czwartek, 16 czerwca 2016

Lucie Di Angeli-Ilovan, Żniwo gniewu





Tak się jakoś złożyło, że ostatnio książki układają mi się tematycznie. Każda kolejna, którą czytam, ma w sobie cząstkę tej poprzedniej. Czytany przeze mnie uprzednio "Klejnot" był o życiu na Kresach i o dwóch silnych, nowoczesnych kobietach. Chwytając do łapki "Żniwo gniewu"spodziewałam się ciekawej historii umiejscowionej w podobnych rejonach z równie silnymi kobietami jako bohaterkami. Po przeczytaniu stwierdzam, że "Żniwo gniewu" przerosło moje oczekiwania. Pod każdym względem. Ta powieść jest po prostu świetna.

"Żniwo gniewu" to historia dwóch kobiet - Maruszki i Kaszmiry. Siostry wychowywane w trudnych warunkach - ojciec spędzał większość czasu z kompanami w karczmie, cały ciężar wychowania dziewczynek (i dwóch chłopców) spoczywał na barkach matki, praczki i zielarki. Starsza Kaszmira jest psotnicą, młodsza Maruszka - czytuje żywoty świętych u miejscowego proboszcza. Ponieważ Kaszmira nie garnie się do nauki, matka posyła ją na służbę do rodziny Rosenbaumów. Dziewczyna ucieka stamtąd po pewnym czasie - była molestowana przez "pana". Wyjeżdża do Wilna, gdzie pracuje w restauracji jako kucharka. Poznaje Andrzeja - brutala, damskiego boksera. Po pewnym czasie wraca do rodzinnego Mołodeczna. W tym czasie Maruszka, przekonana o tym, że winna poświęcić swoje życie Bogu i wstąpić do klasztoru, poznaje żołnierza Wojska Polskiego - Zygmunta. Długo opiera się jego zalotom.

W przededniu wybuchu II wojny światowej Kaszmira jest żoną Żyda - komunisty (wyjątkowo zapalonego do czerwonych idei, przygotowującego płomienne przedstawienia wychwalające nieomylność myśli komunistycznej), natomiast Maruszka wychodzi za mąż za Zygmunta, który następnego dnia wyrusza na front, gdyż na Polskę napadają wojska III Rzeszy. I tak rozpoczyna się wspólna trudna droga sióstr.

Historia sióstr opowiadana jest w formie książki pisanej przez córkę Maruszki - Magdalenę. "Dopisuje" ona historię na podstawie notatek, dzienników matki, wspomagając się również opowieściami, które przekazywała jej matka za życia. Częściowo losy Maruszki i Kaszmiry poznajemy z kart powstającej powieści, przeplatanej korespondencją mailową, którą Magdalena prowadzi ze swoim rodzeństwem - Olą i Markiem. Historia jest opowiadana w miarę chronologicznie, kolejni bohaterowie wprowadzani powoli, dokładnie opisywani. Nie ma chaosu, struktura została dobrze przemyślana. Opowieść jest snuta powoli, bez zbędnego pośpiechu, dużo emocji wyziera ze stron książki. Rzadko zdarza mi się to przy czytaniu, ale - tak! uroniłam łzę ...

Losy sióstr - dramatyczne, momentami tak dramatyczne, że nie można uwierzyć, że to spotkało wielu ludzi, naszych pradziadków, dziadków ... Zdumiewająca jest dla mnie siła tych dwóch kobiet, które rzucone w wir wydarzeń, nie poddawały się - razem, konsekwentnie, z ogromną siłą dążyły do celu - spokojnego życia. Obie straciły mężów podczas wojny - Maruszka owdowiała z dwójką dzieci - maleńką Olą i niewiele starszym Markiem. Pracą własnych rąk próbowały przetrwać kolejne zawieruchy - przemarsz wojsk nazistowskich, później radzieckich. Podróżowały przez Polskę, aby dotrzeć do majątku rodzinnego męża Maruszki - Zygmunta. Wiele miesięcy wyczerpującej podróży, aby zastać majątek przejęty przez Rosjan, którzy zamierzali w budynku dawnego pałacyku otworzyć szkołę. Ostatecznie, jak wielu uchodźców ze Wschodu, siostry osiadają na Zachodzie - w Zielonej Górze.

Historia jest przepełniona wieloma wątkami, interesującymi tak bardzo, że nie chciałabym za nic psuć Wam przyjemności czytania. Język autorki jest tak ciepły i sugestywny, że trudno uwierzyć, że od 1965 roku nie mieszka ona w Polsce. Każdy wątek, historia kolejnego bohatera to opowieść przyprawiona emocjami, zapachami, doskonałą charakterystyką, fleszami (lub jak to określiła Nina Terentiew w recenzji na okładce: ulotnymi wrażeniami). To sprawia, że książkę pochłania się z ogromną przyjemnością, mimo, że wydarzenia w niej opisane są smutne, dramatyczne. Małgorzata Kalicińska zwróciła z kolei uwagę, że my-współcześni, nadużywamy takich słów jak "dramat", "tragedia" i przeczytanie "Żniwa ..." uświadomiło jej, jak zagubieni potrafimy być w swoim egoizmie i takie historie są dla nas jak kamienie milowe. Dzięki nim odnajdujemy drogę w swoim egocentryzmie i mamy siłę do walki z naszymi problemami i problemikami.

Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie w pełni wyrazić swojego entuzjazmu o tej powieści. Polecam przeogromnie - spory kawałek bardzo dobrego pisarstwa, historia z krwi i kości, oparta na wydarzeniach z rodziny autorki. I nie tylko z rodziny autorki, bo wszyscy mieszkający w zachodniej części kraju możemy odnaleźć podobne historie w naszych rodzinach. "Żniwo gniewu" to opowieść, która uświadamia jak wielka siła drzemie w kobietach. To również historia o tym, że nie każdy Niemiec był nazistą, a Rosjanin komunistą. To powieść o wierności, skomplikowanej "polskości" i o siostrzanej miłości. Piękna i wzruszająca. Gorąco polecam!


Tekst ukazał się na blogu Bazgradełko


3 komentarze:

  1. Bardzo lubię tę powieść, strasznie się przy niej wzruszyłam i spłakałam. Mam, czytałam dwa razy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam takie powieści, ale poczekam jeszcze z nią, bo chcę się z nią dokładnie zapoznać i mieć dużo czasu na refleksję. A obecnie trochę nie mam czasu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam takie powieści, ale poczekam jeszcze z nią, bo chcę się z nią dokładnie zapoznać i mieć dużo czasu na refleksję. A obecnie trochę nie mam czasu.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...