Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Beata. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Beata. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 lipca 2020

By wszystko się zgadzało... Wywiad z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm



Serdecznie zapraszamy do lektury wywiadu z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm na stronie Granice.pl! TUTAJ


Aleksandra Ziółkowska-Boehm – doktor nauk humanistycznych UW, stypendystka m.in. Fundacji Kościuszkowskiej i Fundacji Fulbrighta, właścicielka archiwum Melchiora Wańkowicza, który zadedykował jej ostatnią książkę Karafka La Fontaine’a. Ma w dorobku kilka publikacji na temat jego życia i twórczości (w 2019 roku w PIW ukazało się Wokół Wańkowicza). Autorka ponad dwudziestu poczytnych książek, m.in. poświęconych postaciom z najnowszej historii Polski, w tym: Dwór w Kraśnicy i Hubalowy DemonKaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża (nagroda londyńskiego Związku Pisarzy na Obczyźnie), Lepszy dzień nie przyszedł już (wątki kresowe), Polakom żyjącym na obczyźnie: Kanada, Kanada..., Senator Haidasz, Amerykanie z wyboru, Korzenie są polskie, autobiograficznych: Nie minęło nic, prócz lat (z Szymonem Kobylińskim) i Ulica Żółwiego Strumienia, a także książek poświęconych: Indianom (Otwarta rana Ameryki), Ingrid Bergman (Ingrid Bergman prywatnie) oraz... kotom (Podróże z moją kotką). Ponad dziesięć jej książek ukazało się w języku angielskim w Stanach Zjednoczonych. W 2001 roku otrzymała Złoty Exlibris Książnicy Pomorskiej, w 2006 roku ‒ amerykańską doroczną nagrodę stanu Delaware w dziedzinie literatury faktu (creative non-fiction), w 2019 roku ‒ nagrodę Instytutu Pamięci Narodowej „Świadek Historii”. Mieszka na stałe w Wilmington, w stanie Delaware. Tegoroczna laureatka konkursu "Wybitny Polak w USA" w kategorii "kultura".


wtorek, 20 sierpnia 2019

Kazimiera z Jasieńskich Zawistowska: zapomniana polska poetka




Kazimiera z Jasieńskich Zawistowska. Źródło: Biblioteka Narodowa - Polona.pl



Post ukazał się pierwotnie na blogu Szczur w antykwariacie
 


Kazimiera Zawistowska była kresowianką. Urodziła się w 1870 roku w Rasztowcach na Podolu. W Przewodniku krajoznawczo-historycznym po Ukrainie Zachodniej: Podole znajduje się krótka wzmianka o tej wsi oraz informacja, że urodziła się tam młodopolska poetka ("pochowana w Supranówce koło Podwołoczysk"). Autor przewodnika podaje także, że w Rasztowcach znajdował się niegdyś monaster skalny, a obecnie stoi cerkiew pw. Podwyższenia Krzyża Św. z 1912 roku. Przyroda i życie codzienne rodzinnej wsi podolskiej stały się jednym z głównych motywów twórczości poetyckiej Kazimiery Zawistowskiej.



Źródło: Polona.pl




sobota, 27 kwietnia 2019

Kresy - tam nadal dla Polski biją polskie serca


Zmarła 7 czerwca ubiegłego roku Barbara Wachowicz nie tylko z dramatycznej perspektywy spoglądała na Kresy. Jej gawędy i reportaże nie są wyłącznie opowieściami o mitycznej krainie, lecz także próbą zrozumienia potencjału tkwiącego w utraconych ziemiach, a opiera się on na polskiej, żydowskiej, ukraińskiej oraz ormiańskiej historii i kulturze. Wileńszczyzna, Nowogródczyzna, Wołyń, Grodzieńszczyzna są przesiąknięte przeszłością tych narodów, ale przede wszystkim polskością. Ta ziemia ma dla nas, Polaków, ogromną wartość duchową, wciąż promieniującą. Obficie czerpiemy i będziemy czerpać z dziedzictwa „kresowej Atlantydy”.

Swoimi książkami, wystawami, widowiskami i gawędami Barbara Wachowicz niestrudzenie ocalała kruszec polskości. Jej olbrzymi dorobek dotyczy doświadczeń biograficznych wybitnych Polaków, przygód intelektualnych, fascynacji Kresami i ich bogactwem. W ten krąg zainteresowań literackich pisarki doskonale wpisuje się, wydana pośmiertnie (jesienią 2018 roku), książka Wielcy Polacy na Kresach, będąca wznowieniem jej reportaży należących od dawna do klasyki tego gatunku, opublikowanych po raz pierwszy w 1994 roku w tomie zatytułowanym Ty jesteś jak zdrowie. Książka posiada wymowną dedykację: „Rodakom wiernym Polsce gdziekolwiek są”. Barbara Wachowicz obdarzona była niesamowitym wyczuleniem na piękno literatury i historii polskiej, w tym na historię dawnych ziem I i II Rzeczypospolitej  tamtejszą przyrodę, kulturę i żyjących tam ludzi, ich wybory i koleje losu. W poczuciu misji i z radością wiele razy przemierzała szlaki życiowe wybitnych Polaków urodzonych na Kresach. Spotkany w 1990 roku w Wilnie przez Barbarę Wachowicz dyrektor tamtejszej szkoły średniej im. Adama Mickiewicza, Czesław Dawidowicz, powie pisarce: „Nastała w Polsce moda na kresy. Żeby to nie była tylko moda. Żeby pamiętano, że my znikąd tu nie przyszliśmy. Tu trwamy”. Zachować historię i dziedzictwo kulturowe Kresów w narodowej pamięci - taki cel obrała sobie pisarka w początkach swojej pracy twórczej i do końca życia pozostała wierna tej idei. 

niedziela, 25 czerwca 2017

"Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata" (Regina Szablowska-Lutyńska)

Listopad… już kir czarny z zachodu roztacza śnieżyce
Nikną gwiazdy jedna za drugą, znikła tarcza promienna księżyca
Zabłąkane daleko na stepie pośród jęku, zamieci i wycia…
Tak daleko od progów ojczystych, od radości uśmiechu i życia
Wolniuteńko stąpają wołki bure, kołchozowe, robocze
Arba skrzypi i wolno po zamarzniętej tej ziemi chybocze
Przytulone do siebie jedziemy połączone węzłami niedoli
Łzy nas dławią gorące. Łzy poniżeń, cierpienia, niewoli
Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata
Leci w kraj daleki, nieznany z pozdrowieniem dla syna i brata.

Regina Szablowska-Lutyńska, Z Mizocza do Kazachstanu [w:] Marek A. Koprowski, Dziewczyny kresowe, Replika, Warszawa 2017, s. 74-75.

         Ten poruszający wiersz na pamiątkę zaćmienia księżyca, które nastąpiło w nocy z 4 na 5 listopada 1941 roku, ułożyła trzynasto- lub czternastoletnia dziewczynka i jej matka, rzucone wraz z dziadkami w kazachstańskie stepy. Mała Regina dzień po dniu notowała w swoim pamiętniku "syberyjskim" najważniejsze wydarzenia. Dzięki temu jego autorka po wielu latach mogła ze szczegółami odtworzyć swoje wojenne, w tym zesłańcze losy. Z opowieścią o zdarzeniach, których była świadkiem, możemy zapoznać się, sięgając po książkę historyka Marka A. Koprowskiego pt. Dziewczyny kresowe, będącej zbiorem dziewięciu przejmujących opowieści Polek urodzonych nie tylko na dawnych Kresach Rzeczpospolitej: Wołyniu, Wileńszczyźnie, Żytomierszczyźnie, Kijowszczyźnie, Podolu, lecz także na Dalekim Wschodzie: nad Morzem Czarnym (Odessie), Morzem Japońskim  (we Władywostoku) oraz w Mołdawii (w Bielcach), a więc z dziada i pradziada mających kresowe korzenie.
        Każda taka publikacja poszerza „ogród pamięci”, jak to ujmuję. W ten sposób pamięć o ofiarach represji sowieckiego aparatu terroru przetrwa aż do następnych pokoleń. Jak powiedziała autorowi książki Regina Szablowska-Lutyńska, należy mieć nadzieję, że następne pokolenia będą potrafiły utrwalić pamięć o bezpowrotnie minionej przeszłości, o dawnych społeczeństwach, które przestały istnieć na Kresach w wyniku okrutnych trybów historii.

     O tym, jak nieludzki był stalinowski terror (pamiętajmy, że nie zaczął się on z chwilą wybuchu wojny, ale znacznie wcześniej), najlepiej może świadczyć fragment opowieści Reginy Szablowskiej-Lutyńskiej, która zapamiętała taką symboliczną scenę po wkroczeniu 17 września 1939 roku Sowietów do jej rodzinnej miejscowości położonej na Wołyniu, Mizocza:


     Na łuku bramy wjazdowej nowi gospodarze zawiesili na sznurku portret Stalina. Zrobili to byle jak, bo po pewnym czasie oderwał się i wisiał na jednym sznurku. Ludzie mówili, że to dlatego, że uważnie słuchał modlitw Szurki. Była to Żydówka o bardzo pięknych, rudych włosach, ale nie całkiem normalna. Kryła jednak w sobie jakąś mądrość, bo jak przechodziła koło bramy […], to stawała przed portretem Stalina i czyniąc pokłony jak przed ikoną, odprawiała litanie. Zaczynało się to zazwyczaj następująco: „Spasybi tobi Batko Stalin za to szczo ty nas wyzwołył wid: chliba, sała, czobit…”, czyli: „Dziękuję, ojcze Stalinie, za to, żeś nas wyzwolił od: chleba, słoniny, butów”. Często rozszerzała tę wyliczankę w zależności od tego, jakich produktów aktualnie jej brakowało. (s. 35-36)


      W latach 1940-1941 władze sowieckie, rządząc za pomocą terroru, dokonały czterech wielkich operacji deportacyjnych z ziem polskich: w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 oraz w maju-czerwcu 1941. W kazachstańskie stepy wywiezione zostały przeważnie kobiety, dzieci oraz osoby w podeszłym wieku, a więc ludzie nieprzygotowani do ciężkiej pracy w gospodarstwach rolnych, życia w prymitywnych warunkach i surowym klimacie.
      Kwietniowa deportacja objęła trzy spośród dziewięciu bohaterek książki: Reginę Szablowską-Lutyńską, Danutę Trylską-Siekańską (dziś obie Panie mieszkają w Krakowie, z którym związały swoje życie po powrocie z Kazachstanu, i działają w Związku Sybiraków) oraz Stefanię Dyluś (zmarła w 2015 roku w Częstochowie, gdzie zamieszkała po wojnie). Te „dziewczyny kresowe” wraz z rodzinami toczyły przez sześć lat walkę o przetrwanie, o przeżycie każdego dnia, o zachowanie swojego człowieczeństwa i nadziei. W groźnym syberyjskim klimacie, niedożywione, schorowane, przymuszane do katorżniczej pracy, pragnęły tylko jednego: oddalić widmo śmierci i wrócić do ojczyzny. 
    Autorka czwartej relacji, Janina Całko, cudem przeżyła wielki głód na Ukrainie w latach 1932-1933, a następnie, po wybuchu drugiej wojny światowej, po wkroczeniu Niemców na Żytomierszczyznę, z powodu biedy postanowiła udać się na Wołyń w poszukiwaniu pracy. Tu z kolei w 1943 roku musiała uciekać przed nożami oszalałych z nienawiści do „Lachów” Ukraińców. Po zakończeniu wojny zamieszkała w Dołbyszu, gdzie aż do rozpadu Związku Radzieckiego organizowała spotkania modlitewne, narażając się na szykany ze stron władz. Kolejne opowieści łączy fakt, że ich autorki były córkami „wrogów ludu” i w związku z tym były wraz z rodzinami na różne sposoby gnębione. Córkę oficera Armii Czerwonej, rozstrzelanego w ramach „wielkich czystek” w 1937 roku, Aleksandrę Jełancewę, potraktowano „łagodnie” i skierowano nie do łagru, ale do pracy na Kołymę, do Magadanu - „bramy piekieł”, jak nazwie to złowieszcze i ponure miasto autorka relacji. Wyznała ona:

      Nigdy nie narzekałam na swój los, który stał się udziałem córki „wraga naroda”. Nie będąc zesłana, całe swoje życie spędziłam w miejscu, które dla tysięcy ludzi stało się prawdziwym piekłem, a często i grobem. […] brakowało mi uczestnictwa we mszy świętej i możliwości przystępowania do sakramentów. Sowieci starali się wygnać Pana Boga z całego Dalekiego Wschodu. […] Do Polski już raczej nie pojadę. Proszę jednak napisać, że tu w Jarosławiu nad Wołgą żyje taka „Babula”,  która jest dumna z tego, że jest Polką i się tego nie wstydzi. (s. 238-242)

      W podobnym tonie utrzymane są opowieści Reginy Stanisławskiej-Stańki, Mirosławy Jefimowej oraz Janiny Górskiej. Ojca Reginy Stanisławskiej władze sowieckie także uznały za „wroga ludu” i w 1937 roku po raz pierwszy aresztowali go, a rok później ponownie, wyganiając jednocześnie rodzinę z domu. Na opuszczenie Władywostoku mieli tylko dziesięć dni. Po latach powie o sobie, że jest „przedstawicielką zwykłej polskiej rodziny, w która w wyniku dziejowych zawirowań znalazła się na Syberii”. Książkę o Polkach żyjących przed wojną na Kresach lub ziemiach związanych z dawną Rzeczpospolitą, straszliwie doświadczonych przez komunizm i nazizm, zamyka historia opowiedziana przez siostrę Urszulę Biełołus, która była świadkiem niszczenia przez Sowietów polskości i parafii w Murafie - „jednym z największych na Podolu i całej Ukrainie ośrodku powołań kapłańskich i zakonnych”.
     Wspólną cechą wszystkich opowieści jest wątek ofiarnej i odważnej walki o zachowanie swojej tożsamości i wiary w Boga. Wyniesione z kresowych domów wychowanie patriotyczne i religijne pozwoliło przetrwać gehennę zsyłek i inne szykany ze strony władz sowieckich. Autorki opowieści i ich rodziny reżim sowiecki gnębił tylko dlatego, że miały polskie pochodzenie. Polak z założenia był wrogiem, więc Sowieci okrutnymi metodami dążyli do zgładzenia polskości. Przez wiele lat Polacy żyjący na Kresach byli pozbawiani formalnych możliwości pielęgnowania polskości i wyznawania wiary. Jakże często dziś, w czasach pokoju i wolności, my, Polacy, o tym zapominamy. Cieszmy się tym, że możemy bez przeszkód modlić się w kościołach i publicznie wyznawać wiarę. Taką wolność zawdzięczamy także tym dzielnym „dziewczynom kresowym”.
     Autentyczność to podstawowy walor tej książki. Zawiera ona historie spisane na podstawie rozmów autora ze świadkami wydarzeń, które dotknęły Polaków mieszkających podczas drugiej wojny światowej na Kresach lub mających kresowe korzenie. Kobiety wspominają, po przeszło pięćdziesięciu latach, swój koniec świata, ich osobistego świata, do którego – o czym większość z nich była i jest przekonana – nigdy nie będzie już powrotu. Przez długie lata nie wolno im było o nich mówić. Dziś są wdzięczne Bogu, że mogły podzielić się swoimi przeżyciami. Choć traumatyczna przeszłość zahartowała ich ciała i umysły, niewiele już „dziewcząt kresowych” pozostało wśród nas. Odchodzą szybko, dlatego tak cenne są próby dotarcia do nich i utrwalenia ich historii.
      Historie wszystkich „dziewcząt kresowych” pozostaną w moim sercu i mojej pamięci na długo… Warto zapoznać się z nimi, bo należą do skarbnicy polskiej historii, a ona kształtuje naszą tożsamość. Nigdy mało tego rodzaju książek. Publikując je i czytając, przyczyniamy się do wzbogacania krajobrazu pamięci o polskich bohaterach i ofiarach tragicznej historii XX wieku. Spisane i zebrane przez Koprowskiego wspomnienia Polek zamieszkujących przed wojną Kresy tworzą żywą, niezapomnianą lekcję historii. Uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć.
    Poziom edytorski książki jest bardzo wysoki: duża, przyjazna dla oka czcionka, sporo pomocnych i cennych zdjęć, zarówno czarno-białych, jak i kolorowych, papier ecco buuk, który sprawia, że tom, choć gruby, nie jest ciężki. Okładka nie przypadła mi do gustu, bo wolałabym na niej zdjęcie z wizerunkiem jednej z bohaterek książki, a nie współczesnej dziewczyny. Poza tym brakuje mi: odautorskiego komentarza, czyli spojrzenia Marka A. Koprowskiego jako historyka na zebrany przez niego materiał (krótki wstęp to dla mnie za mało); przypisów objaśniających kontekst pewnych epizodów czy faktów opowiedzianych w każdej relacji; zamieszczonych na końcu publikacji biogramów wraz ze zdjęciem każdej autorki relacji oraz bibliografii, która by wskazała czytelnikom możliwości poszerzania swojej wiedzy na ten temat.
Recenzja Beaty Bednarz pierwotnie ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie

środa, 17 maja 2017

"Ścieżki życia" Feliksa Trusiewicza - harcerza, żołnierza wołyńskiej Armii Krajowej i pisarza




Ścieżki mojego życia to napisana przepiękną polszczyzną kresową autobiografia - urodzonego u zarania niepodległości Drugiej Rzeczpospolitej - wybitnego Polaka, przez całe życie wiernego trzem wartościom: Bóg, honor i Ojczyzna, harcerza, kolejnego zasługującego na odznaczenie Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, żołnierza wołyńskiej Armii Krajowej, mechanika samolotowego, mającego na swoim koncie wiele osiągnięć inżyniera, debiutującego w późnym wieku obiecującego pisarza, a także męża, ojca i dziadka.

Ścieżki mojego życia to cenny dokument historyczny, to bowiem charakterystyka kawału polskiej historii rozgrywającej się przez cały XX wiek, ale także zapis obserwacji rzeczywistości dzisiejszej, postnowoczesnej. Jej siłą są rzeczowość, pokora, powściągliwość ocen, szczerość opowiadania. W tej autobiograficznej książce znajdziemy także swego rodzaju pamiętnik z okresu dojrzewania i lat edukacji kolejno w Łucku, Klewaniu, Kołkach i znów w Klewaniu (nie brakuje interesujących anegdot dotyczących szkolnych przygód, kolegów Żydów i Ukraińców oraz nauczycieli), a także subtelną, zapisaną między wierszami historię rodzącego się uczucia do przyszłej żony Wiesławy. Ponadto z ogromnym pietyzmem Feliks Trusiewicz odtworzył topografię swojego domu i gospodarstwa, obyczaje i codzienne życie ludzi zamieszkujących Wołyń przed drugą wojną światową, szczególnie jego rodzinną wieś Obórki i okolice. Z czułością i miłością sportretował swojego przedwcześnie zmarłego ojca, macochę, rodzeństwo i ukochaną babcię Wiktorię Kopij, której zadedykował tę książkę.

Są w autobiografii zachwyty nad pięknem tamtejszej przyrody o każdej porze roku, często groźnej i niedostępnej, jest pamięć o niezwykłych mieszkańcach tej krainy podmokłych łąk, mszarów, lasów, błot i rozlewisk… Jak wspomina autor,

[…] chodziłem z kolegami na długie wycieczki na wschód od Klewania. Tam w okolicy Smorżew były przepastne jary i tajemne, ukryte w zieleni pieczary po wydobyciu kredy. Taka jest rzeźba wyżyny rówieńskiej, pofałdowana i pełna jarów.

Autor zapamiętał również przejażdżki saniami w zimowej scenerii do Łopatnia, wycieczki szkolne, między innymi do Janowej Doliny, na cmentarze legionistów w Koszyszczach i Kostiuchnówce, do Czartoryska nad Styrem, gdzie zwiedził „piękny gotycki kościół i jego rozległe tajemne podziemia”. 

Mapka w Leksykonie zabytków architektury Kresów południowo-wschodnich

Obok reminiscencji znajdziemy w książce wspaniałe, pełne cennych detali przyczynki etnograficzne (np. fascynujące opisy bogatej kultury ludowej Wołynia, jego folkloru, architektury miast i miasteczek, powszednich i świątecznych obyczajów) oraz historyczne. Autor przypomina na przykład, że

Kołki doskonale znał Józef Ignacy Kraszewski, który przez siedem  był zarządcą majątku we wsi Omelno, oddalonej o siedem kilometrów od Kołek. W tym czasie pisarz napisał Wspomnienia Wołynia, Polesia  i Litwy. Według Kraszewskiego to miasteczko nazywało się kiedyś Romanów, ale po pożarze, który je strawił w połowie osiemnastego wieku, nadano mu nazwę Kołki.
Miasteczko to było typowe dla północnego Wołynia. Położone nad rzeką Styr, długim szeregiem parterowych drewnianych budynków ciągnęło się wzdłuż prawego brzegu tej rzeki. Ubogie i cywilizacyjnie zacofane, jak cały otaczający region, nie posiadało kanalizacji, studni głębinowych, porządnych chodników ani utwardzonych ulic […]. Dopiero na przełomie lat 20. i 30. wybrukowano część głównej ulicy biegnącej od mostu. Większe budowle w miasteczku to: kościół, cerkiew, synagoga, młyn, no i most, wszystko drewniane.

Na następnych stronach możemy przeczytać charakterystykę wielonarodowościowego społeczeństwa kołkowskiego. Jak pisze autor, „taka różnorodność występowała też w szkole, zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli”. Nauczycielką polskiego w klasach szóstej i siódmej była Dora Herszkowiczówna - Żydówka. Warto przytoczyć historyjkę związaną z jedną z prowadzonych przez nią lekcji, którą Feliks Trusiewicz zapamiętał szczególnie:

Pewnego razu ćwiczyliśmy inscenizację wiersza Adama Mickiewicza Pani Twardowska. Ja grałem rolę Twardowskiego. W miejscu, gdzie należało mówić: „z bród żydowskich ma być strzecha…”, pani Dora przerwała mi, mówiąc: „Trusiu, powiedz z bród hiszpańskich…”. Byłem zadowolony z tej zmiany, bo wobec moich żydowskich koleżanek i kolegów brzmiało to niezręcznie. Żydzi dobrze postrzegali Mickiewicza, chociażby za Jankiela, ale dzieci i młodzież mogła czuć się urażona zwrotem „z bród żydowskich ma być strzecha…”. Jak wiadomo, w czasach mickiewiczowskich wszyscy Żydzi mieli długie brody, zaś Polacy, Litwini i Rusini - rzadziej.

Autor wspomina z dumą swoją przynależność do harcerstwa, Krucjaty Eucharystycznej, organizacji „Strzelec” w Obórkach, lektury wielu książek, mrożącą krew w żyłach przygodę… z wilkami (tak! tak!) oraz ciężką pracę polową w gospodarstwie, by utrzymać rodzinę po śmierci ojca. Wszystko to ukształtowało silny charakter i zaszczepiło wartości, dzięki którym pokolenie Feliksa Trusiewicza, co on sam podkreśla, zdało egzamin w czasie drugiej wojny światowej.


środa, 10 maja 2017

Nadniemeńska epopeja


Kocham tę epopeję! Ze zdumieniem zauważam za każdym razem, gdy czytam to arcydzieło (zwłaszcza gdy grypa przykuwa do łóżka), nieprzemijalność jej głównej problematyki (szczególny wgląd  w dramat ojczystych dziejów, pamięć o wielkich momentach dziejowych, kult pamiątek przeszłości, opis próby zachowania polskiej tożsamości, poszukiwanie miłości). Owszem sztafaż historyczny, społeczny i obyczajowy znacząco odbiega od tego, co dziś obserwujemy w naszej codzienności na przełomie XX I XX wieku, ale w warstwie wartości, które przemyca, powieść-rzeka Elizy Orzeszkowej pozostaje opoką, kamieniem węgielnym naszej polskości. Dopóki będziemy czytać tę epopeję, duch w narodzie nie zginie!

Pisarka z rozmachem, ale i zarazem ogromnym wyczuciem, ukazała panoramę życia polskiego na kresach dawnej Rzeczypospolitej, nad litewskim Niemnem. Z wielkim znawstwem opisała życie różnych warstw społeczności polskiej doby popowstaniowej: od arystokracji po chłopstwo. Orzeszkowa była znakomitą obserwatorką zarówno świata ludzi, jak i świata natury. Zanim przystąpiła do pisania, starała się poznać specyfikę krajobrazu nadniemeńskiego, ludowe zwyczaje i pieśni oraz codzienność ludzi żyjących nad Niemnem.  O poważnym podejściu do tego problemu świadczy cytat z listu (1886 r.):

 Dla tej powieści odbyłam...formalne studia botaniki miejscowej, tudzież pieśni, bajek, zagadek, podań tutejszego polskiego ludu.

Dzięki temu pisarka mistrzowsko i realistycznie ukazała piękno polskiego pejzażu. Opisy przyrody czyta się więc z zainteresowaniem i bez znudzenia.


Zakładka wykonana przez pisarkę (zbiory Biblioteki Narodowej: Polona.pl)




wtorek, 24 stycznia 2017

Powstanie Styczniowe z perspektywy szlacheckich dworów na wschodnich kresach Rzeczpospolitej w opowiadaniach Elizy Orzeszkowej


Oni (R. 1863) Elizy Orzeszkowej (ze zbioru opowiadań Gloria victis: 1906-1908)

Pisarka wraca pamięcią do lat swojej młodości spędzonej w stronach poleskich, gdzie obserwowała owo "wrzenie serc i głów w kotle niewoli, pod pokrywą tajemnicy". Wiosną 1863 roku Eliza Orzeszkowa miała dwadzieścia dwa lata. W poleskim dworze słuchała wtedy i obserwowała Romualda Traugutta, który zgromadzonym członkom organizacji powstańczej paru powiatów poleskich miał oznajmić, iż "przyjmuje dowództwo nad miejscowym oddziałem zbrojnym lub też je odrzuca". Eliza Orzeszkowa czuła się związana z obozem demokratycznym, pomagała w ukrywaniu i przewożeniu przez granicę Romualda Traugutta, była łączniczką partyzantów, zaopatrywała ich w żywność.

 
Dzięki opowiadaniu poznajemy sylwetkę późniejszego ostatniego dyktatora Powstania Styczniowego przez pryzmat młodej kobiety, która miała sposobność przypatrzenia się jego sposobowi myślenia i działania, gdy zaczynał walczyć na Polesiu. Traugutt wyznał, że jeszcze niedawno był przeciwnikiem powstania i zwolennikiem "białych", ale kiedy "znaczna część kraju w ogniu już stoi", doszedł do wniosku, że trzeba się zjednoczyć i przejść do czynu. Uważał, że "niewola zabija dusze", że "nikomu nie wolno zabijać dusz ludzkich i odwrotnie: duszom ludzkim nie wolno pozwalać, aby ktokolwiek je zabijał". Eliza Orzeszkowa stała się wówczas członkinią "legioniku kobiet", który miał wspierać materialnie lub w innej formie oddział dowodzony przez Traugutta. W opowiadaniu pojawia się motyw echa leśnego, podobnie jak w utworze Żeromskiego: "Z horeckich lasów wylatywały częstsze wieści i rozlatywały się po przestrzeni szerokiej, budząc w sercach i głowach głębokie i wierne echa".

Oficer (R. 1863) Elizy Orzeszkowej (ze zbioru opowiadań Gloria victis: 1906-1908)
To kolejna piękna opowieść pisarki o "ludziach, którzy byli miąższem swojego ojczystego drzewa", jak zapowiada we wstępie. Zapoznajemy się ze szlakiem bitewnym partii powstańczej pod wodza Romualda Traugutta na poleskiej ziemi. Głównym bohaterem jest Oleś Awicz, który po klęsce swojego oddziału w poleskich lasach trafia do więzienia. Tam poznaje polskiego pochodzenia oficera służącego w rosyjskiej armii, z którego oddziałem niedawno przegrali powstańcy. Okazuje się on bratem stryjecznym Olesia przyjaciela, który zresztą zginął w tej bitwie. W więziennej celi toczy się dyskusja pomiędzy tak różnymi osobami, między Polakami, ale walczącymi we wrogich sobie wojskach. Powstaniec przekonuje oficera w służbie Moskalom: "To są prawa natury, które w nas przemówiły, to wola Boga, który każdemu z ludzi i z narodów dał duszę osobną i wolną, to krzyk naszej duszy do świata, do ziemi, do nieba, że żyjemy i że żyjących nikt nie ma prawa wtrącić do mogiły. Zginiemy - dobrze, ale ten krzyk nasz, krwią i łzami ociekły, zostanie w powietrzu i tym, co po nas przyjdą, umrzeć nie da i sennych zrywać będzie z puchowych pościeli [...]". Oficer przejdzie przemianę duchową. Podstępem wyprowadzi powstańca z więzienia i wypuści na wolność, ratując go od kajdan sybirskich, a potem odbierze sobie życie. 

Bóg wie kto (R. 1863) Elizy Orzeszkowej (ze zbioru opowiadań Gloria victis: 1906-1908)
Zabarwione humorem opowiadanie o życiu, które zamienia się w galimatias, i młodości, której cechą jest płatanie figli. Orzeszkowa wspomina, jak z grupką kobiet w pośpiechu robiła szarpie i bandaże, szyła koszule jedwabne i konfederatki. Najważniejszego materiału potrzebnego do wykonania konfederatek, czyli barankowego oszycia, posiadały bardzo mało, więc martwiły się, czy go wystarczy do stu czapeczek. 

A cóż to były te konfederatki i jak wyglądały? Były to sukienne czapki bez daszka o główce z kwadratowym denkiem i otokiem, obszyte  barankiem. Powszechnie noszono je w Polsce od XVI w. Orzeszkowa opisuje barwnie ów marcowy dzień, który spędziła z ośmioma innymi kobietami na szyciu dla powstańców. Kiedy zorientowały się, że zabraknie materiału, wpadły na iście szatański pomysł. Cała sprawa przybierze obrót nieoczekiwany dla pań.

Gloria victis (R. 1863) Elizy Orzeszkowej (ze zbioru opowiadań Gloria victis: 1906-1908)

 To najbardziej znane opowiadanie ze zbioru w całości poświęconego tematyce powstańczej i mającego walory cennego źródła historycznego. Cały utwór ma osnowę na poły baśniową, na poły realistyczną. Akcja rozgrywa się na Polesiu Litewskim, w lasach horeckich. Historię walecznych powstańców i ich wielkiego dowódcy opowiadają drzewa: "Leciał tedy wiatr nad Polesiem" i nad całym światem, ażeby "zbierać jego prawdy i baśnie, minione dzieje, wyronione jęki, echa staczanych walk [...]". Jak echo powtarzają słowa: "Przeznaczenie stoi za ludźmi welonem tajemnicy zasłonięte i w dłoni trzyma kołczan z tysiącem zdarzeń...". Ważniejsi bohaterowie to Maryś Tarłowski, Jagmin, który zakochany jest w siostrze Tarłowskiego - Anielce. Przyroda odgrywa w tym utworze pierwszorzędną rolę, jest świadkiem i uczestnikiem zdarzeń.

Eliza Orzeszkowa z dużym autentyzmem i artyzmem odtworzyła atmosferę tamtej doby. Przypomina bohaterstwo i tragedię uczestników zrywu powstańczego, głoszą apoteozę czynu patriotycznego i jego historyczną, nieprzemijającą wartość. Język cechuje się liryzmem, poetycznością i heroistycznym patosem. W opowiadaniach Orzeszkowej można dostrzec sporo dydaktyzmu oraz przejawów wiary w sens walki o dobrą sprawę, nawet jeśli nie kończy się ona zwycięstwem.



Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Szczur w antykwariacie


wtorek, 8 listopada 2016

"Miasto symbol naszej kultury"





Czwarta strona okładki
Ta albumowa książka jest czymś znacznie więcej niż tylko historią miasta - to arras utkany z inspiracji i miłości. Składają się na nią osobiste refleksje autorów nad przeszłością, dziedzictwem, architekturą, społeczeństwem i kulturą Wilna.

Ryszard Jan Czarnowski i Eugeniusz Wojdecki prześledzili transformację miasta na przestrzeni wieków, cofając się do pradziejów, czyli okresu panowania Mendoga, a następnie opisując kolejne epoki aż do czasów najnowszych. Znajdziemy w ich książce niemal każdy zaułek i każdą architektoniczną wspaniałość tego niezwykłego miasta. Wielkie zarazy, pożary i potopy, które nawiedzały Wilno kilkakrotnie, ukazane są przez pryzmat najznakomitszych i zwyczajnych mieszkańców. Do tego dochodzą doskonale dobrane anegdoty, cytaty z literatury naukowej i pięknej oraz prasy, celne komentarze na temat dawnych i współczesnych mieszkańców oraz odwiedzających miasto na przestrzeni epok. Dzięki wirtuozerii pióra oraz świetnie dobranej ikonografii niemal namacalnie obcujemy z duszą tego miasta. Na kartach tej książki Wilno zwyczajnie ożywa.

Opowiadając o tysiącach lat miłości, codzienności i dramatów ludzi, którzy zmienili niewielką osadę w miasto symbol, legendę i obiekt kultu, autorzy zapraszają do odbycia niezapomnianej wędrówki w czasie i przestrzeni. Stworzyli wielobarwny i wielowymiarowy obraz miasta będącego od 1323 roku stolicą Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ze stworzonej przez Ryszarda J. Czarnowskiego i Eugeniusza Wojdeckiego księgi wyłania się Wilno jako miasto w pełnym rozkwicie i energiczne, momentami jako zalęknione i mroczne, niekiedy jako tajemnicze i nostalgiczne w zależności od tła konkretnej epoki. Ryszard J. Czarnowski i Eugeniusz Wojdecki ani przez chwilę nie zanudzają faktami i datami historycznymi czy typowymi dla przewodników turystycznych opisami. Owszem, prezentują historię miasta, sylwetki zapomnianych i zasłużonych dla jego rozwoju postaci oraz cenny zespół zabytków architektury i sztuki o charakterystycznych cechach przenikania się kultur: polskiej, litewskiej, białoruskiej, żydowskiej i niemieckiej, ale czynią to bez wzniosłego patosu, czasami nawet w zawadiacki i humorystyczny sposób. Pozwalają czytelnikowi odpoczywać od martyrologii, od której nie jest wolna historia naszej ojczyzny, i zanurzyć się w mniej dramatycznych opowieściach. Zadali sobie dużo trudu, by znaleźć nieznane szerzej ciekawostki, zwłaszcza biograficzne, literackie czy bibliofilskie. To szperactwo zaowocowało nietuzinkowym i żywym ujęciem Wilna. Odkrywają przed nami wiele sekretów miasta lub po prostu odświeżają naszą pamięć.

Narracja ma charakter gawędziarski, dzięki czemu czytelnik ma nieodparte wrażenie, że autorzy prowadzą z nim dialog, czasami nawet prowokując do dyskusji lub inspirując do zweryfikowania swojej wiedzy. Autorzy wytrącają z utartych schematów myślowych dotyczących Wilna. Wyraźnie widać, że pragną, aby Polacy na nowo ujrzeli i pokochali to miasto, ale z większą dawką wiedzy i z krytycyzmem wobec różnych przekazów na jego temat. Podają także przykłady zadziwiającego (żeby nie powiedzieć, iż absurdalnego) traktowania dziedzictwa miasta przez dzisiejszych Litwinów… Niestety za wszelką cenę chcą zamazać ślady polskości Wilna. Posuwają się nawet do przekręcania albo przekuwania nazwisk na płytach cmentarnych bądź wypędzania polskich turystów z kościołów. Świadczy to o małostkowości i krótkowzroczności Litwinów. Ale polska strona też nie jest bez winy.

Warto wspomnieć, że jeden z autorów, Ryszard Jan Czarnowski, jest praprawnukiem podchorążego Wojska Polskiego - Barbary Bronisławy Czarnowskiej, która jako jedna z nielicznych kobiet walczyła w Powstaniu Listopadowym. Za bohaterską postawę w trakcie bitwy pod Sierpcem została odznaczona Virtuti Militari. Jak piszą autorzy obok zamieszczonego wizerunku tej dzielnej niewiasty, „była trzecią kobietą w historii Polski uhonorowaną tym odznaczeniem” (s. 115).
Skomponowana z licznych grafik oraz napisana ze swadą i z miłości do Wilna księga pozwala w pełni zanurzyć się w jego specyficzny klimat, poczuć dramaturgię przedstawianych kolejno najważniejszych wydarzeń w dziejach miasta oraz poznać bliżej najwybitniejsze osobowości, które odcisnęły silne piętno na jego tkance kulturowej, naukowej i historycznej.



Autorzy zauważają optymistycznie, że "redivivus Kresów jest z roku na rok coraz mocniejszy w świadomości narodu". Myślę, że mają rację. I dodam jeszcze, że między innymi takie, jak wyżej zaprezentowana, książki przyczyniają się do owego odrodzenia.


Dawna dzielnica żydowska Wilno 2009, zdjęcie moje






Wilno 2009, zdjęcie moje

Wilno 2009, zdjęcie moje
Wilno 2009, zdjęcie moje

Tak naprawdę Kraszewski siedział w Wilnie, bo przez pewien czas po zwolnieniu z więzienia miał zakaz opuszczania miasta. Mieszkał vis a vis kościoła św. Janów przy ulicy Zamkowej w pobliżu drukarni i wydawnictwa Gluksberga. To w tej oficynie ukazały się pierwsze powieści [...] Z tygodnia na tydzień stawał się coraz bardziej popularny. (R.J. Czarnowski, E. Wojdecki, Wilno. Dzieje i obraz miasta, Jedność, Kielce 2016, s. 123)
Jedna ze stronic albumu



Recenzja opublikowana pierwotnie na blogu SZCZUR W ANTYKWARIACIE

środa, 10 sierpnia 2016

"Każde dzieciństwo jest jakąś ruchomą prawdą". Przesiedleńcza opowieść Aleksanda Jurewicza



Ten chłopiec był jednym z tysięcy dzieci, które trzymając kurczowo za rękę, poprowadzono na dworce kolejowe; nie pierwszy i nie ostatni raz dzieci swoim płaczem i wołaniem bezbronnym głosem wypełniają dworce, pociągi, przypadkowe stacje, i te dworce, i te pociągi, i swój bezsilny płacz będą niosły do końca dni, jakby nigdy nie wychodziły z tych dworców i pociągów straszących wyziewami buchającej pary, jakby zeszły się tam smoki ze wszystkich bajek (Aleksander Jurewicz, Lida, Wydawnictwo Latarnia, Gdynia 2015, s. 56).
Kiedy po drugiej wojnie światowej ponad dwa miliony ludzi z dawnych Kresów zmuszono do opuszczenia ojczyzny, razem z nimi zapakowano do wagonów kilkaset lat historii. Musiała sobie z tym poradzić wyobraźnia nie tylko zbiorowa, lecz także jednostkowa, szczególnie dziecięca. 
Przeżycia związane z opuszczeniem ukochanej wsi głęboko wryły się w pamięć pięcioletniego Alika. Książka opowiada o przerwanym dzieciństwie urodzonego w Lidzie na Białorusi chłopca, który z rodzicami jedzie pociągiem repatriacyjnym do niechcianej, obcej Polski... Alik zostawia za sobą cały swój mikrokosmos: drzewa, płot, kościółek, rzekę i niebo, babcię i dziadka, siwego księdza, listonosza, głupiego Antośka, jabłka w sadzie, słoiki z marmoladą śliwkową, ryby obłożone tatarakiem, bliny, krowę, konie, kartofle w kołchozie, słońce i księżyc, jarzębiny i głogi… To wszystko, co tworzyło jego stabilną i spokojną codzienność dziecięcą.
Mając do dyspozycji pokruszone całości: fragmenty prozatorskie i poetyckie, listy od babki, swoje wspomnienia oraz przedmioty odłączone od kolekcji sprzętów czy zabawek (np. pudełko z klockami lub maszynę do szycia należącą do ojca), w listopadzie 1989 roku w zimnym pokoju hotelowym, w małym miasteczku w środku Polski, Aleksander Jurewicz przypomina sobie obrazem i słowami dramat rozstania z rodzinnym domem, dziadkami i rówieśnikami w 1957 roku, gdyż rok wcześniej Władysław Gomułka „wynegocjował” u władz sowieckich w Moskwie powrót Polaków z Kresów Wschodnich. Na książkę składają się literackie migawki z życia codziennego białoruskiej wsi Krupowo położonej niedaleko miasteczka Lida i swoiste sprawozdanie z przymusowej przeprowadzki do obcego i nieprzyjaznego świata. Okruchy pamięci zespolone ze sobą przemieniają się w wielki lament za utraconym małym rajem i niewinnością.
 
Pocztówka z zasobów Polona.pl

Lida jest nie tylko pełną urody ewokacją przeszłości, a także zaproszeniem do refleksji nad tajemnicą biografii jako tajemnicy losu. Aleksander Jurewicz, rekonstruując w wirtuozerski sposób utracone dzieciństwo oraz czerpiąc z zapamiętanych obrazów i doświadczeń, próbuje scalić okaleczoną biografię, przywrócić poczucie własnej tożsamości i przywołać dawną przestrzeń. Poetycki język, przeplatany silnymi naleciałościami białoruskimi, uwydatnia zmysłowość opisu rozstania z miejscami i osobami bliskimi sercu dziecięcemu.
Wracałem z powrotem przez ogród, patrząc pod nogi, by nie natrafić przypadkiem na ropuchę wychodzącą spod liścia łopianu. Ściskałem w rękach pudełko z klockami, które mam zabrać ze sobą, z tym żalem, że tutaj nie mogę się nimi bawić, a tylko tam, w Polszy, czemu nie mogę zawołać Wincukowego Janka, który biegnie właśnie za fajerką na drucie, by układać z nim dom, szkołę, sklep z kamieniami zamiast cukierków i patykami zamiast papierosów.
 - tak wspomina narrator, usiłując przywrócić do istnienia utracone dzieciństwo, oddać jego barwę i jedyność. Magia słów, a także hipnotyczna i liryczna sugestywność sprawiają, że opowieść porusza najczulsze struny oraz z łatwością pozwala wczuć się w sytuację dziecka wyrywanego z tak dobrze mu znanego świata i wrzucanego w obcy.

Pocztówka z zasobów Polona.pl

Książkę tę podyktowały autorowi pamięć i tęsknota. Aleksander Jurewicz opowiedział przejmującą historię kresową, którą można zaszeregować do literatury małych ojczyzn - jednej z najważniejszych i najwartościowszych tradycji polskiej literatury powojennej. Poznański historyk literatury, Przemysław Czapliński, zalicza Lidę do powstałych w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku tzw. nowych narracji kresowych obok Krótkiej historii pewnego żartu Stefana Chwina, W cudzym pięknie Adama Zagajewskiego oraz Wilczych łąk Zbigniewa Żakiewicza. Według Czaplińskiego
w narracjach tych doświadczenie kresowe staje się szkołą wzniosłości, ale przestaje być wzorcem do ujmowania powojennych biografii i do wyjaśniania XX-wiecznej historii (P. Czapliński, Kresowe narracje [w:] Kresy Rzeczpospolitej. Wielki mit Polaków, Biblioteka Polityka, Warszawa 2013, s. 178).

Książka Aleksandra Jurewicza wydana w 1990 roku przez oficynę Versus (wcześniej jej obszerne fragmenty drukowała paryska „Kultura”) otrzymała wiele nagród i wyróżnień, m.in. ufundowaną po raz pierwszy nagrodę Czesława Miłosza, tytuł „Gdańskiej książki roku”, nagrodę Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki i nagrodę św. Stanisława Kostki.

Obecnie, dzięki gdyńskiej oficynie Latarnia, otrzymujemy do rąk czwarte - bardzo ładne - wydanie. Pozwoli ono kolejnemu pokoleniu czytelników zanurzyć się w niezapomnianą i melancholijną opowieść o dzieciństwie spędzonym na białoruskich Kresach wśród prostych, choć niezwykłych i pracowitych ludzi. Aleksander Jurewicz okazuje się mistrzem opisu, odnajdującym w drobnych detalach smak minionego czasu i ślad emocji. 
Recenzja pierwotnie ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie

wtorek, 12 lipca 2016

Podróż kresowym gościńcem





Rewolucja bolszewicka i wojenne zawieruchy skazały na unicestwienie wiele kresowych rezydencji należących do zasłużonych polskich rodów arystokratycznych. Zostały obrabowane, ograbione, spalone, a następnie rozebrane prawie do fundamentów lub niszczały pozostawione po wojnie bez opieki. Wśród nich znalazły się między innymi: podolskie Pietniczany, pałac zimowy Branickich w Białej Cerkwi, Sanguszkowa Sławuta, Stawiszcze, do których latem 1914 roku zdążył zawitać Jarosław Iwaszkiewicz, legendarne Antoniny, wspaniała ziemiańska siedziba w Ożomli, litewskie Jużynty Weysenhoffów, radziwiłłowski pałac w Połoneczce, wołyński dworek „Na Górce” w Równem, pałac w Młynowie czy położony niedaleko Białej Cerkwi biały dwór w Lemieszówce.
Świadkami ich rozkwitu, a potem powolnego umierania wskutek podmuchu rewolucji i wojen były słynące z urody, niezwykłej siły i nieposzlakowanej prawości charakteru polskie damy, strażniczki domowych ognisk i tradycji, patriotki, opiekunki zesłańców, wygnańców i powstańców, kolekcjonerki, pisarki, znawczynie sztuki, posażne córki magnatów, z upływem latem zmieniające się w szacowne matrony. Magdalena Jastrzębska postanowiła, tym razem inaczej niż w swoich poprzednich książkach, stworzyć reprezentatywną galerię panien na kresowych włościach.
Kogóż nie ma w tej galerii! Same szykowne, utalentowane, oryginalne i niezależne damy. Poznajemy i zaprzyjaźniamy się między innymi z: zapomnianą pisarką rodem z Litwy, panią na Dydeliszkach - Zofią z Chłopickich Klimańską; właścicielką najpiękniejszej rezydencji Wołynia - Aleksandrą ze Steckich Radziwiłłową; muzą najsłynniejszego pisarza francuskiego doby romantyzmu, panią na Wierzchowni - Eweliną Hańską; znaną i poważaną w całej Europie, ale przede wszystkim przywiązaną do rodzinnej ziemi, panią na Białej Cerkwi - Marią z Sapiehów Branicką; hojnie wspierającą potrzebujących „panną Postawianką” - Marią z Tyzenhauzów Przezdziecką; panią na Czarnominach, które odwiedził tuż przed zniszczeniem Jarosław Iwaszkiewicz - Elizą z Szembeków Czarnomską (bratanicą głównej bohaterki poprzedniej książki Magdaleny Jastrzębskiej, poświęconej Józefie z Moszyńskich Szembekowej); żoną hr. Aleksandra Fredry, panią na Beńkowej Wiszni - Zofią z Jabłonowskich Fredrową; babką Zygmunta Krasińskiego, panią na Dunajowcach - Antoniną z Czackich Krasińską, matką znakomitego i wciąż niedocenianego pisarza Józefa Weyssenhoffa, panią na Jużyntach i Tarnowie - Wandą z Łubieńskich, bądź autorką chętnie czytanej do dziś Burzy od Wschodu, panią na Lemieszówce - Marią z Izbickich Dunin-Kozicką. Jednak moje serce podbiła pani z Bochennik, babka stryjeczna Josepha Conrada, bohaterka licznych anegdot i twórczyni unikatowego w jej czasach Atlasu Polski - Regina Korzeniowska. Może dlatego, że wiodła egzystencję na przekór narzucanym w jej epoce stylom życia, ale jednocześnie wierna była szlacheckim i chrześcijańskim zasadom oraz swoim ideałom? 
Wszystkie nakreślone przez Magdalenę Jastrzębską krótką, ale zamaszystą kreską portrety -zestawione obok siebie - tworzą spójny i barwny obraz życia magnackich rodzin polskich na Podolu, Wołyniu czy Wileńszczyźnie. Lektura tej książki uzmysławia, że kresowe dwory i rezydencje przybierały własny charakter, wiodły nieco odrębny tryb życia, ale wszędzie to życie pulsowało śmiałością i swoistą bujnością. Liczne szlachetne inicjatywy, olbrzymia odwaga i poświęcenie właścicielek sprawiały, że ich siedziby stały się na długi czas ostoją kultury, tożsamości narodowej, tradycji, obyczajów i religii. Dziejowe zawieruchy zniszczyły tę wyjątkową, przepojoną duchem romantyzmu i polskości atmosferę, tę kresową bujność życia toczącego się w tych siedzibach. Dawne wspaniałe rezydencje możemy dziś zobaczyć wyłącznie dzięki zachowanym szczęśliwie rodzinnym archiwom, do  których Magdalena Jastrzębska dotarła. Liczne fotografie oraz cytaty ze wspomnień i pamiętników zeń zaczerpnięte zdobią strony jej najnowszej książki. Godzi się wspomnieć, że spośród opisanych przez autorkę rezydencji nieliczne ocalały, np. znajdujący się dziś w granicach Białorusi pałac w Postawach, pałac w Wierzchowni, który w czasach swojej świetności oszołomił Balzaca, zamek w Nieświeżu (otwarty w 2012 roku dla zwiedzających po gruntownym remoncie) czy klasycystyczny pałac w Wysokich Litewskich, który kazała wznieść Pelagia z Potockich Sapieżyna - córka targowiczanina Szczęsnego Potockiego.
Z książki wyłania się spójny i barwny obraz życia magnackich rodzin polskich w XIX i na początku XX wieku w zbudowanych przez siebie pałacach, zamkach i dworach. Niektóre z przedstawionych pań na kresowych włościach są znane w mniejszym lub większym stopniu czytelnikom interesującym się tą tematyką, pozostałe nazwiska wydobywa Magdalena Jastrzębska z mroków niepamięci. Wbrew pozorom ich historia nie urywa się, lecz będzie trwać nadal właśnie dzięki tej książce. Skomponowaną przez pisarkę galerię strażniczek kresowych siedzib otwiera pani na Pietniczanach, czyli Ksawera z Brzozowskich Grocholska (1807-1872), co bardzo mnie cieszy, gdyż dama ta, obdarzona tytułem „La divine Xaverine”, jest swoistym spoiwem łączącym się z inną  (bliską mojemu sercu) książką - Bohaterkami powstańczej Warszawy. Otóż jedną z bohaterek wspomnianego dzieła Barbary Wachowicz jest prawnuczka opisanej przez Magdalenę Jastrzębską Ksawery -  Barbara Grocholska-Kurkowiak, ps. Kuczerawa, sanitariuszka 1 Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego, poetka i wielokrotna mistrzyni Polski w narciarstwie (warto dodać na marginesie, że słowo „kuczerawa” ma pochodzenie kresowe i oznacza kędzierzawa). Jej pradziadek to Stanisław Zamoyski - autor opublikowanych w 2014 roku cennych Listów z Podola.
Magdalenie Jastrzębskiej udało się oddać niepowtarzalną atmosferę wielokulturowych Kresów i pokazać bogactwo utraconego dziedzictwa. Na książkę składa się moc szczegółów, kolorów, a nawet zapachów. Możemy usłyszeć głosy dawnych mieszkańców i łatwo wyobrazić sobie, jak kresowe siedziby nadal tętnią życiem. Autorka przybliża losy wielkich Polek, które dawały świadectwo prawdzie, wierze, miłości i nadziei. Polskę – z Wileńszczyzną, Nowogródczyzną, Podolem, Polesiem, Wołyniem i ziemią lwowską – zachowywały w swoich sercach i przekazywały swoim dzieciom.
Panie kresowych siedzib są próbą zajrzenia w przeszłość i teraźniejszość dawnych polskich ziem. Publikacja ma wymiar sentymentalny, tragiczny i smutny zarazem. Czytelniczki (ale może i panowie chętnie sięgną po nią?) znajdą w niej szkicowe, ale pełne uroku opowieści o niezwykłych Polkach i kresowych rodach ziemiańskich, jak również krótkie wzmianki o współczesnym stanie ich siedzib. Liczne dwory i pałace położone na dawnych Kresach Wschodnich oraz wznoszone przez ich właścicieli świątynie po traktacie ryskim znalazły się poza granicami Rzeczypospolitej. Zaprezentowane przez pisarkę damy zostały zmuszone do opuszczenia rodzinnych stron. Ta książka gwarantuje poruszającą podróż w czasie i przestrzeni – jest piękna i krzepiąca, niepozbawiona jednak kropli goryczy.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...