poniedziałek, 30 listopada 2015

Stanisław Sławomir Nicieja, Twierdze kresowe Rzeczypospolitej. Historia, legendy, biografie





ZA ROGATKAMI LWOWA

Profesor Stanisław Sławomir Nicieja – historyk, rektor Uniwersytetu Opolskiego i jego współtwórca – przed niespełna 20 laty zasłynął jako autor monumentalnej pracy o Cmentarzu Łyczakowskim (trzy wydania!) i znawca dziejów Lwowa. Tym razem podążył „traktem i bezdrożami Podola i Wołynia”, by dla TVP realizować 10-odcinkowy film dokumentalny o twierdzach kresowych Rzeczypospolitej.

„Dzięki tej wyprawie dane mi było przeżyć jedną z najciekawszych przygód, jaka może zdarzyć się historykowi wędrowcy, który dotychczas rzadko wypuszczał się na Kresach poza rogatki Lwowa” – pisze autor we wstępie do swej najnowszej publikacji, którą traktuje jako „rozbudowany komentarz” do wspomnianego cyklu filmowego. Stąd też zamierzona niejednorodność tej książki, na którą składają się nie tylko opisy sławnych niegdyś twierdz, ale również opowieści o wybitnych postaciach tworzących barwne i burzliwe dzieje naszych południowo-wschodnich Kresów, legendy dotyczące przedstawianych miejsc oraz poszukiwanie śladów polskości zarówno na starych cmentarzach, jak i wśród mieszkańców obecnej Ukrainy, gdzie wciąż jeszcze można znaleźć wielu rodaków trwających na posterunku poza granicami dzisiejszej Polski.

Wykorzystując źródła pisane, a także współczesne tropy rejestrowane kamerą i aparatem fotograficznym Nicieja przybliża historię i dzień dzisiejszy nie tyle 12 twierdz (często od dawna pozostających w ruinie), ile raczej całych miast i miasteczek wyrosłych wokół kresowych fortyfikacji. Efektowna edytorsko książka ma przejrzysty układ, rozdziały biegną w porządku alfabetycznym: Brzeżany, Buczacz, Chocim, Jazłowiec, Kamieniec Podolski, Krzemieniec, Okopy Świętej Trójcy, Olesko, Podhorce, Trembowla, Zbaraż, Żółkiew. Niezwykłą urodę tych ziem dokumentują czarno-białe zdjęcia i ilustracje archiwalne oraz fotografie współczesne. Na końcu mamy zbiór przypisów oraz indeks nazwisk, co znakomicie ułatwia lekturę; jest nawet zakładka! Przydałaby się tylko lepsza korekta.

Z pewnością książka zaciekawi wszystkich, którym Kresy są bliskie; każdy znajdzie tu ścieżki miłe własnemu sercu. Dociekliwych może jednak nieco rozczarować. W rozdziałach dotyczących Buczacza, Jazłowca i Zbaraża znalazłem nieścisłości, błędy i luki tym bardziej przykre, że istnieje odpowiednia literatura przedmiotu, niestety pominięta przez autora (np. świetne przewodniki po Wołyniu i Podolu Grzegorza Rąkowskiego). Wprawdzie „Twierdze...” nie są dziełem naukowym, ale skoro jest więcej przypisów niż stron... to chyba trochę zobowiązuje, zwłaszcza historyka.

ANDRZEJ W. KACZOROWSKI
(w: „Wiedza i Życie” 2/2007)

Stanisław Sławomir Nicieja: „Twierdze kresowe Rzeczypospolitej. Historia, legendy, biografie”. Iskry, Warszawa 2006.

 

piątek, 27 listopada 2015

Mariusz Olbromski, Róża i kamień. Podróże na Kresy





Raport poety z Kresów


Można zacząć tak:
11 kwietnia [2013 r.] miałam przyjemność uczestniczyć w Pierwszym Wieczorze Kresowym zorganizowanym przez Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia "Wspólnota Polska". Gospodarzem spotkania był Mariusz Jerzy Olbromski - filolog, poeta i eseista, muzealnik, badacz kresowych wątków kultury. W czasie tego niezwykłego wieczoru promował swą najnowszą - dziewiątą już - książkę Róża i kamień. Podróże na Kresy.

Niby wszystko wiadomo, a właściwie niewiele. Bo jak oddać niezwykłość kresowej ballady, wskrzeszonych pejzaży, ich piękna i świętości? Poeta przecierał literackie ścieżki pamięci, wodząc nas do miejsc utraconych, lecz zachowanych w pamięci. Wspominał wielowiekowe bogactwo i kresowe pamiątki. Słowem i obrazem prowadził po śladach zarastających dzikim winem, po cmentarzach, gdzie obcują żywi z umarłymi, po szutrowych drogach prowadzących do miejsc urodzenia naszych wielkich... Pozwalał oczy w krajobrazy Kresów zanurzyć.

Magia wieczoru przenosi nas do Lwowa, zwanego metaforycznie "księgą ksiąg". Tu w jednej z kamienic urodził się Szymon Szymonowic, a w tejże samej malarz - twórca obrazu Matki Boskiej Łaskawej. To przed nim w archikatedrze modlił się król Jan Kazimierz i składał śluby w czasie szwedzkiego potopu. Kilkadziesiąt metrów dalej urodził się poeta wierności Zbigniew Herbert - przy Łyczakowskiej 55. To w kulturze tego miasta kształtował swoją osobowość przyszły wieszcz. Potem spacerujemy po arkadowych krużgankach królewskiej kamienicy, gdzie Marysieńka wyczekiwała listów od Sobieskiego. Dziś można tu usiąść, wypić kawę, napisać wiersz... Ot, odpryski doświadczeń podróżnych.

Po kosmicznym Lwowie przenosiny do secesyjnego i cynamonowego Drohobycza, do srebrnego Krzemieńca, do cichych miasteczek podolskich, gdzie życie kwitło i jak zjawa znikło. Chwila ochłody nad maleńką - choć wielką w literackich przekazach - Ikwą, by przenieść się nad rozlany Dniestr.

Rej nad Dniestrem drogę swą rozpoczął,
a Słowacki znad Ikwy na Wawel podążył.

Niespodzianka z Rejem, który kojarzony jest z Nagłowicami, a to tu w Żurawnie nad Dniestrem wolał strzelać kaczki niż się uczyć. Ród Rejów zamieszkiwał Kresy do 1939 roku. Po pięciuset latach potomek - też Mikołaj Rej - ambasador USA odsłonił tablicę pamiątkową wmurowaną w ścianę miejscowego ratusza.

Śladów Słowackiego też pełno. Przede wszystkim dwór - muzeum. Słynne Liceum Krzemienieckie, gdzie kształciła się elita kultury polskiej. Wokół góry Bony ukryte w jarach, rozsiane dworki, które magnaci budowali dla swych dzieci. W kościele św. Stanisława pomnik Słowackiego. Twórcą ekspresyjnej rzeźby był Wacław Szymanowski, ten sam, co Chopina w Łazienkach zaprojektował. Ale nie tylko wielkich pamiętamy. Jak powiedzieć o Irenie Sandeckiej, która wykształciła około dwustu osób w swoim maleńkim domku, ucząc języka polskiego i historii od klasy pierwszej do matury? Bohater dla miejscowej diaspory, reduta polskiego ducha dla poety. 

I tak co kilkanaście kilometrów miejsca związane z polską literaturą: Sambor, Rudki - gdzie grobowiec Dzieduszyckich, Okopy Świętej Trójcy - opisane przez Krasińskiego, Kamieniec Podolski grający główną rolę u Sienkiewicza, podobnie jak Raszków i Chreptiów (istnieją naprawdę!), Cecora - gdzie zginął hetman Żółkiewski...

Miejsca, które trwają we wspomnieniach i tęsknotach wielu Polaków, uwiecznione zostały też w przywoływanych co chwilę wierszach. W tomiku Róża i kamień odnajdziemy cykle: Lwowska odyseja; Miasto, gdzie sklepy były cynamonowe; Przez krainę jarów i rzek; Mozaika krzemieniecka; Niedokończone msze wołyńskie. Czytam sercem, pragnąc jak najdłużej pozostać wśród zapodzianych klejnotów przeszłości, gdzie umilkła polska mowa, a jednak usta ciszy mówią najgłośniej. Bo róża trwalsza od kamienia.

Książka pięknie wydana. Oprawa graficzna to pomysł lwowskiej artystki Krystyny Grzegockiej. Miejsce wydania też ważne i wiele mówiące: Londyn-Przemyśl-Rzeszów. Jak trudno wypromować literaturę kresową! A dla nas to wciąż księga niezamknięta.


 Tekst oryginalny ukazał się na blogu Dom z papieru
 

wtorek, 24 listopada 2015

Stanisław „Cat” Mackiewicz, „Dom Radziwiłłów”





Historia tej książki jest dość tajemnicza. Trzeba najpierw wyjaśnić, kto komu ukradł temat literacki o Radziwiłłach i kasę związaną z wydaniem monografii ich rodu. I jakie były kręte losy maszynopisu rewelacyjnej książki i cudownej opowieści o historii Polski?

Historia powstania „Domu Radziwiłłów” Stanisława Mackiewicza jest wręcz sensacyjna. Zaczyna się od tego, że Caroline Lee Bouvier Canfield, młodsza siostra prezdentowej USA Jacqueline Lee Bouvier Kennedy (żony prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego) w 1959 r. poślubiła księcia Stanisława Albrechta Radziwiłła, syna księcia Janusza Franciszka Radziwiłła, ostatniego ordynata na Ołyce.

O Radziwiłłach, czyli rodzinie szwagra prezydenta Ameryki, natychmiast zrobiło się głośno. Zainteresowały się nimi ówczesne zachodnie tabloidy. Świat chciał się dowiedzieć o nich więcej i powstało zapotrzebowanie na jakąś obszerniejszą historyczną publikację. Zarobić na Radziwiłłach chciał m. in. niemiecki wydawca Klaus Piper, właściciel oficyny Piper-Verlag z Monachium, który w 1962 r. zamówił u Stanisława Mackiewicza (pseudonim Cat), przedwojennego redaktora wileńskiego pisma „Słowo” i powojennego premiera Rządu Polskiego na Uchodźstwie książkę na temat rodu Radziwiłłów. Na Mackiewicza znającego Litwę, Wilno, a i samych Radziwiłłów osobiście, zwrócił Piperowi uwagę emigracyjny pisarz polski Tadeusz Nowakowski, który mieszkał wówczas w Niemczech. Mackiewicz wywiązał się z zadania znakomicie. Książkę „Dom Radziwiłłów” napisał dość szybko, a maszynopis przesłał Nowakowskiemu.

I tu zaczyna się jakaś tajemnicza sprawa, bowiem oficyna Piper Verlag, mimo wcześniejszego zamówienia, nie wydała tej publikacji. Zamiast niej wypuściła w 1967 r. napisaną po niemiecku książkę Nowakowskiego pt. „Die Radziwills”. Trochę to dziwne, prawda? Nie drukować książki człowieka, który znał temat z autopsji, a wydać zamiast tego publikację kogoś, kto wcale nie znał Litwy, ale miał tę przewagę, że był na miejscu… Może mógł coś tam naszeptać do uszka wydawcy… A może książka Mackiewicza była nie w smak niemieckiemu wydawcy? Może była zbyt dygresyjnie napisana jak na wymogi zachodniego czytelnika, nie mającego pojęcia o skomplikowanej historii Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego?

Stanisław Mackiewicz posiadał jeszcze jeden maszynopis „Domu Radziwiłłów”, więc próbował wydrukować go w polskim czasopiśmie „Kierunki”, z którym współpracował od powrotu z Londynu w 1956 r. Redakcja „Kierunków” jednak tekst odrzuciła, rzekomo z powodu nadmiernej jego wsteczności i reakcyjności. Wkrótce potem warszawski maszynopis „Domu Radziwiłłów” zaginął. Nie wiadomo dokładnie w jakich okolicznościach to się stało. Są dwie wersje. Jedna mówi, że został zarekwirowany podczas rewizji milicji w mieszkaniu Mackiewicza. Druga, że ktoś go ukradł już po jego śmierci.

Pamiętajmy jednak, że był wciąż maszynopis niemiecki wysłany niegdyś do Tadeusza Nowakowskiego. I ten właśnie maszynopis w 1987 r. został przysłany do Polski do Jerzego Jaruzelskiego, który interesował się twórczością Mackiewicza.

– Udało mi się wydobyć maszynopis Mackiewicza od rodziny Hahna, który był przewidziany na tłumacza, ale się wykręcił – napisał do Jaruzelskiego Tadeusz Nowakowski w załączonym do maszynopisu liście. (Chodziło o nieżyjącego już Tadeusza Hahna, tłumacza książek z polskiego na niemiecki.) Trochę dziwna ta sprawa, zważywszy na fakt, że Mackiewicz podejrzewał Nowakowskiego, iż nie tylko wygryzł go z współpracy z Piper Verlag, ale także ściągał z jego pracy pisząc swoich „Die Radziwills”… Teraz obaj już nie żyją, ale fakt niezbyt czystego zagrania Nowakowskiego pozostaje… Jerzy Jaruzelski opisał całą tę historią we wstępie do książki datowanym na luty 1988 r. Jednak książka o Radziwiłłach ujrzała światło dzienne dopiero w 1990 roku.

To tyle o zawiłych losach maszynopisu, kradzieży tematów i kasy, a także podkładaniu sobie świni przez pisarzy. Swoją drogą, obaj Mackiewicze, zarówno Józef, jak i Stanisław, nie mieli szczęścia do kolegów i spadkobierców. Nie znam tekstu Nowakowskiego o Radziwiłłach, ale nie wierzę, by ktoś mógł lepiej opisać ten litewski ród niż niezrównany Cat Mackiewicz! Bowiem jego „Dom Radziwiłłów” to naprawdę wspaniała, lekko i barwnie napisana książka „do czytania”. Zaczyna się od tego, że w rozdziale pt. „Cztery znaczenia wyrazu; Litwin” autor tłumaczy czym jest Litwa wobec Polski: „Radziwiłłowie od wielu setek lat reprezentują Polskę, a przecież pochodzenie ich jest litewskie. Ci wszyscy, którzy słyszeli o Polsce, słyszeli także o największym polskim poecie, Adamie Mickiewiczu. Główny poemat Mickiewicza zaczyna się od słów: „Litwo, ojczyzno moja”.”

Dalej pisze o stopniowym polonizowaniu się starej litewskiej familii Radziwiłłów. Lekkim piórem maluje jego przedstawicieli od mitycznego Lizdejki (znalezionego w orlim gnieździe) począwszy poprzez królową Polski Barbarę Radziwiłłównę, jej kuzynów Mikołaja Rudego i Mikołaja Czarnego, kanclerza wielkiego litewskiego Albrychta Stanisława, Mikołaja Krzysztofa „Sierotkę” (który zasłynął swą pielgrzymką do Ziemi Świętej), niechlubnego Janusza Radziwiłła (to ten czarny charakter w „Potopie” Henryka Sienkiewicza), Michała Kazimierza „Rybeńko”, Karola Stanisława „Panie Kochanku” (opisany w „Pamiątkach Soplicy” Henryka Rzewuskiego), aż do tragicznego ostatniego ordynata na Ołyce Janusza Franciszka, który znalazł się w radzieckiej niewoli i zmarł w szarym PRL-u. Autor nie szczędzi zabawnych dygresji i anegdot o tych niezwykle ciekawych ludziach, często ekscentrykach i dziwakach.

Czasem pisze o dziwnych zbiegach okoliczności i chichotach historii: „A teraz posłuchajcie. Wpierw analogia do tego zdarzenia całkiem rzeczywistego. Oto w początkach wieku siedemnastego pierwszy car rosyjski z dynastii Romanowów, Michał, przyjechał do Moskwy z monasteru Ipatjewa. Trzysta lat później ostatni car rosyjski był zamordowany w Jekaterynburgu także w domu Ipatjewa. Książę Radziwiłł Sierotka był pierwszym ordynatem na Nieświeżu i zbudował wielki zamek nieświeski, otoczony wałami fortecznymi i kanałami z wodą. W 1939 r. do zamku tego wkroczyły władze radzieckie. Objęły go w posiadanie i mianowały komisarza, który zamkiem miał zarządzać. Nazwisko tego komisarza brzmiało: Sierotka.”
Mackiewicz jako świadek wielu ważnych wydarzeń i rasowy reporter nie cofa się także przed osobistym spojrzeniem na historię Radziwiłłów. Opisuje m. in. znalezienie w wileńskiej katedrze w 1931 roku królewskich trumien schowanych głęboko w jamie pod fundamentami trzysta lat wcześniej przed rosyjskimi wojskami: „Było to 21 września 1931 r. późnym wieczorem. Pamiętam, jak o jedenastej w nocy uprosiłem prałata Sawickiego, aby mnie wpuścił do świeżo odkrytego grobu. W katedrze było ciemno, używano tylko ręcznych lampek elektrycznych. (…) Jeden robotnik, który nie wchodził jeszcze do grobu, prosi, aby mógł zejść ze mną, bo chce zobaczyć. Trzeba się odwrócić tyłem i wcisnąć w otwór, schodzić bardzo ostrożnie. Lampka ręczna rzuca swój blask półślepy, szukający trwożliwy. Pierwszą rzeczą, którą dostrzegam, to zieleń trupiej czaszki króla Aleksandra. Potem widzę koronę na czaszce, resztki kościotrupa oraz złotogłowie, na których leżą resztki królowej Barbary. Złotogłów wciąż biały ze złotym renesansowym odcieniem. (…) Oto półeczka nad murem i oto na tej półeczce zapomniana w pośpiechu korona królowej Halszki, pierwszej żony Zygmunta Augusta…”
Dużo by jeszcze można cytować, ale nie będę. Mam nadzieję, że rozbudziłam apetyt na smakowitą prozę Stanisława Mackiewicza, uroczego gawędziarza i prawdziwego mistrza słowa. Nie wiem, czy nie lepszego mistrza słowa niż jego młodszy brat Józef, który pisał wprawdzie znakomicie, ale wybierał raczej dość ponure tematy, a jego proza na pewno nie działa tak odprężająco jak urocze gawędy starszego z braci M.


Alicja Łukawska

Stanisław „Cat” Mackiewicz, „Dom Radziwiłłów”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1990



Tekst oryginalny opublikowano na blogu Archiwum Mery Orzeszko

piątek, 20 listopada 2015

Marek Koprowski, Kresy we krwi




W maju 1945 r. zakończyła się II wojna światowa. Zmienił się przebieg granic naszego kraju. Wielu naszych rodaków pozostało za Bugiem. Dla nich wojna jeszcze trwała, choć miała już inny charakter. Książka Marka Koprowskiego „Kresy we krwi” przedstawia dzieje Polaków, którzy po „wyzwoleniu” stali się obywatelami Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. To także książka o instytucji jednoczącej Polaków na Wschodnim Podolu – Kościele katolickim. Autor w swej pracy przedstawił historie kilku ośrodków polskości na wschodzie: w Gródku Podolskim, Barze, Chmielnickim, Murafie, Latyczowie, Starogrodzie, Miastkówce, Połonnem oraz Mańkowcach.


Cmentarz na Kresach, fot. Zapomniana Biblioteka


Polskie parafie na Ukrainie borykały się z prześladowaniami aż do 1989 r. Marek Koprowski ukazał metody zastraszania i utrudniania działalności religijnej ze strony aparatu bezpieczeństwa oraz determinację i pomysłowość księży pracujących w środowiskach polonijnych, którzy broniąc swoich parafii narażali się na więzienie i zesłania. Duchowni byli stale inwigilowani. Bardzo często padali ofiarą mordów i napadów. Podczas niemal każdego nabożeństwa w kościołach przebywali agenci KGB. Księża zmuszeni byli do fałszowania ksiąg kościelnych, w których rejestrowali tylko ułamek udzielonych chrztów i ślubów. Władze pod byle pretekstem usuwały ich z parafii. Do historii przeszedł fortel jednego z proboszczów, który zainicjował akcję wysyłania do władz oszczerczych listów, w których przedstawiano go jako pijaka i lubieżnika oraz proszono o usunięcie go z parafii. Księdza oczywiście pozostawiono, licząc na to, ze swoim postępowaniem doprowadzi do zniszczenia katolickiej wspólnoty w regionie.

Głośnym echem odbiła się także akcja parafian, którzy w obronie swego duszpasterza udali się do miasta Chmielnicki, otoczyli pomnik Lenina, uklękli przed nim i zaczęli się modlić aby władze nie usuwały proboszcza. Akcja ta wzbudziła w mieście niemałą sensację, a ksiądz niebawem powrócił do swojej parafii. Wiele tego typu przykładów walki o kościół znajdziemy w książce Marka Koprowskiego. „Kresy we krwi” to reporterski zapis relacji osób które znały bohaterów trudnych czasów przymusowej rusyfikacji, laicyzacji i stalinowskiego terroru. To w głównej mierze dzięki bohaterskiej postawie księży i parafian władzom radzieckim nie udało się unicestwić ośrodków polskości na Kresach.


 Tekst oryginalny ukazał się na blogu Zapomniana Biblioteka
 
 

wtorek, 17 listopada 2015

Kornel Makuszyński, Uśmiech Lwowa





„O dwóch takich, co ukradli Księżyc” itp.


„O dwóch takich, co ukradli Księżyc” z niezapomnianymi rolami Lecha i Jarosława Kaczyńskich to ekranizacja powieści pod takim samym tytułem autorstwa Kornela Makuszyńskiego. Pisarza tego zapamiętałam dzięki pozycjom literatury dziecięcej, takim jak „Bezgrzeszne lata”, „Przyjaciel wesołego diabła”, „Panna z mokrą głową”, „Awantura o Basię”, „Szatan z siódmej klasy”, „Szaleństwa panny Ewy”, „120 przygód Koziołka Matołka”, „Awantury i wybryki małej małpki Fiki Miki” itd.  Wiele lat później, gdy moje kroki podczas wakacji kierowałam systematycznie w stronę Tatr, z zainteresowaniem przeczytałam książkę pod tytułem „«Gniazdo Słońca» i inne felietony”, dzięki której dowiedziałam się, że drugim z ukochanych przez Kornela Makuszyńskiego miast było Zakopane. Inny etap mojego życia i skupienie się na historii naszych Kresów Wschodnich podsunął mi niewielką książeczkę dla młodzieży zatytułowaną „Uśmiech Lwowa”. Lwowa, w którym swe bezgrzeszne lata spędzał Kornel Makuszyński, i któremu był „semper fidelis” (zawsze wierny).

Baszta Prochowa na Podwalu
Baszta Prochowa na Podwalu
Panorama Lwowa z Wysokiego Zamku
Panorama Lwowa z Wysokiego Zamku





 Niepoprawna politycznie polskość Lwowa!

     Napisana w 1934 roku książka „Uśmiech Lwowa” doczekała się powojennego wydania dopiero w „wolnej” Polsce w 1989 roku, gdyż poruszany w niej temat polskości Lwowa był przez komunistyczne władze zakazany. Po wojnie nie wydawano książek Kornela Makuszyńskiego (poza dwiema), który był uznawany za pisarza niepoprawnego politycznie. Personalnie odpowiedzialny za tę cenzorską decyzję był prawdopodobnie Wincenty Rzymowski, w 1935 roku usunięty za plagiat z Polskiej Akademii Literatury. Kornel Makuszyński miał to nieszczęście, że w 1937 roku zajął w Akademii miejsce przyszłego ministra w probolszewickim rządzie PRL, czego ten ostatni mu nigdy nie zapomniał. 
Kornel Makuszyński uhonorowany został przed wojną Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a także był Kawalerem Legii Honorowej we Francji, Komandorem Orderu Korony Włoch i Komandorem Orderu Korony Rumunii.
Kościół Bożego Ciała
Kościół Bożego Ciała

Opera Lwowska - Teatr Wielki
Opera Lwowska - Teatr Wielki


 

 

 

  

 

 

Trzynastozgłoskowcem bliżej do duszy Lwowa!

     W rzeczonej książce Lwów uśmiecha się do kilkunastoletniego sieroty, prowadząc go listem przyjaciela ojca chłopca po ulicach „miasta Polską obłąkanego”. List pisany jest przepięknym najbliższym polskiemu sercu trzynastozgłoskowcem, znanym z naszej epopei narodowej „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza.
     Radosna i rozśpiewana dusza Lwowa rozlała się na kartach książki bo Lwów: „Duszy swojej nie ukrywa, więc ją każdy ujrzeć może, jak rozkwitłą czerwoną różę. Czaruje nią i zniewala. Rozkochać potrafi każdego swoim uśmiechem jasnym, szczerym i rzewnym.” Tytułowy uśmiech Lwowa błąkał się po twarzach Lwowian mających „Czyste sumienie, nieskazitelność serca i wzniosłość ducha”.
Kornel Makuszyński tłumaczy czytelnikom dlaczego tak umiłował „miasto, które ma serce jak pożar, a oczy jak słońce.” Bo „Lwów uśmiechał się, ramię wydłużał w miecz, w szpadę zamieniał spojrzenie, a serce przetapiał na kulę. Uśmiechał się, walcząc, bo był w swoim żywiole, uśmiechał się niemal konający, bo «słodko (…) jest umierać za Ojczyznę»”.

Pomnik Adama Mickiewicza na Placu Mariackim
Pomnik Adama Mickiewicza na Placu Mariackim
Pod Twoją obronę...
Pod Twoją obronę...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Bedeker Makuszyńskiego

     Wędrówkę po przedwojennym polskim Lwowie Kornel Makuszyński rozpoczyna od kościoła Św. Elżbiety uważanego za najpiękniejsza lwowską świątynię i gmachu Politechniki Lwowskiej, w której auli znajduje się jedenaście obrazów Jana Matejki. Dalej trasa wycieczki prowadzi do Parku Stryjskiego z pomnikiem Jana Kilińskiego odsłoniętym w stulecie insurekcji warszawskiej z bohaterskim szewcem na czele. Stamtąd, ten lwowski cicerone wiedzie uważnych czytelników w pobliże rotundy z Panoramą Racławicką obrazującą zwycięstwo Tadeusza Kościuszki nad wojskami rosyjskimi podczas insurekcji kościuszkowskiej. Przechadzka po Lwowie pozwoliła dotrzeć w okolice budynku Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, który mieścił bibliotekę, wydawnictwo i Muzeum Książąt Lubomirskich. Stojący na Placu Mariackim pomnik Adama Mickiewicza sąsiadował niemalże z pomnikiem Jana III Sobieskiego, ale ten zawędrował przez Wilanów (1950 rok) aż do Gdańska (1966 rok). Wałami Hetmańskimi za Kornelem Makuszyńskim można trafić bezpośrednio  przed majestatyczną bryłę Teatru Wielkiego z kurtyną mistrza Siemiradzkiego, skąd jest całkiem niedaleko na lwowski Rynek. Na Rynku ulokowano Ratusz Miejski a dookoła niego na czterech pierzejach usytuowane są 44 zabytkowe kamienice z najsłynniejszą z nich – Czarną Kamienicą
Czarna Kamienica przy Rynku
Czarna Kamienica przy Rynku

Ratusz Miejski
Ratusz Miejski









     Rozległy widok na Lwów autor pozwolił obejrzeć bohaterom swojej książki ze wzgórza Wysoki Zamek z Kopcem Unii Lubelskiej, usypanym z okazji trzechsetlecia zawarcia unii między Koroną Królestwa Polskiego a Wielkim Księstwem Litewskim. Wycieczka, której przewodził Kornel Makuszyński kończy się w świętym miejscu Lwowa (Campo Santo), najbardziej znaczącej dla Polaków nekropolii, na Cmentarzu Łyczakowskim. Historycznie najważniejszą jego częścią jest Cmentarz Obrońców Lwowa tzw. Cmentarz Orląt, młodocianych obrońców polskiego Lwowa z okresu wojny polsko – ukraińskiej i polsko – bolszewickiej. Na Cmentarzu Orląt było ponad 2000 grobów, z czego prawie 200 to groby uczniów i studentów poległych podczas walk o Lwów. Najmłodszy z lwowskich bojowników miał 9 lat!
Cmentarz Orląt
Cmentarz Orląt

Krypta w katakumbach
Krypta w katakumbach









Umarli, abyśmy mogli żyć wolni
     W 1934 roku gdy Kornel Makuszyński szkicował „Uśmiech Lwowa” na terenie Cmentarza centralne miejsce zajmowała Kaplica Obrońców Lwowa z 1924 roku. Poniżej Kaplicy rozłożone były Katakumby z ośmioma kryptami mieszczącymi szczątki 72 bohaterów Lwowa. W listopadzie 1934 roku odsłonięto najniżej położony Pomnik Chwały w formie kolumnady z trzema pylonami, przed którą znajdowały się kamienne lwy trzymające tarcze z napisami: „Zawsze wierny”, „Tobie Polsko”. Na wewnętrznej części łuku u góry widniała łacińska sentencja: „Mortui sunt ut liberi vivamus” (Umarli, abyśmy mogli żyć wolni).

Pozostałości kolumnady na Cmentarzu Orląt
Pozostałości kolumnady na Cmentarzu Orląt
Cmentarz Orląt
Cmentarz Orląt





  

 

 

Apokalipsa Orląt lwowskich – odsłona druga!

     Ostatecznej zagłady Cmentarza Orląt dokonały w 1971 roku czołgi Armii Czerwonej i inni wandale. Dzięki jednak zaangażowaniu firmy Energopol po 1989 roku odbudowano Cmentarz i otwarto do zwiedzania w 2005 roku. Zrabowane kamienne lwy nie wróciły jednak na swoje miejsce , a napis na Mogile Pięciu z Persenkówki przyjął formę: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę” zamiast oryginalnego: „Nieznanym bohaterom poległym w obronie Lwowa i Ziem Południowo–Wschodnich”.

Kornel Makuszyński pisał w wierszu 

"O cmentarzu Obrońców Lwowa"

Na te groby powinni z daleka przychodzić pielgrzymi,
by się uczyć miłości do Ojczyzny.

Powinni tu przychodzić ludzie małej wiary,
aby się napełnić wiarą niezłomna,
ludzie miałkiego ducha, aby się nadyszyć bohaterstwa.
A że tu leżą uczniowie w mundurach,
przeto ten cmentarz jest jak szkoła,
najdziwniejsza szkoła,
w której dzieci jasnowłose i błekitnookie nauczają siwych o tym,
że ze śmierci ofiarnej najbujniejsze wyrasta życie.

     „Uśmiech Lwowa” Kornela Makuszyńskiego odwołuje się do patriotycznego mitu Orląt Lwowskich, które  broniły polskiej kresowej strażnicy aż do ofiary młodego życia. Cześć ich pamięci!


Nagrobek Juliana Konstantego Ordona
Nagrobek Juliana Konstantego Ordona
Nagrobek Artura Grottgera
Nagrobek Artura Grottgera
Pomnik Chwały
Pomnik Chwały



ROK 1918 - Artur Oppman

O mamo, otrzyj oczy,
Z uśmiechem do mnie mów -
Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew - to za nasz Lwów!...
Ja biłem się tak samo,
Jak starsi - mamo chwal!
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!...
Mamo czy jesteś ze mną?
Nie słyszę twoich słów...
W oczach mi trochę ciemno.
Obroniliśmy Lwów!...
Zostaniesz biedna sama..
Baczność! Za Lwów! Cel! Pal!
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal...
Z prawdziwym karabinem
U pierwszych stałem czat...
O, nie płacz nad swym synem,
Że za Ojczyznę padł!...
Z krwawą na kurtce plamą
Odchodzę dumny w dal...
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal...


Odwiedziłam to Miasto Polską obłąkane w 2013 roku i na pewno tam jeszcze wrócę, bo

Tylko mi Polski żal...  we Lwowie...
Nagrobek Katarzyny Markowskiej na Cmentarzu Łyczakowskim
Nagrobek Katarzyny Markowskiej na Cmentarzu Łyczakowskim

*zdjęcia własne

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Czytam Po Polsku






sobota, 14 listopada 2015

Tadeusz Konwicki, „Rojsty”, czyli plujemy na AK



 „Rojsty” Tadeusza Konwickiego to niewielkich rozmiarów autobiograficzna powieść o działalności Armii Krajowej na Wileńszczyźnie po wejściu tam Armii Czerwonej.

To także jedna z najbardziej kłamliwych książek na temat AK jakie ukazały się w języku polskim. Ten ociekający złośliwym jadem paszkwil na polskie podziemie patriotyczne, pisany zgodnie z oczekiwaniami władzy komunistycznej, w dużym stopniu przyczynił się do deheroizacji polskiej partyzantki oraz o przeszło pół wieku wyprzedził negatywny obraz AK przedstawiony w niemieckim serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”.

Akcja „Rojstów” rozpoczyna się latem 1944 roku, kiedy to główny bohater i zarazem pierwszoosobowy narrator używającego fałszywych papierów wystawionych na Stanisława Żubrowicza ukrywa się na wsi pod Wilnem, zajmując się w wolnych chwilach malowaniem akwarelami pejzaży. Potem wraca do domu, do Wilna, po czym wstępuje do oddziału AK i razem z nim przez parę miesięcy wędruje po Wileńszczyźnie. Jest marnym partyzantem, bo przez wiele miesięcy nie udaje mu się ani razu wystrzelić. Jego pistolet jest zepsuty i zawsze się zacina, kiedy naciska się spust.

Akowcy ukazani przez Konwickiego w „Rojstach” to zbieranina podejrzanych mętów i psychopatów wałęsających się bez celu po lasach i bagnach. Jeden trudni się hobbystycznie zabijaniem Białorusinów. Każdego zabitego znaczy nacięciem na drewnianej kolbie swego karabinu: „Strzelało się białoruskich chłopów, posądzonych o sympatie lub wprost o współpracę z bolszewikami.” Drugi partyzant to pies na baby, więc gwałci 15-letnią córkę gospodarzy, u których AK znalazło kwaterę. Inni są wściekłymi antysemitami: „Tu około tysiąca Żydów przetrzymało niemieckie obławy. Bunkry były liche. Ale pomagali im widocznie partyzanci sowieccy, gdyż od naszych mogli oczekiwać tylko jednego: kuli w kołnierz.”

Muszę przyznać, że Konwicki był zdolnym literatem. Nawet ta młodzieńcza książka jest dobrze napisana w sensie formalnym. Ale pod względem treści jest to niebezpieczna i antypolska szmira. Została bowiem napisana w duchu popularnego w początkach PRL-u hasła, że AK to zapluty karzeł reakcji:



Konwicki krytykuje w „Rosjtach” AK aż miło. Wyśmiewa brak organizacji wileńskiego AK, wyraża się lekceważąco o polskim patriotyzmie, m. in. o powstaniu styczniowym i przedwojennych endekach. Kpi także z polskich nadziei, że będzie można jednak pozostać na Kresach po wejściu tam Armii Czerwonej. Pokazuje Polaków z Wilna jako hieny, które żerują na cudzej krzywdzie, przeszukując mieszkania opuszczone przez tych, co wyjechali „do Polski”.

Ten paszkwil powstał w 1946 roku. Osiem lat przeleżał w szufladzie, podobno zatrzymany przez cenzurę. A po raz pierwszy został opublikowany w 1956 r., na fali odwilży po śmierci Stalina. Jego autor, Tadeusz Konwicki, w latach 1944-1945 był żołnierzem wileńskiego AK, później wyjechał z Kresów i zaczął robić w Polsce karierę literacką. Pisał socrealistyczne reportaże m. in. o budowie Nowej Huty. W 1953 r. wstąpił do PZPR. Wydanie „Rojstów” przypadło w okresie, kiedy był już dobrze zapowiadającym się młodym literatem na służbie komunistów.

Warto pamiętać o tym, że w ciągu ośmiu lat pomiędzy napisaniem „Rojstów” a ich wydaniem – tysiące żołnierzy AK siedziało w więzieniach, było torturowanych i zabijanych przez komunistyczną bezpiekę. Mówiąc brutalnie: kiedy w katowniach UB zabijano Żołnierzy Wyklętych – szkalująca AK książka Konwickiego czekała właśnie na wydanie.

Po upadku PRL-u dyskusję na temat ”Rojstów” podjął Ryszard Kiersnowski, były dowódca Tadeusza Konwickiego z oddziału AK. Kiersnowski napisał książkę „Tam i wtedy. W Podweryszkach, w Wilnie, w puszczy 1939 – 1945”. Tak się składa, że Kiersnowski był świadkiem tych samych wydarzeń, które zostały opisane w „Rojstach” i opisał je ponownie zupełnie z innej strony.

Analiza „Rojstów” Konwickiego z Żołnierzem Wyklętym
Po raz pierwszy czytałam „Rojsty” jako obowiązkową lekturę na ćwiczenia z literatury współczesnej przeszło 30. lat temu i zapamiętałam tę książkę na całe życie jako przykład literatury przeczytanej zbyt wcześnie i bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, o co w niej chodzi. Jako osoba wyrosła w Bydgoszczy pojęcia nie miałam o trudnej przeszłości Kresów i o dramatycznych losach wileńskiej partyzantki akowskiej. Była to dla mnie dziwna powieść o jakiejś bandzie młodych ludzi, którzy bez celu i bez sensu wałęsają się gdzieś po wsiach na zabitej dechami prowincji. Kto to jest? O co chodzi? Z kim oni chcą walczyć? Wtedy tego nie wiedziałam.

Pamiętam za to okoliczności tamtej lektury: był stan wojenny, drugi rok polonistyki, literatura współczesna przerabiana równocześnie z literaturą staropolską. Zupełnie bez sensu, związku i logiki. Tak chyba miało być, byśmy za dużo nie myśleli. Tu Sęp-Szarzyński, a tu – socrealizm.

Zajęcia ze współczesnej prowadzi docent Malinowski, który budzi w nas przestrach i grozę, bo na każde ćwiczenia każe przygotowywać długie referaty na zadany temat i konsekwentnie sprawdza, co przygotowaliśmy. Nie ma do tego żadnych pomocy, żadnych opracowań w książkach. Straszliwy docent M. zadaje temat, po czym należy go opracować na podstawie lektury i ówczesnej prasy literackiej. Należy przygotować porządną bibliografię, przypisy oraz fiszki. Fiszki trzeba składować w kopertach, a koperty w pudelkach po butach. Pudełka po butach z fiszkami – w kartonach po margarynie. I tak dalej. Taka była filozofia pracy naukowej docenta M. i starał się nam ją przekazać. Żeby cokolwiek napisać, trzeba schodzić do uczelnianej piwnicy, do czytelni czasopism i wertować stare zakurzone, powiązane sznurkami roczniki „Kuźnicy”, „Odrodzenia” czy innych pism z lat 1940. i 1950.

Na jedne zajęcia docent kazał przeczytać „Rojsty” i przygotować referat na ich temat. – Wiecie, co to są rojsty? – pyta na początku ćwiczeń. Nikt nie wie, choć kilka z moich koleżanek niby powinno wiedzieć, bo miało dziadków z Wilna. Docent wyjaśnia, że rojsty to zarośla leśne rosnące na bagnistym terenie, typowe dla pewnych okolic Wileńszczyzny i Białorusi. Dalej ktoś czyta referat, a docent uśmiecha się lekko pod wąsem.

Przerażający docent M., postrach bydgoskich studentów polonistyki, to nieżyjący już Leszek Jan Malinowski, Żołnierz Wyklęty, który w czasie wojny walczył w 3. Wileńskiej Brygadzie AK, zaś po wojnie był kurierem przeprowadzającym na Zachód ludzi, których należało ratować przed NKWD. M. in. pomagał w przerzucie pisarza Sergiusza Piaseckiego, który w czasie okupacji był egzekutorem AK.
Ale o tym nie wiedzieliśmy w czasie studiów. Malinowski wspominał czasem, że pochodzi z Wilna, że uczył się tam na tajnych kompletach, a jego koleżanką szkolną była późniejsza aktorka Hanna Skarżanka. Wykłady Malinowskiego polegały głównie na tym, że dawał nam do zrozumienia, kto z pisarzy był w porządku, a kto był gnidą. Robił to w tak w przemyślny sposób, że choćby ktoś chciał mu coś zarzucić, to nie było do czego się przyczepić. To z jego wykładów zapamiętałam, kto był gnidą, a kto szlachetnym człowiekiem. Kto był Polakiem, a kto Żydem, bo na wykładach podawał prawdziwe nazwiska współczesnych „polskich” pisarzy. Kto wstąpił do Armii Czerwonej, a kto do Ludowego Wojska Polskiego. I tak dalej. Siał terror ten Malinowski na ćwiczeniach, ale naprawdę dużo nas nauczył.

W latach 1990. docent M. działał w organizacjach kresowych, napisał także książkę pt. „1. Wileńska Brygada AK”.



W wywiadzie „Wilnianie zasłużeni dla Litwy, Polski, Europy i świata”, który przeprowadził Ryszard Maciejkianiec, docent Malinowski tak mówił o sobie:

„Mój dziadek Bolesław Malinowski był specjalistą od budowy mostów. M. in. Most Zwierzyniecki - to jego dzieło. Współpracował również przy wznoszeniu niektórych gmachów, w tym Domu Towarowego Jabłkowskich. Miał on brata Wilhelma, który pracował w Banku Ziemskim, był we władzach Browaru Szopena i był znaną w Wilnie postacią, udzielał się społecznie, organizował różne imprezy. A jego córka Wanda, to Osterwina, żona Osterwy. A poza tym wojewoda wileński Władysław Jaszczołd - to mój wuj, który potem został ministrem opieki społecznej.

Mój ojciec Stanisław natomiast gospodarował we własnym majątku Słobódka koło Miednik. Tam też w miednickim kościele byłem ochrzczony. Majątek rodziców mamy, Janiny z Bronowskich, znajdował się pomiędzy Holszanami a Bogdanowem. Do pierwszej komunii przystępowałem w Bogdanowie, a pierwszą moją miłością była Ruszczycówna.

Znajomość tych moich ojczystych stron pomogła mi zresztą później przy ucieczce z Miednik, kiedy tam nas osadzono po zakończeniu operacji "Ostra Brama". Uciekłem w nocy z kolegami, służąc im za przewodnika.

W roku 1945 wyjechałem do Lublina, tam ukończyłem historię sztuki, potem jeszcze polonistykę w Toruniu, a w roku 1960 obroniłem doktorat.”

A tu można sobie obejrzeć wywiad z Leszkiem J. Malinowskim, w którym opowiada o powstaniu wileńskim w 1944 roku:
Leszek J. Malinowski. Wileńskie Powstanie - vod.tvp.pl ...

Warto także zajrzeć tu: Malinowski Leszek Jan - Pogoń.lt
Malinowski Leszek Jan ps "Orland" - Welkom on the ...


Konwicki Tadeusz, „Rojsty” , wyd. Czytelnik, Warszawa 1956, wyd. I

Alicja Łukawska

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko 

środa, 11 listopada 2015

Na tropach polskości. Przewodnikiem Henryk Sienkiewicz

 

Urocza książeczka! Po jej lekturze będziesz mieć olbrzymią ochotę, by wrócić do dzieł Sienkiewicza, odkurzyć je, pokochać na nowo. Jednak ta publikacja, jak pisze we wstępie znany krytyk literacki, jest przede wszystkim dla tych, którzy jeszcze nigdy nie przeczytali choćby Trylogii:

Jeśli przekonam kogoś z "nieczytających" Sienkiewicza, będę szczęśliwy. Jeden z moich młodych znajomych opowiadał, że podczas rodzinnej Wigilii dzieci siostry chwaliły się, że dostały pod choinkę komplet "Harry'ego Pottera". - To świetnie - odrzekł wujek - ale może następnym razem - tu zwrócił się do siostry - kupisz dzieciakom "Trylogię"? Ależ oczywiście - zgodziła się indagowana - tylko doradź mi: Z "Hobbitem" czy bez? No więc autorowi tej książki chodzi o "Trylogię" bez "Hobbita".

Książka Masłonia jest osobistym hołdem złożonym Henrykowi Sienkiewiczowi, swego rodzaju zapisem recepcji jego dzieł przez kolejne pokolenia Polaków (np. przywołuje interpretacje zwolenników i krytyków), a także udaną próbą ukazania pisarza jako człowieka z krwi i kości. Czyli autor oczywiście nie strąca go z piedestału, ale stara się uczynić jego postać mniej pomnikową, przydać mu więcej cech ludzkich, a nie tylko autorytetu i godności. Stąd duże są w jego publikacji warstwy anegdotyczna i biograficzna. Poznajemy Sienkiewicza jako człowieka - jego cechy charakteru, wybory, światopogląd, perypetie, warsztat, okoliczności powstawania poszczególnych utworów... Ponadto Masłoń zaprasza na wędrówkę śladami polskości, której Sienkiewicz był jednym z największych tropicieli i krzewicieli. Aż dziw, że tyle ciekawych  informacji udało się Masłoniowi zmieścić na zaledwie stu stronach!


Nie będę się rozwodzić na temat treści publikacji. Na zachętę podam dwie anegdoty świadczące o olbrzymim wpływie twórczości Sienkiewicza na naród i kształtowanie jego ducha. Powieści Sienkiewicza były przez Polaków wręcz rozchwytywane i uwielbiane, czego przykład podaje Żeromski w trzecim tomie dzienników:
 "Józef opowiada mi rzecz następującą. Był raz w zimie t.r. w Staszowie, miał interes na poczcie, czekał tam więc. Razem z nim czekało na przyjście poczty ze dwudziestu szewców, czeladników, sklepikarzy - czekali na 'Słowo'. Gdy poczta przyszła, urzędnik pocztowy zaczął czytać 'Potop' na głos... Ci ludzie czekali tam parę godzin, oderwawszy się od pracy, aby usłyszeć dalszy ciąg  powieści. Nie darmo mówią, że naród zdaje przed Sienkiewiczem egzamin z uczuć polskich. Jest to objaw znamienny. Sam widziałem, jak w Sandomierskiem , jak wszyscy, tacy nawet, którzy nigdy nie czytają, dobijali się o 'Potop'. Książki kursują, rozbiegają się błyskawicznie. Niebywałe, niesłychane powodzenie. Sienkiewicz zrobił dużo, bardzo dużo. Niech imię jego będzie pochwalone". 

Tyle Żeromski, a ja się po lekturze tego fragmentu rozmarzyłam się o tym, żeby dziś Polacy tak masowo i z takim uwielbieniem czytali... (tu proszę sobie dopowiedzieć dowolne nazwisko, o ile znajdziemy dziś pisarza na miarę Sienkiewicza, czyli takiego, który by łączył naród)
A kolejna anegdota jest dosyć zabawna, choć dla pisarza  sytuacja, o której opowiada, była raczej wielce kłopotliwa:

W czerwcu 1909 roku nieoczekiwanie spadła znów na pisarza sprawa testamentu niemieckiego bogacza Alfreda von Olszewskiego. [...] Głównym spadkobiercą zostać miał jego syn, pod warunkiem wszakże, że do trzydziestego roku życia zda egzamin z języka polskiego i historii Polski (na poziomie maturalnym), będzie szanował swój polski rodowód, nie wstąpi do służby państwowej w Prusach i nie ożeni się z Prusaczką. Jeśliby warunków nie spełnił - majątek stać się miał własnością Henryka Sienkiewicza. Pisarz oczywiście odrzucił ewentualny dar [...] w liście do wdowy [...] zapowiedział "zrzeczenie się moje i moich następców wszelkich prawd do spadku. Inaczej zresztą nie miałem nigdy zamiaru postąpić i w żadnym wypadku nie zagrabiłbym majątku sierot, gdyż do Polski i polskiej idei nie ciągnie się  nikogo groźbą wyzucia z ziemi odziedziczonej po ojcach. Byłby to sposób dobry dla rozmaitych Bülowów, ale niezgodny z moim osobistym charakterem, ani polską kulturą".

Prawda, że ładnie pisarz napisał do wdowy? Nic na siłę! W książeczce Masłonia znajdziemy wiele innych smaczków, historyjek, zaczerpniętych z różnych źródeł cytatów i zapomnianych faktów przybliżających postać autora Quo vadis oraz sprawiających, że stanie się on dla nas pisarzem na nowo poznawanym i może nawet ukochanym. Bo przecież:

W dzisiejszych niekulturalnych czasach tak chwilami chce się uciec od barbarzyństwa do świątyń greckich i od mętnych krzywizn do linii prostych, a wreszcie od nadętych i ciemnych frazesów do jasnej i szlachetnej mowy (Henryk Sienkiewicz do Adama Krechowieckiego w 1906 roku).



Tekst oryginalny ukazał się na blogu Szczur w antykwariacie

niedziela, 8 listopada 2015

Jarmark wodny Pińsk - 1936





Ciekawy film z Kresów. Jarmark wodny w Pińsku w roku 1936. Kupicie coś od Polaka, Białorusina lub Żyda?

Na filmie nie widać portu osławionej Flotylli Pińskiej. Niemniej w 01:16 widzimy Katedrę i Seminarium Duchowne w Pińsku.[
źródło]

See prewar Polish documentary movie from so-called Water Merket in the regional capital town of Pińsk


 "W polskiej pamięci, Polesie - we wschodnim regionie Polski przed 1939, znajduje się na Wołyniu, a leżąc na styku czterech kultur: polskiej, litewskiej, białoruskiej i ukraińskiej - pozostanie straconym na zawsze, tajemniczym krajem bagien, mokradeł, dzikich lasów i spokojnych ludzi, którzy prowadzili proste życie rybaków, w pobliżu źródeł rzeki Prypeć (białoruskie: "Prypyat "- dopływem rzeki Dniepr, z którą łączy się 80 km powyżej, w Kijowie). Prypeć była żeglowna na większości swojej długości, a kanały zbudowany w XIX / XX w. przez polskich inżynierów wodnych (np Kanał Ogińskiego) połączone z Bugiem, Wisłą i Niemnem tworzyły unikalny system rzecznej komunikacji śródlądowej, między portami Bałtyku i Morza Czarnego. Dlatego też, w czasie II wojny światowej ten obszar, ze stolicą w Pińsku, miał szczególne znaczenie strategiczne.We wrześniu 1939 roku, jak tylko wojska radzieckie wkroczyły do ​​Polski, dobrze rozwiniętą przedwojenną flotę z Portu Pińsk i wszystkich profesjonalnych śródlądowych żeglarzy unicestwiono. Wszyscy mieszkańcy Polesia, którzy zadeklarowali polskość, zostali rozstrzelani przez NKWD, wywiezieni do Archipelagu Gułag w ZSRR lub, jeśli cudem ktoś by przetrwał to wszystko, został zamordowany przez nacjonalistyczną ukraińską armię, która w tej dziedzinie, między 1939- 45 rokiem, robiła czystki etniczne. W rezultacie Polesie (obecnie na Białorusi i północnej Ukrainie) jest raczej zaniedbane, w dużej części powierzchni zmeliorowane. Pińsk - przeładowany pseudo-nowoczesną sowiecką architekturą utracił całkowicie żywy charakter prowincjonalnego polskiego miasta pełnego rybaków lub żydowskiego życia handlowego i wspaniałej architektury barokowej. Czar bogatej kultury wielonarodowej, jednego z najbardziej niezwykłych i fascynujących regionów Europy przed 1939 zniknął, podczas gdy w niektórych miejscach nadal istnieje "świat bagien ", chętnie odwiedzany przez koneserów ciszy i samotności, przybywających z Zachodu Europy."[przekład mój z pomocą gogle'a]


In Polish memory, Polesie - the eastern region of Poland before 1939, located in Volhynia and being a meeting point of four cultures: Polish, Lithuanian, Belorussian and Ukrainian - will remain a lost-forever mysterious country of swamps, marshes, wild forrests and silent people, who led their fishermen's lives in simple wooden villages or in flat bottom swamp boats, in the area near the sources of river Prypeć (in Byelorussian: Prypyat' - a tributary of the River Dnieper, which it joins 80 km above Kiev).

Prypeć was navigable for most of its length, and canals built in the XIX/XXth c. by Polish water engineers (e.g. Ogiński canal) linked it to the Bug, Vistula, and Niemen (Nemunas) rivers, creating a unique inland river-communication system between Baltic ports and the Black Sea. Therefore, during the Second World War that area and its capital in Pińsk, had special strategic importance.

In September 1939, as soon as Soviet Army invaded Poland, a well-developed pre-war Polish River Fleet with its River Port of Pińsk and all the professional inland-sailors crew, was annihilated. All inhabitants of Polesie, who declared themselves being Polish, were executed by NKVD, deported into the Archipelago Gulag in USSR or, if by miracle someone happened to survive all this, murdered by the Ukrainian Nationalist Army, who in this area, between 1939-45, carried on its ethnic cleansing actions against Poles.

As result, Polesie (now in Belarus and northern Ukraine) is a rather neglected, in large part meliorated area. Pinsk - overloaded with pseudo-modern Soviet architecture has completely lost its lively character of the provincial Polish town full of fishermen's or Jewish commercial life and wonderful baroque architecture, dominating its panorama. The spell of a rich multi-national culture of one of the most unique and fascinating regions of Europe before 1939 has vanished, while in some pockets still exists the marshes' wildlife, willingly visited by the conoisseurs of silence and loneliness from the West of Europe.



Wpis pochodzi z bloga Zadarnowo i okolice.

piątek, 6 listopada 2015

Polesia czar - piosenka

Zapraszam do posłuchania piosenki Polesia czar (The Spell Of Polesie) (Muz. i sł. Jerzy Artur Kostecki), Tango from the year 1927, performed by an uncredited Polish Choir from the USA, in 1950.






Tekst piosenki:

Pośród łąk lasów i wód toni
W ciągłej pustej życia pogoni
Żyje posępny lud
Brzęczą much roje nad bagnami
Skrzypi jadący wóz czasami
Poprzez grząską rzekę w bród

Czasem ozwie się gdzieś łosia ryk
Albo gdzieś w głębi dziki głuszca krzyk

Potem znów cisza niczym niezmącona
Dusza śni pustką rozmarzona
Piękny o Polesiu sen

Polesia czar, to dzikie knieje, moczary
Polesia czar, to dziwny wichru jęk
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary
Serce me drży, dziwny ogarnia lęk
Słyszę jak w głębi wód jakaś skarga się miota
Serca prostota wierzy w Polesia czar

Tam, gdzie sędziwe szumią lasy
Kiedyś ujrzałam pełen krasy
Cudny Polesia kwiat
Słonko jaśniejsze mi się zdało
Wszystko w krąg nas się radowało
Śmiał się do nas cały świat

Próżno mi o Tobie dzisiaj śnić
Próżno w żalu i tęsknocie żyć
Nie wrócą chwile
Szczęścia niewysłowione drzemią
Wspomnienia pogrążone
W grotach poleskich kniej

Polesia czar...

[
źródło]
­-----------------------------
"Po roku 1945, w czasie reżimu komunistycznego w Polsce, to tango z pięknym poetyckim tekstem, oddawało nostalgiczne piękno przedwojennego terytorium Polski, który został zniszczony przez wojska sowieckiej Rosji. Skopiowałem to nagranie na taśmę z koncertu radiowego. Zarejestrowałem to pod koniec 1980 roku - tuż przed upadkiem komunizmu, gdy cenzura była coraz słabsza. Ale nazwa tego wspaniałego chóru pozostaje dla mnie tajemnicą. Pamiętam, że komentator coś wspominał o polskim chórze z Chicago. I nie ulega wątpliwości, że przyjaciele nie zawiodą i, jak zwykle, pomogą nam zidentyfikować autorów tego nagrania! Przy okazji: proszę, zapomnijcie o tym, że mógłby to być Chór Dana, jak czytam w czyimś miejscu w sieci. To nie jest Chór Dana !! Ani nie jest to nagranie jednej z przedwojennych polskich grup biesiadników! Nagranie jest oczywiście powojenne a jego doskonałe wykonanie w przedwojennym stylu nosi lekkie ślady pastiszu i zdecydowanie pochodzi z lat późniejszych."[przełożyłam sama]
 
 
After 1945, during the comminist regime in Poland, this tango with its lovely poetical text, calling back the nostalgic beauty of prewar Polish territory, which was annexed and destroyed by Soviet Russia - could be listened to only on rare opportunities from someones old record or played on the piano, from some old music sheets. I copied this recording from a tape with the radio concert I registered in the the late 1980s - just before the collapse of communism, when radio censorship was becoming weaker. But name of this excellent choir remains a mystery for me. From the speakers comment I remember something he mentioned about a Polish choir from Chicago, or a sort. I don't doubt, YT friends will not fail and, as usually, will help us identify this recording! By the way: please, forget this could possibly be Chór Dana, as I read in someones site in the web. This is NOT Chór Dana!! , neither it is any of prewar Polish revellers groups! The recording is obviously postawar and its perfectly-styled prewar singing manner carries a light trace of a pastiche and definetely, comes from later years. [źródło]

Wpis pochodzi z bloga Zadarnowo i okolice
 

wtorek, 3 listopada 2015

Ludzkie namiętności i bolączki w scenerii siedemnastowiecznego Wilna w powieści "Silva rerum"





Piękna powieść historyczna o ulotności życia w barokowym sztafażu! Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień. Gdy czytałam Silva rerum, czułam się jak jeden z bohaterów, Jonalis, który po wykonaniu nielubianych obowiązków wsadzał nos w książkę, gdzie wrzało życie ciekawsze niż w rodzinnym domu. Dzięki powieści zapomniałam o całym bożym świecie. Nie mogę się już doczekać dalszego ciągu, kolejnego tomu sagi.

Kristina Sabaliauskaitė  stworzyła utwór imponujący niewyszukaną prostotą kompozycyjną i zarazem głębią metafizycznego przesłania. Scenerią fabularnych wydarzeń uczyniła odradzające się z popiołów po niszczycielskim najeździe Rosjan (1655) Wilno, a głównymi bohaterami - polską rodzinę średniozamożnych szlachciców. Akcja rozpoczyna się typowym dla baroku wątkiem - opisem śmierci kota Maurycego. Zgon zwierzęcia stanie się przedmiotem rozmów dzieci z ojcem o naturze śmierci. Pewnego dnia po uroczystym pogrzebie kota bliźniacze rodzeństwo postanawia sprawdzić na przykładzie zwierzaka, czy prawdziwe jest często słyszane powiedzenie o przewracających się w grobie nieboszczykach. Dzieci przeżyją wstrząs, gdy zobaczą zaatakowane przez wszelkie robactwo zwłoki kota. Ten wybuch gejzeru śmierci i unicestwienia zaciąży na całym późniejszym życiu Urszuli i Kazimierza Narwojszów. Dziewczynka postanowi zostać świętą, żeby nie przeistoczyć się w zgniłą, zjadaną przez robaki padlinę, a jej brat wyrośnie na cynicznego i leniwego człowieka, przekonanego, że wszelkie ludzkie wysiłki są nic niewarte, bo kres życiu zawsze i bezwzględnie kładzie śmierć. Rodziców Urszuli i Kazimierza także poznajemy w chwili, gdy pogrążona jest w żałobie po stracie kolejnego małego dziecka. Śmierć nawiedza rodziną Narwojszów tak często, że nieomal staje się przyczyną jej rozpadu oraz utraty wiary w Boga. Jednak jej niszczycielską siłę uda się małżonkom pokonać. Ocalą siebie i swoją miłość. Bo skoro nie da się przezwyciężyć świata rządzonego przez okrutny chaos, można próbować uporządkować przynajmniej niewielki jego skrawek.

Powieść eksponuje typowe dla baroku upodobanie do procesu rozkładu, śmierci, ostrych kontrastów, erotycznej zmysłowości i silnie odczuwanej tożsamości religijnej.  Głównym motywem - jak na nawiązanie do poprzedników z XVII wieku przystało - jest śmierć, przemijanie, a nawet samo umieranie i agonia, ukazywane dosadnie i bez patosu. W takiej specyficznie stylizowanej scenerii, bardzo zmysłowej, bliskiej parodystycznie turpizmowi, sytuuje autorka swoje owiane czarnym humorem rozważania o sense ludzkiej egzystencji naznaczonej śmiertelnością. Zmieniają się władcy, ustroje, obyczaje, ale ludzkie namiętności, bolączki, wzloty i upadki, związane z lękiem przed śmiercią, pozostają wciąż takie same.

Wyłaniający się z utworu obraz Wilna jest wielowymiarowy i fascynujący. W XVII wieku stolicę Wielkiego Księstwa Litewskiego tworzył konglomerat narodowościowo-religijny, ale dominowała spolonizowana szlachta. Jednak przesadą byłoby stwierdzenie po lekturze Silva rerum, że dziedzictwo architektoniczne, kulturalne, zabytki, kościoły, słynni mieszkańcy - wszystko, co stanowi o pięknie i duchu tego miasta, ma bardzo mało wspólnego z Litwinami i innymi narodami, a bardzo dużo z Polakami, bo nie tylko Polacy kształtowali genius loci Wilna. Myślę, że pisarka usiłuje nam przekazać, że każda z zamieszkujących miasto przez stulecia nacji wniosła swój niepowtarzalny pierwiastek w oblicze Wilna.

Wilno było w XVII stuleciu małą plamką na skraju chrześcijańskiego świata; składało się z zaledwie czterech dzielnic i zielonych przypominających wioski przedmieść. Owe cztery dzielnice miały charakter wyraźnie wyznaniowy, bo zamieszkiwali je katolicy polsko-litewscy, protestanci niemieccy, rosyjscy starowiercy i żydzi. Do tych grup należy dodać przybyszy z całej Europy: włoskich i francuskich artystów, hiszpańskich prawników, Holendrów, Tatarów, Ormian i Karaimów. Po 1655 roku, mimo ogromnych zniszczeń i ogołoceń kozackich, miasto odradza się jak feniks z popiołów i przeżywa rozkwit:

Ale przecież to zniszczone, ograbione miasto, które nielubiący go ludzie nazywali wsią, było na swój sposób potężne, bo z takim piekielnym uporem zdołało się odrodzić i znów pięło sie wzwyż, i znowu w kościołach zawieszano dzwony, i znów niesiono złote wota, i wilnianki znowu się stroiły, i póki uniwersyteckiej biblioteki, okradzione i spalone przez Moskwicianów, znów powoli zapełniały się książkami. [...] I Wilno nie zniknęło z mapy świata, lecz było na niej zapisane jako stolica europejska pośród innych większych lub mniejszych stolic i miast [...] (s. 379).

Jeśli chodzi o przedstawione w książce realia historyczne, to myślę, że można zaufać autorce. Napisanie trzytomowej sagi poprzedziła dekadą badań. Pasjonujące są ukazane w Silva rerum szczegóły dotyczące obyczajowości i życia szlachty, mieszczan, żeńskich klasztorów i żaków, a także statusu kobiet. Prawdziwe są postacie ksieni bernardynek Konstancji Sokolińskiej oraz Francuza Jeana de la Marsa, ludwisarza, który odlewał wileńskie dzwony. Trzeba też wspomnieć o pobocznie nakreślonych sylwetkach (w mało zresztą chwalebnym świetle) książąt Radziwiłłów: Dominika Mikołaja i Janusza. Są też nawiązania do twórczości Jana Kochanowskiego oraz wzmianki o Dworzaninie polskim Łukasza Górnickiego. Kristina Sabaliauskaitė tę całą badaną latami materię historyczną, obyczajową i społeczną dotyczącą epoki Rzeczpospolitej Obojga Narodów przefiltrowała przez swoją wyobraźnię i stworzyła prawdziwie urzekający utwór literacki o krótkotrwałości rzeczy świata ziemskiego. Silva rerum to porywający autentyzm postaci, realiów i rekwizytów połączony ze znakomitą kreacją świata fikcji.

Oprócz sienkiewiczowskiego tchnienia, wyraźnego w opisach palenia, gwałtów, grabienia i niszczenia Wilna przez Kozaków (z tą różnica, że Sienkiewicz o Rosjanach pisał z konieczności językiem ezopowym), dostrzegam w Silva rerum elementy i cechy powieści łotrzykowskiej, inaczej określanej mianem szelmowskiej. Po części jest to romans awanturniczy, gdyż przedstawia losy przedsiębiorczego i przebiegłego Jana Kirdeja Bironta, geniusza retoryki, na tle prawdziwego i do pewnego stopnia satyrycznego obrazu epoki Rzeczpospolitej Obojga Narodów. A trzeba tu podkreślić, że był to okres niesamowitej wspólnej potęgi.

Powieść ma wiele walorów. Zachwyciła mnie prostotą stylu, pięknym językiem, warstwą fabularną,  społeczną i filozoficzną. Utwór wyraża niepokoje baroku: rozdwojenie między duszą i ciałem, przemijanie, strach nie tylko przed śmiercią, ale także ukrywającym się pod różnymi postaciami szatanem. A ukazana w Silva rerum miłość to najszczęśliwsza odmiana szaleństwa, co wcale nie znaczy, że najmniej groźna. Barokowy sztafaż jednak nie przygnębia, gdyż powieść nie jest pozbawiona szczypty subtelnego humoru.

 

 ***********************************************************

Kristina Sabaliauskaitė jest doktorem historii sztuki, Litwinką o polskich korzeniach mieszkającą w Londynie. Silva rerum z uwagi na wątki polskie i przywrócenie epoki Rzeczpospolitej Obojga Narodów do masowej świadomości wywołała na Litwie głośne kontrowersje, osiągnęła niespotykany sukces i stała się bestsellerem w krajach nadbałtyckich. Szlakiem akcji powieści oprowadza się dzisiaj po Wilnie wycieczki. Za obrazowanie miasta w literaturze autorka otrzymała najwyższą nagrodę – Świętego Krzysztofa [powieść pozbawiona jest dialogów, ale można tę cechę uznać za dodatkowy walor.  Ten zabieg autorka wytłumaczyła w jednym z wywiadów. Kto ciekaw, ten znajdzie].

  Cytaty zaznaczone kursywą pochodzą z: Silva rerum, przeł. z języka litewskiego Izabela Korybut-Daszkiewicz, Znak, Kraków 2015.

Recenzja ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...