Tęsknota, sentyment, oczarowanie - Kresy... Świat, którego już nie ma. Próbujemy odnaleźć go w książkach.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Natanna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Natanna. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 13 czerwca 2017
"Schulz pod kluczem" - Wiesław Budzyński
Odkąd prowadzę bloga sporo czytałam o, przynajmniej, tych dwu sztandarowych książkach Bruno Schulza, jakimi są : "Sklepy cynamonowe" i "Sanatorium pod klepsydrą", ale ich Autor nadal był mi zupełnie nie znany/ do liceum chodziłam w latach 60-tych, nie studiowałam polonistyki ani literaturoznawstwa więc chyba jestem jakoś wytłumaczona/. Toteż, gdy zobaczyłam książkę Wiesława Budzyńskiego - zaintrygowana nią - zdecydowałam się dołączyć ją do innych nabywanych książek. I w ten sposób za mizerne, chyba, 5 zł stałam się posiadaczką, jak się okazało nie tylko dobrze i estetycznie wydanej, ale przede wszystkim doskonale, bo rzetelnie i błyskotliwie napisanej, i przynajmniej dla mnie odkrywczej biografii mistrza z Drohobycza na Kresach - dzisiaj Ukraina.
Po lekturze tej fascynującej, oddziaływujacej na moją wyobrażnię, a przy tym czytającej się jak bardzo dobra powieść, książki - syn niezamożnego kupca bławatnego z Drohobycza, Jakuba Schulza, po którym odziedziczył słabe zdrowie i szczupłą przygarbioną sylwetkę, ale równocześnie nadzwyczajną inteligencję, wyobraźnię i marzycielstwo a także dowcip i poczucie humoru zrobił się dla mnie nagle kimś znajomym.
Wiesław Budzyński pozwala czytelnikowi poznać Bruno Schulza poprzez cytowanie wypowiedzi osób, które go znały oraz fragmentów listów, z tych, które zachowały się, a jego kontakty korespondencyjne były szerokie i bogate w treść. Autor przywołuje w swej książce również Jerzego Ficowskiego, który poczynił wiele starań, by odnaleźć spuściznę epistolograficzną, literacką i rysowniczą, która niestety poniosła ogromne straty wskutek działań totalitaryzmów XX wieku. Z książki i snutych wspomnień , a także fragmentów listów wyłania się czytelnikowi wielce dramatyczna postać. Człowiek pełen kompleksów i zahamowań, niedostosowany do życia, uważany przez innych za dziwoląga, którego jedynym pragnieniem było być wolnym i móc pisać. A to nie było mu dane, gdyż by utrzymać swą matkę, chorą siostrę i jej syna musiał wykonywać znienawidzony zawód nauczyciela rysunków. Gdy nie otrzymał upragnionego urlopu w jednym z listów pisał :"[...]nadal hałastra będzie wyprawiała harce na moich nerwach. [...] Nerwy moje rozbiegły się siecią po całej pracowni robót ręcznych, rozprzestrzeniły się po podłodze, wytapetowały ściany i oplotły gęstąplecionką warsztaty i kowadło..."
Drugim bohaterem książkiWiesława Budzyńskiego - równie intrygującym - jest miasteczko Drohobycz na Kresach, na tle którego ukazuje on Bruno Schulza. Wielonarodowy, barwny w tamtym czasie Drohobycz, w którym ten czuł się najlepiej, i którego nie chciał opuszczać....nawet dla Józefy Szelińskiej, nazywanej przez siebie narzeczoną, tego nie zrobił i nie przeniósł się do Warszawy. Drohobycz, w którym się urodził, żył, tworzył i w końcu znalazł tragiczną śmierć z rąk SS-mana, i pozbawiony został pośmiertnego miejsca. Drohobycz, ktróry nigdy go nie znał tak do końca i nie docenił, w którym dzisiaj mało kto wie kim Bruno Schulz był.
"Schulz pod kluczem" to świetnie i szybko się czytająca biografia nietuzinkowego człowieka, ale również miasta, które przechodziło jak on różne koleje losu, co zubożyło je pod każdym względem .
Książka jest zaopatrzona w stare zdjęcia Drohobycza i rysunki Bruno Schulza, w tym jego autoportrety, co dodatkowo podnosi jej wartość a poza tym mnóstwo przypisów, z których dokładnie poznajemy osoby, których wspomnienia pojawiają się na jej kartach. A Drohobycz, jak się okazuje był rodzinnym miastem wielu znakomitości..........znanych, mniej znanych i zupełnie nieznanych.
_______________________
Wpis pochodzi z mojego bloga
niedziela, 24 lipca 2016
"Nienawiść" - Stanisław Srokowski.
Zauważyłam tę książkę w bibliotece i zaintrygowała mnie zarówno okładką, jak i niezwykle wymownym tytułem. Natomiast w tym momencie nie wiedziałam jeszcze kim jest jej autor, Stanisław Srokowski. Ale jak to zwykle u mnie bywa przed lekturą oczywiście poszukałam informacji na jego temat. Lubię wiedzieć, zanim przystąpię do czytania, jaki związek łączy pisarza i jego książki, na ile one go samego określają. "Nienawiść" jak się okazało powstała na bazie wspomnień autora, który jako dziecko przeżywał grozę wołyńskich nocy słuchając wieczorami rozmów zebranych w domu dorosłych, którzy przekazywali sobie te budzące u małego dziecka strach przerażające i porażające wieści o spalonych okolicznych wsiach i w okrutny sposób wymordowanych ich mieszkańcach, oraz ze wspomnień innych osób, które przesyłały mu je lub bezpośrednio opowiadały.
Sam tytuł zbioru opowiadań, gdyż okazało się przy pierwszym kontakcie z książką, że zawiera ona opowiadania, jest ogromnie sugestywny. Każdy to przyzna, ale nie znając pisarza, gdyż Stanisław Srokowskito nie tylko autor, ale uznany pisarz, nie potrafiłam domyślić się jaka nienawiść jest osnową opowiadań. Do czasu przeczytania tej książki niewiele wiedziałam o rzezi na Wołyniu jakiej dokonali ukraińscy nacjonaliści w okresie między lutym 1943 a lutym 1944 roku. Stanisław Srokowski swymi pełnymi drastycznych i niezwykle realistycznych opisów historiami wprowadził mnie w szokujący sposób w ogrom zbrodni dokonanych na polskich rodzinach zamieszkujących Wołyń, które niespodziewanie doświadczyły straszliwej nienawiści ze strony własnych sąsiadów, ludzi, którzy pod wpływem nacjonalizmu Ukraińskiej Armii Powstańczej zamienili się w potworne bestie mordujące swych sąsiadów z nieludzkim okrucieństwem.
Poszczególne opowiadania jednak nie tylko porażają scenami okrucieństw. Stanisław Srokowski opisuje w nich bowiem również piękno ziemi wołyńskiej, na której dokonano tych pełnych nieludzkiej nienawiści czynów zamieniających się w obrazy, które trudno wymazać z pamięci po przeczytaniu książki, która jest zbiorem wielu opowieści o kobietach, mężczyznach i dzieciach oraz ogromnym, przerażającym strachu, jaki był ich udziałem i śmierci w okrutnych męczarniach. O wielkim dramacie Polaków, tych którzy zginęli i tych, którzy z bólem serca opuszczali swe gospodarstwa i Wołyń, na którym się urodzili.
"Nienawiść" mimo całej swej drastyczności to książka, którą wprawdzie ze ściśniętym sercem, ale czyta się bardzo dobrze. To książka, która pokazując prawdę o tamtym czasie pobudza do zadumy refleksji i nikogo nie pozostawi obojętnym na sprawę pamięci o tych, którzy musieli umrzeć, bo byli Polakami, lub byli z nimi związani węzłem małżeńskim czy też im udzielili pomocy.
Polecam "Nienawiść" wszystkim....to nie tylko literatura, to niezwykle interesująca chociaż bolesna lekcja historii. I z pewnością mimo wszystko jest łatwiejsza w odbiorze niż będzie film, który w oparciu o nią już niedługo ma trafić na ekrany. Czytać opisy a oglądać drastyczne obrazy to jednak nie to samo.
Wpis ukazał się na moim blogu http://natanna-mojezaczytanie.blogspot.com/
sobota, 4 kwietnia 2015
Ale moim największym odkryciem stała się Moja Przyjaciółka!
Mam coraz większe problemy z pisaniem opinii o przeczytanych książkach i coraz więcej książek przeczytanych, po czytaniu których chciałabym na blogu pozostawić chociaż niewielki ślad. Toteż, by blog nie umarł jeszcze śmiercią naturalną będę coraz częściej uciekać się do prezentowania fragmentów przeczytanych książek, co nie znaczy jednak, że może kiedyś nie doczekają się one być może mojej opinii. Będą to fragmenty, które mi jakoś szczególnie się spodobały, przypadły do serca, czy też mnie zaintrygowały lub pobudziły do refleksji.
Dzisiaj jest to fragment z przeczytanej jeszcze w ubiegłym roku wspomnieniowej książki "Żniwo gniewu", którą napisała mieszkająca w USA Polka, która urodziła się w 1945 roku w Zielonej Górze, gdzie dotarły w ramach repatriacji po wielu dramatycznych przejściach jej matka i ciotka. Pochodzące z kresowego miasteczka przeżyły sowiecką okupację a od 1942 do 1945 roku wciąż w drodze ze wschodu na zachód uciekały tym razem przed niemieckim najeźdźcą, by znów po czasie bać się sowietów. Tego co spotkało bohaterki książki, Kaszmirę i Maruszkę, w tej drodze pewno wystarczyłoby na niejedną tylko książkę, ale ja nie zacytuję czegoś co świadczyłoby o dramatyczności tych przeżyć, lecz wspomnienie Maruszki o tym co pozostawiła a co też było treścią jej "tamtego" życia.
"Szyję teraz sukienkę dla Kaszmiry, dla mojej ukochanej siostry. Boże, ile my razem przeszłyśmy...Gdybym tu miała swoje czasopisma, wybrałabym dla niej najpiękniejszy projekt. Przed wojną gazety były dla mnie darem niebios. Dostawałam je od kuzynki Julii i hrabiny Okońskiej. W pudełku, w szafie, w pokoju mamy, w naszym rodzinnym domu przy ulicy Grodzkiej, w moim kochanym Mołodecznie mam schowane pojedyncze numery Vogue'a z 1933, z 1934 i nawet z 1937 roku i dwadzieścia pięć numerów angielskiego The Pictorial Magazine z 1903 roku, razem tysiąc czterdzieści stron! Numery The Pictorial Magazine pochodzą sprzed lat, ale przenosiły mnie w czar la belle epoque. Kochałam te dawne suknie z gorsetami, talie osy,cudowne parasolki z koronki i fryzury misternie upinane w potężne koki. Kojarzyły mi się z jakąś krainą baśni i z dzieciństwem. Oczywiście w duchu dziękowałam Panu Bogu, że świat się zmienił, bo przed wojną nie wyobrażałam sobie noszenia długich sukien, sztywnych fiszbin i koafiur! Kochałam krótkie fryzurki, marynarki z baskinkami i wolność bez gorsetów! Fotografie, fotografie, mnóstwo fotografii! I rarytas! Amerykański numer Voque'a z 1926 roku z małą czarną Coco Chanel!. Jezu! Ile bym dała, żeby teraz jeszcze raz go obejrzeć! Ale na tym nie koniec. Hrabina przywoziła mi jeszcze najnowsze numery Świadowida i nowość przed wojną - Moją Przyjaciółkę! Przeglądałam to wszystko z bijącym sercem. Światowida oglądałam zawsze według ustalonego schematu - szybko przewracałam strony z rubrykami " Ze świata, Z Polski, Z teatru, Ze sportu, Film, Balet, Muzyka, Rozmaitości, by w końcu trafić na zdjęcia i rysunki sukien, spódnic, kapelusików, pantofli. Na koniec zawsze analizowałam zdjęcia Rysia i Pawlikowskiego i nigdy nie potrafiłam pojąć fenomenu fotografii. Ale moim największym odkryciem stała się Moja Przyjaciółka! Pierwszy raz czytałam całą gazetę, i to z narastającym zainteresowaniem! Wszystko dla kobiet i o kobietach. Porady! Tysiące porad! Jak urządzić pokój, jak modnie się ubrać, jak zlikwidować piegi, sińce pod oczami, na co stosować okłady z herbaty i co można zrobić z soku z cytryny! I przede wszystkim były tam projekty ubrań oraz nowości z Paryża i wszystko po polsku! Voque'a traktowałam jak relikwię, ale nie znałam francuskiego ani angielskiego, dlatego Moja Przyjaciółka była dla mnie takim cudem! Wszystko to bardzo pomagało mi w mojej pracy. Śmielej doradzałam nowoczesne, krótkie spódnice, rękawy z bufkami, baskinki, materiały w kratkę, paski i groszki, żakiety przypominające męskie marynarki i przede wszystkim namawiałam do porzucenia sukien z obniżonym stanem na rzecz nowoczesnych ubrań podkreślających kobieca sylwetkę i szczupłą talię. Przed wojną prowadziłam z Julią jeden z najlepszych zakładów krawieckich! Jakie ja miałam klientki! Boże drogi! Zygmunt był ze mnie taki dumny".
"Jaka ja jestem głupia...Niczego już nie ma. Niczego. Za moimi plecami tylko zgliszcza i śmierć. Wszystko straciłam. Nic już nie wróci. A jeśli to prawda, że nie ma już Mołodeczna"? ________________________
Lucie Di Angeli-Ilovan,Żniwo gniewu,wyd. Zysk i S-ka,r.2011, str.278-280
"Jaka ja jestem głupia...Niczego już nie ma. Niczego. Za moimi plecami tylko zgliszcza i śmierć. Wszystko straciłam. Nic już nie wróci. A jeśli to prawda, że nie ma już Mołodeczna"? ________________________
Lucie Di Angeli-Ilovan,Żniwo gniewu,wyd. Zysk i S-ka,r.2011, str.278-280
piątek, 13 marca 2015
Karol Antoniewicz - W krzyżu cierpienie...
Właściwie od zawsze lubiłam klimat Wielkiego Postu i chociaż szczególnie w młodości nie przejawiałam zbytniej gorliwości w praktykowaniu wielkopostnych nabożeństw to z wiekiem coraz bardziej zaczęłam doceniać udział w nich, a szczególnie w Gorzkich Żalach. Na tworzenie specyficznego, pokutnego klimatu tych czterdziestu dni, które pobudzają mnie do refleksji nad własnym życiem duży wpływ dla mnie osobiście mają pieśni w tym okresie śpiewane. Lubię śpiewać a pieśni wielkopostne poruszają moje serce do głębi. Do takich, które szczególnie mnie wzruszają należy pieśń, którą przytaczam :
W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie,
W krzyżu miłości nauka.
Kto Ciebie, Boże, raz pojąć może,
Ten nic nie pragnie, ni szuka.
W krzyżu osłoda, w krzyżu ochłoda
Dla duszy smutkiem zmroczonej.
Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie
W boleści sercu zadanej.
Kiedy cierpienie, kiedy zwątpienie
Serce ci na wskroś przepali,
Gdy grom się zbliża, pospiesz do krzyża.
On ciebie wesprze, ocali.
Gdy cię skrzywdzono albo zraniono,
Lub serce czyjeś zawiodło,
O, nie rozpaczaj, módl się, przebaczaj.
Krzyż niech ci stanie za godło.
Jeszcze do niedawna nie wiedziałam kto był twórcą tej niezwykłej pieśni, tak chętnie przeze mnie śpiewanej nie tylko w Wielkim Poście. Dowiedziałam się tego na jednym z pierwszych kazań wielkopostnych i pomyślałam, że to dobry temat na post piątkowy w tym czasie jaki przeżywam.
To żyjący w latach 1807-1852 Karol Antoniewicz, twórca wielu znanych pieśni religijnych, napisał również słowa pieśni "W krzyżu cierpienie". Pozostawił on po sobie również bogatą spuściznę literacką w postaci opowiadań, listów i poezji nie tylko religijnej.
![]() |
źródło |
Urodzony we Lwowie, w ormiańskiej rodzinie, świetnie wykształcony w zakresie retoryki, filozofii i prawa, po studiach wiele podróżował po Europie. Brał czynny udział w powstaniu listopadowym. W 1832 zawarł, pod wpływem matki, związek małżeński ze swą kuzynką Zofią Nikorowiczówną. Niestety zmarła mu kolejno nie tylko piątka urodzonych w tym małżeństwie dzieci, ale również i żona.
To ból po stracie najbliższych stał się właśnie inspiracją napisania tekstu pieśni o krzyżu, którego sam doświadczył w nadmiarze, a doświadczenie, którego upewniło go o tym, że przeznaczony jest do stanu kapłańskiego.
Wstąpił więc do zakonu jezuitów w Starej Wsi, gdzie spędził nowicjat, po zakończeniu którego studiował filozofię w Tarnopolu a następnie teologię w Nowym Sączu. Po wyświęceniu w 1844 roku oddał się całkowicie pracy kaznodziejskiej.
Pierwszym terenem jego działalności apostolskiej była Galicja, gdzie w 1846 roku wygłosił przeszło 200 kazań, które rozsławiły go na cały kraj a także poza ziemie polskie. W 1847 roku przebywał we Lwowie, ale dekret banicyjny nałożony na Jezuitów spowodował, że opuścił Lwów i rozpoczął tułaczkę, podczas której spędził pewien czas w Krakowie gdzie stał się ostoją i podporą mieszczan w czasie, gdy Kraków niszczony był przez szalejące pożary przyczyniając się tym wydatnie do odbudowania kamienic i kościołów. Życie swe zakończył w 1852 na ziemiach poznańskich, w Obrze, gdzie pomagając z oddaniem walczyć z cholerą sam się nią zaraził.
Już tylko na podstawie tylko tej krótkiej notki biograficznej można stwierdzić jak nietuzinkowa postacią był twórca pieśni, którą tak lubię śpiewać, ojciec Karol Antoniewicz.
__________________
Tekst pieśni zaczerpnęłam ze strony.
Rycina pochodzi z pierwszego tomu trzeciego wydania
KAZAŃ KS. KAROLA ANTONIEWICZA T.J.
zebranych przez ks. Jana Badeniego T.J.
(Wydawnictwa Towarzystwa Jezusowego – Kraków 1906)
Post pochodzi z bloga moje zaczytanie.
środa, 4 lutego 2015
Dama w jedwabnej sukni czyli opowieść o księżniczce Helenie Sanguszkównie.
Była piękna, bogata a zarazem obdarzona błyskotliwym intelektem. Posiadała niezwykłą osobowość, która sprawiała, że w XIX-wiecznych kołach arystokratycznych podziwiano ją nie tylko za gust, z jakim się ubierała i oryginalność biżuterii, jaką nosiła, ale również za wyjątkową aurę, jaką wokół siebie stwarzała. Pochodziła ze znakomitego rodu, jednego z najstarszych polskich rodów magnackich, spokrewnionego z Jagiellonami. Żyła krótko, gdyż tylko 55 lat /jej matka 82/, ale intensywnie i w niezwykle ciekawych czasach. Jej życie przebiegało pod znakiem podróży, gdyż rodzina jej ciągle gdzieś wojażowała czy to w celach turystycznych, kuracyjnych czy też tylko towarzyskich korzystając między innymi z nowinek technicznych jakimi była kolej, którą mogli do Wiednia dotrzeć już w 19 godzin. Europa i salony polskiej emigracji stały dla niej otworem a ona sama była obiektem pożądania mężczyzn wielu znacznych rodów, ale nigdy nie wyszła - dzięki temu, że jej nie zmuszano - za mąż. Ale czy była tak do końca szczęśliwa nie mogąc żyć u boku swego ukochanego Adama Sapiehy, bo był jej szwagrem, jak również wychowywać swych dwojga dzieci, które z nim miała? Trudno, by pewno dzisiaj na to pytanie odpowiedzieć.
O kim piszę? O księżniczce Helenie Sanguszkównie, zwanej w polskich arystokratycznych kręgach piękną Heleną. A skąd to wiem? Z urokliwej książki Magdaleny Jastrzębskiej p.t. "Dama w jedwabnej sukni", w której ta wyjątkowych walorów kobieta została pięknie "sportretowana" przez Autorkę na tle swego rodu oraz innych polskich rodów magnackich a także szeroko zaprezentowanej epoki, w której żyła.
Ta niezbyt obszerna, ale znakomicie udokumentowana i bogato zilustrowana książka, na kartach której pojawia się mnóstwo bardziej i mniej znanych mi nazwisk postaci już historycznych nie tylko z kręgów magnackich, ale również ze środowisk kultury, jak np. Helena Modrzejewska a także miejsc, w których bywała jej bohaterka to kopalnia różnorodnej i bardzo interesująco podanej wiedzy o życiu księżniczki Heleny Sanguszkówny, ale nie tylko jej samej. Magdalena Jastrzębska zaczyna bowiem swą frapującą opowieść od początku, od syna przyrodniego brata Króla Władysława Jagiełły, kniazia Fiodora, Sanguszki, który gospodarował na Wołyniu. To od jego imienia nazwę wziął ten wielki i znakomity ród, który przez wieki rozrastał się na Kresach i potężniał.
Helena przyszła na świat 5 lutego 1836 roku już w podtarnowskich Gumniskach, w których osiedlili się i mieszkali do końca jej rodzice. Stąd wyjeżdżała do ukochanego Krakowa i jeździła po całej Europie i tu na tarnowskim cmentarzu została 25 kwietnia 1891 roku pochowana a za trumną jej, jak dowiadujemy się z książki, oprócz rodziny postępował cały orszak polskiej arystokracji : Zamoyscy, Mycielscy, Stadniccy, Potoccy, Braniccy, Tarnowscy, Michałowscy, Wodziccy, Szembekowie, Potuliccy, Sobańscy. Pożegnali ją również : burmistrz Tarnowa, liczni posłowie, prezydent Krakowa, radni miejscy, profesorowie uniwersytetu, rodzina Kossaków i Jan Matejko. Odprowadzało ją również mieszczaństwo tarnowskie a także okoliczna szlachta. Bo też księżna znana była nie z tylko na salonach arystokratycznych. Mając doskonały wzór w swojej matce, księżnej Izabeli, którą z wielkim poświęceniem opiekowała się do ostatnich chwil jej życia angażowała się społecznie udzielając się mocno na polu dobroczynnym i dając się poznać jako osoba o wyjątkowych zaletach charakteru.
"Dama w jedwabnej sukni" wzbudziła moje żywe zainteresowanie nie tylko rzetelnie i z wielkim polotem, błyskotliwie opowiedzianą historią samej księżniczki Heleny, ale zaintrygowała również oczywiście skróconą, ale niezwykle interesująco zaprezentowaną nietuzinkową historią całego jej rodu, którą Magdalena Jastrzębska nie kończy na śmierci swej bohaterki, lecz kontynuuje ją aż do czasów współczesnych ukazując wpływ zmian będących skutkiem II wojny światowej na losy rodziny jej najmłodszego brata Eustachego i siedziby rodu, czyli Gumnisk.
Muszę przyznać, że z ogromną przyjemnością pochłonęłam tę interesującą i barwną opowieść o rodzie Sanguszków, o ich powiązaniach i koligacjach z innymi arystokratycznymi rodami a także o XIX wiecznym klimacie kulturalnym Krakowa, w którym księżniczka Helena tak doskonale się odnajdywała i czuła czy też o atmosferze, jaka panowała w jej rodzinnych Gumniskach.
Książkę znakomicie mi się czytało może i dlatego, że czułam w niej pasję z jaką została napisana i ogromną sympatię jaką Magdalena Jastrzębska, "portrecistka" również innych znanych kobiet z przeszłości, obdarzyła swą bohaterkę.
A tak poza tym, to tak fajnie poczytać o tym jak kiedyś w przeszłości możni korzystali z dobrodziejstw życia oraz spróbować to porównać z dzisiejszymi czasami.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Moje zaczytanie
poniedziałek, 15 grudnia 2014
Damulki z dworów ukraińskich też czytały.....Irena Bączkowska we fragmencie "Letnich nocy"
Kilka dni temu skończyłam czytać
* Irena Bączkowska, Letnie noce, wyd. Veritas, 2005 r. str. 99-100
książkę zniewalającą niezwykłym urokiem słowa i stylu w jakim autorka wprost namalowała barwny obraz lata na Ukrainie zanim dotarło tam widmo I Wojny Światowej i dramatycznych zmian. Napiszę o niej więcej, bo warta jest zaprezentowania a teraz przytoczę tylko fragment mówiący o tym, że wśród damulek opisywanych przez emigracyjną pisarkę były takie, które nie tylko interesowały się modą, strojami i zabawą, ale również namiętnie czytały i otaczały się książkami a należała do nich pani Mela, którą liczni znajomi i krewni, pociotki i przyjaciele, gdy nie słyszała, nazywali Riepusze / czytaj z francuska /
________________________________________________________________________________
* Irena Bączkowska, Letnie noce, wyd. Veritas, 2005 r. str. 99-100
wtorek, 23 września 2014
Maria Rodziewiczówna, Byli i będą
Kazimierz Czachowski, w swej książce " Maria Rodziewiczówna na tle swoich powieści" z 1935 roku tak napisał o "Byli i będą" :
"Poznajemy różne środowiska : arystokrację w stolicy, za granicą i na wsi w Królestwie, uczącą się w Warszawie młodzież z różnych sfer, rozbitków na bruku miejskim,zwłaszcza zaś ziemiaństwo kresowe, uparcie utrzymujące swe placówki narodowego stanu posiadania, które raz stracone, nie byłyby już do odkupienia(...), oraz zagrodową szlachtę krośniańską, prześladowaną nie tylko za patriotyzm, ale i za religię, gwałtem zmuszaną do prawosławia".
W odległej już przeszłości byłam wielką fanką powieści Marii Rodziewiczówny. Do dzisiaj mam w swojej bilioteczce kilka jej książek a między nimi ukochanego i wielokrotnie czytanego "Dewajtisa". Toteż jak zobaczyłam w Kuferku Książkówki powieść Marii Rodziewiczówny "Byli i będą", biorąc dział w rozdaniu, wybrałam ją właśnie i udało się. Książka przyciągnęła mój wzrok również swą niebanalną okładką, na której umieszczono fragment Pikiety powstańczej Maksymiliana Gierymskiego. Powstaniec na koniu to wyraźny sygnał, że w treści książki będzie odniesienie do powstania styczniowego. I tak faktycznie jest, gdyż akcja książki głównie toczy się na Litwie po 1863 roku, chociaż również w Warszawie, gdzie przebywający, a pozbawieni swej ziemi, kresowiacy marzą tylko o powrocie w swoje rodzinne strony na Litwie, gdy lojalna wobec zaborcy arystokracja nie gardząc przejmowaniem w zarząd zarekwirowanych na Litwie majątków ziemskich prowadzi wystawny tryb życia i bawi się doskonale.
Upadek powstania styczniowego sprawił, że Polacy mieszkający na Litwie ponieśli ogromne straty nie tylko osobowe, materialne, ale i moralne, gdyż część społeczności polskiej uległa rusyfikacji przechodząc na prawosławie co zdegradowało ich społecznie w oczach patriotów polskich. Ci, którzy przetrwali próbują wszelkimi sposobami utrzymać ziemię, która pozostała w ich rękach, a przy tym wspomagać się wzajem, ale również dbać o odradzanie się ducha patriotycznego. Wydatnym przykładem takiego postępowania jest matka powstańca Stefana Hrehorowicza, którego majątek w Kozarach został po jego śmierci zarekwirowany przez zaborcę, gdy opuściła go wdowa po nim z synem. Starsza Pani Hrehorowiczowa po przeniesieniu się do dworu w Grelach, jedynego majątku, który jej pozostał staje się ostoją nie tylko dla swych wnuków, których rodzice zostali zesłani na Sybir, ale i dla będących w potrzebie sąsiadów. Z ogromnym trudem udaje jej się utrzymać tę ziemię dla jedynego syna Stefana, który wychowywany w Warszawie przez matkę i jej ojca na panicza długo nie wie czyim jest synem, i nie utrzymuje żadnych kontaktów z babką. Dopiero, gdy dowiaduje się kim był jego ojciec w jego życiu następuje diametralna zmiana, która doprowadza do zerwania z rodziną matki i zbliżenia się do babki.
Wątek rodziny Herhorowiczów to jeden z wielu, jakie w książce Rodziewiczówny "Byli i będą" się pojawiają. Książka jest bowiem wielowątkowa, a co za tym idzie i bohaterów ma wielu i z różnych klas społecznych się wywodzących. A każda postać jest barwna i ciekawie oraz dogłębnie nakreślona na tle warunków życia na kresach, na wsi czy też w mieście a przy tym mocno osadzona w fabule książki jak choćby żebraczka, od przybycia której do krośniańskiego zaścianka zaczyna się akcja książki.
Powstanie z 1863 roku, ruchawka, jak w książce jest ono określane przez niezbyt mu przychylnych a wręcz nawet przeciwnych, jednych pozbawiło wszystkiego a innych wzbogaciło. Do tych drugich należał mieszczanin Bohuszewicz, który jednak swą lojalność dla zaborcy przypłacił życiem żony, zgwałconej przez jenisiejców. Bohuszewicz mszcząc się sprowadza nieszczęście na zaścianek krośniański, który w odwecie zostaje spalony, a szlachta w nim mieszkająca wywieziona na Sybir. Ratuje się z tej represji tylko cztery osoby w tym dwójka narzeczonych, Marcelka i Wiktor, którzy po latach ukrywania się w lesie pozostawiają w Grelach swego syna i uciekają do Królewca, skąd wracają po latach z córką i pod przybranym nazwiskiem osiadając w miasteczku. Historia tych dwojga i ich dzieci to smutny i wzruszający wątek w "Byli i będą", który jednak ku mojemu zadowoleniu dobrze się kończy.
Jak to w książkach Rodziewiczównej bywa, mamy i w "Byli i będą" różne odmiany miłości, ale na pierwszym miejscu jak zawsze jest miłość do ziemi ojczystej. Umierający dziadek Wiktora przekazując mu ostatnią swą wolę tak mówił do wnuka :
"- No to jakby i wszystko. Dobro i wszystko, co jest, twoje. Trzymaj w garści i pilnuj, ano się w dostatku nie kochaj. Jedno zdechnie, drugie się spali, nie trza się o to turbować. Ale ziemi to nie puść, pazurami, zębami dzierż. Ziemia się nazywa grunt, w niej wszelkie korzenie tkwią, i trawy , i drzewa, i człowieka. Puścisz ziemię, będzie cię wiatr nosił po świecie, suchą łomakę!. A uchowasz ziemię - to choćby cię sto razy od niej oderwali, to wrócisz i zakorzenisz się znowu.
Oj, święte słowa, święte! - rzekła przeciągle jedna z kobiet.
- A niby to rozumiecie. Jakże, o jakiej ja ziemi to gadam?
- O jakże, o naszej.
- Co to? Naszej?
- Ot, o tych zagonkach, co je od wieku trzymamy.
- Durne wy. Nasze i pod Krakowem, i pod Smoleńskiem. Oj zgłupiał naród, zgłupiał. Bodajby was znowu do szkoły nie wzięli, byście sobie przypomnieli! "
Rodziewiczówna w swej powieści pisze również o wielkim przywiązaniu chłopów kresowych do swej wiary, której bronią oni wszelkimi sposobami ponosząc nawet ogromny trud kar finansowych, rujnujących ich gospodarstwa, za nieuleganie naciskom ze strony zaborcy.
Lubiłam książki Marii Rodziewiczówny za klimat jaki w nich tworzyła. Na ten klimat miał istotny wpływ sposób w jaki pisarka ukazywała miedzy innymi budzenie się uczuć pomiędzy bohaterami w swych powieściach. I w tej jest podobnie, gdyż książka, mimo iż nie ma nic wspólnego z romansem wątków romansowych ma aż cztery, a nawet przez moment pięć, gdy weźmie się również pod uwagę płomienny związek młodego Herhorowicza ze starszą od siebie żoną kuzyna. Sporo miejsca w powieści zajmują sprawy miłości, która łączy młodych nie bacząc na komplikacje wynikające z podziałów społecznych. A są to komplikacje poważne, gdyż jak mają spojrzeć rodzice na miłość swych dzieci do potomków ludzi, którzy ulegli degeneracji społecznej trzymając stronę zaborcy, albo oszukali swych sąsiadów. Te uczucia to jednak pozytywna strona tych związków, gdyż pozwalają na odradzanie się w młodym pokoleniu polskiego ducha.
Mogłabym tak pisać i pisać, gdyż "Byli i będą", mimo iż nie są objętościowo obszerną książką, są jak powieść rzeka. Tyle w niej wartko toczących się wątków, które są ściśle ze sobą powiązane podobnie jak i losy jej bohaterów, które się przeplatają i łączą.
"- No to jakby i wszystko. Dobro i wszystko, co jest, twoje. Trzymaj w garści i pilnuj, ano się w dostatku nie kochaj. Jedno zdechnie, drugie się spali, nie trza się o to turbować. Ale ziemi to nie puść, pazurami, zębami dzierż. Ziemia się nazywa grunt, w niej wszelkie korzenie tkwią, i trawy , i drzewa, i człowieka. Puścisz ziemię, będzie cię wiatr nosił po świecie, suchą łomakę!. A uchowasz ziemię - to choćby cię sto razy od niej oderwali, to wrócisz i zakorzenisz się znowu.
Oj, święte słowa, święte! - rzekła przeciągle jedna z kobiet.
- A niby to rozumiecie. Jakże, o jakiej ja ziemi to gadam?
- O jakże, o naszej.
- Co to? Naszej?
- Ot, o tych zagonkach, co je od wieku trzymamy.
- Durne wy. Nasze i pod Krakowem, i pod Smoleńskiem. Oj zgłupiał naród, zgłupiał. Bodajby was znowu do szkoły nie wzięli, byście sobie przypomnieli! "
Rodziewiczówna w swej powieści pisze również o wielkim przywiązaniu chłopów kresowych do swej wiary, której bronią oni wszelkimi sposobami ponosząc nawet ogromny trud kar finansowych, rujnujących ich gospodarstwa, za nieuleganie naciskom ze strony zaborcy.
Lubiłam książki Marii Rodziewiczówny za klimat jaki w nich tworzyła. Na ten klimat miał istotny wpływ sposób w jaki pisarka ukazywała miedzy innymi budzenie się uczuć pomiędzy bohaterami w swych powieściach. I w tej jest podobnie, gdyż książka, mimo iż nie ma nic wspólnego z romansem wątków romansowych ma aż cztery, a nawet przez moment pięć, gdy weźmie się również pod uwagę płomienny związek młodego Herhorowicza ze starszą od siebie żoną kuzyna. Sporo miejsca w powieści zajmują sprawy miłości, która łączy młodych nie bacząc na komplikacje wynikające z podziałów społecznych. A są to komplikacje poważne, gdyż jak mają spojrzeć rodzice na miłość swych dzieci do potomków ludzi, którzy ulegli degeneracji społecznej trzymając stronę zaborcy, albo oszukali swych sąsiadów. Te uczucia to jednak pozytywna strona tych związków, gdyż pozwalają na odradzanie się w młodym pokoleniu polskiego ducha.
Mogłabym tak pisać i pisać, gdyż "Byli i będą", mimo iż nie są objętościowo obszerną książką, są jak powieść rzeka. Tyle w niej wartko toczących się wątków, które są ściśle ze sobą powiązane podobnie jak i losy jej bohaterów, które się przeplatają i łączą.
Z ogromną przyjemnością powróciłam do prozy Marii Rodziewiczówny i z rozrzewnieniem zagłębiłam się w losy bohaterów jej powieści współczując im i ciesząc się gdy się okazało, że ich losy mimo różnych przeciwności znajdują szczęśliwe rozwiązanie. Odnalazłam w książce wszystko to co kiedyś sprawiało, że czytałam jej powieści z ogromną przyjemnością chłonąc słowo i obrazy jakie w nich stworzyła chociaż to co pisała dzisiaj wydawać się być może przygnębiającym, gdyż sporo w tym smutku i udręczenia wynikającego z sytuacji polityczno społecznej.
Maria Rodziewiczówna urodzona w lutym 1863 roku, już po zesłaniu jej rodziców na Sybir, z którego powrócili gdy miała 8 lat sama doświadczyła losu jaki stał się udziałem wielu innych rodzin powstańców. W "Byli i będą", które napisała w 1908 roku zawarła więc sporo z doświadczeń własnej rodziny, która podobnie jak mąż córki Herhorowiczowej po powrocie z Syberii osiadła w Warszawie, gdzie żyła w biedzie do czasu, gdy ojciec został administratorem majątku ziemskiego a z czasem odziedziczył majątek Hruszowa po swym bezdzietnym bracie. Maria po śmierci ojca przejęła zarząd nad majątkiem i zarządzała nim do wybuchu wojny. Żyjąc sama na kresach poznała doskonale realia społeczne i kulturowe tych ziem co pozwoliło jej wiernie oddać je w powieści, w której stworzyła społeczną i kulturową panoramę kresów w drugiej połowie XIX wieku.
Dla tych, którzy nie znają języka rosyjskiego pewne trudności może sprawiać sporo nazewnictwa zaczerpniętego z tego języka, którym przeplatana jest mowa części bohaterów książki, ale przypisy u dołu stron pozwalają bez problemu zrozumieć te pojęcia a książkę czyta się szybko, gdyż jej intrygująca fabuła sprawia, że trudno się od niej oderwać. Przynajmniej ze mną tak właśnie było.
Dla tych, którzy nie znają języka rosyjskiego pewne trudności może sprawiać sporo nazewnictwa zaczerpniętego z tego języka, którym przeplatana jest mowa części bohaterów książki, ale przypisy u dołu stron pozwalają bez problemu zrozumieć te pojęcia a książkę czyta się szybko, gdyż jej intrygująca fabuła sprawia, że trudno się od niej oderwać. Przynajmniej ze mną tak właśnie było.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Moje zaczytanie
niedziela, 21 września 2014
Mateusz Jantar, Zmowa
Jakiś czas temu na blogu, którego już niestety nie ma w blogosferze spotkałam się z Eugeniuszem Werstinem, autorem trylogii ukazującej historię życia Króla Dawida i jego syna Salomona, który na rok przed śmiercią wydał powieść "Szklana góra". Szukając jego książek w internecie natknęłam się na powieści Mateusza Jantara a próbując dociec kim był Jantar odkryłam, że to pseudonim Werstina, pod którym ten wydawał swe książki w początkach lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a były to : Samotne kruki, Zmowa, Dzieci wdowy.
Żyjący w latach 1921-2006 Eugeniusz Werstin urodził się w Wilnie, w którym mieszkał do wybuchu II wojny światowej. W czasie wojny uczestniczył jako partyzant Armii Krajowej w walkach wyzwoleńczych na kresach, był internowany w obozie dla Polaków w Połondze na Litwie i więziony w sowieckim obozie pracy dla polskich żołnierzy w okolicach Kaługi i Riazania. W książkach swych, poza wymienioną wyżej trylogią, Eugeniusz Werstin ukazywał dzieje Polski kresowej w ubiegłym wieku.
Akcja wydanej w 1973 roku przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą "Zmowy" zaczyna się po Trzech królach w roku 1927 od sytuacji, która doprowadziła do śmierci starego Lityńskiego, "egzekwie", czyli stypę, po którym długo we wsi Świątniki pamiętano. Dzień ten zapisał się w pamięci świątniczan również dlatego, że sprawdziła się wieść jaką im Lityński przekazał przed śmiercią, że wieś będzie mieć nauczycielkę, na którą długo czekano. Po nauczycielkę i jej rodzinę oraz dobytek trzeba było pojechać. Po sporze, który wokół dania podwody* się potoczył, zdecydowano, że pojedzie po nią młody Jan Kuklis z sąsiedniego zaścianka Popawle. I tak doszło do pierwszego spotkania pary, o której głównie jest ta książka.
Akcja wydanej w 1973 roku przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą "Zmowy" zaczyna się po Trzech królach w roku 1927 od sytuacji, która doprowadziła do śmierci starego Lityńskiego, "egzekwie", czyli stypę, po którym długo we wsi Świątniki pamiętano. Dzień ten zapisał się w pamięci świątniczan również dlatego, że sprawdziła się wieść jaką im Lityński przekazał przed śmiercią, że wieś będzie mieć nauczycielkę, na którą długo czekano. Po nauczycielkę i jej rodzinę oraz dobytek trzeba było pojechać. Po sporze, który wokół dania podwody* się potoczył, zdecydowano, że pojedzie po nią młody Jan Kuklis z sąsiedniego zaścianka Popawle. I tak doszło do pierwszego spotkania pary, o której głównie jest ta książka.
Basia, która jest wdową posiadającą syna wiele w życiu przeszła, ale twardo stąpa po ziemi realizując swe plany życiowe. Jan musi się ożenić przed swym bratem Bronkiem, by móc zostać właścicielem Brzozy, ziemi, o której marzy. Basia chce tam zbudować dom. Obydwoje łączy więc wspólny interes i w niezwykle szybkim tempie dochodzi między nimi do zaręczyn oraz do ślubu. Małżeństwo zawarte nie z uczucia, a nawet nie z rozsądku, lecz dla interesu nie ma dużych szans na to, by się w nim dobrze układało, tym bardziej, że ona nauczycielka a on niby z szlachty, ale prostak i cham. I tak się faktycznie staje. Już projekt domu staje się kością niezgody, gdyż każde z nich ma inne o nim wyobrażenie.
"Chatę budowano zawsze tak samo: środkiem sień, dzieląca budynek na dwie równe części. Z sieni wchodziło się na lewo do piemieszczenia, gdzie stał piec i gdzie wszyscy jedli, kłócili się, rodzili, po drugiej zaś, jak mówią "czystej" stronie, była prawdziwa podłoga i łóżko drewniane ze stosem poduszek, nakryte piekną, w domu tkaną dzieruhą. W pomieszczeniu tym przy oknach stały kołowrotki i kosmate kądziele, zimowy "odpoczynek" kobiet".
O takim domu marzył Jan, ale Basia miała inne wyobrażenie o swym domu.
- "Patrz : wejście frontowe powinno być przez werandę. Przedpokój. Z przedpokoju wejście na wprost do stołowego. Na prawo salonik, na lewo pokój mojej mamy. Nasz pokój za salonikiem. Myślę, że powinno być również bezpośrednie połączenie z jadalnią...
- Nic z tego nie rozumiem! Pokoje, pokoje....a gdzież tu żyć? Gdzie kuchnia, gdzie....
- Kuchnia za pokojem mamy. Ona i tak będzie zajmować się kuchnią, powinna mieć najbliżej.
Złość go ogarnęła. Mruknął z przekąsem :
- O jeszcze jednym pokoju zapomniałaś.
- Nie zapomniałam, tylko nie bardzo widzę jak...Ostatecznie na naukę wystarczy mu miejsca w stołowym ..
Spać będzie na razie z nami, jeszcze mały, a jak podrośnie....
Wstał gwałtownie i machnął ręką. Drobna kruszyna upadła na ziemię.
- Mnie na taki dom nie stać. Mnie wystarczy miejsce do gospodarki....
- To sobie gospodarz, czy ja Ci bronię?
- Nie zabronisz mi pracować na chleb.
- Iii...praca! Przez cały rok nie zapracujesz tyle, co ja dostanę za miesiąc!
Umilkł i patrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Bardzo chciał wiedzieć, ile też ona zarabia w szkole, tylko chłopska intuicja powstrzymywała go przed zapytaniem wprost".[...]
To Basia buduje dom i to ona stawia warunki. Basia, która ma dobrze płatną posadę nie ceni sobie ani męża ani jego ciężkiej i mało dochodowej pracy na roli. Najważniejszy w jej życiu jest jej praca i syn.
Mateusz Jantar w swej "Zmowie" zawarł przekrój przez społeczność zamieszkującą w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku okoliczne wsie wokół Wilna. Głównie byli to biedni, ciężko zarabiający na chleb polscy chłopi uzależnieni w swym trudzie od pór roku i pogody, od której zależały zbiory i ich byt. Naród twardy, niekształcony, dla którego największym dobrem była posiadana ziemia, gdyż to ona wyznaczała status społeczny. I taki jest właśnie Jan Kuklis, dla którego Brzoza to najcenniejsze co posiada i o którą jedynie się stara i zabiega. Kuklis to hardy, bitny i gburowaty chłop, który nie jest dobrym człowiekiem i ma sporo złego na sumieniu, w tym i darzące go uczuciem kobiety Władkę i Helę, które traktuje przedmiotowo i wykorzystuje bez skrupułów. Jedynie nie może poradzić sobie z wykształconą żoną, bo ta jest niezależna od niego i z czasem przeprowadza się do Wilna z synem, którego tam posyła do szkoły, by z czasem opuścić go całkowicie.
"Zmowa" napisana żywym, barwnym a momentami i dosadnym językiem pozwala poznać zwyczaje kresowiaków i ich charaktery a także nawyki, do których niestety należało również picie na umór.Bez monopolki nic się nie obywało.
"Chatę budowano zawsze tak samo: środkiem sień, dzieląca budynek na dwie równe części. Z sieni wchodziło się na lewo do piemieszczenia, gdzie stał piec i gdzie wszyscy jedli, kłócili się, rodzili, po drugiej zaś, jak mówią "czystej" stronie, była prawdziwa podłoga i łóżko drewniane ze stosem poduszek, nakryte piekną, w domu tkaną dzieruhą. W pomieszczeniu tym przy oknach stały kołowrotki i kosmate kądziele, zimowy "odpoczynek" kobiet".
O takim domu marzył Jan, ale Basia miała inne wyobrażenie o swym domu.
- "Patrz : wejście frontowe powinno być przez werandę. Przedpokój. Z przedpokoju wejście na wprost do stołowego. Na prawo salonik, na lewo pokój mojej mamy. Nasz pokój za salonikiem. Myślę, że powinno być również bezpośrednie połączenie z jadalnią...
- Nic z tego nie rozumiem! Pokoje, pokoje....a gdzież tu żyć? Gdzie kuchnia, gdzie....
- Kuchnia za pokojem mamy. Ona i tak będzie zajmować się kuchnią, powinna mieć najbliżej.
Złość go ogarnęła. Mruknął z przekąsem :
- O jeszcze jednym pokoju zapomniałaś.
- Nie zapomniałam, tylko nie bardzo widzę jak...Ostatecznie na naukę wystarczy mu miejsca w stołowym ..
Spać będzie na razie z nami, jeszcze mały, a jak podrośnie....
Wstał gwałtownie i machnął ręką. Drobna kruszyna upadła na ziemię.
- Mnie na taki dom nie stać. Mnie wystarczy miejsce do gospodarki....
- To sobie gospodarz, czy ja Ci bronię?
- Nie zabronisz mi pracować na chleb.
- Iii...praca! Przez cały rok nie zapracujesz tyle, co ja dostanę za miesiąc!
Umilkł i patrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Bardzo chciał wiedzieć, ile też ona zarabia w szkole, tylko chłopska intuicja powstrzymywała go przed zapytaniem wprost".[...]
To Basia buduje dom i to ona stawia warunki. Basia, która ma dobrze płatną posadę nie ceni sobie ani męża ani jego ciężkiej i mało dochodowej pracy na roli. Najważniejszy w jej życiu jest jej praca i syn.
Mateusz Jantar w swej "Zmowie" zawarł przekrój przez społeczność zamieszkującą w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku okoliczne wsie wokół Wilna. Głównie byli to biedni, ciężko zarabiający na chleb polscy chłopi uzależnieni w swym trudzie od pór roku i pogody, od której zależały zbiory i ich byt. Naród twardy, niekształcony, dla którego największym dobrem była posiadana ziemia, gdyż to ona wyznaczała status społeczny. I taki jest właśnie Jan Kuklis, dla którego Brzoza to najcenniejsze co posiada i o którą jedynie się stara i zabiega. Kuklis to hardy, bitny i gburowaty chłop, który nie jest dobrym człowiekiem i ma sporo złego na sumieniu, w tym i darzące go uczuciem kobiety Władkę i Helę, które traktuje przedmiotowo i wykorzystuje bez skrupułów. Jedynie nie może poradzić sobie z wykształconą żoną, bo ta jest niezależna od niego i z czasem przeprowadza się do Wilna z synem, którego tam posyła do szkoły, by z czasem opuścić go całkowicie.
"Zmowa" napisana żywym, barwnym a momentami i dosadnym językiem pozwala poznać zwyczaje kresowiaków i ich charaktery a także nawyki, do których niestety należało również picie na umór.Bez monopolki nic się nie obywało.
Powieść wciąga swą fabułą, gdyż wiele się w niej dzieje za sprawą emocji jakie są wynikiem prostackich i niepohamowanych natur jej bohaterów. Czytając ją czuje się, że pisarz znał doskonale środowisko o którym pisał.
Wprawdzie niewiele w powieści jest o patriotyzmie, jedynym akcentem patriotycznym jest tu wystawienie przez Basię "Karpackich górali" i młody ksiądz, który nastaje w sąsiednim zaścianku, a pochodzący z patriotycznej rodziny, niemniej chłopi nie zapominają, że są Polakami mimo czasem litewsko brzmiących nazwisk, jak w przypadku Kuklisa. Kuklis pytany kim jest, gdy stara się o pracę policjanta stanowczo mówi, że jest Polakiem.
Książkę czytałam z dużą przyjemnością być może i dlatego, że żywię sentyment do kresów. Muszę grzebnąć w dokumentach parafialnych czy czasem ród mojego dziadka nie wywodzi się ze wschodu. Szkoda, że nie miałam okazji z nim często rozmawiać i że w ogóle jak byłam młoda, dokąd żył przeszłość nie znajdowała się w kręgu moich zainteresowań.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Moje zaczytanie
Subskrybuj:
Posty (Atom)