczyzny o zgubnym uroku. Urszula i Jan Kirdej tworzą parę, która ma szansę wstąpić (o ile już nie dostąpiła tego zaszczytu) w szeregi wielkich literackich romantycznych kochanków.

Portret epoki i szeroka panorama społeczna

Mocną stroną powieści są nie tylko charyzmatyczni bohaterowie, ale również atrakcyjne tło, na którym rozgrywają się ich awanturnicze przygody. Autorka stworzyła misterną fabułę i mocno zakotwiczyła ją w XVII i XVIII wiecznej historii naszego zakątka Europy. Znaczna część akcji rozgrywa się w Wilnie, które staje się jednym z pierwszoplanowych bohaterów. Poznajemy zatem klimat i dzieje tego niezwykłego miasta oglądając je w kolejnych odsłonach: to cieszące się złotą wolnością, to dźwigające się z ruin po kolejnych tragediach i klęskach. Sabaliauskaitė stosuje polifoniczną narrację ze zmienną perspektywą. Poznajemy w ten sposób historię z punktu widzenia różnych bohaterów (przy okazji obserwując w jaki sposób czas zatacza idealne kręgi). Dodatkowo jeszcze udało się autorce uchwycić wielokulturowość Wilna przez ukazanie sytuacji jego mieszkańców – zamożnych i biednych, rodzimych, ale również cudzoziemców (zasymilowanych bądź prześladowanych), którym przecież miasto wiele zawdzięcza...

Język, styl i literackie echa

Kristina Sabaliauskaitė posługuje się pięknym literackim językiem. Jej zdania (długie, rytmiczne, eleganckie, złożone i niezwykle kunsztowne) ciągną się często przez pół strony, a zarazem z powodu swej lekkości nie wywołują znużenia. W całej powieści nie uświadczymy tradycyjnego zapisu dialogów, co nie znaczy, że ich nie ma. Wypowiedzi bowiem zostały włączone w tok narracji lub w strumień myśli. A dokonano tego tak zręcznie, że brak konwencjonalnego zapisu początkowo może umknąć uwagi. Czytając Silva Rerum – czytelnik obcuje z książką jedyną w swoim rodzaju, a zarazem mocno zakorzenioną w światowej literaturze. Odniesienia są bardziej lub mniej bezpośrednie. Polski czytelnik powinien docenić przemyconą w tekście wiedzę dotyczącą perełek naszej rodzimej literatury. Nie unikniemy wielu skojarzeń. Olga Tokarczuk trafnie określiła Silva Rerum powieścią marquezowską (przez sposób opowiadania i obecność pewnych wątków: np. proroctwa dotyczącego przyszłości rodu czy powtarzające się imiona poszczególnych członków rodziny), co nie znaczy, że książkę można tak jednoznacznie zaszufladkować. Silva Rerum to również powieść sienkiewiczowska - ze względu na klimat i przedstawioną epokę. Oczywiście obie książki powstały w zupełnie innym celu i ich twórcy przyjęli zgoła odmienną optykę. Sienkiewicz wierzył, że w obliczu wyzwania człowiek szlachetnieje, a Sabaliauskaitė widzi tę sprawę inaczej. Według niej człowiek przez całe życie miotany jest namiętnościami, a jeśli coś go zmusza do działania, to nie szlachetność, ale instynkt przetrwania. Sienkiewicz tworzył ikony (może poza Kmicicem i Bohunem), a bohaterowie litewskiej pisarki przegrywają walkę z własnymi wadami; to są ludzie przedstawieni z całym ich cudownym, czasem tragicznym skomplikowaniem… Oczywiście są i inne skojarzenia. Przyznaję, że podczas lektury ani na moment nie opuszcza mnie wrażenie, że wciąż powracam do czegoś znajomego. Bo czyż nie jesteśmy obyci z nazwiskiem Radziwiłłów? Czyż wątek miłości Jana (Delamarsa) i Cecylii mimochodem nie przypomina Nad Niemnem Orzeszkowej? Czyż wreszcie tematyka Kresów nie pozostaje nam wciąż szczególnie bliska?

Non omnis moriar [2]

„Silva rerum” czyli „sylwa”, to pamiątka rodzinna modna swego czasu w szlacheckich kręgach, stanowiąca rodzaj kroniki, biblii domowej czy poetycko-filozoficznej księgi, w której odnotowywano ważne wydarzenia: narodziny, zgony i uroczystości, ale także wysokość posagów, anegdoty, utwory literackie, sentencje, a nawet przepisy kulinarne. Ponieważ w powieści brakuje tradycyjnego zapisu dialogów, a wypowiedzi bohaterów przytacza narrator – udało się autorce upodobnić swoją książkę do szlacheckiej rodowej sylwy. Narwojszowie przywiązują wielką wagę do swojej rodowej księgi. Wierzą w moc zapisanych słów; nota w księdze jest rodzajem świadectwa istnienia. Tylko dlaczego w takim razie zabrakło w niej miejsca dla Jana Kirdeja Bironta – najważniejszej osoby w życiu Urszuli i Kazimierza?

Silva rerum to nie tylko saga rodzinna, ale również pełna epickiego rozmachu opowieść o fenomenie ludzkiego życia. Opowieść o jego naturze: namiętnościach, o walce ze słabościami i o samotności. Ale również o kapryśnej i nieprzewidywalnej Fortunie, o mrocznej, a zarazem wspaniałej epoce. O kruchości człowieka, ale przede wszystkim o jego niezwykłej zdolności do odradzania się i woli przetrwania. O tym, że im bardziej przerażające jest zagrożenie, na tym większy wysiłek potrafi się zdobyć, by przeżyć. Nawet, jeśli taki zamysł nie mieści się w Boskich planach…

Wspaniała powieść. Polecam gorąco!


1 Curriculum vitae – (łac.) przebieg życia
2 Non omnis moriar - (łac.) – „nie wszystek umrę”


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Książki Oli

piątek, 8 marca 2019

Witold Czarnecki - "Kresowe losy"

Witold Czarnecki - "Kresowe losy"

 

Żołnierzom Armii Krajowej

     Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej wydało, już po przewrocie 1989 roku, interesującą książeczkę autorstwa Witolda Czarneckiego (rocznik 1927) o pojemnym, ale w pełni uzasadnionym, tytule „Kresowe losy”. Opowiedziane koleje życia ich autora okazały się bowiem podobne dla większości przedstawicieli pokolenia kresowego urodzonych w wolnej Polsce. Scenariusze ich życia pisane przez barbarzyńskich najeźdźców zbudowane były z kilku aktów: niepodległościowa konspiracja, walka zbrojna w strukturach wojskowych, zesłanie do łagrów i więzień, powrót do powojennej Polski albo dobrowolna czy przymusowa emigracja. Witold Czarnecki kończy książkę tragiczną listą towarzyszy broni ze swego plutonu, gdzie obok nazwisk figurują wpisy: zginął, zamordowany, więzienie, łagier. W tej sytuacji autor poczuł się "dzieckiem szczęścia".
     Były akowiec zakończył wspomnienia w sierpniu 1945 roku, gdy udało mu się powrócić do Ojczyzny do Białegostoku, z którym związał swe przyszłe życie. Witold Czarnecki jest profesorem architektury i urbanistyki przemysłu na Politechnice Białostockiej oraz v-prezesem Okręgu Białystok Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Razem ze swym synem Bartoszem zaprojektowali (pro publico bono) białostocki pomnikŻołnierzom Armii Krajowej” odsłonięty w 1995 roku.
     Przesycone treścią wspomnienia autor rozwinął w wydanych później publikacjach o „Losach Żołnierzy kresowych AK”, „Żyłem ciekawie”, „AK na Białostocczyźnie 1939-45.

Wilno i Wileńszczyzna

     Witold Czarnecki, niczym dwie strony medalu, najpierw zaprezentował w książce blaski przedwojennego Wilna, a w następnej kolejności przekazał suchą relację z pobytów w łagrach, które odcisnęły trwałe piętno na duszy osiemnastolatka.
Wileńska inteligencja czasów międzywojnia bywała w tamtejszych teatrach, filharmonii, kinach, pod Ostrą Bramą. Autor poprowadził nas do miejsc spotkań towarzyskich ludzi sztuki, nauki, lekarzy, inżynierów; do sławnych kawiarń, restauracji, hoteli. Zaprosił, razem z ziemiaństwem Wileńszczyzny, do arcypolskich dworów, takich jak majątek Onżadowo w obwodzie grodzieńskim czy majątek koło Zelwy nieopodal Wołkowyska, gdzie „Piękny, stary drewniany dwór z gankiem, do którego prowadziła aleja wysadzana lipami, gazon przed gankiem. Na osi domu sień, na prawo sala jadalna z portretami przodków”.

Białostocki pomnik „Żołnierzom Armii Krajowej”Fot. fluidi.pl
Białostocki pomnik „Żołnierzom Armii Krajowej” Fot. fluidi.pl
Rota Przysięgi Żołnierza Armii Krajowej Fot. niezlomni.com
Rota Przysięgi Żołnierza AK Fot. niezlomni.com



















Harcerstwo, Armia Krajowa, sowieckie łagry

     „Kresowe losy” Witolda Czarneckiego obejmują jego wileński okres i przygodę z harcerstwem aż do wybuchu II wojny światowej. Autor jako nastolatek uczył się w gimnazjum i pracował zarobkowo, później uczęszczał na tzw. komplety tajnego nauczania. Wokół toczyła się wojna; do Wilna wkroczyły armie: bolszewicka, litewska, niemiecka. Szesnastoletni Witold rozpoczął działalność konspiracyjną, następnie złożył Przysięgę Żołnierza Armii Krajowej (listopad 1943). Służąc w 3. Wileńskiej Brygadzie AK „Szczerbca” Czarnecki przyjął pseudonim Kadet (czerwiec 1944). Po zakończeniu operacji Ostra Brama i wspólnych walkach Armii Krajowej z Armią Czerwoną, w wyniku podstępnego, zdradzieckiego manewru, razem z kilkoma tysiącami polskich żołnierzy znalazł się w niewoli sowieckiej (lato 1944). W ciągu jednego roku młody człowiek „poznał” łagry w Kałudze, Ludinowie, Tichanowej Pustyni. Przeżył pobyt na nieludzkiej ziemi: chroniczny głód, katorżniczą pracę, niebezpieczne choroby, przemoc fizyczną i psychiczną, próby ucieczki, krwawe represje, więzienną hierarchię. Wrócił do pojałtańskiej Polski, ale już nie do Wilna. Sowieci przesunęli granice Polski na zachód, zagrabiając ponad trzecią część terytorium Rzeczypospolitej oraz pozostawiając kilka milionów Polaków poza tzw. Linią Curzona na wschodzie.
"Kolejka po bałandę" Rys. Wiktor Strzałkowski ps. "Fok" Fot. @muzeumpamiecisybiru
"Kolejka po bałandę" Rys. Wiktor Strzałkowski ps. "Fok"
Fot. FB @muzeumpamiecisybiru


Polska w granicach z roku 1939 i obecnych Fot. propertyrestitution.pl
Polska w granicach z roku 1939 i obecnych
Fot. propertyrestitution.pl









 

 

 

 

Судьба человека

     Na zalety wileńskich czasów, zwrócił uwagę autora jego rosyjski współwięzień z łagru Kaługa stwierdzając „Czewoże ty grustisz, wied’ ty żył, a ja wsiu żyźń suszczestwował”, lub pisane cyrylicą  „Чего же ты грустишь ведь ты жил а я всю жизнь существовaл” (w wolnym tłumaczeniu zaś: Czego się smucisz, przecież ty żyłeś, a ja całe życie egzystowałem). I wyjaśniając swoją opinię dodał, że jego „ojciec jest na Syberii, matkę niedawno posadzili, a siostra odsiedziała połowę wyroku”. Taka to była Судьба человека (sowieckiego)


Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej 1995


Tekst ukazał się na blogu www.CzytampoPolsku.pl 




sobota, 23 lutego 2019

Porozmawiajmy o przeszłości: Włodzimierz Mędrzecki 'Kresowy kalejdoskop. Wędrówki przez Ziemie Wschodnie Drugiej Rzeczypospolitej 1918-1939' i nieco starsza książka, ale w kontekście tej pierwszej Józef Ignacy Kraszewski 'Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy"


Bardzo dobra książka popularyzująca historię, ale przede wszystkim książka, która opisuje bardzo ważne zagadnienie tzw. Kresów z punktu widzenia źródeł i prawdy historycznej. A co istotne dla czytelnika, pisana ciekawym i przystępnym językiem. Przede wszystkim autor oddziela pojęcie Kresów, będące pojęciem sentymentalnym, od nazewnictwa z epoki. 
Książkę wydało Wydawnictwo Literackie w zeszłym roku, ale ja zajęta 'recenzowaniem' na takie cudo wydawnicze nie miałam czasu. Teraz to nadrabiam i rekomenduję.
Zasadniczo dzieli książkę na 3 części według regionów: Galicję ze Lwowem, Wilno i Podlasie i tereny okoliczne. Czyli od dołu do góry i na środku kończy. Opisuje historię tych miejsc, pokazuje piękne karty historii, skupia się w osobnych rozdziałach na opowieściach o miastach danych regionów, ale i wychodzi z miasta na wieś. 
Książka jest bardzo dobra, gdyż tak jak powiedziałam wcześniej, autor zajmuje się tematyką tych terenów z kontekstu epoki. Odwołuje się i powołuje się na źródła, takie tak gazety, przemówienia, wyznania, itd. Zresztą, widać, że autor ma ogromną wiedzę historyczną.
Autor nie skupia się tylko na jednym zagadnieniu, polsko-patriotycznym, choć i o tym tutaj jest, i to podane z szacunkiem, ale opowiada o wszystkich problemach, wszystkich mieszkańcach i sprawach z przeszłości. Udokumentowuje to w przypisach doniesieniami z gazet z epoki, więc nie można zarzucić autorowi przesady. A było o czym pisać i włosy mi stawały dęba! Lubię tematykę kresową, wspomnienia typu 'Szczenięce lata' Wańkowicza, ale i nie zamykam oczu na to, że ziemie na wschód od Bugu to nie tylko polska szlachta i Tyszkiewicze oraz Radziwiłłowie, ale i ludzie tacy jak moi przodkowie, czyli biedota, to mniejszości narodowe, to cały misz-masz kulturowy, któremu w pewnym momencie kazano się opowiadać jako ten, albo tamten. A przecież nawet Kraszewski we 'Wspomnieniach Wołynia, Polasia i Litwy' nie klasyfikuje według schematów, ale opisuje barwnie mieszkańców, których spotyka. I wydaje się, że to raczej kryteria zamożności odróżniały jednych od drugich. W każdym razie, wracając do 'Kalejdoskopu kresowego' to autor wyraźnie mówi, że w dawnym zaborze austriackim pokolenie pamiętające wielonarodowe Austro-Węgry to inne pokolenie niż nacjonalizmy, jakie rodziły się w latach 30. Mówi też o roli kryzysu gospodarczego z roku 1929, który bardzo odczuli wszyscy, który przyczynił się do wzrostu skrajnych reakcji, a o którym to kryzysie autor mówi, że w historii nie jest on aż tak zauważany, jak powinien był być.
Z wielką uwagą czytałam te dane z roczników statystycznych o dochodach wsi i miast, o tym ile było bezrobotnych, ile wynosiła dniówka, jak wyglądały sprawy codzienne, na przykład chodniki, kanalizacja, jaki przemysł panował, z czego ludzie żyli. To wszystko w tej arcyciekawej książce zostało opisane w sposób nadzwyczaj ciekawy. Do tego te wszystkie sprawy polityczne, tych wszystkich izmów, ale i tak bardzo ciekawe jak na przykład szkolnictwo. Kto, jak, ile. Bardzo, bardzo ciekawe i dużo wnoszące do obrazu tych terenów.
Te opisy bójek, przemocy, gett i zwykłej ludzkiej niedoli, gdy za pracę nie można było utrzymać rodziny, te opisy wyprowadzek na Wały albo do ziemianki we Lwowie z powodu bezrobocia, sprawiały, że naprawdę przeniosłam się myślami w czasie. Naprawdę można w tej książce zobaczyć prawdę i tylko prawdę o epoce i problemach, iście gordyjskich, przed jakimi zostało postawione państwo polskie. Piękny był rozdział o Lwowie we wspomnieniach powojennych, o tym, co jest w tych wspomnieniach najpiękniejsze, a co przywołuje współczesna liczna przecież literatura popularna.
Książka ta jest tą pozycją, jakiej długo oczekiwałam w naszej literaturze popularnohistorycznej. Powinna też być głosem na temat pojęcia Kresów, ale i głosem do dyskusji nad pojęciem narodu, jak należy go traktować. Czy to, jak ten temat ujmowano w 'mainstreemie' w miedzywojniu na pewno był słuszny i na pewno należy z niego czerpać? 
Autor mówi o tym, że całe obszary mówiły o sobie jako 'tutejsi'. I tak było, bo tak to wspominam od moich przodków. Była społeczność, której nagle ktoś kazał pod groźbą karabinu recytować Ojcze Nasz po temu albo takiemu. Albo społeczności żydowskie w miasteczkach i mieścinach lub całe ulice, obywatele II RP. To też jest w tej książce, statystyki, wspomnienia. Opowieści o miastach i szetlach. Czy naprawdę tak powinno było być, żeby ludzi klasyfikować jak kurczęta w pudełkach na sprzedaż? Koguciki, kurki, białe, czarne, puchate i mięsne? Przecież
jest jedna ziemia i jedno słońce dla wszystkich, jak śpiewa Don Wasyl. 

Ja czytałam jedną po drugiej reportaż Kraszewskiego z roku 1840 i 'Kalejdoskop kresowy'. Miałam więc taki odbiór o spuściźnie wielokulturowej Rzeczypospolitej i Polski międzywojennej. Z tego mi wynika ból głowy, bo naprawdę było wiele smutnych spraw, ale i wiele radosnych, piękne wspomnienia. Ale nad tym wszystkim nie do ogarnięcia sytuacja międzynarodowa, jakiś węzeł gordyjski, i tak krótki czas dany krajowi, żeby poprawić zwykłe życie ludzi. Autor wymienia wielki wysiłek kraju w budowie szkół, dróg, wodociągów, pomocy doraźnej ludności, aż wreszcie pożyczki międzynarodowe, jakie miasta zaciągały na inwestycje. Ale przede wszystkim mało czasu, za mało. 
A na koniec, jak czytałam o inwestycjach w Wilnie, i tym, że tak trudno było zbudować wodociąg albo zrobić chodniki, to mi się Zamość przypomina, ten z czasów mojego liceum (1994-1998) i po wejściu do UE, gdy naprawdę tyle się zmieniło na lepsze. Chodniki, całe stare miasto, ścieżki rowerowe, wodociągi, kanalizacja, a nawet naszą wiejską szosę wreszcie po tylu latach pokryto niedawno nowym asfaltem. Gdy czytałam o tym jak wielki to wysiłek, gdy się nie ma funduszy pomocowych, jak to było w międzywojniu, to widzimy ile trzeba docenić. 
Pewnie książka nie rozwiązała trudnych zagadnień historycznych i problemu Ukrainy oraz Litwy, ale na pewno pokazała je przede wszystkim z punktu widzenia WSZYSTKICH mieszkańców tych terenów. Bezcenne były zdjęcia, miast, ludzi, wiosek. To bardzo dobra książka, którą serdecznie polecam.
10 gwiazdek

I na tym mogłabym skończyć ten post, ale chciałam wprowadzić kontekst do tych rozważań. Tuż przed 'Kalejdoskopem' czytałam upragnione 'Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy' Kraszewskiego. Tematyka pasuje, wprowadza tło historyczne, a przy tym to bardzo dobrze napisany reportaż. Reportaż na sto lat przed Wańkowiczem!

Bardzo Wam tę książkę polecam. To jedna z pierwszych książek tego tytana pracy pisarskiej, z 1840 roku, jak sam napisał we wstępie wynikła z nudy na wsi. Sprawdziłam w biografii, tak było. Kraszewski musiał przez 10 lat siedzieć na Wołyniu i Polesiu. Jak widać z tej książki, nudno mu było, a myśli rwały się do czegoś więcej niż karczmy, polowania i przeciętność, bród, smród i ubóstwo. Postanawia więc napisać reportaż w nowoczesnym stylu o tym co widzi dookoła. Jak to Kraszewski, jest dokładny. Już pierwszy rozdział, opisujący targ daje obraz tego, co będzie w tej książce: celne spojrzenie, nutka satyryczna, krytyczne oko i szczerość wobec tego, co widzi w tym 1840 roku. Pewnie nie wiedział, że po stu latach miejsca te odejdą w przeszłość.
Nudne były dla mnie tylko fragmenty podające treść nagrobków oraz cały rozdział o historii Łucka i Jagiełły. Ale to sobie przewinęłam. Poza tym była to pasjonująca lektura. Te krytyczne opisy karczm, skołtunionych chłopów, upadłej szlachty, pustej szlachty, która stawia książki, ale ich nie czyta, żeni się dla majątku, a ze wsi drze ile może, a także przepięknego ukraińskiego i poleskiego folkloru, to wszystko to nie tylko prawda o przeszłości, ale także znakomite wprawki do pióra serii historycznej. W tych obrazach zapyziałych karczm widziałam późniejsze opisy Drezna z 'Hrabiny Cosel' i wiele, wiele innych.
Kraszewski nie słodzi w tej książce. 'Równo jedzie' po wszystkich, ale dla reportażu to dobrze, bo przez tę szczerość jest tym bardziej szczery, ale i barwny, ciekawy do czytania. Jak widać, przy talencie pisarskim nawet książka o tym co się widzi dookoła może być znakomitą wprawką pisarską. Już od pewnego czasu planowałam przeczytać tę książkę, serię historyczną autora, ale i inne wspomnienia kresowe pisarzy. Pierwszy krok już uczyniłam.
Przeczytałam gdzieś, że ;Kraszewski mitologizuje Kresy' - a gdzież tam! A co najważniejsze, zna historię tego regionu, co czyje było, kiedy w czyjeś ręce przeszło, jak ktoś gospodarował, co zmarnotrawił.
Na koniec jeden szczegół z książki. Kraszewski jeżdżąc po Wołyniu i Polesiu mówi o śladach wojen, a przede wszystkim pamiętnym powstaniu Chmielnickiego, od którego minęło wtedy 200 lat. Kopce wciąż stały. Mówi o tym, że dopiero początek XIX wieku sprawił, że ludność na wsi znów zaczęła przybywać, na przykład w wiosce Felińskeigo z 8 mężczyzn po kilkunastu latach pokoju na początku XIX wieku było ich około 100.
A pogromy Żydów, a wysiedlenia i choroby? O tym wszystkim wspomina Kraszewski. Ale i mówi o niesamowitej sile odradzania się tych terenów i o potrzebie reformy rolnictwa, zadbania o ludność wiejską. Zdaje się, że on taką rolę widział w okolicznej magnaterii.
W każdym razie po stu latach od czasów, gdy Kraszewski pisał tę książkę i wspominał kopce po Chmielnickim, stała się rzeź wołyńska, trauma dla Polaków, którzy ostatecznie opuścili te tereny. Innym problemem jest ta sprawa w oczach Ukraińców, ale o tym już ta książka nie opowiada. Na pewno pokazuje Wołyń i Polesie jako tereny wielokulturowe. I to znikło.
8 gwiazdek

Post pochodzi z bloga Literackie zamieszanie

poniedziałek, 15 października 2018

Uparty Litwin, czyli Polak z przeszłością. ,,Tchnienie” Wiesława Helaka jako opowieść o rodowodzie patrioty




Wiesława Helaka nie muszę przedstawiać stałym czytelnikom Literackich Kresów. Obszerną recenzję jego najnowszej powieści ,,Nad Zbruczem” mogliście Państwo przeczytać na naszym portalu kilka tygodni temu. Książka ukazała się w wydawnictwie Arcana i niemalże z miejsca została nominowana do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. Tymczasem, konia z rzędem temu, kto  będzie w stanie zakupić wcześniejsze powieści tego Autora! Sprawdziłam – dotychczasowy nakład został wyczerpany; wydawnictwo Trio, w którym publikował Helak, zbankrutowało; w bibliotekach występują pojedyncze egzemplarze;  o zakupach w księgarniach stacjonarnych można marzyć; na aukcjach w Internecie, w tak zwanym drugim obiegu, powieści pojawiają się średnio raz w roku, osiągają zawrotne ceny i rozchodzą się na pniu! Ktoś zapyta, jak to możliwe, że w świecie cyfryzacji zbiorów i powszechnego dostępu do literatury, zakup książek prezentujących TAKI poziom artystyczny, jest praktycznie niemożliwy?! Niemniej jednak, żywię nadzieję, że wydawnictwo Arcana zdecyduje się (jak deklarują!) na wznowienie wydania pozostałych dzieł twórcy ,,Nad Zbruczem”.
Tymczasem, mam dla Państwa prawdziwą gratkę - dzięki uprzejmości Autora, w moje ręce trafiły wszystkie jego dotychczasowe powieści. Zapraszam zatem do pełniejszego poznania twórczości Wiesława Helaka. Może dzięki temu zapragniecie doświadczyć jego  dzieł najpełniej, jak to możliwe – przez własne obcowanie z tą niesamowitą literaturą. Zapewniam, że warto!

Budowanie na zgliszczach

O książce ,,Tchnienie” nie napisano wiele -  w Internecie możemy przeczytać raptem kilka zdań. Tymczasem,  jest to powieść diagnozująca polityczno-moralną kondycję Polski po II wojnie światowej. Mnogość metafor, odniesień historycznych i kontekstów literackich sprawia, że odnajdziemy u Helaka bardzo konkretnie osadzony w przestrzeni historycznej obraz zmagań jednostki ze światem po katastrofie.
Głównym bohaterem powieści jest Witold, syn zamordowanego przez bezpiekę żołnierza Armii Krajowej. Razem z matką co niedzielę między ruinami zburzonej Warszawy poszukuje zaginionego ojca. Jest to podróż symboliczna, bowiem ojciec jest dla chłopca ucieleśnieniem starego porządku rzeczy, ukochanego miasta – Wilna, z którego wygnała ich wojenna zawierucha, spokoju, dziecięcej beztroski i szczęścia. Rodzice  mają największy wpływ na życie bohatera – matka wpaja mu bezwzględność wobec wrogów ojczyzny i poczucie konieczności poświęcenia własnego życia dla niepodległości Polski; ojciec – Żołnierz Wyklęty, zamordowany przez bezpiekę, bardziej swoim milczeniem i nie-byciem daje chłopcu lekcję odwagi i niezłomności. Wiadomość o jego śmierci jest punktem zwrotnym życiu bohatera  – to wtedy podejmuje decyzję, że znoszone, szpetne kłapcie, czyli drewniane wiejskie buty, które przywiózł ze sobą z Wilna, należy wyjąć z szafy. Rozpoczyna się w nim bolesny proces uświadamiania sobie, czego oczekuje od niego świat, w którym funkcjonuje i o jaką Polskę przyjdzie mu walczyć przez całe swoje życie. To wewnętrzna niepodległość ojca wpłynęła na to, że Witold postanowił wybrać tę samą trudną i wymagającą drogę. Trochę tak, jakby Helak pokazywał swoim czytelnikom faktyczny, bo niezwykle symboliczny i długofalowy skutek walki Żołnierzy Wyklętych.
Gdzie Kresy? – zapytają czytelnicy. Otóż, w powieści Helaka bardzo mocno zaakcentowane zostały wpływ pochodzenia głównego bohatera na jego wybory. Na forach internetowych i w licznych dyskusjach prowadzonych w mediach społecznościowych natrafiam na termin ,,człowiek kresowy”. Nie jest dalekie od prawdy stwierdzenie, że ludzi urodzonych na Kresach ( w domyśle - czujących poprzez Kresy) łączą pewne cechy charakteru, sposób myślenia i postrzegania świata. Nie chciałabym tutaj definiować tej kwestii, nie jest ona przedmiotem moich rozważań. Niemniej jednak, bohater powieści Wiesława Helaka nosi w sobie pewne cechy charakteru, które każą nam dostrzec w nim owe kresowe, szlacheckie wpływy. Witold jest uparty, odważny, niestrudzony – każdego dnia dokonuje wyboru między pragnieniem spokoju a poświęceniem dla Ojczyzny.  Jednym słowem, bez Kresów nie byłoby takiego Witolda! Bez Kresów, które w powieści stają symbolem wielopokoleniowego dorobku - artystycznego, intelektualnego i moralnego Polaków - różnica między światem sprzed i po katastrofie nie byłaby tak wyraźna, bolesna i nie dawałaby tak dużo do myślenia.

Doświadczenie pokolenia

Wiesław Helak w swojej powieści diagnozuje moralno – polityczną kondycję powojennej Polski. Oto mamy w ,,Tchnieniu” dwa niezwykle symboliczne obrazy – ruiny zniszczonej Warszawy oraz rosnący gmach Pałacu Kultury i Nauki. W ten sposób Autor obrazuje dylemat, przed którym stanęło tysiące Polaków, którzy swoją ojczyznę znali przede wszystkim poprzez postawę rodziców i dopiero mieli wybrać, po której stronie barykady staną.  W ,,Tchnieniu” zgliszcza Warszawy nie wzbudzają specjalnego zainteresowania mieszkańców stolicy, trochę tak, jakby chcieli zapomnieć o tym, co było albo może potrzebują jeszcze czasu, by przeżyć wewnętrzną żałobę i na niej dopiero rozpocząć budowanie swojego świata. Do tego potrzebny jest jednak czas, którego nie otrzymują . Z kolei nowi włodarze Warszawy robią wszystko, by zakłamać rzeczywistość – na piachu i ruinach starego świata budują gmach pałacu (sic!), którego potęga ma przyćmić wszystko, co do tej pory powstało w Polsce. Ich starania mają na celu w młodych, kształtujących swoją postawę względem ojczyzny, wzbudzić zachwyt potęgą i wizjonerstwem nowego porządku.  Bohater ,,Tchnienia” także przeżywa epizod fascynacji  komunizmem. Angażuje się w pochody, ubiera czerwony krawat, coraz częściej spogląda na iglicę wieńczącą pałac. W obrazie tego budynku, sposobie jego oddziaływania na społeczność Warszawy Helak pokazuje niebezpieczeństwo, przed którym stanęła powojenna Polska. Po pierwsze, rozrastający się w zaskakującym tempie budynek sprawia, że uwaga mieszkańców Warszawy zostaje odwrócona od rzeczywistych problemów - braku żywności, perspektyw, utraty niepodległości ojczyzny i wszędobylskiego błota i kurzu. Po drugie,  obraz ,,świecącej” iglicy  wieńczącej gmach pałacu jest doskonałą metaforą fasadowości komunizmu – jej blask oślepia tych, którzy zwiedzeni pięknem brudzą płaszcze i serca  kłamliwą ideologią, bo zapominają, że ta iglica w rzeczywistości jest jedynie szpetnym prętem. Co wybrać? - zdaje się pytać swoich czytelników Helak. Jego bohater odrzuca ułudę ,,świecącej” iglicy, co wiąże się dla niego z koniecznością zauważania i przeciwstawiania się owemu symbolicznemu ,,błotu”.

Droga krzyżowa

Odnalezienie sensu cierpienia Witolda jest jednym z najważniejszych przesłań książki Helaka. Bohater angażuje się w działalność konspiracyjną, kolportaż podziemnej prasy, rezygnuje ze swej prywatności. Decyduje się na cierpienie dla ojczyzny.  Jest świadomy, że walczy o niepodległy kraj, ale z drugiej strony, jako człowiek jest nieszczęśliwy. Zintegrowanie tych dwóch płaszczyzn przychodzi do niego po latach. Udając się w podróż do Jerozolimy, by odnaleźć swego ,,brata” Ziuka, przypadkiem ,,odnajduje” samego siebie. Przechodząc trasę drogi krzyżowej Chrystusa, utwierdza się w przekonaniu, że jego starania i poświęcenia nie były li tylko zmaganiami niewiele znaczącej jednostki, ale stały się przysłowiową kroplą drążącą kamień. Nawiązanie do Mickiewiczowskiego obrazu Polski (w tym przypadku Polaka) jako Chrystusa narodów jest u Helaka oczywiste i rozwiewa wątpliwości, co do zasadności wewnętrznej walki Witolda. Przekonuje się o tym sam bohater, a i czytelnik może wyciągnąć z jego losów odpowiednie, chociaż bolesne, wnioski.

Zapewniam, że powieść ,,Tchnienie” nie jest lekka i porywająca. Nie wciągnie Was w sentymentalny świat Kresów, nie spowoduje, że zrezygnujecie z jakichkolwiek innych lektur. Wręcz przeciwnie! Sprawi, że zapragniecie jak najszybciej uciec od trudów, jakie w was wzbudzi. I dlatego właśnie książka Helaka zasługuje na uwagę – to powieść, która  w zostaje w czytelniku na długo i pomaga spojrzeć na Kresy z nieco innej perspektywy – jako przestrzeń będącą źródłem patriotyzmu nie tylko mieszkających wtedy i tam, przed katastrofą świata.

A dziś? Czy Kresy w jakikolwiek sposób determinują nasze dzisiejsze wybory, czy stały się tylko przestrzenią sentymentalną, owym mitycznym światem, który minął?

Agnieszka Winiarska

poniedziałek, 12 marca 2018

Sergiusz Piasecki, Zapiski oficera Armii Czerwonej



Oto słynna powieść, którą przeczytałam z okazji kolejnej rocznicy napaści Związku Radzieckiego na Polskę. To świetny utwór, w którym nie ma ani jednego zbędnego słowa. Tekst krótki i prosty, ale pozostawiający czytelnika w ogromnym zachwyceniu i oszołomieniu.
Przyznam się, że „Zapiski oficera Armii Czerwonej” Sergiusza Piaseckiego już raz czytałam. Było to chyba ze dwadzieścia parę lat temu, a ja byłam jeszcze młoda i naprawdę niewiele wiedziałam o historii polskich Kresów, okupacji Wilna przez „pierwszych” i „drugich” Sowietów, tudzież Niemców. Pamiętam, że wówczas odebrałam ten tekst jako zabawną groteskę na zachowanie żołnierzy Armii Czerwonej na naszych kresach. Nawet się wówczas śmiałam podczas lektury, bo jest to opowieść utrzymana w tonie, jaki Rosjanie określają „i smieszno, i straszno”.
Jednak w międzyczasie przeczytałam całe tomy wspomnień Polaków, dawnych mieszkańców Kresów i wiem już, że utwór Piaseckiego wcale nie jest taki do śmiechu jak mi się kiedyś zdawało, choć miejscami faktycznie ociera się o groteskę. Wiem też, że takie przeżycia i taka komunistyczna mentalność, jaką przedstawił w „Zapiskach” były często spotykane u przedstawicieli naszych „wyzwolicieli” ze Wschodu. Wiem też, że jest w tej książce czysta prawda i tylko prawda, choć ten akurat pamiętnik oficera Armii Czerwonej jest fikcyjny.
Piaseckiemu udało się przedstawić psychologiczny portret prostego Rosjanina, mieszkańca Związku Radzieckiego, który u siebie znał całkiem inny świat i po wkroczeniu we wrześniu 1939 r. do Wilna czuł się jakby wylądował na innej planecie. Cały czas dziwiła go ta kapitalistyczna, „pańska” Polska, o której uczono go na szkoleniach Komsomołu. Dziwiło go, że wszyscy jedzą codziennie chleb, że można tego chleba kupić w sklepie, ile się chce; że każdy nosi buty, a kobiety to nawet noszą kapelusze i bieliznę, że każdy może sobie kupić zegarek itd. Potem próbował korzystać z tych „kapitalistycznych” dóbr: nakupił sobie parę kilogramów chleba, kupił zegarek na rękę, zamówił sobie buty i zaczął podrywać piękną jak aktorka filmowa dziewczynę z sąsiedztwa.
Największą zaletą tej powieści jest przedstawienie zderzenia dwóch obcych cywilizacji i mentalności. Z jednej strony, „normalni” Polacy, za drugiej – całkowicie zindoktrynowany przez komunistyczny system, nie wiedzący nic o świecie człowiek, który nawet jak chce – nie potrafi czynić dobra. Mam wrażenie, że poprzez Michaiła Zubowa, autora tytułowego pamiętnika, pokazał Piasecki zło w czystej postaci. Takie dziwne, nieświadome zło, ale właśnie dlatego, że nieświadome, to bardziej niebezpieczne.
Książka składa się z szeregu notatek Zubowa, który zaczyna robić swoje zapiski we wrześniu 1939 r. w Wilnie, a kończy je w tym samym miejscu w styczniu 1945 r. Większość wpisów w tym pamiętniku jest dedykowanych Stalinowi lub Hitlerowi (sympatia narratora waha się pomiędzy jednym, a drugim), jest nawet jeden dedykowany Churchillowi, ale to naprawdę wyjątek.
Oto początek powieści:
„22 września 1939 roku. Vilnius. Towarzyszowi I. W. Stalinowi
Noc była czarna jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra. Lecz nie ma na świecie siły, która by powstrzymała żołnierzy niezwyciężonej Armii Czerwonej, idących dumnie i radośnie wyzwalać z burżuazyjnego jarzma swych braci: chłopów i robotników całego świata.”
Ciekawą próbką komunistycznego stylu są listy, które Zubow wysyła do swej ukochanej Duni (taki styl za komuny nazywało się „mowa-trawa”, a on tę mowę-trawę funduje swojej dziewczynie, by dodać sobie powagi):
„23 września 1939 roku. Miasto Vilnius.
Najukochańsza Duniaszka!
Piszę do Ciebie ten list z samego centrum polskiej, burżuazyjnej jaskini. Potężnym ciosem naszej żelaznej, czerwonej pięści zmiażdżyliśmy polskich, faszystowsko-kapitalistcznych generałów i wyzwoliliśmy z ucisku burżuazyjnego jęczący w szponach tyranów polski, robotniczo-włościański naród i wszystkie inne narodowości, nielitościwie gnębione i eksploatowane przez krwiożerczych panów.
Ja poszedłem na czele całej Armii Czerwonej i biłem faszystów i ich pachołków, dopóki nie uciekli w popłochu. Mieszkam ja w pięknym domu, którego właściciel-kapitalista uciekł. Tutejsze burżujki naznosiły mi kwiatów i zasłały cały pokój dywanami. A to wszystko ze strachu. Codziennie pływam w wannie. Wanna to są duże niecki zrobione z żelaza, do których nalewa się wody i cały człowiek, nawet z nogami, może się w nich zmieścić.
Możesz być dumna ze swojego Miszki, który, hardo krocząc pod sztandarem Lenina-Stalina, zmiótł na wieki zwierzęcy opór polskich zaborców i wyzwolił wszystkie, jęczące w kajdanach, narody.
Pisać do mnie możesz na Vilnius, bo pewnie przez jakiś czas tu jeszcze będziemy. Dokładny adres jest na kopercie.
Ściskam mocno twoją dłoń i łączę komsomolskie pozdrowienie.
Lejtnant bohaterskiej Armii Czerwonej,
Michaił Zubow”.
Więcej nie zdradzę, trzeba to po prostu przeczytać!
 




Sergiusz Piasecki (na zdjęciu), autor „Zapisków oficera Armii Czerwonej” i wielu innych utworów, sam był postacią jak z powieści. Sensacyjnej powieści. Nieślubny syn Białorusinki i polskiego szlachcica, w dzieciństwie posługiwał się gwarą z pogranicza. Był wyznania prawosławnego, na katolicyzm przeszedł, kiedy się żenił. Podobno dopiero w wieku 20 lat nauczył się poprawnie mówić po polsku. W czasie II Rzeczpospolitej był trochę szpiegiem, a trochę przemytnikiem przez granicę Polski i Związku Radzieckiego.
Piasecki to człowiek, jakiego często określa się mianem „pistolet”. Odważny. Kochał przygody i kobiety. Zażywał narkotyki i handlował pornograficznymi zdjęciami. W latach 20. pracował dla II Oddziału Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, potem został zwolniony i pozostawiony na lodzie. Ostatecznie, skręcił w stronę bandytyzmu. Za napad z bronią w ręku został aresztowany i skazany na karę śmierci, którą zamieniono mu na 15 lat odsiadki. Siedział m. in. w najcięższym więzieniu II RP – na Świętym Krzyżu. Tam właśnie zaczął pisać. Jego trzecia z kolei książki „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, gdzie przedstawił swoje przygody, stała się hitem czytelniczym. Zaczęto się starać o jego uwolnienie, w końcu pod koniec lat 30. ułaskawił go prezydent Ignacy Mościcki.
W czasie II wojny światowej Piasecki przebywał na Wileńszczyźnie, gdzie współpracował z AK, brał udział w brawurowych akcjach, pracował też jako egzekutor podziemia. Podobno odmówił wykonania wyroku na Józefie Mackiewiczu skazanym przez AK za zdradę.
Po wojnie uciekł z konwojem UNRRA za granicę. Żył w Anglii w bardzo skromnych warunkach. Dużo pisał, ale wszystkie jego teksty były objęte w PRL-u zapisem cenzury, były więc zakazane. Dopiero po 1989 r. zaczęto go oficjalnie drukować.
Znany był ze swej niechęci do Czesława Miłosza. Pisał o nim per „były paputczik Miłosz”.  Powód był nie tylko literacki, ale także życiowy i wiele mówi o nobliście jako o człowieku. Bowiem Miłosz uwiódł przed wojną Jadwigę Waszkiewiczównę, córkę wileńskiego lekarza, dziewczynę z bardzo dobrego domu, studentkę prawa, która zaszła z nim w ciążę. Kiedy się o tym dowiedział, przysłał jej obraźliwy list, że prócz niego zadawała się także z innymi mężczyznami. W końcu, zmusił ją do aborcji i porzucił. Po paru latach Waszkiewiczówna została żoną Piaseckiego i opowiedziała mu, jakim człowiekiem naprawdę był Miłosz. Piasecki opisał go w jednej powieści jako Narcyza.     
Sergiusz Piasecki, „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, Oficyna Wydawnicza „Gryf”, Gdańsk 1990
Źródło ilustracji: Wikipedia, Plik:Piasecki.jpg

Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko




poniedziałek, 29 stycznia 2018

Andrzej Rostworowski, Ziemia, której już nie zobaczysz. Wspomnienia kresowe






Projekt „Kresy zaklęte w książkach”, który rozpoczął się w 2014 r. wciągnął mnie do tego stopnia, że nie wyobrażam sobie roku bez przeczytania przynajmniej kilku lektur „kresowych”, mimo moich obecnych ograniczeń czasowych.

Andrzej Rostworowski (1899-1980) to przedstawiciel szlacheckiej rodziny herbu Nałęcz. Jego ojcem był Tadeusz Maria Rostworowski, znany wileński architekt. Dzieciństwo i wakacje spędzał na Polesiu, w Narowli i Rudakowie, które należały do jego krewnych.

Przed I wojną światową Autor uczęszczał do gimnazjum w Chyrowie, a w czasie wojny chodził do gimnazjów w Warszawie i Moskwie. W 1917 r. wstąpił do I Korpusu Polskiego gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego, następnie brał udział w walkach z bolszewikami. Po wojnie osiadł w majątku Kobejki w województwie nowogrodzkim, gdzie gospodarował do 1939 r. Potem uczestniczył w obronie Warszawy, dostał się do niewoli, a w 1945 r. wrócił do kraju i zamieszkał w Krakowie. W 1961 r. zaczął spisywać swoje wspomnienia nie mając nadziei, że kiedykolwiek będą opublikowane. Na szczęście, wspomnienia Rostworowskiego przetrwały. Dzięki jego niewątpliwemu talentowi literackiemu możemy się przenieść w czasie na Polesie, do Wilna, Chyrowa i wszystkich tych miejsc, gdzie przebywał jako chłopiec, młodzieniec i dorosły mężczyzna.

Szczególnie interesujące są, w moim przekonaniu, wspomnienia z okresu nauki w Zakładzie oo. Jezuitów w Chyrowie, który cieszył się zasłużoną renomą placówki edukacyjnej kształtującej polską inteligencję. Autor dzieli się z nami informacjami o przebiegu edukacji w zakładzie, o dniu codziennym uczniów, wspomina charakterystycznych, niezapomnianych nauczycieli, co pozwala nam wyobrazić sobie potencjał i różnorodność tego niezwykłego miejsca.

Im więcej wspomnień kresowych czytam, tym częściej spotykam się z miejscami, ludźmi i rodzinami opisanymi przez innych kronikarzy. W Chyrowie przecież pobierali nauki – już w II RP – bracia Pruszyńscy, o czym pisała ich matka w swoich wspomnieniach. Z kolei rodzinę Horwattów, majątek w Narowli spotkałam na kartach wspomnień Antoniego Kieniewicza wielbiącego Polesie.

Co prawda, Rostworowscy swoje bogactwo zawdzięczali w dużej mierze pracy twórczej i interesom ojca Andrzeja, ale niewątpliwie należeli do tego ziemiańskiego świata, który opisał Autor. I chwała mu za to, bo to kolejna cegiełka pokazująca tamten zaginiony świat, jego tradycje i codzienność, często niełatwą i hartującą charaktery!

Warto pochwalić wydawnictwo za piękną oprawę graficzną (twarda okładka, fotografie, bardzo dobrej jakości papier i druk) oraz świetne opracowanie redakcyjne (rozbudowane, ciekawe przypisy). Dla wszystkich miłośników „małej historii” i Kresów Wschodnich powinna to być lektura obowiązkowa!
 
 
Autor: Andrzej Rostworowski
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron: 512
Rok wydania: 2015
 
Tekst ukazał się na blogu Notatnik Kaye

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...