Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kossak Zofia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kossak Zofia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 23 września 2016

Książka o Zofii Kossak - autorce "Pożogi"

Zofia Kossak Szczucka-Szatkowska 1889-1968


Gdy pojawiła się informacja o wydaniu tej książki byłam od razu bardzo zainteresowana i zaciekawiona. Ileż razy czytałam świetną "Pożogę"! Całkiem niedawno przeczytałam "Ku swoim". Poznałam dogłębnie życie pisarki z biografii Joanny Jurgały-Jureczki "Zofia Kossak. Opowieść biograficzna." Dane mi było także kilkakrotnie zawitać do pięknych Górek Wielkich, zobaczyć i zachwycić się niezwykłym miejscem jakim jest Dwór Kossaków.
Nic więc dziwnego, że napisaną przez Annę Fenby Taylor - wnuczkę pisarki oraz Bogumiłę Bittner-Burkot książkę po prostu mieć musiałam. 
Lubię książki kupione osobiście, z którymi często związany jest jakiś wyjazd, pewien cel. Takie książki mają szczególną wartość wśród wielu innych, równie cennych i ważnych, ale kupionych jedynie za pośrednictwem internetu. Kurier z paczką u drzwi to miły moment, ale zapach księgarni, możliwość pochodzenia między półkami, dotykania okładek, wertowania kartek, zapoznania z książką przed jej kupnem jest - co chyba przyzna mi większość miłośników książek - momentem ulubionym i niezwykle miłym. 
Po książkę "Zofia Kossak Szczucka-Szatkowska 1889-1968" wybrałam się do Krakowa. Ilość miejsc, gdzie można ją kupić jest zdecydowanie za mała. 

We wstępie czytamy, że "publikacja jest adresowana do szerokiego kręgu osób zainteresowanych życiem i twórczością Zofii Kossak". To dopełnienie wcześniejszych publikacji niezbyt obszerne, ale w bardzo przystępny sposób zbierające najważniejsze informacje o pisarce.
Wielką zaletą publikacji jest jej wydanie. To bardzo smakowicie wydana książka, podzielona na rozdziały z bardzo dużą ilością fotografii. Z niektórych spogląda na czytelnika sama Zofia Kossak, w różnych okresach swego życia. Na okładce wykorzystano fotografię Zofii na jej ulubionym koniu Kruczku w Skowródkach, koło Starokonstantynowa na Wołyniu. 
Autorka "Pożogi" była kobietą bardzo wysportowaną - jeździła konno, grała w tenisa, żeglowała, zimą jeździła na nartach. 
Uwagę zwracają także fotografie rodzinne, przepis na mazurek, własnoręczne rysunki pisarki, zdjęcia dworu w Górkach Wielkich, a także plany góreckiego dworu (parter i piętro). 
Jest także wykaz wydań dzieł pisarki, drzewo genealogiczne rodziny Kossaków, a także wybrane cytaty z twórczości Zofii Kossak.

                                                                       IV strona okładki

Książka może zadowolić zarówno kogoś, kto po raz pierwszy zetknie się z życiem Zofii Kossak, jak i tych, którzy twórczość pisarki i jej życie już poznali, ale dzięki tej publikacji mogą wiedzę nie tylko usystematyzować, ale też pogłębić. Mogą to zrobić w dwóch językach, ponieważ książka zawiera także tłumaczenia w języku angielskim.
Na IV stronie okładki znalazł się cytat, który można uznać za credo pisarki "Pisanie jest moim zawodem otwierającym drogę do serc czytelników; w czasie wojny formą walki z nieprzyjacielem, w pracy fizycznej wytchnieniem; zawsze poczuciem wykonywania służby społecznej. Tą służbę uważam za obowiązek."

Przy końcu książki jedną stronę zajmują refleksje dotyczące światopoglądu i postawy Zofii Kossak. Tu nie ze wszystkim się zgadzam i uważam tę próbę podsumowania światopoglądu pisarki "z dzisiejszej perspektywy" za najsłabszą część publikacji.

Podsumowując - całość uważam za bardzo udaną, do tego niezwykle starannie wydaną książkę, która na dobre zagości w mojej domowej biblioteczce. 


Tekst oryginalny na blogu: O biografiach i innych drobiazgach

poniedziałek, 2 maja 2016

Zofia Kossak, Ku swoim

"Aleja wiodła pod górę do miejsca, gdzie niegdyś stał dwór. Białe jego ściany błyszczące wśród ciemnej zieleni drzew, odbijały się zapewne w wodzie pięknie jak w zwierciadle; dziś jednak na wzgórzu miast dworu sterczało tylko bezkształtne rumowisko gruzów, parę okopconych ścian, świecących dziurami okien, i dwa obdarte kominy..."

Zacytowany fragment rozdziału pierwszego wprowadza nas w świat, który niegdyś istniał na Kresach. Świat polskich dworów.
Akcja powieści rozgrywa się już po pogromie, zniszczeniu szlacheckiej siedziby, zamordowaniu właściciela i wygnaniu jego rodziny - żony wraz z trójką dzieci.  Po 10 latach od wydania pamiętnej "Pożogi" Zofia Kossak ponownie wróciła na Kresy. To był oczywiście literacki powrót.

Powieść dla młodzieży "Ku swoim" Zofia Kossak wydała w 1931 roku. W latach powojennych powieść - podobnie jak reszta książek pisarki - została przez cenzurę objęta całkowitym zakazem. O książce zapomniano...
Po ponad 70 latach  książka ma szanse zdobyć ponownie czytelników wydana nakładem Wydawnictwa LTW.




"Ku swoim" opisuje życie sowieckiej Rosji. Od rewolucji minęło 8 lat. Pani z białego szlacheckiego dworu - Maria Turska - żyje w biedzie w nędznej chacie we wsi Kosobówka. Niegdyś w chacie mieszkała rodzina Mykołów, ale wszyscy zmarli na tyfus, wygnanka z dworu tam znalazła wraz z dziećmi schronienie. Utrzymywała się z szycia, ale także mądrych porad pielęgniarskich. Zyskała szacunek, a rok po "przeprowadzce" z dworu do chaty gospodarze podarowali jej krowę. Była to krowa z jej własnej dawnej hodowli. W tych nowych, tragicznych czasach miała wyjątkowe znaczenie, gdyż stanowiła prawdziwe dobrodziejstwo.

Główna bohaterka wie, że jeśli dłużej zostanie w sowieckiej Rosji jej dzieci zostaną wynarodowione. System działa bezdusznie i sprawnie. 
Pisarka nie szczędzi scen ukazujących codzienne życie w sowieckiej wsi. Kolejki w kooperatywie (spółdzielni), gdzie można było kupić - jeśli starczyło - świece, cukier, pończochy. Pończochy stawały się towarem luksusowym, gdy przychodził transport, szybko się rozchodziły, bo żony komisarzy szybko rozdysponowały je miedzy sobą. W kolejce trzeba było stać karnie, najlepiej cicho, nie pytać, bo to mogło być uznane za burżuazyjne wybrzydzanie i kończyło się nieżyczliwością i drwinami. 
Uprzejmość, dobre wychowanie uznawane były za "burżuazyjne" przeżytki. Gdy starszy syn Marii Turskiej - Włodek, wrócił do domu z Komsomołu na wieczerzę usiadł ciężko za stołem. Rozwalony, mlaskał, jadł byle jak. Matka zganiła go. Zapytała dlaczego tak siedzi, dlaczego tak je, przecież to brzydkie nawyki, cywilizowani ludzie tak nie siedzą, w taki sposób nie jedzą. 
Syn, jeszcze kilka lat temu, panicz ze dworu, teraz członek Stowarzyszenia Komunistycznej Młodzieży stwierdził, że tak jedzą wszyscy, a uwagi matki go nie obchodzą.
Ta krótka wymiana zdań jest bardzo znamienna. Pokazuje rodzenie i utrwalanie bylejakości, wkradanie się jej do codziennego życia, zastępowanie kultury prostactwem i arogancją. 

Jak się wyrwać z beznadziei? Z szarego życia, bez nadziei na zmianę, z urągającej biedy. Starszy syn ulega już sowieckiej propagandzie, młodszy bawi się w ruinach swego dawnego domu, pływa po stawie, gdzie niegdyś utopiono stojący we dworze fortepian i stare zegary. Jaki los czeka córkę, która pójdzie do sowieckiej szkoły?
Z pomocą przychodzi stara służąca, która z pogromu uratowała brylanty pani i schowała w zakamarkach ruin dworu. 
Brylanty odmieniają los rodziny. Pani Turska podejmuje ryzykowną drogę "ku swoim", do Polski.
Droga pełna niebezpieczeństw zakończyła się  w strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza, gdzie na "ścianie bielał i stroszył się orzeł na czerwonej tarczy i uchodźcy przywarli oczami do tej świętości z niedowierzającym radosnym zdumieniem ". Wówczas to najmłodszy syn Janek zapytał matkę:


"- Ale wrócimy tam kiedyś, mamusiu? Obiecałem Sydorowi...
Matka uśmiechnęła się do niego przez łzy."

***

Tak kończy się książka Zofii Kossak. 
To jednak nie koniec tego wydania. Przed nami jeszcze posłowie (przyznam się, że przeczytałam jako pierwsze!) pióra Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz.
Posłowie przybliża postać Zofii Kossak, ale przede wszystkim stanowi analizę utworu pisarki. 
Całość kończy nota edytorska zwracająca uwagę czytelnika na fakt, że w wydaniu niniejszym dokonano modernizacji pisowni według najnowszych zasad.

Dlaczego warto przeczytać powieść Zofii Kossak? Posłużę się słowami z posłowia Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz, która pisze "Ku swoim - bardzo wartościowa poznawczo i artystycznie, z wartką, niemal sensacyjną fabułą i napisana z pasją, po prostu fascynująca..."

Tekst oryginalny na blogu: O biografiach i innych drobiazgach


piątek, 24 kwietnia 2015

Zofia Kossak-Szczucka, Pożoga



"Pożoga" to zapis zbrodni, jakiej dopuszczono się w latach 1917-1919 na Kresach. Począwszy od napadów o charakterze rabunkowym, poprzez mordy i pogromy, aż do próby wymazania z pamięci ludzkiej faktu istnienia na tej ziemi świata innego niż bolszewicki autorka opisuje zdarzenia, których była świadkiem jako żona administratora jednego z majątków na Wołyniu.

 

Debiut pisarski pani Kossak-Szczuckiej wywołuje we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony "Pożoga" budzi uczucie wdzięczności z powodu utrwalenia pewnego okresu dziejów, który, być może, gdyby nie zapisy świadków rozmyłby się w historii, jako niebyły, lub li tylko, jako zbiór suchych faktów. Z drugiej strony sposób pisania (emfatyczny, metaforyczny, trochę infantylny) powodował momentami zgrzytanie zębami.

Za największy walor książki uważam jej wartość dokumentalną, danie świadectwa obrazu zbrodni i ludzkiego zwyrodnienia, świadectwa zniszczenia świata na Kresach. Moja wiedza na ten temat - przyznaję - była niewielka.

 
Po niezwykle urokliwym wstępie, będącym fotografią arkadyjskiej krainy ziemiańskiego dworku, oazy radości, piękna, ostoi kultury, sprawiedliwości, sielskiego dzieciństwa i młodości autorka przenosi czytelnika w świat chaosu, rabunków i mordów. Obraz przechodzenia z rąk do rąk ziem kresowych od ukraińskich chłopów, poprzez bolszewików, Niemców, do działających pod różnymi sztandarami Ukraińców oraz obraz grabieży, rzezi i pogromów jest niezwykle poruszający, żeby nie powiedzieć wstrząsający. Bardzo żałuję, iż po raz kolejny książkę poznałam w formie audio, bowiem nie mogłam zamknąć uszu na opisy bestialstwa katów (dorównujące w swym okrucieństwie i zwyrodnieniu jedynie opisom średniowiecznych tortur).

Kossak – Szczucka pisze w sposób niezwykle emocjonalny, co z jednej strony jest zaletą książki; daje autentyczny obraz przeżyć, z drugiej pozbawia jasnego osądu zdarzeń i powoduje jednostronność sądów (kiedy np. idealizuje ziemiaństwo przedstawiając je, jako pozbawione wad zbiorowisko ludzi szlachetnych, kulturalnych i sprawiedliwych, albo kiedy dokonuje osądu zachowań poszczególnych nacji, któremu to osądowi często brakuje konsekwencji).

Mimo wszystko, uważam, iż książkę warto przeczytać, choćby ze względu na jej wartość poznawczą. Jako relacja naocznego świadka wydarzeń ma nieocenioną wartość historyczną.


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Moje podróże

piątek, 30 stycznia 2015

Zofia Kossak, Pożoga




Koniec świata na Kresach

Oceniając (bardzo, nawiasem mówiąc, wartościową) książkę Zofii Kossak „Pożoga”, nie jestem w stanie nie zwrócić uwagi na pewien dysonans, będący wynikiem zestawienia wybujałego słownictwa z przedstawionymi wydarzeniami.

Autorka posługuje się piękną polszczyzną, owszem. Rzadko się dziś taką spotyka. Ale pisanie o grabieżach, rzezi i pogromach w konwencji opowieści z życia wyższych sfer powoduje lekki zgrzyt estetyczny. Być może jest to jednak odczucie wyłącznie jednostkowe, na domiar złego, pochodzące od osoby, która pod względem intelektualnym i genealogicznym pozostaje w stosunku do autorki w tyle o niezmierzone lata świetlne. 

Pomijając jednak pewną egzaltację stylistyczną, „Pożoga” to bardzo dobra książka. Po pierwsze – pokazuje bez skrzywień te wątki dziejowe, które przez lata, przez wzgląd na obowiązujące tendencje w prezentowaniu historii, skrzętnie zamiatano pod dywan.

Po drugie, istotna jest autentyczność obserwacji. Wspomniane już, zahaczające ciut o grafomanię, zabiegi stylistyczne, są niejako dowodem szczerości wyznań pisarki. Swoje odczucia i spostrzeżenia przekazała w sposób sobie właściwy, zachowując chronologię zdarzeń i logikę ciągu przyczynowo-skutkowego.

Zofia Kossak, wywodząca się z TYCH słynnych Kossaków, krewna Magdaleny Samozwaniec i Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, swe młode lata spędziła na Wołyniu. Z jej osobistej perspektywy „burżujki” obserwujemy kulisy konfliktu z bolszewikami, począwszy od ich zarania aż do finału.

Ponieważ na temat wojny polsko-bolszewickiej ukazało się dotychczas niewiele opracowań, miałam na ten temat raczej mgliste i stereotypowe pojęcie. Tymczasem autorka zaskoczyła mnie własnymi refleksjami. O dziwo, nie epatuje zanadto łzawymi wspomnieniami. Pisząc o rewolucjach (lutowej i październikowej) oraz ich następstwach, nie poprzestaje na opłakiwaniu utraconych wygód i przywilejów. Stopniowo przedstawia zmiany zachodzące w świadomości ukraińskich chłopów oraz metody, jakimi posługiwano się, by rozluźnić (a w rezultacie – zniweczyć), obowiązujące wśród nich przekonania i zasady. To przygotowało grunt do przejęcia władzy przez bolszewików, których Zofia Kossak utożsamia z najgorszą zakałą oraz synonimem chciwości, prostactwa i brutalności.
Opisywane w „Pożodze” zabory mienia miały, początkowo, charakter zwykłych grabieży i daleko im było do narodowych czystek (zdaniem autorki, ich sprawcy byli na to wówczas zbyt prymitywni). Dopiero, wraz z pełnym rozkwitem ideologii, dochodziło do wydarzeń coraz bardziej drastycznych. I - w pewnym sensie - lekko infantylny styl pisarki, na zasadzie konfrontacji przeciwieństw, podkreśla jeszcze ogrom przedstawionego w książce okrucieństwa. Przeciwstawienie idylicznego piękna Kresów z ponurą, bezmyślną hołotą daje efekt prawdziwie wstrząsający.

Razi trochę nadmierne idealizowanie polskiego ziemiaństwa i przypisywanie tamtejszej szlachcie przymiotów iście anielskich. Dwór jest ostoją wszelkich cnót, bezpieczeństwa i harmonii. Ale trudno się dziwić, w zestawieniu z najeźdźcami nawet najczarniejsza owca ze szlacheckiego stada wydać się mogła jagnięciem bez skazy...

Zofia Kossak z sentymentem wspomina pierwszy polski pułk, działający na Wołyniu oraz partyzancką grupę pod wodzą bohaterskiego Feliksa Jaworskiego. Pokazuje Ukrainę, przechodzącą w coraz to inne ręce i opłakuje zniszczenia, jakich tam dokonano. Krytykuje rządy Petlury, który umocnił zapoczątkowaną wcześniej nienawiść pomiędzy narodem polskim a ukraińskim.

Chwile względnego spokoju przeplatane są okresami skrajnej obawy i koszmarnych przeczuć (autorka, w opisywanych przez siebie czasach, miała dwójkę drobnych dzieci). Kolejne przenosiny (ucieczki!), kolejne napady i krwawe mordy na okolicznej ludności oraz pogromy Żydów określają czasy jej młodości i determinują pogląd na ówczesne wydarzenia. 

Zaskakują nieco refleksje autorki na temat komunistycznych rządów, które zastały ją i rodzinę w Starokonstantynowie. Zwraca przede wszystkim uwagę na przejmującą nudę, poczucie bezradności i bezsensu życia, brak perspektyw i jałowości podejmowanych działań. Życie podporządkowane było we wszelkich wymiarach aparatowi władzy. Zjawisko, skądinąd, nieobce...

Dobrze, że ta książka została napisana i dobrze, że została napisana w ten sposób, wbrew aktualnie dominującej poprawności. Szkoda tylko, że (pomimo jej wad) tak niewiele się o niej mówi...


 Tekst oryginalny ukazał się na blogu Legere necesse est

poniedziałek, 17 listopada 2014

Zofia Kossak, Pożoga






Jest pewien zwrot, który jest w stanie wywołać atak paniki nawet u najbardziej zaprawionych w bojach blogerów książkowych. Na jego dźwięk natychmiast gasimy komputery, wyłaczamy telefon i zaczynamy unikać listonosza. 
Polski debiut. Lektura wysokiego ryzyka. Także prawnego, gdyż zdarza się ostatnio, iż skrytykowani debiutanci straszą pozwami.
 
Pojawiają się głosy, że bezpieczniej stawiać w tej sytuacji na "autorów starej szkoły", zweryfikowanych przez upływ czasu i lata doświadczeń czytelniczych, wlasnych i cudzych. "Pożoga" Zofi Kossak wydawała się tutaj pewniakiem. Niestety - nie wzięłam pod uwagę, że nawet najlepszy pisarz kiedyś debiutuje.
 
Mistrzyni stylizacji pisze tutaj tak, jak wydawało mi się, że będzie pisać Rodziewiczówna - podniośle i z wykorzystaniem wszelkich możliwych kalek językowych. Sama zaś Rodziewiczówna z tego samego okresu (lata 20-ste: "Niedobitowski z przygranicznego bastionu") to gejzer ironii i sarkazmu. U Kossak-Szczuckiej straszą zaś lniane główki dzieci, westchnienia, achy i ochy. Tyle, jeśli chodzi o czytelnicze stereotypy.
 
Mimo wszystko warto jednak przebrnąć przez stylistyczne skamieliny, forma formą, ale liczy się przede wszystkim treść, a ta momentami frapuje i skłania do myślenia. Zofia Kossak była żoną administratora jednego z  wołyńskich majątków należących do Józefa Potockiego - Nowosielicy.
 
Na Wołyniu spędziła większą część swojego życia (jako dziecko przeniosła się wraz z rodzicami z Lubelszczyzny), tam też była świadkiem wybuchu rewolucji październikowej i dwóch burzliwych lat, które nastąpiły potem, kiedy to Ukraina wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk: bolszewickich, niemieckich, a także ukraińskich spod kilku sztandarów.
 
Autorka stara się możliwie wiernie oddać przebieg wydarzeń, nie wybiega do przodu, nie umieszcza w tle informacji, których wówczas nie miała (na przykład na temat przebiegu frontów).
 
Jest to zapis końca świata, ale nie taki, jak byśmy się spodziewali. Moja oczekiwania w stosunku do  tej książki zostały ukształtowane przez skojarzenia z Rzezią Wołyńską (1943). Tymczasem Szczucka pisze, że (przynajmniej początkowo), wydarzenia na Wołyniu były przede wszystkim zamachem na własność. Wcale nie miały też charakteru nacjonalistycznego (czyli w tym przypadku antypolskiego, a także, do pewnego stopnia antyżydowskiego). Dość powiedzieć, że słowo "pogrom" początkowo odnosiło się przede wszystkim do rabunkowych napadów na polskie dwory.
 
Jednak stopniowo sprawy zaczęły się wymykać spod kontroli, stopniowo rozkręcała się spirala przemocy.
 
Wiele tu także goryczy w stosunku do wojsk Piłsudskiego, którzy nie przyszli w porę z pomocą swoim rodakom.
 
Czy warto przeczytać tę książkę? Mimo zgryźliwego wstępu uważam, że tak. Polski rynek jest od 20 lat zalewany różnymi sentymentalnymi książczynami, ludzi którzy dawne kresy wschodnie oglądali co najwyżej na jakimś szkoleniu partyjnym. A tu przynajmniej mamy nie jakaś cienką podróbę, a oryginał. 


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Filety z Izydora


poniedziałek, 27 października 2014

Zofia Kossak, Pożoga






Ta książka była zakazana w PRL-u, gdyż opowiadała o wydarzeniach, które władza komunistyczna chciała przed nami ukryć. Dzisiaj też jest tekstem niewygodnym, bo w dużym stopniu narusza obowiązujące tabu poprawności politycznej.

„Pożoga” to debiut literacki Zofii Kossak-Szczuckiej-Szatkowskiej. Rzadko się zdarza, by młoda, trzydziestoparoletnia kobieta, pisała i wydawała pamiętniki. Ale Zofia z Kossaków miała za sobą takie przeżycia, które domagały się uwiecznienia i upublicznienia. Jej wspomnienia otwiera rodzaj inwokacji, poetycki wstęp będący przypominający minioną wiejskiej Arkadii, w jakiej żyła rodzina Szczuckich w majątku Nowosielice niedaleko Starokonstantynowa na Wołyniu.

Zofia miała wówczas dwadzieścia kilka lat i była szczęśliwą żoną Stefana Szczuckiego, administratora dóbr Potockich. Jej teść pracował jako lekarz w Antoninach, pięknym i kwitnącym majątku Potockich. Jej wspomnienia zaczynają się wiosną 1917 roku, niedługo po rewolucji lutowej i abdykacji cara Mikołaja II: „Potężna fala rewolucji rosyjskiej nie od razu odbiła się o brzegi naszego kresowego życia. (…) Świadomie z pełnym przeczuciem tego, co miało nastąpić, cieszyli się wyłącznie Żydzi. Pamiętam owe pierwsze dni marcowe 1917 roku. Zabłoconą i niechlujną ulicą Starokonstantynowa przeciągał pierwszy „pochód wolnościowy”. Składał się on z kilkunastu uczniów i kilkudziesięciu Żydów i Żydówek. (…) Z okna Towarzystwa Rolniczego powiatowy marszałek szlachty, Szumatow, młody, zdolny dyplomata, machał ku niemu batystową chusteczką, ruchem pełnym wytwornej kurtuazji. Na chodnikach stali nieruchomo chłopi. Z niemożliwym do oddania wyrazem ironii i lekceważenia patrzyli na czerwony symbol Rewolucji i rozkrzyczanych Żydziaków. Przechodząc mimo, zamieniliśmy z nimi powitania i uwagi o niebywałym znaczeniu: - Ne bude dobra z toho, pani!... Bez cara ani poriadku, ni tołku. Ktoż bude hołowoju w hosudarstwie?... – mówili kiwając z zafrasowaniem głowami.”


Jednak nie minęło wiele miesięcy, kiedy ci sami, na początku rozsądnie myślący Rusini (dzisiaj zwani Ukraincami), podburzani przez bolszewickich agitatorów przybyłych z Piotrogradu, ruszyli palić, mordować i rabować dworu, a ich właścicieli obdzierać żywcem ze skóry. Dokładnie tak samo jak ich przodkowie podczas powstań kozackich. Chcieli ziemi i pańskiego dobra. Jak czegoś nie mogli zabrać, to złośliwie to niszczyli. Szczuccy wkrótce musieli ewakuować się ze swego malowniczego domku otoczonego kwiatami, w którym mieszkali wraz dziećmi. Przenieśli się do pałacu, którego mocne mury, kraty w oknach i żelazne wrota miały strzec ich przed chłopskimi rabusiami. Spali ubrani, z nabitą bronią w zasięgu ręki.

Przez pewien czas ich bezpieczeństwa strzegli „biali” żołnierze rosyjscy, jednak jesienią 1917 roku napady na dwory polskie w okolicy nasiliły się i Szczuccy musieli uciekać przed żądnymi krwi Ukraińcami. W tym czasie zostały obrabowane i zrujnowane polskie dwory w całej okolicy: „Runęły zburzone Samczyńce, Beregiele, cudna Eliaszówka z pałacem włoskim tak pięknym, że zdawał się zjawą (…), Semerynki (…) Werborodyńce (…), Derkacze o starym parku w stylu XVIII wieku (…) Wyższa Pohoryła, niegdyś bogata rezydencja Czetwertyńskich; Ładyhy, rodowa własność Szaszkiewiczów, Werchniki, Małaszyha, Swinna, Dmitrówka, Łahodyńce…” – czyż ta wyliczanka autorki „Pożogi” nie brzmi jak tren żałobny na śmierć polskiej cywilizacji i kultury jaka niegdyś kwitła na Kresach?


Oto jedna z najbardziej przejmujących scen: „Noc ostatnia przed pogromem w znajomym dworze w okolicy Płoskirowa… Wieś zbuntowana stoi na nogach i od rana pije, czekając chwili ruszenia na dwór. We dworze starym, białym, cała rodzina zebrana przy łóżku konającej matki właściciela. Z bohaterską pogodą, wiedząc o zamiarach wsi, kryją przed chorą faktyczny stan rzeczy (…) Dzikie wrzaski i śpiewy już blisko, już w ogrodzie, dają znać, że pogrom się zbliża”. Zaniepokojona staruszka podrywa się wtedy z łoża śmierci, chwyta w ręce krucyfiks i w koszuli nocnej wychodzi na ganek do tłumu: „Ludzie! – woła. – Ja na sąd Boga już idę! Ja za godzinę z Bogiem będę mówić! Jemu samemu na was się poskarżę!... Ja straszyć po śmierci was będę, wygubię wszystkich… Precz stąd! Precz! … Słyszycie!” – przecież to scena godna Mickiewicza lub Sienkiewicza… Okazało się, że groźba umierającej odniosła skutek, chłopstwo odstąpiło, staruszka faktycznie skonała w godzinę później, a jej syn z rodziną zdążył uciec przed pogromem.

W tej sytuacji Polacy musieli się bronić. Zawiązywały się samoistnie ochotnicze oddziały partyzanckie. Najsłynniejszym z nich był oddział Feliksa Jaworskiego, późniejszego rotmistrza Jaworskiego, który do końca II Rzeczpospolitej cieszył się taką estymą, że jego koń Mars, piękny kasztan, na którym jego pan walczył w latach 1917-1920, dożył swoich dni na łaskawym chlebie w szkole kawalerii w Grudziądzu.

Ale cóż? Nauczanie historii w Polsce jest tak „dobre”, że nikt nie pamięta dziś o rotmistrzu Jaworskim… A Kossak-Szczucka tak pięknie opisała mszę polową III Korpusu Polskiego z jego udziałem, jaka odbyła się w Antoninach wiosną 1918 r., kiedy Polacy na Kresach jeszcze myśleli, że uda im się wybić na niepodległość:

„Pierwszy pluton na karych. Same paradiery – ogromnego wzrostu, potężnej budowy. Jak mora czarna, jak miękki aksamit, połyskuje sierść błyszcząca; wypieszczone ogony, wyskubane grzywy falują leciutko na wietrze…
Prowadzi go Naruszewicz.
Drugi na gniadych.
Myśliwskie typy hunterów; potężne piersi, stalowe pęciny, rozumne oczy, nie znające trwogi; wiśniowo złote połyski na zadach. Żołnierze – prawie sami ochotnicy, krew z krwi, kość z kości ziemi, na której stanęli.
Prowadzi go kornet Szczucki.
Trzeci na kasztanach. Wszystkie konie krwi wysokiej; łabędzie szyje, sarnie nogi, kłąb wydatny. Suche nozdrza z rozkoszą wciągają wicher kresowy.
Prowadzi go Pruszanowski.
Czwarty na siwych, szpakach i tarantach. Pozornie konie drobne, ale gdy z bliska popatrzeć, uderza ich piękność przedziwna. Same to araby Sanguszkowskie ze Sławuty, odebrane chłopom po wsiach okolicznych. Srebrną kaskadą grają wzniesione w górę ogony; czarne oczy, pełne marzeń o przestrzeni wielkiej, płoną. Niespokojnie grzebie ziemię zwięzła, sucha noga. Prowadzi chorąży Tański”
– itd. itd.

Zofia Kossak nie malowała koni pędzlem, jak jej dziadek Juliusz i stryj Wojciech, ale umiała oddać ich piękność słowami. Znała się na koniach doskonale, bo wyrosła wśród nich (nawet jej kuzynka Magdalena Samozwaniec pisała, że Zośka to w ogóle nie interesowała się strojami, tylko biegała boso, błyskając bosymi piętami i jeździła na koniu jak Kozak), a potem zajmowała się ich hodowlą. W Nowosielicach miała ulubionego wierzchowca, którego później zarekwirowali bolszewicy. Z ogromnym bólem pisze o spotkaniu z zamęczonym zwierzęciem w mieście, gdzie ukrywała się w przebraniu chłopki. Opisała także cierpienia zadawane koniom czystej krwi w Antonionach. Oto jak krasnoarmiejcy rekwirowali wierzchowce czystej krwi z rodowodem: „Rabowano cud-konie, niszcząc pracę wielu lat i radość wielu pokoleń. (…) Chamskie ręce chwyciły za grzywę cud-konia (…) Stanęły konie zdziwione, patrząc na nowy widok. Drżała pergaminowa skóra od chłodu i bezwiednego lęku, gdy zarzucano na grzbiety obrzydłe siodło żołdackie. Z ufnością i dobrotliwie pozwoliły wciągnąć na szlachetne głowy twardą, cuchnącą dziegciem uździenicę. Rzuciły się w bok, strwożone po raz pierwszy od lat wielu, gdy „towariszcz”, wskoczywszy na siodło, szarpnął ciężką łapą za ostre wędzidło. Świsnęła nahajka. Zamarło w przerażeniu dumne, wolne serce. Potoczyły wkoło obłąkane lękiem oczy…


Zabrano matki od źrebiąt maleńkich, bezradnych. Kilka starszych pobiegło za matkami w ślad. Drobne ich kopytka utykały w ciężkim błocie, a żałosne rżenie niosło się po polach jak sierocy płacz dziecięcy. Na przestrzeni kilkunastu wiorst padły ze zmęczenia, a gasnące oczy z trwożną ciekawością patrzyły na nadlatujące coraz bliżej kruki. Młodsze – żołnierze zabijali na dziedzińcu, by w drodze nie były zawadą. Wtedy płacz-rżenie matek rozdzierały serce.” No, nie wiem, kto nie zapłacze przy tym opisie cierpień zwierząt, to chyba nie ma Boga w sercu… Ja ryczę za każdym razem, jak to czytam.

Co było dalej? No cóż, skoro powstała ta książka, to znaczy, że autorce udało się wyrwać z rąk bolszewików. Jednak Polska do Nowosielic nie przyszła. Zostały za granicą. W Związku Radzieckim. Zostały tak samo jak Taraszcza czy Bobrujsk, opisane przez Marię Dunin-Kozicką i Floriana Czarnyszewicza. Polska tam już nie doszła.


Alicja Łukawska



Zofia Kossak-Szczucka, „Pożoga”, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2005


Tekst oryginalny na blogu:
archiwum mery orzeszko 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...