Wstrząsająca lektura. To jedna z tych, które się czyta niemal na wdechu, która wywołuje tysiące myśli, o której wiedziałam, że muszę napisać, już kiedy zaczęłam ją czytać. Kiedy siadłam przed ekranem komputera ogarnęła mnie panika, bo napisać o niej nie potrafię, a przynajmniej nie tak, jakbym chciała, bo słowa utraciły swe znaczenie pojęciowe, wybladły, zużyły się, bo przecież niepodobna słowami odtworzyć upiornej grozy tamtych dni, jakie były udziałem autorki i milionowej rzeczy zesłanych i skazanych na powolne umieranie.
W domu niewoli to opis gehenny, jaką przeżyły miliony uwięzionych w Rosji Sowieckiej w latach 1939-1942 pisany z punktu widzenia osoby, która doświadczyła niespotykanego upodlenia w sowieckich więzieniach, łagrach i co najgorsze na sowieckiej wolności.
Nałkowska pisała Ludzie ludziom zgotowali ten los, a ja zastanawiam się, czy to na pewno ludzie, czy to były istoty stworzone na obraz i podobieństwo … Czytając często nasuwała mi się myśl o zezwierzęceniu, ale przecież …Użycie słowa „zezwierzęcenie” ubliżałoby zwierzętom. Żadne zwierzę nie potrafi tak zbezcześcić swojej zwierzęcości, jak w tej otchłani plugastwa, ohydy i zbrodni zbeszczeszczone zostało człowieczeństwo….. Jesteśmy zewsząd objęte tym plugastwem, piekłem, zalane, zalepione śluzem chorobliwie wyuzdanych słów, utopione w czymś, co poniża, znieważa, kaleczy twoje - Bóg wie po co aż tu ze sobą przywleczone człowieczeństwa, a czemu bronisz się daremnie bezsilnym, w więzienny tobołek wgniecionym płaczem… (str. 87 książki* fragment ten dotyczył zachowania tzw. małolat w turmie, których niezaspokojony popęd fizyczny próbował zaspokoić żądze w wywrzaskiwanych z samcami z celi obok „dialogach”).
Ale to właśnie słowo przychodziło mi się na myśl, kiedy czytałam opis pobytu w kolejnych więzieniach; zezwierzęcenie, upodlenie, bestialstwo. A potem już zabrakło tych słów, bo żadne nie było w stanie oddać wrażenia, jakie wywoływał opis pobytu w sowieckich tiurmach, gdzie procedura przyjmowania zaczynała się od łamania ludzi długotrwałym oczekiwaniem; godzinami, dniami stanie w upale bez jedzenia i picia w oczekiwaniu nie wiadomo na co, potem rewizje, podczas których odzierano wszystkich z resztek ubrania i resztek godności, badania służące wyłącznie upokorzeniu; na oczach pozostałych współwięźniów przy braku elementarnych zasad higieny, następnie wpychanie ludzi w zatłoczone do granic możliwości sale, gdzie nie było miejsca, aby postawić nogę, a co dopiero usiąść, czy się położyć. Potem następuje opis wegetacji; leżenie na mokrym betonie, w ścisku, głodzie, brudzie, smrodzie, wilgoci, w towarzystwie wszy i fekaliów.
Więzienia we Lwowie, Kijowie, Charkowie, Chersaniu, Starobielsku niewiele się różnią między sobą. Kiedy zastanawiam się, jak można przetrwać takie upodlenie i co daje siły, aby czerpać się rękoma skrawków życia autorka pisze o uporze i nadziei:
Trzeba się głęboko zaciągnąć siłą i uporem i – wytrwać. Z podobnym uczuciem lęku i odrazy, przy gotowości zniesienia wszystkiego, co je czeka wchodzą - wyobrażam sobie- pokutujące dusze do czyśćca. Potępienie i rozpacz zaczyna się dopiero tam, gdzie nie ma nadziei. (str.80 książki)
Najgorszym doświadczeniem nie są upokarzające warunki wegetacji; rewizje, wszy, choroby, zmęczenie, duchota, brud, głód, przerzucanie ludzi z miejsca na miejsce, są nimi ludzie, na których towarzystwo autorka została skazana. Złodziejki, paserki, oszustki, prostytutki, najgorsze szumowiny zamknięte razem z „politycznymi”, „burżujkami” i przypadkowo zgarniętymi ludźmi potrafią tę codzienną egzystencję skutecznie zatruć wrzaskami, awanturami, bijatykami, wyszydzeniem. Tylko dzięki umiejętności wewnętrznej izolacji autorka potrafi przetrwać ten koszmar.
… umiem ów obłędny, niegasnący wrzask, który z początku doprowadzał mnie do desperacji, czy choćby nucenie takich szablonowych kiczów pod bokiem - zamienić sobie w doskonałą ciszę. Niepodobna wytłumaczyć, jaka jest technika takiej przemiany, jak się ją przeprowadza, jak się do niej dochodzi. W przybliżeniu, opowiedziane, wyglądałoby to tak; w grząskiej jak galareta, opornej, rozłopotanej wrzawie celi drąży sobie człowiek- czy wytapia sobie – wnękę, trochę większą od niego samego, i wtedy znajduje się raptem jakby w hermetycznie zamkniętym jaju. W jaju tym jest już cicho, bezpiecznie i samotnie. Można sobie myśleć, można się modlić, można spać. Człowiek robi się jakiś dośrodkowy, wewnętrzny. (str. 60 książki)
Wyniszczone chorobami, wychudzone, wynędzniałe, w towarzystwie świerzbu, biegunki i wszy stłoczone w bydlęcych wagonach przemierzają ogromne połacie sowieckiego kolosa. W końcu ledwie żywe docierają do punktów przeznaczenia, do mieszczących się w najmroźniejszych obszarach koła podbiegunowego łagrów. Tutaj w zamian za garstkę pożywienia i kubek wrzątku mają odpracować swe niezawinione winy. Kiedy po kilku tygodniach morderczej pracy autorka chora i wygłodzona trafia do „szpitala” dowiaduje się o losie innych zesłańców, którzy nie mieli tyle „szczęścia” co ona.
Człowiek jest tak nieludzko zmęczony, że nie ma siły brnąć ku któremuś z ognisk, by ogrzać skostniałe ręce. Nie. Niepodobna odtworzyć słowami upiornej grozy takiej polarnej nocy w lesie. Bezdenne, mroźne piekło, szarpane od spodu czerwienią dalekiego ognia i to właśnie oślepiające znużenie, i silniejsze od znużenia, tępe, bezmyślne pragnienie śmierci. Palce od mrozu są tak zgrabiałe, tak sztywne i bolące, że kiedy przyjdzie oddać ziemi, co ziemskie, o rozpięciu pasa czy guzików-ani marzyć. Watowe briuki godzą się więc na wszystko, tylko sztywnieją potem lodową skorupą. Na skutek tych zamarzniętych kompresów, w których tkwić muszą pół doby, wszystkie chorują na pęcherz. I robi się błędne koło; mają chore pęcherze, bo pracują po pas zamarznięte, i są po pas zamarznięte, bo mają chore pęcherze. I gdybyż wróciwszy do baraku, mogły się ogrzać i oprać. Gdzie tam. W baraku nie ma światła, a jest w nim tak zimno, że śpiąc przymarzają do ścian…. (str. 231 książki)
W końcu przychodzi zbawcza wiadomość. Na terenach sowieckich tworzone będzie wojsko polskie, które przyjmie w swe szeregi zesłańców i skazanych. Ogłoszona zostaje amnestia. Wczorajsi wrogowie stają się ludźmi wolnymi i sprzymierzeńcami. I wtedy okazuje się, iż być wolnym w Rosji jest o wiele ciężej niż być skazanym. Skazany może wegetować w ciasnym i brudnym zamknięciu, dostaje głodową porcję jedzenia i jeśli ma szczęście nie zachorować to nawet może uda mu się przeżyć, wolny musi sam martwić się o kąt do spania, jedzenie, łach na grzbiet.
Więzienie i łagier nie są w Rosji najgorsze. Daleko gorsza jest „wolność”! Ta jej ustawiczna pogoń za chlebem, ta wieczna niepewność jutra, borykanie się z każdym dniem o kęs bodaj jakiego pożywienia, walka z życiem nie o życie - bo to do życia jest wcale niepodobne- ale o to przytomne, powolne, rozłożone na lata konanie. (str. 302 książki)
I zaczyna się kolejna gehenna. Podróż w poszukiwaniu tworzącego się wojska. Podróż barżami (statkami), pociągami bydlęcymi, na wielbłądach, piechotą, w przerażającym zimnie, po pas w błocie, z przyrastającym do krzyża żołądkiem, w wycieczeniu, z kolejnymi chorobami, w łachach, które nie grzeją (mroźną zimą), w nieodłącznym towarzystwie wszy, z lejącym się na głowę deszczem, siekącym wiatrem, piaskiem, w brudzie i poczuciu beznadziei. Odsyłani z miejsca na miejsce, niepotrzebni, jak zadżumieni, których nikt nie chce przygarnąć „podróżują” wynędzniałe ludzkie strzępy, a wśród nich; dzieci, ciężarne kobiety, starcy, chorzy.
To jedna z najbardziej przejmujących relacji, jakie przeczytałam. Nie jestem w stanie oddać całości grozy, ohydy, przerażenia, żalu, wszystkich uczuć, jakie budzi lektura. Jest to książka, którą powinno się przeczytać, pozwala ona lepiej zrozumieć przeszłość, ale może też być ostrzeżeniem dla przyszłości.
Swoje relacje przeplata autorka spostrzeżeniami dotyczącymi sowieckiego systemu sprawowania władzy i opisu życia mieszkańców tego „sowieckiego raju”.
I dopiero niebacznie-wierząc zapewne, że żywa noga już stąd nie wyjdzie pozwolono nam, Polakom, zobaczyć z bliska całą miażdżącą maszynerię ich ustroju i my już wiemy. Nie wiemy tylko, co zrobić, aby się dowiedział, aby uwierzył, aby na czas zrozumiał cały cywilizowany świat, że wszystko, co od nich wysyłane jest na zewnątrz, że wszystko, co od nich wie i słyszy się o Rosji, jest wytworem genialnie bezczelnej propagandy, jest bezprzykładnym kłamstwem i blagą, udrapowaną przewrotnie w szlachetne hasła i teorie. Tiurma dopiero - gdzie ma się sposobność usłyszenia szczerych nareszcie wypowiedzi i zeznań tysięcy przedstawicieli tej właśnie warstwy, o której prawa walczy rzekomo rosyjski komunizm - jest odkrywką, która unaocznia prawdziwe złoża i warstwice gigantycznej, przechodzącej ludzkie wyobrażenie tragedii, jaką przeżywa już trzeci dziesiątek lat ten wiecznie przez kogoś ciemiężony, uciskany, wyzyskiwany, czarno roboczy rosyjski naród! Biedny car Iwan Groźny. Jakże pobladł, jakże zmalał, jakże znaiwniał jego krwawy cień w historii tego strasznego kraju (str.122 książki)
Opisując Kotłas - miasteczko przez które przejeżdżali pisze:
… domy robią wrażenie umarłych. Nie widziałam w oknie, ani jednej twarzy, ani jednego wazonika. Czasem krzywo bądź jak zawieszona, pełna rudych zacieków szmata broni wglądu w głąb czyjegoś mieszkania. Nigdzie śladu jakiegokolwiek wysiłku ku ozdobie, zadbaniu, czystości. Nigdzie śladu przekwitłej już choćby grządki. Nędza, opuszczenie i jakby dążenie właśnie do wtopienia się bez reszty w ogólną popielatość, nijakość, żadność- strach przed zwróceniem na siebie czyjejkolwiek uwagi, czyich kol wiek oczu. Cieniste to wszystko, nasiąkłe wilgocią i smutkiem… Za to nad każdym- często blachą z puszek łatanym dachem sterczy na żerdzi antena!... W każdy …z tych martwych domków sączy się nieustannie jad propagandy, wpycha się w nie słowami i muzyką, nie daje odetchnąć, myśli zebrać, do głosu dojść- budzi i usypia… ogłupia i urabia. (str. 268-269 książki)
Książka napisana jest pięknym literackim językiem. Czasami napotykamy na zwroty, które dziś wyszły z użycia, ale których znaczenia z łatwością można się domyślić.
W całym tym opisie plugastwa, brzydoty i brudu autorka nie pozostała obojętna na piękno. Pomiędzy przejmującymi opisami bólu, nędzy i zdziczenia znajdują się niezwykłe opisy otaczającej przyrody, zjawisk natury czy okruchów ludzkiej dobroci. Bo poza ludźmi, którzy zgotowali innym taki los znaleźli się także i tacy, dzięki którym udało się przeżyć i ocalić wiarę w człowieczeństwo. Niezwykle wzruszające są te opisy ludzkiej uczynności, dobroci, miłosierdzia, one pozwalają zachować mimo wszystko nadzieję.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Moje podróże
Chciałoby się powiedzieć "straszna książka", bo właściwie jakich słów użyć?. Sam opis treści jest wystarczająco przerażający, ja już nie daję rady psychicznie i często nie podejmuję się czytania takich wspomnień.
OdpowiedzUsuńObawiam się natomiast, że tylko my Polacy możemy zrozumieć choć trochę, bo żyliśmy pod wpływem tego reżimu. Nie mam złudzeń, że ludzie z Zachodu są w stanie pojąć cokolwiek.
Bałam się, że nie dam rady przeczytać tej książki, ale okazało się, że Beata Obertyńska potrafi pisać o najtrudniejszych momentach swojego życia przystępnie i prosto. Tę książkę warto przeczytać
Usuń