Nie wiem jak to się stało, że przegapiłem ubiegłoroczną premierę książki
Magdaleny Jastrzębskiej. Jeszcze nie przeczytałem "Pań kresowych
siedzib", a już ukazała się kolejna - "Portret Klementyny". Na szczęście
rozpoczęły się wakacje, które sprzyjają nadrabianiu zaległości
czytelniczych. Przechodząc do rzeczy: "Panie kresowych siedzib" to zbiór
dwudziestu jeden opowieści o kobietach, które zapisały się w historii
kresów. Przyznam, że mimo sympatii do autorki podszedłem trochę nieufnie
do książki. Jestem przyzwyczajony do klasycznych biografii Magdaleny
Jastrzębskiej tzn. jedna książka poświęcona jednej osobie. Wtedy można
przedstawić wszystkie szczegóły z życia danej osoby, ukazać ją jako
postać z krwi i kości, pokazać jej zalety i słabości. Cenię biografie
Magdaleny Jastrzębskiej za powściągliwość w ocenach i dystans
zachowywany w stosunku do prezentowanych postaci. Czytelnik sam może
pokusić się o ustosunkowanie się do danej bohaterki. Tym razem na
niespełna 250 stronach przedstawiono aż 21 kresowych dam. Trudno
spodziewać się zatem pełnego portretu psychologicznego bohaterek.
Zyskujemy za to coś innego - dostajemy próbkę wszystkich kobiet
działających na kresach w XIX i na początku XX wieku. Możemy poznać
życie całej grupy, a nie tylko jednej osoby. Oba podejścia mają swoje
plusy i minusy. "Panie kresowych siedzib" są inne od poprzednich książek
Magdaleny Jastrzębskiej. Inne, ale nie gorsze.
Przed lekturą zwracam uwagę na dwie rzeczy - okładkę i generalnie szatę
graficzną oraz bibliografię. Okładka jak zwykle piękna. Wydawnictwu LTW
można pogratulować grafika. Tekst wzbogaca prawie 150 ilustracji
(zarówno czarno-białe, jak i w kolorze). Nie zdecydowano się na wkładkę z
kredowym papierem, co dla mnie akurat nie jest minusem. Nigdy nie
lubiłem wędrować pomiędzy głównym tekstem a ilustracjami z wkładki.
Drugą istotną dla mnie kwestią, o której wspomniałem jest bibliografia.
Nie przepadam za publikacjami, które wykorzystują jedynie dostępną na
wyciągnięcie ręki literaturę przedmiotu. Magdalena Jastrzębska
wykorzystała materiały archiwalne z Archiwum Narodowego w Krakowie,
Biblioteki Jagiellońskiej, Biblioteki Narodowej i i Zakładu Narodowego
im. Ossolińskich we Wrocławiu oraz wiele artykułów z prasy.
Autorka wybrała naprawdę ciekawe postaci. Szczególnie zainteresowała mnie Regina Korzeniowska, która zdecydowanie wyróżniała się spośród dam swojej epoki. Nie wyszła nigdy za mąż, poświęcając się pracy naukowej. Niebywale pracowita. Stangreci skarżyli się, że zapala świeczkę w karecie, aby móc pracować nawet w czasie podróży. Była postacią nietuzinkową, z którą wiązało się wiele ciekawych historii i anegdot. Gdy uczyniła ślub, że będzie leżeć krzyżem przed obrazem Matki Boskiej Tywrowskiej jeśli zostanie wysłuchana, to oczywiście spełniła ją, ale za nią szedł lokaj... z materacem. "Nie ślubowałam ja przecie nabawić się reumatyzmów ani też wycierać mym nosem pyłu z waszych butów" - krótko skwitowała bohaterka.
Razem z autorką wędrujemy przez dworki i pałace, przyglądamy się życiu codziennemu kresowych kobiet, cieszymy się z ich sukcesów i smucimy poznając życiowe tragedie. Wchodzimy do świata, który choć przecież nieidealny, to jednak uporządkowany i mam wrażenie, że bardziej przyjazny człowiekowi niż ten dzisiejszy. Dziejowe zawieruchy ostatecznie pogrzebały tamtą rzeczywistość. Zostały z niej wspomnienia i trochę śladów materialnych, z których autorka buduje ciekawą opowieść.
"Panie kresowych siedzib" odczytałem jako opowieść o dobru. Ziemianki zapisały się przyjaźnie w pamięci okolicznej ludności za okazaną pomoc, hojność i ofiarowane innym serce. Niektóre były nadzwyczaj hojne. Jedna z bohaterek, Wanda z Łubieńskich Weyssenhoffowa, bywała oskarżana przez rodzinę o bezsensowną hojność. Wystarczyło, że rozmówca pochwalił należącą do niej rzecz, a ta już ją mu wręczała. Inna z bohaterek z kolei tyle przeznaczała na cele dobroczynne w trakcie jednego roku, ile inni może nie wydali przez całe życie. Może i uszczupliła znacznie stan swojego posiadania, ale niedługo później rewolucja bolszewicka i dwie wojny światowe zmiotły z ziemi większość fortun. Nie pozostało praktycznie nic po działalności tamtych ludzi poza dobrem, które ofiarowali innym.
Autorka wybrała naprawdę ciekawe postaci. Szczególnie zainteresowała mnie Regina Korzeniowska, która zdecydowanie wyróżniała się spośród dam swojej epoki. Nie wyszła nigdy za mąż, poświęcając się pracy naukowej. Niebywale pracowita. Stangreci skarżyli się, że zapala świeczkę w karecie, aby móc pracować nawet w czasie podróży. Była postacią nietuzinkową, z którą wiązało się wiele ciekawych historii i anegdot. Gdy uczyniła ślub, że będzie leżeć krzyżem przed obrazem Matki Boskiej Tywrowskiej jeśli zostanie wysłuchana, to oczywiście spełniła ją, ale za nią szedł lokaj... z materacem. "Nie ślubowałam ja przecie nabawić się reumatyzmów ani też wycierać mym nosem pyłu z waszych butów" - krótko skwitowała bohaterka.
Razem z autorką wędrujemy przez dworki i pałace, przyglądamy się życiu codziennemu kresowych kobiet, cieszymy się z ich sukcesów i smucimy poznając życiowe tragedie. Wchodzimy do świata, który choć przecież nieidealny, to jednak uporządkowany i mam wrażenie, że bardziej przyjazny człowiekowi niż ten dzisiejszy. Dziejowe zawieruchy ostatecznie pogrzebały tamtą rzeczywistość. Zostały z niej wspomnienia i trochę śladów materialnych, z których autorka buduje ciekawą opowieść.
"Panie kresowych siedzib" odczytałem jako opowieść o dobru. Ziemianki zapisały się przyjaźnie w pamięci okolicznej ludności za okazaną pomoc, hojność i ofiarowane innym serce. Niektóre były nadzwyczaj hojne. Jedna z bohaterek, Wanda z Łubieńskich Weyssenhoffowa, bywała oskarżana przez rodzinę o bezsensowną hojność. Wystarczyło, że rozmówca pochwalił należącą do niej rzecz, a ta już ją mu wręczała. Inna z bohaterek z kolei tyle przeznaczała na cele dobroczynne w trakcie jednego roku, ile inni może nie wydali przez całe życie. Może i uszczupliła znacznie stan swojego posiadania, ale niedługo później rewolucja bolszewicka i dwie wojny światowe zmiotły z ziemi większość fortun. Nie pozostało praktycznie nic po działalności tamtych ludzi poza dobrem, które ofiarowali innym.
Tekst ukazał się na blogu Libri amici, libri magistri
Bardzo mi się podobało to nowe podejście Autorki do prezentacji bohaterek. Widać, że i dłuższa i krótsza forma nie sprawia jej kłopotów. :)
OdpowiedzUsuń