Na książkę Marii Sobańskiej "Wspominki nikłe" już od dawna "polowałam". Książka wydana została w 2002 roku i jeśli pojawiała się w antykwariatach lub na aukcjach szybko znikała. Wreszcie udało się. Mam.
Wcześniejsze podczytywanie w czytelniach to jednak nie to samo. Książka na własność, moja, choć już czytana, stwarza pewną więź. Miłośnicy książek na pewno wiedzą o czym piszę...
Kim była Maria z Grocholskich Sobańska? Arystokratką, Kresowianką, autorką wspomnień, dzielną kobietą. Jej życie targane rewolucjami i wojnami to przykład radzenia sobie w skrajnych warunkach, kiedy niejeden raz trzeba było zacząć wszystko od początku.
Jednak zanim została wygnanką z Kresów żyła na Podolu. Najpierw w domu rodzinnym, w zasobnym pałacu Grocholskich w Pietniczanach, później po ślubie z Hieronimem Sobańskim w Sumówce. Maluje podolskie życie z miłością, szczegółami, które po latach wspomina na kartach swego pamiętnika. Jej ojcem był Stanisław Grocholski, matką Wanda z Zamoyskich. W pierwszych rozdziałach wędruje po domu, przypomina sobie pokoje, malowidła, domowników, nauczycielki, swoje ukochane lalki. Jak na stare domostwo przystało była też fosa, a w niej dwie niedźwiedzice.
Maria urodzona w 1880 dożyła sędziwego wieku, zmarła bowiem w 1973 roku. Wspomnienia swe pisała już w innej rzeczywistości społecznej i obyczajowej. Dlatego jakże ciekawie brzmią dziś na kartach starego pamiętnika słowa dziewiętnastowiecznej damy:
"Dla zaznaczenia starych zwyczajów, dawno niestety zaginionych, wspomnieć należy, że nikomu z panów do głowy nie przychodziło palić w obecności dam w salonie (...) Jakże to dalekie i inne, odrębne od dzisiejszych zachowań nacechowanych brakiem opanowania..." (s. 43).
Rodzina Grocholskich stała na straży obyczaju, dobrych manier i prawości. Uczciwość, brak egoizmu były wpajane dzieciom od początku. Wychowanie nie było "miękkie", nie przymykano oczu na psoty, nie rozpieszczano, wręcz przeciwnie. Nie było mowy o jedzeniu cukierków przed obiadem, skażeniu się na upał, wszelkim wygodnictwie.
Gdy podrosła w czasie konnych przejażdżek z ojcem rozmawiali o sprawie jej przyszłego zamążpójścia. Postanowiła, że zostaje na Podolu, kandydat na męża musi być więc z tych stron.
"Wszelkie rozważania zawsze kończyły się na Hieronimie Sobańskim z Sumówki" pisała po latach. Decyzja zapadła. Wyprawę ślubną rodzice obstalowali (dziś powiedzielibyśmy - zamówili) w Paryżu. Maria wspomina najpiękniejszą część swej ślubnej wyprawy - pelerynę wykonaną przez firmę Mme Frederique, z wyprawionych główek dzikich kaczorów!
Jej ojciec polował na nie od dwóch lat z myślą o przeznaczeniu ich na wyprawę córki. Ponoć peleryna była zjawiskowa, świeciła się zielononiebieskimi metalicznymi kolorami. Przez pewien czas była wystawiona na wystawie paryskiej firmy i przyciągała oczy licznych klientek, które chciały zamówić podobną. Gdy pewnego dnia Maria założyła ją na spacer wzbudziła wielkie zainteresowanie, do tego stopnia, że przechodnie stawali, a nawet dotykali unikalną pelerynę z podolskich główek dzikich kaczorów.
Maria osiadła wraz z mężem w Sumówce, był to piękny majątek, położony 18 wiorst od Berszady. Po lewej stronie pałacu były obory, chlewy, mleczarnia, piekarnia (chleb pieczono dwa razy na tydzień), pokoje służby, w tym klucznicy i stróżów. W Sumówce pracował też mechanik i kowal, był furman, kucharz, kozacy domowi, zastęp bon, nauczycielek...
Maria Sobańska opisuje sąsiedztwa Sumówki, uroczystości rodzinne, mniej ważne i istotne wydarzenia z życia rodziny i pałacu. Wszystko to składa się na ciekawą opowieść o życiu codziennym w podolskim majątku arystokratycznym tuż przed rewolucją.
Jeszcze w 1917 roku nie przypuszczali, że kończy się pewna epoka, pewien model życia... Sumówkę "odwiedzały" mniejsze lub większe bandy, nie jeden raz dochodziło do strzelaniny, mąż i syn "na posterunkach" na piętrze pałacu strzelali do napastników broniąc swego domu. W gazetach coraz więcej było doniesień o rabunkach dworów na Podolu i Wołyniu. Potem nastąpiła tragedia sławucka, która wstrząsnęła wszystkimi. Zamordowano starego księcia, spalono jeden z najsłynniejszych kresowych pałaców.
Tymczasem Sobańscy wciąż trwali w Sumówce. Maria wspomina, że wieczorem kładła się spać w ubraniu, gotowa na wszystko, co mogła przynieść kolejna noc. Rankiem budziła się pierwsza, a ponieważ większość służby wyjechała, sama szła doić krowy w jednej kieszeni mając różaniec, w drugiej rewolwer, który otrzymała od brata. Pod koniec 1918 roku wiedziała, że pomoc dla polskich dworów nie nadejdzie.
Przeżyła pogrom własnego domu. Słyszała jak banda rozbija meble, jak bębnią po fortepianie, jak wyciągają wszystko z szaf i szuflad, jak zabierają jej rzeczy, bezczelnie, w poczuciu, że to im się należy...
Maria osiadła wraz z mężem w Sumówce, był to piękny majątek, położony 18 wiorst od Berszady. Po lewej stronie pałacu były obory, chlewy, mleczarnia, piekarnia (chleb pieczono dwa razy na tydzień), pokoje służby, w tym klucznicy i stróżów. W Sumówce pracował też mechanik i kowal, był furman, kucharz, kozacy domowi, zastęp bon, nauczycielek...
Maria Sobańska opisuje sąsiedztwa Sumówki, uroczystości rodzinne, mniej ważne i istotne wydarzenia z życia rodziny i pałacu. Wszystko to składa się na ciekawą opowieść o życiu codziennym w podolskim majątku arystokratycznym tuż przed rewolucją.
Jeszcze w 1917 roku nie przypuszczali, że kończy się pewna epoka, pewien model życia... Sumówkę "odwiedzały" mniejsze lub większe bandy, nie jeden raz dochodziło do strzelaniny, mąż i syn "na posterunkach" na piętrze pałacu strzelali do napastników broniąc swego domu. W gazetach coraz więcej było doniesień o rabunkach dworów na Podolu i Wołyniu. Potem nastąpiła tragedia sławucka, która wstrząsnęła wszystkimi. Zamordowano starego księcia, spalono jeden z najsłynniejszych kresowych pałaców.
Tymczasem Sobańscy wciąż trwali w Sumówce. Maria wspomina, że wieczorem kładła się spać w ubraniu, gotowa na wszystko, co mogła przynieść kolejna noc. Rankiem budziła się pierwsza, a ponieważ większość służby wyjechała, sama szła doić krowy w jednej kieszeni mając różaniec, w drugiej rewolwer, który otrzymała od brata. Pod koniec 1918 roku wiedziała, że pomoc dla polskich dworów nie nadejdzie.
Przeżyła pogrom własnego domu. Słyszała jak banda rozbija meble, jak bębnią po fortepianie, jak wyciągają wszystko z szaf i szuflad, jak zabierają jej rzeczy, bezczelnie, w poczuciu, że to im się należy...
Przeżyła utratę domu, zamordowanie męża i syna. Zmieniła nazwisko, występowała jako Teresa Kwiatkowska, zamieszkała w folwarku Kitajgrodzie. Chciała ratować siebie i trójkę ocalonych dzieci. Wreszcie połączyła się z resztą rodziny, któregoś dnia jej brat zjawił się samochodem i krótko oznajmił "Zbierajcie się prędko, zabieram was do Winnicy i jedziemy do Polski".
Była już wiosna 1919 roku... Jechali pociągiem. Wreszcie granica Galicji, polscy żołnierze.
Ocalona kończy swe wspomnienia "I tak rozpoczęło się nasze wygnanie..."
***
Maria Sobańska dojechała do Warszawy, tu zamieszkała wraz z trójką dzieci. Zaangażowała się w działalność społeczną i charytatywną na rzecz uchodźców z Podola, Wołynia i Kijowszczyzny. W powstaniu warszawskim znów straciła wszystko...
Ostatnie lata spędziła w Milanówku, zmarła w 1973 roku.
Tekst oryginalny na blogu: O biografiach i innych drobiazgach
Z wielka przyjemnoscia przeczytalabym te ksiazke, uwielbiam takie wspomienia i zawsze jestem pelna podziwu dla tych kobiet, ktore tyle musialy przezyc w tych burzliwych czasach historii Polski:) Moze chciaz e-booka znajde...poszperam, ale tytul zapisuje:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTak poszperalam w sieci, ale faktycznie pozycja nie do zdobycia. Tobie sie udalo , to moze i do mnie usmiechnie sie szczescie.
OdpowiedzUsuńTrudna do zdobycia, ale pojawia się... ja kupiłam w antykwariacie internetowym. Polecam, bo warto!
Usuń