Aby dojechać do Kamieńca Podolskiego należy przekroczyć kilka granic. Pierwszą jest lęk u wielu przed tym, z czym mogą spotkać się na Kresach, w państwie ukraińskim. Odradzający się w zastraszającym tempie nacjonalizm ukraiński, dziurawe drogi czy wręcz niechęć do Polaków. Kolejne granice, to te istniejące w Krakowcu i Medyce między Polską i Ukrainą, czy geograficzne między Polesiem a Wołyniem, ale i między zlewniami wód do Mórz Bałtyckiego i Czarnego. W końcu granice już nieistniejące – między II Rzeczpospolitą i komunistyczną Rosją oraz I Rzeczpospolitą i Turcją. Wszak od pewnego czasu, od 26 sierpnia 1672 r. do 1699 r., Kamieniec Podolski położony był po „multańskiej stronie”, a po wojnie polsko-sowieckiej, w 1920 r., znalazł się w granicach Rosji sowieckiej.
Dzisiaj Kamieniec Podolski, kojarzony w dziejach z nazwą „Brama do Polski” i urbs antemurale christianitatis – przedmurzem chrześcijaństwa, na pierwszy rzut oka znajdujemy w dość dobrym stanie zachowania. Ale to tylko powierzchowność. Podobnie jak we Lwowie i innych miastach na Kresach, zasadniczo odnawiane są fasady – stawia się na krótkotrwałą efektowność. Tymczasem zabytkowe struktury budowli zazwyczaj toczone są przez wilgoć i grzyb. W Starym Kamieńcu, w jego sercu, oglądamy wykop głęboki na 8 m pod fundamenty, otoczony wysokim płotem, pewnie kolejnego hotelu budowanego przez „kogoś” z Kijowa (mówi się, iż jeden z najdroższych hoteli należy do syna Juszczenki, byłego prezydenta Ukrainy), wykonany bez archeologicznego nadzoru. Może dlatego na malowniczo położonym zamku oprócz architektury, zdjęcia z oswojonym orłem, piwa w plastikowym kubku, proponuje się wystawę – jakże nostalgiczną – za minioną socjalistyczną epoką!? Na zamku, który odegrał na przestrzeni wieków ważną, nie tylko dla Rzeczypospolitej, rolę oglądamy osiągnięcia Kraju Rad od rewolucji 1917 przez pryzmat miejscowych partyjnych kacyków, problemów społecznych, kolejek w sklepach, ale i osiągnięć sowieckiej techniki, jakim był kolorowy telewizor marki „Rubin”! Wprawdzie, gdzieś w kącie walają rzucone bezładnie popiersia Stalina i Lenina, obok których zwiedzający przechodzą wciąż „na paluszkach”… Zawsze może znaleźć się sprzątaczka, która je odkurzy i postawi w miejscach, z których je zabrano. To jakby wystawa muzeum komunizmu! Przypominam sobie pierwsze spotkanie z Kresami. W 1980 r. trafiam z przyjaciółmi do Lwowa, gdzie z otwartymi ustami chłoniemy jego Polskość, którą zacierano bezskutecznie przez 49 lat! Weszliśmy do klasztoru OO Dominikanów – wtedy muzeum ateizmu, dzisiaj muzeum religii… W jednej z sal stał potężny posąg Lenina, obok którego chodziliśmy w letnich globtroterskich kapelusikach. Nagle słyszymy po rosyjsku uwagę starszej pani pilnującej ekspozycję, że u nich przed Leninem czapki się zdejmuje… Nieskorzy do oddawania czci wychodzimy szybko na zewnątrz! A na kamienieckiej wystawie pachnie taką atmosferą! Wszyscy jesteśmy zdumieni, a na usta cisną się słowa wyjęte z „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza, które padły na pogrzebie pułkownika Michała Wołodyjowskiego z ust księdza Kamińskiego…
– Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają!...
Gdzie na zamku mieściła się prochownia? Czy w tej zniszczonej baszcie? A może budynek zniszczony wybuchem prochu nie został odbudowany? W czasie obrony Kamieńca Podolskiego w 1672 r., kiedy poddano twierdzę Turkom, zginęli tam znani z kart epopei Henryka Sienkiewicza „Ogniem i mieczem” Ketling i pułkownik Michał Wołodyjowski wraz z z prawdopodobnie kilkunastoma żołnierzami. To nie do końca fikcja literacka… Ku pamięci pułkownika Jerzego Wołodyjowskiego – „Herosa kamienieckiego” przed katedrą rzymskokatolicką wzniesiono obelisk… A pierwowzorem postaci Keslinga był Kurlandczyk major Hejking, który również zginął w wybuchu.
Mieszkamy w dawnym klasztorze dominikańskim, który od pewnego czasu znalazł się w rękach OO Paulinów. Długo trwały rozmowy z władzami państwa ukraińskiego w sprawie przejęcia świątyni i klasztoru przez Kościół rzymsko-katolicki. W takich rozmowach decyzja zapada wtedy, gdy budynki właściwie do niczego się już nie nadają. Zakonnicy i księża przejmując budynki nie bardzo wiedzą od czego zaczynać. Tylko załamać ręce i odejść, bo tu się niczego już nie da zrobić! Na szczęście duchowni rzymsko-katoliccy, coraz częściej wykształceni w miejscowych seminariach duchownych (w pobliskim Gródku Podolskim i Brzuchowicach pod Lwowem) nie są skorzy do pogrążania się w stanach depresyjnych. Dowodem jest o. Alojzy Kosobucki, pochodzący z Horodyszcza z parafii Szepetówka, prowadzący paulińską wspólnotę w Kamieńcu Podolskim. Posiada wsparcie w wybitnym konserwatorze zabytków dr Januszu Smazie z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, który zamierza zawodowo osiąść na stałe u kamienieckich paulinów w klasztorze dominikańskim – tyle tam pracy!
W odrestaurowanej i udostępnionej wiernym części kościoła oglądamy kamienną ambonę – minbar. Trafiła tam z kamienieckiej katedry, która za czasów panowania tureckiego pełniła rolę muzułmańskiego meczetu (podobnie jak kościół jezuicki w węgierskim Pecs!). Na niej arabski napis: Nie ma Boga nad Allaha. Odnowili ją, w ramach prac dyplomowych, studenci Janusza Smazy. Jest porażająco piękna, choć jej wschodnia stylistyka nie pasuje do wnętrza barokowej świątyni. Ten zabytek stał się przyczyną postawienia przed sądem o. Alojzego, który oskarżony został przez kamieniecką Partię Allaha, o… zniszczenie zabytkowej ambony. Przed ukraińskim sądem odbyły się rozprawy, które uniewinniły go od postawionych zarzutów.
– Czy to znaczy, że w Kamieńcu Podolskim jest działająca wspólnota muzułmańska? – dziwię się.
– Nie, –odpowiada o. Alojzy – ale każdy pretekst jest dobry, by uderzyć w Kościół albo Polskość. To stare metody prowokacji stosowane przez sowieckie służby!
Nie tylko sowieckie, bo i w Polsce dokonywano prowokacji, by zaangażować w konflikt aparat administracji i sądownictwo do swych gier!
Przed, kiedyś gotycką, renesansową obecnie, rzymsko-katolicką katedrą pod wezwaniem św. św. Piotra i Pawła (to najdalej na wschód wysunięta budowla wzniesiona w stylu gotyckim, niektórzy architekci uważają, że tu kończy się Europa!) wznosi się wysoko, dominując nad miastem, złoty posąg Matki Boskiej. Masywna kolumna, na której ją postawiono, to minaret. Do niedawna jeszcze można było wejść na jego szczyt i podziwiać kamieniecką okolicę. Dzisiaj jest to niemożliwe z obawy przed prowokacjami Partii Allaha. W warunkach pokoju w Karłowicach z 12 września 1699 r., strona polska przejmując zrujnowany i wyludniony Kamieniec z rąk tureckiego baszy Kahramana Mustafy, zobowiązała się do tego, że minaret nie zostanie zburzony. Warunek został dotrzymany, ale na tureckim półksiężycu ustawiono najpierw drewniany posąg Matki Boskiej, który został w 1756 r. zastąpiony przez, sprowadzoną z Gdańska przez biskupa Mikołaja Dembowskiego, pozłacaną figurę Maryi (4,5 m wysokości) pochodzącą ze znanego gdańskiego warsztatu Henryka Szobera. Odnowienie posągu, to dzieło dr Janusza Smazy i jego studentów.
Zmierzając do kamienieckiej twierdzy, mijamy dawny klasztor i kościół OO Trynitarzy pod wezwaniem Świętej Trójcy. Wybudowany został w 1750 r. w stylu barokowym. Na jego fasadzie znajdowała się kiedyś figura Pana Jezusa zrywającego łańcuchy więźniów. Obecnie to cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem św. Jozafata. Trynitarze, to bardzo specyficzny zakon, którego korzenie sięgają średniowiecza, czasów wypraw krzyżowych. Ich głównym celem było uwalnianie chrześcijan z niewoli muzułmańskiej. Istnieją przekazy, że kiedy brakowało im pieniędzy na wykupienie jakiegoś nieboraka, potrafili siebie oddać w jasyr. W trakcie swej działalności mieli uwolnić ok. 900 tys. chrześcijan. Na ziemie polskie sprowadzeni zostali dopiero za czasów króla Jana III Sobieskiego, po jego zwycięstwie nad Turkami pod Wiedniem. Zaprosił ich do Polski opat z Mogiły Jan Kazimierz Denhoff, który przebywał w Rzymie jako wysłannik Jana III Sobieskiego do papieża Innocentego XI. Pierwszy dom zakonny założyli w 1686 roku we Lwowie. Działali do 1783 r., do kasaty zakonów po pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej, w okresie józefińskim. Jak podają źródła, polscy trynitarze w latach 1688-1781 podczas 18. wypraw wykupili 517 jeńców za kwotę 573.427 złotych polskich (kwota za niewolnika wynosiła 300-600 zł, za postać znamienitą trzeba było zapłacić nawet 1800 zł). Do Kamieńca Podolskiego, będącego jeszcze w rękach tureckich, Trynitarze pierwszy raz mieli udać się w 1688 r., kiedy dokonali wykupu pierwszych ośmiu osób, wśród których były dwie kobiety – Marianna Chmielowska ze Lwowa i Katarzyna Tarczewska z województwa ruskiego. Oswobodzonych uroczyście wprowadzono do Lwowa. Opis uroczystego wprowadzenia ich do Lwowa pozostawił Józef Białynia Chołecki: „I stanął pochód w murach kościółka i upadli wszyscy na kolana składając dzięki niebiosom i czcigodnym zakonnikom. Obok mężczyzn w sile wielu kroczył już prawie starzec, tuz przy nim dwie kobiety, z których młodsza tuliła kilkumiesięczne dziecię w swych objęciach”.
Z rozmyślań o przeszłości wyrywa nas głos dobywający się z głośników na trynitarskim kościele. Ktoś mówi... Gdybyśmy się znajdowali w muzułmańskim państwie, pomyślałbym, iż to mułła kieruje swe modlitwy do Allaha, nawołując też wiernych, by poszli w jego ślady... Może to nabożeństwo? Dopiero po chwili dociera do nas czysto polska mowa... To nasz Cicerone, Stanisław Dziedzic, głosił, do mikrofonu użyczonego przez sympatycznego duchownego urzeczonego wiedzą naszego przewodnika, na pół Kamieńca Podolskiego wykład po polsku na temat trynitarzy, ich kamienieckiego klasztoru i baroku... Zadziwieni ludzie, miejscowi i turyści, zatrzymywali się słuchając tego niezwykłego wykładu! Niektórzy poszli za głosem do świątyni…
Przy rozległym Rynku Ormiańskim kiedyś znajdował się sąd. Dzisiaj w popadającym w ruinę budynku mieszczą się zakłady dziewiarskie, których właścicielem jest Włoch. Maszyny pracują na pełnych obrotach, ludzie nie zarabiają wiele, ale mają pracę. Na fasadzie budynku tablica pamiątkowa informująca, że swą siedzibę miał tutaj w 1919 r. rząd ukraiński, na czele którego stał Symon Petlura. Przy ulicy Ormiańskiej dominuje wysoka wieża stojąca za kutą bramą, obok niej ślady fundamentów dawnego kościoła ormiańskiego, wysadzonego w powietrze w latach trzydziestych XX wieku przez Rosjan. W Kamieńcu Podolskim było kiedyś 5 kościołów ormiańskich, 12. cerkwi i 11. kościołów rzymsko-katolickich, a w XIX w. wzniesiono tam 20 synagog żydowskich.
Stromą uliczką docieramy do Smotrycza. Wije się skalnym korytem, otaczając stare miasto naturalną fosą. Nad nami wznoszą się olbrzymie koszary wzniesione w XVIII w. Mieszkał w nich znany architekt gen. Jan de Witte, komendant twierdzy. Jego syn, Józef, przeszedł do historii przez to, że zakochał się w słynnej w ówczesnej Rzeczypospolitej i Europie „Pięknej Bitynce” – Sophia Galvani, która rozkochała w sobie Szczęsnego Potockiego. To dla niej powstała słynna „Zofiówka” – park w okolicach Humiania, który do dzisiaj budzi podziw odwiedzających go turystów. „Piękna Bitynka” mieszkała z pierwszym polskim mężem w tych koszarach. Ich syn, Jan, generał w carskiej armii, zapisał niechlubną kartę w tłumieniu Powstania Listopadowego w 1830 r. Idąc wzdłuż rzeki podziwiamy dodatkowe umocnienia, jakby wyrastające ze skalnego zbocza, na którym wzniesiony jest Kamieniec. Brama Ruska kiedyś dochodziła aż do rzeki. Dzisiaj jej walory wykorzystywane są do zabaw rycerskich, bowiem i tutaj modne są już rycerskie grupy rekonstrukcyjne…
Gdy Kamieniec Podolski przejęli Turcy, ciężar obrony Rzeczypospolitej przed atakami z Kamieńca, przejęły na Okopy Świętej Trójcy. W 1692 r. z rozkazu Jana III Sobieskiego, hetman wielki koronny Stanisław Jabłonowski założył u ujścia Zbrucza do Dniestru obóz warowny, który przez lata powstrzymywał zapędy tureckich oddziałów na granice Rzeczypospolitej. I choć w 1699 r. Kamieniec wrócił do Polski, to załoga Okopów Świętej Trójcy była utrzymywana do upadku Polski. Piękną kartę swej historii zapisali tam w 1769 r. Konfederaci Barscy walczący z Rosjanami pod dowództwem Kazimierza Pułaskiego. Otoczeni przez wraże oddziały ewakuowali się przeprawiając przez Dniestr na stronę turecką. Ci, którym się nie udało wyrwać z otoczenia, walczyli do końca w niewielkim kościele pw. Świętej Trójcy wzniesionym w 1693 r. Świątynia została odbudowana w 1903 r. Kościół został ponownie spalony przez UPA w 1945 r. Pozbawiony dachu, z pozostałościami malowideł ściennych pędzla Soznańskiego, zachowanych od remontu z początków XX w., czeka na swego wybawcę… Zatrzymujące się autokary przy Bramie Kamienieckiej lub Lwowskiej zawsze wzbudzają zainteresowanie miejscowych. Dla nich to okazja do nawiązania kontaktów i pozyskania kilku hrywien, które przydadzą się, by przetrwać do końca miesiąca… Podchodzi do nas staruszka, mówiąca pięknym archaicznym już językiem polskim. Nazywa się Biela. Mówi, że jej ojciec przybył tu spod Krakowa, z okolic Myślenic.
– Ja już ostatnia żyjąca w Okopach Polka. Jak umrę, to już będzie koniec… – mówi ze smutkiem.
Ostatnia strażniczka tradycji Okopów Świętej Trójcy? Czy przekaże komuś „klucz do tajemnicy”? Zawsze jest nadzieja… Pojawiają się sympatyczne dzieciaki, które prowadzą nas do ruin kościoła, usiłują mówić po polsku, to dobry znak. Tam nadzieja osiadła na ruinach kaplicy wraz gniazdem bocianim. A leniwe wody Zbrucza i Dniestru nie zwracają uwagi na szamoczące się z historią społeczności…
Janusz M. Paluch
Tekst oryginalny ukazał się na stronie Kraków Rozwadów
Wspaniała relacja z Kamieńca. Dzięki!!!
OdpowiedzUsuńInteresująca relacja. Dobre zakończenie roku...
OdpowiedzUsuńJaka piękna, wzruszająca wycieczka-relacja. Czytałam i przeniosłam się do tamtych miejsc. Czy i kiedyś mnie uda się tam dotrzeć? Mam taką nadzieję.
OdpowiedzUsuńSerdeczne dzięki za cieple slowa z prosba o modlitwe!!! Paulini Kam,,,
OdpowiedzUsuńDziękujemy za odwiedziny! Pozdrawiamy serdecznie!
Usuń