niedziela, 25 czerwca 2017

"Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata" (Regina Szablowska-Lutyńska)

Listopad… już kir czarny z zachodu roztacza śnieżyce
Nikną gwiazdy jedna za drugą, znikła tarcza promienna księżyca
Zabłąkane daleko na stepie pośród jęku, zamieci i wycia…
Tak daleko od progów ojczystych, od radości uśmiechu i życia
Wolniuteńko stąpają wołki bure, kołchozowe, robocze
Arba skrzypi i wolno po zamarzniętej tej ziemi chybocze
Przytulone do siebie jedziemy połączone węzłami niedoli
Łzy nas dławią gorące. Łzy poniżeń, cierpienia, niewoli
Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata
Leci w kraj daleki, nieznany z pozdrowieniem dla syna i brata.

Regina Szablowska-Lutyńska, Z Mizocza do Kazachstanu [w:] Marek A. Koprowski, Dziewczyny kresowe, Replika, Warszawa 2017, s. 74-75.

         Ten poruszający wiersz na pamiątkę zaćmienia księżyca, które nastąpiło w nocy z 4 na 5 listopada 1941 roku, ułożyła trzynasto- lub czternastoletnia dziewczynka i jej matka, rzucone wraz z dziadkami w kazachstańskie stepy. Mała Regina dzień po dniu notowała w swoim pamiętniku "syberyjskim" najważniejsze wydarzenia. Dzięki temu jego autorka po wielu latach mogła ze szczegółami odtworzyć swoje wojenne, w tym zesłańcze losy. Z opowieścią o zdarzeniach, których była świadkiem, możemy zapoznać się, sięgając po książkę historyka Marka A. Koprowskiego pt. Dziewczyny kresowe, będącej zbiorem dziewięciu przejmujących opowieści Polek urodzonych nie tylko na dawnych Kresach Rzeczpospolitej: Wołyniu, Wileńszczyźnie, Żytomierszczyźnie, Kijowszczyźnie, Podolu, lecz także na Dalekim Wschodzie: nad Morzem Czarnym (Odessie), Morzem Japońskim  (we Władywostoku) oraz w Mołdawii (w Bielcach), a więc z dziada i pradziada mających kresowe korzenie.
        Każda taka publikacja poszerza „ogród pamięci”, jak to ujmuję. W ten sposób pamięć o ofiarach represji sowieckiego aparatu terroru przetrwa aż do następnych pokoleń. Jak powiedziała autorowi książki Regina Szablowska-Lutyńska, należy mieć nadzieję, że następne pokolenia będą potrafiły utrwalić pamięć o bezpowrotnie minionej przeszłości, o dawnych społeczeństwach, które przestały istnieć na Kresach w wyniku okrutnych trybów historii.

     O tym, jak nieludzki był stalinowski terror (pamiętajmy, że nie zaczął się on z chwilą wybuchu wojny, ale znacznie wcześniej), najlepiej może świadczyć fragment opowieści Reginy Szablowskiej-Lutyńskiej, która zapamiętała taką symboliczną scenę po wkroczeniu 17 września 1939 roku Sowietów do jej rodzinnej miejscowości położonej na Wołyniu, Mizocza:


     Na łuku bramy wjazdowej nowi gospodarze zawiesili na sznurku portret Stalina. Zrobili to byle jak, bo po pewnym czasie oderwał się i wisiał na jednym sznurku. Ludzie mówili, że to dlatego, że uważnie słuchał modlitw Szurki. Była to Żydówka o bardzo pięknych, rudych włosach, ale nie całkiem normalna. Kryła jednak w sobie jakąś mądrość, bo jak przechodziła koło bramy […], to stawała przed portretem Stalina i czyniąc pokłony jak przed ikoną, odprawiała litanie. Zaczynało się to zazwyczaj następująco: „Spasybi tobi Batko Stalin za to szczo ty nas wyzwołył wid: chliba, sała, czobit…”, czyli: „Dziękuję, ojcze Stalinie, za to, żeś nas wyzwolił od: chleba, słoniny, butów”. Często rozszerzała tę wyliczankę w zależności od tego, jakich produktów aktualnie jej brakowało. (s. 35-36)


      W latach 1940-1941 władze sowieckie, rządząc za pomocą terroru, dokonały czterech wielkich operacji deportacyjnych z ziem polskich: w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 oraz w maju-czerwcu 1941. W kazachstańskie stepy wywiezione zostały przeważnie kobiety, dzieci oraz osoby w podeszłym wieku, a więc ludzie nieprzygotowani do ciężkiej pracy w gospodarstwach rolnych, życia w prymitywnych warunkach i surowym klimacie.
      Kwietniowa deportacja objęła trzy spośród dziewięciu bohaterek książki: Reginę Szablowską-Lutyńską, Danutę Trylską-Siekańską (dziś obie Panie mieszkają w Krakowie, z którym związały swoje życie po powrocie z Kazachstanu, i działają w Związku Sybiraków) oraz Stefanię Dyluś (zmarła w 2015 roku w Częstochowie, gdzie zamieszkała po wojnie). Te „dziewczyny kresowe” wraz z rodzinami toczyły przez sześć lat walkę o przetrwanie, o przeżycie każdego dnia, o zachowanie swojego człowieczeństwa i nadziei. W groźnym syberyjskim klimacie, niedożywione, schorowane, przymuszane do katorżniczej pracy, pragnęły tylko jednego: oddalić widmo śmierci i wrócić do ojczyzny. 
    Autorka czwartej relacji, Janina Całko, cudem przeżyła wielki głód na Ukrainie w latach 1932-1933, a następnie, po wybuchu drugiej wojny światowej, po wkroczeniu Niemców na Żytomierszczyznę, z powodu biedy postanowiła udać się na Wołyń w poszukiwaniu pracy. Tu z kolei w 1943 roku musiała uciekać przed nożami oszalałych z nienawiści do „Lachów” Ukraińców. Po zakończeniu wojny zamieszkała w Dołbyszu, gdzie aż do rozpadu Związku Radzieckiego organizowała spotkania modlitewne, narażając się na szykany ze stron władz. Kolejne opowieści łączy fakt, że ich autorki były córkami „wrogów ludu” i w związku z tym były wraz z rodzinami na różne sposoby gnębione. Córkę oficera Armii Czerwonej, rozstrzelanego w ramach „wielkich czystek” w 1937 roku, Aleksandrę Jełancewę, potraktowano „łagodnie” i skierowano nie do łagru, ale do pracy na Kołymę, do Magadanu - „bramy piekieł”, jak nazwie to złowieszcze i ponure miasto autorka relacji. Wyznała ona:

      Nigdy nie narzekałam na swój los, który stał się udziałem córki „wraga naroda”. Nie będąc zesłana, całe swoje życie spędziłam w miejscu, które dla tysięcy ludzi stało się prawdziwym piekłem, a często i grobem. […] brakowało mi uczestnictwa we mszy świętej i możliwości przystępowania do sakramentów. Sowieci starali się wygnać Pana Boga z całego Dalekiego Wschodu. […] Do Polski już raczej nie pojadę. Proszę jednak napisać, że tu w Jarosławiu nad Wołgą żyje taka „Babula”,  która jest dumna z tego, że jest Polką i się tego nie wstydzi. (s. 238-242)

      W podobnym tonie utrzymane są opowieści Reginy Stanisławskiej-Stańki, Mirosławy Jefimowej oraz Janiny Górskiej. Ojca Reginy Stanisławskiej władze sowieckie także uznały za „wroga ludu” i w 1937 roku po raz pierwszy aresztowali go, a rok później ponownie, wyganiając jednocześnie rodzinę z domu. Na opuszczenie Władywostoku mieli tylko dziesięć dni. Po latach powie o sobie, że jest „przedstawicielką zwykłej polskiej rodziny, w która w wyniku dziejowych zawirowań znalazła się na Syberii”. Książkę o Polkach żyjących przed wojną na Kresach lub ziemiach związanych z dawną Rzeczpospolitą, straszliwie doświadczonych przez komunizm i nazizm, zamyka historia opowiedziana przez siostrę Urszulę Biełołus, która była świadkiem niszczenia przez Sowietów polskości i parafii w Murafie - „jednym z największych na Podolu i całej Ukrainie ośrodku powołań kapłańskich i zakonnych”.
     Wspólną cechą wszystkich opowieści jest wątek ofiarnej i odważnej walki o zachowanie swojej tożsamości i wiary w Boga. Wyniesione z kresowych domów wychowanie patriotyczne i religijne pozwoliło przetrwać gehennę zsyłek i inne szykany ze strony władz sowieckich. Autorki opowieści i ich rodziny reżim sowiecki gnębił tylko dlatego, że miały polskie pochodzenie. Polak z założenia był wrogiem, więc Sowieci okrutnymi metodami dążyli do zgładzenia polskości. Przez wiele lat Polacy żyjący na Kresach byli pozbawiani formalnych możliwości pielęgnowania polskości i wyznawania wiary. Jakże często dziś, w czasach pokoju i wolności, my, Polacy, o tym zapominamy. Cieszmy się tym, że możemy bez przeszkód modlić się w kościołach i publicznie wyznawać wiarę. Taką wolność zawdzięczamy także tym dzielnym „dziewczynom kresowym”.
     Autentyczność to podstawowy walor tej książki. Zawiera ona historie spisane na podstawie rozmów autora ze świadkami wydarzeń, które dotknęły Polaków mieszkających podczas drugiej wojny światowej na Kresach lub mających kresowe korzenie. Kobiety wspominają, po przeszło pięćdziesięciu latach, swój koniec świata, ich osobistego świata, do którego – o czym większość z nich była i jest przekonana – nigdy nie będzie już powrotu. Przez długie lata nie wolno im było o nich mówić. Dziś są wdzięczne Bogu, że mogły podzielić się swoimi przeżyciami. Choć traumatyczna przeszłość zahartowała ich ciała i umysły, niewiele już „dziewcząt kresowych” pozostało wśród nas. Odchodzą szybko, dlatego tak cenne są próby dotarcia do nich i utrwalenia ich historii.
      Historie wszystkich „dziewcząt kresowych” pozostaną w moim sercu i mojej pamięci na długo… Warto zapoznać się z nimi, bo należą do skarbnicy polskiej historii, a ona kształtuje naszą tożsamość. Nigdy mało tego rodzaju książek. Publikując je i czytając, przyczyniamy się do wzbogacania krajobrazu pamięci o polskich bohaterach i ofiarach tragicznej historii XX wieku. Spisane i zebrane przez Koprowskiego wspomnienia Polek zamieszkujących przed wojną Kresy tworzą żywą, niezapomnianą lekcję historii. Uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć.
    Poziom edytorski książki jest bardzo wysoki: duża, przyjazna dla oka czcionka, sporo pomocnych i cennych zdjęć, zarówno czarno-białych, jak i kolorowych, papier ecco buuk, który sprawia, że tom, choć gruby, nie jest ciężki. Okładka nie przypadła mi do gustu, bo wolałabym na niej zdjęcie z wizerunkiem jednej z bohaterek książki, a nie współczesnej dziewczyny. Poza tym brakuje mi: odautorskiego komentarza, czyli spojrzenia Marka A. Koprowskiego jako historyka na zebrany przez niego materiał (krótki wstęp to dla mnie za mało); przypisów objaśniających kontekst pewnych epizodów czy faktów opowiedzianych w każdej relacji; zamieszczonych na końcu publikacji biogramów wraz ze zdjęciem każdej autorki relacji oraz bibliografii, która by wskazała czytelnikom możliwości poszerzania swojej wiedzy na ten temat.
Recenzja Beaty Bednarz pierwotnie ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie

sobota, 17 czerwca 2017

Franciszek Wysłouch, Echa Polesia


Echa Polesia

Franciszek Wysłouch 1918

Franciszek Wysłouch

 LTW 2012

Z Polesia na Wyspy

     Franciszek Wysłouch urodzony w Pirkowiczach na Polesiu rozłożył na czynniki pierwsze fenomen owej krainy geograficznej obecnie znajdującej się w granicach Białorusi, Ukrainy, Polski i Rosji. Potomek rodu Wysłouchów herbu Odyniec dorastał w patriotycznej atmosferze kresowego dworu. Życiorys Franciszka Wysłoucha obfituje w wydarzenia charakterystyczne dla miłujących Ojczyznę spadkobierców Jagiełły, Batorego, Sobieskiego. Zesłanie na Syberię, walka w Legionach Polskich, udział w wojnie polsko-bolszewickiej, obrona Rzeczypospolitej podczas Kampanii Wrześniowej, internowanie i sowiecka niewola, ucieczka do formującego się we Francji wojska polskiego, pokonał  szlak bojowy z Armią gen. Andersa (m.in. uczestnik bitwy pod Monte Cassino). Po wojnie, jak większość polskich bojowników niegodzących się z komunistyczną rzeczywistością Polski Ludowej, zdecydował się na emigrację w Wielkiej Brytanii. Przebywając na obczyźnie pozostał jednak wiernym synem polskiej ziemi. Wielkiej miłości swego życia poświęcił trzy książki: „Opowiadania poleskie”, „Na ścieżkach Polesia” i „Echa Polesia”, dzięki czemu nazwano go „piewcą Polesia”. Pisarz ten malował również poleskie pejzaże. Będąc zapalonym myśliwym, jak nikt znał i rozumiał poleską przyrodę z jej rozległymi puszczami, nieprzebytymi mokradłami, bezkresnymi polami. Obcując ze światem miejscowej ludności od podszewki poznał Poleszuków, sól tej ziemi…

Od kaczek do wilków

     „Echa Polesia” niosą się daleko i długo z uwagi na niebanalne „opisy przyrody” autorstwa wygnańca ogarniętego wieczną tęsknotą za krajem lat dziecinnych. Franciszek Wysłouch uchwycił najdelikatniejsze tony i najsubtelniejsze barwy poleskich krajobrazów towarzyszące zjawiskom charakterystycznym tylko dla krainy niekończących się mokradeł i oddalonych od siebie siedzib ludzkich. Skupił się na funkcjonowaniu ludzi, zwierząt i roślin oraz trwaniu przyrody nieożywionej, wybierając do opisu większe systemy, np. puszczę,  jak i drobne epizody, np. Litewskie surmy. Pisarz przekazał wrażenia i przeżycia, jakie zakorzeniły się w jego pamięci i zachowały się w niej na długie lata bolesnej emigracji. W duszę myśliwego zapadły obrazy polowań na kaczki i obław na wilki; miłośnik natury z dużą znajomością rzeczy wspominał też o pszczołach, grzybach, drzewach, mszarach, tokach, rybach.
Wilk w nocy - Alfred Wierusz-Kowalski
Wilk w nocy - Alfred Wierusz-Kowalski
Polesie - Iwan Szyszkin
Polesie - Iwan Szyszkin



Zawsze tak było

     Najwięcej jednak miejsca przeznaczył na charakterystykę funkcjonowania społeczności chłopskiej i jej koegzystencji z przyrodą. Urzekły mnie rozdziały o koszeniu łąk, nocnym wypasaniu koni, wykopkach kartofli, wypalaniu łąk i wyrębów leśnych, drzewach mogilnych, lodowych wycieczkach, zimowych połowach. Spośród wielu ludzkich typów autor w szczególnie korzystnym świetle  przedstawił strażników leśnych i „ochotników” żyjących zgodnie z prawami puszczańskimi. „Zamknięty klan leśnych ludzi” postępował zgodnie z łowieckimi obyczajami ulegając przesądom pokutującym od wieków wśród Poleszuków. Pytani o przyczyny panujących nakazów odpowiadali oni, że „zawsze tak było” demonstrując w ten sposób siłę zwyczaju ludowego lub kwitując spostrzeżeniem, iż „tajemnicy bronią wieki”. 
Niewątpliwym walorem opowieści są fragmenty tekstu poświęcone odwiecznym wrogom człowieka – wilkom. Łowca z krwi i kości nie ograniczył się jedynie do relacji z polowań na te drapieżniki, ale pięknie opowiedział o ich stadnych zwyczajach. Z ogromnym znawstwem praw natury nakreślił obraz głodnych wilków, ich skargę wyrażaną żałosnym skowytem.

Święty ogień boży

     W rozdziale „Ogień – sojusznik człowieka” Franciszek Wysłouch scharakteryzował niepospolity szacunek, jakim Poleszucy darzyli żywy ogień, którego nie należało gasić wodą. Pożaru wznieconego od pioruna nie tłumiono w ogóle, bo był to święty ogień boży. Jak ciepłe uczucia żywił do ognia autor, pokazuje zdanie: „taki mały ogienek przykucnięty”.
Pisarz zręcznie posłużył się nienaganną polszczyzną niejednokrotnie budując frazy mimowolnie zapadające w pamięć, np. „Noc otula ziemię odpoczynkiem”. Sformułował też pełne patosu określenie pożytecznej pracy chłopów podczas żniw: „obrzęd zbioru wobec majestatu gotowego do ofiary dojrzałego zboża. Daru Boga”.
Wyrazistość opisów poleskiej natury i dynamiczne dialogi zbudowały niepowtarzalny nastój opowiadań będących wyrafinowanym wyrazem tęsknoty Franciszka Wysłoucha za rodzinnymi stronami. Z opowieści „Echa Polesia” wyłoniła się raz sielankowa, a raz posępna sceneria świata Poleszuków z ich pobożnością i zabobonami, myślistwem i kłusownictwem. Pisarz obdarzony naturą łowcy wprowadził czytelnika w krainę podmokłych czaharów porośniętych oczeretami, pozwolił usłyszeć brzmienie jesiennej surmy, zbliżyć się do niedostępnej kokorycy czy puścić na wodę krychuchę.
Prypeć 2005
Prypeć 2005
Mapa Polesia w Muzeum PPN
Mapa Polesia w Muzeum PPN

Od Prypeci do Bugu

     Autor, odtwarzając przeszłość, obracał się w kręgu tematów egzotycznych dla współczesnych mu rodaków, tak jak i on przebywających na Wyspach Brytyjskich na emigracji. Uważam, że „Echa Polesia” byłyby lepiej słyszalne, gdyby pisarz do wykreowania kresowej rzeczywistości w dorzeczach Prypeci i Bugu posłużył się formą powieści a nie opowiadań.  Jestem przekonana, że powieść ta z powodzeniem konkurowałaby z tomem Soból i pannaJózefa Weyssenhoffa, tym bardziej, iż tekst Franciszka Wysłoucha obfituje w głębokie przemyślenia wrażliwego humanisty:
„Wtedy dopiero mogłem zobaczyć, jak bogate i pełne naturalnej prężności jest życie, gdy człowiek mu nie przeszkadza”.
Tekst ukazał się na blogu Czytam po polsku

wtorek, 13 czerwca 2017

"Schulz pod kluczem" - Wiesław Budzyński



       Odkąd prowadzę bloga sporo czytałam o,  przynajmniej,  tych dwu sztandarowych książkach Bruno Schulza, jakimi są : "Sklepy cynamonowe" i "Sanatorium pod klepsydrą", ale  ich Autor nadal był mi zupełnie nie znany/ do liceum chodziłam w latach 60-tych, nie studiowałam polonistyki ani literaturoznawstwa więc chyba jestem jakoś wytłumaczona/. Toteż, gdy zobaczyłam książkę  Wiesława Budzyńskiego - zaintrygowana nią -  zdecydowałam się dołączyć ją do innych nabywanych książek. I w ten sposób za mizerne, chyba, 5 zł  stałam się posiadaczką, jak się okazało nie tylko dobrze i estetycznie wydanej, ale przede wszystkim doskonale, bo rzetelnie i błyskotliwie napisanej, i przynajmniej dla mnie odkrywczej biografii mistrza z Drohobycza na Kresach - dzisiaj Ukraina. 

               Po lekturze tej fascynującej, oddziaływujacej na moją wyobrażnię, a przy tym czytającej się jak bardzo dobra powieść, książki -  syn niezamożnego kupca bławatnego z Drohobycza, Jakuba Schulza, po którym odziedziczył słabe zdrowie i szczupłą przygarbioną sylwetkę, ale równocześnie nadzwyczajną inteligencję,  wyobraźnię i marzycielstwo a także dowcip i poczucie humoru zrobił się dla mnie nagle kimś znajomym. 

             Wiesław Budzyński pozwala czytelnikowi poznać Bruno Schulza poprzez cytowanie  wypowiedzi osób, które go znały oraz fragmentów listów, z tych, które zachowały się, a jego kontakty korespondencyjne były szerokie i bogate w treść. Autor przywołuje w swej książce również Jerzego Ficowskiego, który poczynił wiele starań, by odnaleźć spuściznę epistolograficzną, literacką i rysowniczą, która niestety poniosła ogromne straty wskutek działań totalitaryzmów XX wieku. Z książki i snutych wspomnień , a także fragmentów listów wyłania się czytelnikowi wielce dramatyczna postać. Człowiek pełen kompleksów i zahamowań, niedostosowany do życia, uważany przez innych za dziwoląga, którego jedynym pragnieniem było być wolnym i móc pisać. A to nie było mu dane, gdyż by utrzymać swą matkę, chorą siostrę i jej syna musiał wykonywać znienawidzony zawód nauczyciela rysunków. Gdy nie otrzymał upragnionego urlopu w jednym z listów pisał :"[...]nadal hałastra będzie wyprawiała harce na moich nerwach. [...] Nerwy moje rozbiegły się siecią po całej pracowni robót ręcznych, rozprzestrzeniły się po podłodze, wytapetowały ściany i oplotły gęstąplecionką warsztaty i kowadło..."

               Drugim bohaterem  książkiWiesława Budzyńskiego - równie intrygującym -  jest miasteczko Drohobycz na Kresach, na tle którego ukazuje on Bruno Schulza. Wielonarodowy, barwny w tamtym czasie Drohobycz, w którym ten czuł się najlepiej, i którego nie chciał opuszczać....nawet dla Józefy Szelińskiej, nazywanej przez siebie narzeczoną, tego nie zrobił i nie przeniósł się do Warszawy. Drohobycz, w którym się urodził, żył, tworzył i w końcu znalazł  tragiczną śmierć z rąk SS-mana, i pozbawiony został pośmiertnego miejsca. Drohobycz, ktróry nigdy go nie znał tak do końca i nie docenił, w którym dzisiaj mało kto wie kim Bruno Schulz był.


                "Schulz pod kluczem" to świetnie i szybko się czytająca biografia nietuzinkowego człowieka, ale również miasta, które przechodziło jak on różne koleje losu, co zubożyło je pod każdym względem .

                 Książka jest zaopatrzona w stare zdjęcia Drohobycza i rysunki Bruno Schulza, w tym jego autoportrety, co dodatkowo podnosi jej wartość a poza tym mnóstwo przypisów, z których dokładnie poznajemy osoby, których wspomnienia pojawiają się na jej kartach. A Drohobycz, jak się okazuje był rodzinnym miastem wielu znakomitości..........znanych, mniej znanych i zupełnie nieznanych.

_______________________


Wpis pochodzi z mojego bloga

czwartek, 8 czerwca 2017

Aneta Prymaka-Oniszk, „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”




Nie mam na razie czasu na szerokie rozpisywanie się o tej książce, ale chciałabym jednak zaznaczyć, że jest taka pozycja. Moim zdaniem, jest ona dość cenna ze względu zupełnie zapomniany temat bieżeńców polskich w czasie I wojny światowej. Być może zainteresują się nią ci wszyscy, których pociąga tematyka I wojny światowej, Kresów i rewolucji październikowej?

Kiedy w 1915 roku nastąpiła ofensywa wojsk prusko-austriackich na froncie wschodnim, Rosjanie zaczęli się cofać. Jednocześnie zarządzili ewakuację ludności cywilnej z niektórych terenów. Ewakuacja była praktycznie przymusowa, wojska rosyjskie paliły domy, całe wioski, niszczyły także zasiewy (to było w porze wiosenno-letniej). Ludzie chcąc nie chcąc, musieli udać się na tułaczkę w głąb Rosji. W niektórych przypadkach ich wędrówka trwała kilka lat, aż do czasu rewolucji październikowej w Rosji, a zdarzało się, że i dłużej. Niektórzy wracali, inni nigdy nie wrócili do Polski. Temat bieżeńców był kilka razy podejmowany przez literaturę piękną okresu międzywojennego („Florian z Wielkiej Hłuszy” Marii Rodziewiczówny), a także literaturę powojenną („Szklana góra” Eugeniusza Werstina) oraz emigracyjną („Lewa wolna” Józefa Mackiewicza).

Natomiast Aneta Prymaka-Oniszk napisała na ten temat reportaż historyczny, posiłkując się przy tym różnymi, dość bogatymi źródłami.

Nie lubię tego robić, ale ze względu na brak czasu, oto cytat ze strony wydawcy książki „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”:

„Lato 1915 roku. Armia rosyjska pod naporem wroga wycofuje się z Królestwa Polskiego i zachodnich krańców Imperium. „Niemiec będzie babom cycki obcinał” – niesie się po wsiach. Spod Lublina, Chełma, Łomży, Ostrołęki, a nawet Warszawy obładowane wozy ruszają w głąb Rosji. Z obszarów na wschód od Białegostoku wyjeżdża nawet osiemdziesiąt procent mieszkańców. Wędrują w skwarze, bez wody i jedzenia. Niemieckie samoloty bombardują wojsko, nie szczędząc uciekinierów. Przy drogach zostają mogiły, część ciał leży niepogrzebana. Wybuchają epidemie. Masowo umierają dzieci.
Bieżeńcy – tak po rosyjsku nazywają uciekinierów carskie władze – są rozwożeni po całej Rosji. Gdy we wsiach gdzieś na Syberii czy nad Donem z trudem budują nowe życie, wybucha rewolucja, niszcząc pozostałe filary „odwiecznego porządku”: carską władzę i religię. Bieżeńcy znowu ruszają w drogę, teraz w drugą stronę, do odrodzonego Państwa Polskiego. Powrót przynosi kolejne „końce świata”.
Z terenu Polski wyjechać mogły ponad dwa miliony osób, ale o bieżeństwie milczą podręczniki. Opowieść ocalają potomkowie bieżeńców. To historia, którą można opowiadać z wielu perspektyw: ludzi postawionych w ekstremalnej sytuacji, chłopów, których świat ginie na ich oczach, wreszcie – uchodźców, uciekinierów, ofiar kolejnych wojen.
"To znakomite opracowanie losów poszczególnych ludzi i całej zbiorowości doświadczonych kataklizmem wojny i towarzyszącej jej polityki."
prof. dr hab. Eugeniusz Mironowicz
"„Szli dzień i noc…” Na wschód. Katolicy, prawosławni, Żydzi, panowie, służba, chłopi, kobiety, dzieci, konie, bydło i psy; zdumiewający exodus wyparty z pamięci następnych pokoleń przez inne nieszczęścia XX wieku. Aneta Prymaka-Oniszk postanowiła, że nie zostawi tych uciekinierów. Jej książka to rzetelny dokument historyczny, piękna opowieść, dowód współczującej pamięci."

Małgorzata Szejnert”

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko

piątek, 2 czerwca 2017

Marian Hemar, Awantury w rodzinie

 


 




"Moją ojczyzną jest polska mowa,
Słowa wierszem wiązane.
Gdy umrę, wszystko mi jedno gdzie,
Gdy umrę, w niej pochowają mnie
I w niej zostanę."



Polak amator

     Galicyjski Żyd, Marian Hemar, określający się jako „ochotniczy Polak… Z zaciągu, nie z poboru”, „Polak amator” w książce zatytułowanej „Awantury w rodzinie” dał wyraz swej bezwarunkowej miłość do Polski i Lwowa. Pierwsze ćwierćwiecze życia, spędzone we Lwowie, ukształtowało w nim poetę i pisarza, a warszawskie lata wieku męskiego przyniosły znaczący dorobek literacki. Emigracyjny okres londyński to wieczna polemika z tymi, którzy nie opuścili Kraju w wyniku kataklizmu wojny światowej.
Jan Marian Hescheles parał się wieloma formami literackimi: od piosenek, przez fraszki, wiersze, do szkiców, esejów, dramatów, tłumaczeń, recenzji. W pamiętnych latach dwudziestych XX wieku osiadł w środowisku warszawskich kabaretów, teatrów, prasy, radia i poetów „Skamandra”. Był u szczytu kariery, gdy zdarzył się wrzesień 1939 roku. Porażony klęską przedwojennej Polski, nie mogąc się pogodzić z komunistycznymi nie(porządkami) w Ojczyźnie, zdecydował się na los wiecznego tułacza, tak bliski polskim twórcom.

Hemar a sprawa polska

     Marian Hemar w szkicach powstałych w przeciągu dwudziestu pięciu lat uciążliwej tułaczki poruszył wiele tematów związanych z utraconą Ojczyzną – Polską, z pozyskaną ojczyzną – Anglią, z życiem emigracji, gdzie „każdy z nich ma kogoś z rodaków współwygnańców,… «któremu się nie kłania»”, z życiem pisarza i poety. Wszystkie te eseje napisano piękną polszczyzną zgodnie z zasadami higieny językowej wyznawanej przez autora. Hemar – prozaik nie unikał w swych rozważaniach kwestii ogólnych, które dotykał, jakby mimochodem, reagując piórem na  aktualne wydarzenia w Kraju i poza Nim. Sprawa polska pozostawała przez wszystkie emigracyjne lata w jego sercu na miejscu centralnym; stał na stanowisku, iż jest ona kluczem do literatury polskiej. Jakkolwiek „przemieniona w emocjonalizm, w sentyment, w egzaltację”, jednakże „Literatura nasza spełniła w historii naszej zadania, jakich zaszczytu nie dostąpiła literatura żadnego narodu na świecie”. O piszącym w tym duchu Marianie Hemarze można by powiedzieć, że był „Polakiem-szowinistą, który byłby skłonny utrzymywać, że Pan Bóg, stwarzając świat, wyrzekł słowa „Stań się!” - po polsku”.

Tam jest dom mój, gdzie książki moje

     Drugim ważkim zagadnieniem w zbiorze felietonów emigracyjnego twórcy są książki, rozumiane jako przejaw kultury wyższej: „Tam jest dom mój, gdzie książki moje”. Kilkustronicowy „Toast”  na zdrowie książki autor kończy słowami najpełniej świadczącymi o fundamentalnej roli, jaką przypisuje słowu drukowanemu: „najlepiej uczy, najwięcej mówi, najgłębiej przemawia do serca i do wyobraźni, najczulej wzrusza, najweselej bawi,… w odcięciu od wszystkiego świata czytana – książka”.
Swoisty traktat o książkach i czytaniu obejmuje omówienie problematyki książki emigracyjnej oraz  wnikliwe recenzje i szczególne referencje dla wybranych książek. Autor pochylił się nad kwestią, która i mnie bardzo interesuje, tłumaczenia literatury pięknej, a szczególnie poezji. Wymienił zasadnicze warunki, jakie musi spełnić dobre tłumaczenie literackie odnośnie treści, formy, stylu i piękna, konkludując: Na nic przekład, który „przełoży wiersze bez ich poezji”. W rozdziale „Angielski Pan Tadeusz” Marian Hemar opowiada o doskonałym przekładzie naszej epopei narodowej przytaczając wersy oryginalne i angielskie, np.
„O, roku ów, kto ciebie widział w naszym kraju!
O year of years, and to have seen thee there!

Marian Hemar, Fryderyk Jarossy i Julian Tuwim  - 1936
Marian Hemar, Fryderyk Jarossy i Julian Tuwim  - 1936

Sztuka i komercja

     Wspominając wybitne postaci polskiej przedwojennej kultury, z podziwu godną uczciwością, wracał pamięcią do ich najlepszych dokonań, nie pomijając i drobnych potknięć twórczych i życiowych. Przywołał pamięcią Juliana Tuwima, Jana Lechonia, Fryderyka Jarosy’ego, Stanisława Cat-Mackiewicza, Sergiusza Piaseckiego, Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, Rafała Malczewskiego, Marka Hłaskę i wielu ludzi teatru krajowego i emigracyjnego. Narodowa scena jest adresatem toastu, który Marian Hemar wzniósł „na cześć naszego teatru, który najgorsze klęski naszego narodu zmienia w najwyższe zwycięstwa naszej sztuki”. Rodzime spektakle mógł wystawić jedynie „teatr dbały o kulturę gry zespołowej i dekoracji, o szlachetną linię repertuaru, często wbrew interesom komercyjnym”. Autor przypisuje komercji wyjątkowe znaczenie, donosząc w „Kablem z Ameryki”, w swego rodzaju rozprawkach, o pogoni za dolarem i reklamie. Równie niechętnie odnosi się do wszechobecnej polityki, która jest amoralna, bowiem  „jest sztuką działania dla dobra własnego narodu… jest sztuką świętego egoizmu, świętego oportunizmu, świętej hipokryzji, świętego profitu”. Poruszając trudne tematy emigracyjnej egzystencji Polaków na Wyspach Brytyjskich analizował wydarzenia i stosunki polsko-angielskie oraz polsko-niemieckie na przestrzenie kilku wieków dziejów Europy. 

Liryczne niebotyki

   Epik i liryk, obdarzony otwartym umysłem, przeanalizował w szkicach różnice między tworzeniem poezji a prozy, konkludując: „Wiersz jest znacznie łatwiejszy, właściwie pisze się sam”. No, cóż…
     W twórczości literackiej Mariana Hemara na pierwszy plan wysuwa się piękny poetycki język i jedyne w swoim rodzaju poczucie humoru. Z bogatego wachlarza przykładów literackiego talentu  autora zawartych w publikacji „Awantury w rodzinie” przedstawiam kilka próbek, które szczególnie zwróciły moją uwagę. Część z nich urzekła mnie poetycką formą wyrazu: „nieskazitelną dykcją, której humor rzeźbi zdania”, „gdy sobie w oczy pomyśleć” czy „miałem wrażenie, jakbym te strony czytał szeptem”. Inne zaś zainteresowały mnie szczególną grą słów: określenie drapaczy chmur - „tych dzielnic postawionych na sztorc”, niepochlebna opinia o Żydzie - „ob-żydliwy” czy nazwanie wydawcy „akuszerką literatury”.

Być Polakiem w Polsce

     Marian Hemar wielkim patriotą był! Jego patriotyzm łączył żarliwy romantyczny idealizm z realizmem obrońcy Ojczyzny, świadomego blasków i cieni polskiego przedwojnia i powojnia.
„Modlitwa”
Marian Hemar
Marian Hemar
Nie sprowadzaj nas cudem na Ojczyzny łono,
Ni przyjaźnią angielską, ni łaską anielską.
Jeśli chcesz nam przywrócić ziemię rodzicielską,
Nie wracaj darowanej. Przywróć zasłużoną.

Nasza to wielka wina, żeśmy z Twoich cudów
Nic się nie nauczyli. Na łaski bezbrzeżne
Liczyliśmy, tak pewni, jakby nam należne,
Aby nas wyręczały z Jej należnych trudów.

Za bardzośmy Ojczyznę kochali świętami.
Za bardzośmy wierzyli, że zawsze nad Wisłą
Cud będzie czekał na nas i gromy wytrysną
Z niebieskiej maginockiej linii ponad nami.

I co dzień szliśmy w pobok Niej – tak jak przechodzień
Mija drzewo, a Boga w drzewie nie pamięta.
Marian Hemar
Marian Hemar
A Ojczyzna codziennie przecież była święta,
A Ona właśnie była tym cudem na co dzień.

Spraw, by wstała o własny wielki trud oparta,
Biała z naszego żaru, z naszej krwi czerwona,
By drogo kosztowała, drogo zapłacona,
Żebyśmy już wiedzieli, jak wiele jest warta.
By już na zawsze była w każdej naszej trosce
I już w każdej czułości, w lęku i rozpaczy,
By wnuk, zrodzon w wolności, wiedział, co to znaczy
Być wolnym, być u siebie – Być Polakiem w Polsce. 
My, współcześni czytelnicy, możemy tylko zapytać starozakonnego lwowiaka:
„Kto mu wyszeptał słowo nadziei,
Że on na zawsze, na wszystkie dni,
Do polskiej mapy ten Lwów przyklei
Gumą arabską...kropelką krwi...?”

 Tekst ukazał się na blogu CzytamPoPolsku.pl



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...