wtorek, 30 sierpnia 2016

Józef Sobiesiak, „Przebraże”





Ta historia pokazuje dobitnie, że w dziejach narodów nie ma sytuacji czarno-białych. Mordowanym Polakom na Wołyniu nie pomogli polscy żołnierze z AK, bo ich tam po prostu nie było. Słynna akcja dywersyjna o kryptonimie „Wachlarz” związana była tylko z liniami kolejowymi. Nieco AK-owców było podobno w tym czasie w Łucku, jacyś kolejarze przywieźli obrońcom Przebraża trochę broni z Warszawy (wspomina o tym Cybulski w swojej książce), ale to wszystko. Wołyń był praktycznie bezbronny wobec ukraińskiej agresji. W tej sytuacji nie było innego ratunku jak tylko komunistyczni partyzanci. Jestem pewna, że ta informacja wywołać może pewien dysonans poznawczy u współczesnej patriotycznie nastawionej gimbazy, która wszystko co złe, chciałaby zrzucić na Ruskich. Jednak na Wołyniu mordowanym Polakom pomagali właśnie owi „ruscy” partyzanci i współpracujący z nimi polscy komuniści. Oni to właśnie byli największymi wrogami UPA. A przecież na wojnie i w polityce obowiązuje zasada „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”.


Przebraże to polska wieś na Wołyniu, która skutecznie broniła się przed napaściami ukraińskich nacjonalistów w okresie od wiosny 1943 roku aż do końca II wojny światowej. Był to główny punkt oporu Polaków z całej okolicy przed bandami UPA i oddziałami tzw. bulbowców. Chronili się tam mieszkańcy sąsiednich miejscowości, w szczytowym okresie w Przebrażu przebywało aż 20 tysięcy osób mieszkających w budynkach, ziemiankach i szałasach.
Komendantem obrony Przebraża był Henryk Cybulski (autor wspomnień pt. „Czerwone noce”, pisałam o nich na blogu – post z 22 marca 2016), zaś komendantem cywilnym wsi został Ludwik Malinowski, dawny podoficer z armii austriackiej. Obrońcy Przebraża w walce z Ukraińcami mogli liczyć tylko na siebie, a także na pomoc działających w sąsiedztwie partyzantów komunistycznych, z których najważniejszym był oddział pod dowództwem Józefa Sobiesiaka, pseudonim „Maks”. I właśnie ta niewielka książeczka to jest kolejna wersja obrony Przebraża widziana jego oczyma. Niektóre fakty mogą być znajome czytelnikom książki Cybulskiego (Sobiesiak przypomina przedwojenną karierę sportową Cybulskiego, jego pracę w leśnictwie, aresztowanie przez NKWD i ucieczkę piechotą z arktycznych łagrów z powrotem na Ukrainę, pomoc w ukrywaniu przed Niemcami Żydówki z getta w Łucku i objęcie przez niego stanowiska komendanta obrony Przebraża). Wcześniej Sobiesiak dogadał się z Cybulskim, że ten – jako dobrze wyszkolony w przedwojennym polskim wojsku – przyjdzie walczyć z Niemcami do jego oddziału partyzanckiego, ale zmienił zdanie, kiedy okazało się, że Cybulski jest bardziej potrzebny w rodzinnej wsi.


W książce czytamy nie tylko o obronie wsi przed Ukraińcami, ale też o sposobach zdobywania broni i amunicji, o sprytnych metodach ukrywania realnej sytuacji w Przebrażu przed Niemcami, a także o brawurowej ewakuacji Polaków z zamku Radziwiłłów w Ołyce oblężonych przez bandy UPA:



„Któregoś z pierwszych dni nowego tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku do Przebraża przybyło trzech ludzi aż z Ołyki. Byli bardzo wyczerpani.
- Ratujcie, bracia! – jęknęli odsapnąwszy. – Od dłuższego już czasu tkwimy w zamku księcia Radziwiłła, oblegani przez bandę. Bronimy się ostatkiem sił, brak amunicji, brak żywności, choroby sieją spustoszenie. Zginiemy, jeśli nie przyjdziecie nam z pomocą.
Zabrzmiało to tak, jakby żywcem zostało wyjęte z kart Sienkiewiczowskiej powieści. Miasteczko padło łupem najeźdźcy, mieszkańcy schronili się za wysokimi murami książęcego zamku. (…) Półtora tysiąca ludzi, w tym starcy, kobiety i dzieci, przeżywało tragedię lęku, głodu i chorób. Ściśnięci na małej powierzchni zamku oczekiwali śmierci zewsząd – od wewnątrz i od zewnątrz.”
Książka Sobiesiaka nie jest powieścią. Nie są to też typowe wspomnienia. Jest to raczej utrzymana w gawędowym tonie opowieść naświetlająca najbardziej dramatyczne obrazy i sytuacje z dziejów oblężenia Przebraża przez bandy UPA. W pamięć zapada przewijająca się przez cały tekst dramatyczna historia polsko-ukraińskiego małżeństwa Hreczków, którzy także schronili się w Przebrażu przed śmiercią z rąk UPA. Ukrainiec Iwan Hreczko i Polka o imieniu Maria pobrali się w 1923 roku. Prowadzili gospodarstwo rolne. Mieszkali w dużej polsko-ukraińskiej wsi. Mieli syna jedynaka o imieniu Wołodia. I ten właśnie syn w wieku kilkunastu lat znalazł się pod wpływem bandy UPA. Nasłuchawszy się o tym, że Lachów trzeba za wszelką cenę wypędzić z Ukrainy, usiłował zabić nożem własną matkę. Iwan bronił swej żony i zabił syna siekierą. Potem oboje z Marią uciekli z domu. Mężczyzna miał straszne wyrzuty sumienia, że własnymi rękami zamordował syna. Sobiesiak pisze, że starali się mu wytłumaczyć, że to nie on jest winien lecz ukraińscy nacjonaliści.


Mimo trzech poważnych ataków UPA Przebraże nigdy się nie poddało. Jego obrońcy nie zgodzili się także na ewakuację i wywózkę Polaków do Niemiec na roboty (tak się działo, kiedy mieszkańcy opuszczali swoje wsie i uciekali do miasteczek, gdzie stacjonowały niemieckie posterunki, dotyczy to m. in. mieszkańców Huty Stepańskiej). Wytrzymali do końca, to jest do wejścia na te tereny oddziałów Armii Czerwonej. Do wyjazdu z Przebraża zmusiły ich dopiero zmiany granic wymuszone na Polsce po II wojnie światowej.
Autor tej książki, Józef Sobiesiak (rocznik 1914) pochodził z Lubelszczyzny, przed wojną pracował jako robotnik i był członkiem Komunistycznej Partii Polski. We wrześniu 1939 roku brał udział jako polski żołnierz w kampanii wrześniowej, walcząc z Niemcami, a potem uciekł na wschód. Mało kto wtedy uciekał w tamtym kierunku, więc musiał być szczerze wierzącym komunistą, skoro wybrał Związek Radziecki. Po wejściu Niemców organizował odziały partyzanckie na Wołyniu i Polesiu. I właśnie wtedy nawiązał współpracę z Henrykiem Cybulskim pracującym wówczas jako leśniczy. W 1944 roku został dowódcą Brygady Polskiego Sztabu Partyzanckiego „Grunwald”, która została przerzucona na teren Kielecczyzny i tam, wspólnie z Armią Ludową, walczyła z Niemcami, prowadząc działania dywersyjne, niszcząc tory kolejowe i szlaki komunikacyjne oraz atakując niemieckie garnizony. Po wojnie Sobiesiak został generałem brygady Ludowego Wojska Polskiego. Był także kontradmirałem, zastępcą dowódcy Marynarki Wojennej i zastępcą komendanta Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie. Zmarł w 1971 roku. Jest patronem Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Rybczewicach w województwie lubelskim. Pozostawił po sobie nie tylko legendę nieuchwytnego ludowego partyzanta, ale także kilka książek wspomnieniowych („Burzany”, „Brygada „Grunwald””, „Ziemia płonie”).


Na koniec chciałabym dodać, że to nieprawda, że w czasach PRL-u zacierano pamięć o zbrodniach UPA na Wołyniu. Książka Sobiesiaka o Przebrażu miała kilka wydań (moje wydanie jest trzecie z kolei). Na końcu posiada informację tej treści:



„Książka zatwierdzona przez Ministerstwo Oświaty pismem z dnia 14 IV 1963 r., Nr P4 – 357/65 do bibliotek liceów ogólnokształcących, zakładów kształcenia nauczycieli, zasadniczych szkół zawodowych i techników.”
Zdziwieni, co?

Tak, tak, nawet „za komuny” kto chciał, ten mógł dowiedzieć się o tym, co Ukraińcy wyczyniali z Polakami na Ukrainie! I za tej strasznej komuny Sobiesiak mógł napisać w tej książce otwartym tekstem o tym, że Sowieci aresztowali Cybulskiego, zesłali go do łagrów, a on stamtąd uciekł. Cenzura to przepuściła, proszę państwa! A książka miała przeszło 20 tysięcy egzemplarzy nakładu!

Jestem ciekawa, czy również dzisiaj Ministerstwo Oświaty w Polsce rządzonej przez PiS zadba o to, by podsuwać uczniom w szkołach wartościowe pozycje historyczne, w tym także książki na temat ludobójstwa na Wołyniu? Mam nadzieję, że tak!

Niech zbrodnie UPA nigdy więcej nie będą zmiatane pod dywan!
 
Sobiesiak Józef, „Przebraże”, Wyd. Lubelskie, Lublin 1973


Wykorzystane zdjęcia pochodzą z zasobów Wikipedii 


Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko

niedziela, 28 sierpnia 2016

Tropem Ratoldów cz. 4 - Ratold Caserta

Ratold Caserta

Ratold Caserta

Urodził się przed 1217 rokiem, pochodził z Carserty we Włoszech. Jego bratem był Olivera de Caserta, z którym udał się jako eskorta Felicji de Hauteville, narzeczonej króla Węgier Kolomana I Uczonego na Węgry. Eskorta liczyła około 300 zbrojnych rycerzy. Zostali zakwaterowani w pobliżu zamku położonego w Veszprem - Ratoldról , dzisiejsze Gyulafirátót.  [link]

Ilustrowana Kronika z około 1358 roku podaje: "Następnie Oliver i Ratold przybyli za panowania króla Kalamana I Uczonego. Pochodzili z rodziny Caserta ".

Ratold jest imieniem pochodzenia germańskiego. 

*  *  *

Ratold Caserta, brat Oliver de Caserta (brak dat oraz informacji o dzieciach)

  •          Buhno (mieszkał w zamku ok. 1130 roku)

    •  Ugra Rátót - Radhold (pełnił funkcję komornika (?), ur. około 1150)

      •  Belus Örsi de genere Rátold (ur.oszacowano na lata od 1156 do 1216)
        Brat dla Suinmur
        Brat przyrodni dla Rátót Leusták I

        •  Absa Örsi de genere Rátold (ur. oszacowano na lata od 1192 do 1252) 

          brak informacji o potomkach, może nie miał

        •  Mihály Örsi de genere Rátold (ur. oszacowano na lata od 1192 do 1252)

          brak informacji o potomkach, może nie miał

        •  Miske I Örsi de genere Rátold, I (ur. około 1222)

        Kasper Niesiecki w swoim herbarzu wspomina, że ród Ratuldów znany był w Polsce od co najmniej 1296 roku, ale pochodzenia herbu nikt nie zna. "Ród zszedł  już dawno bo Marek Ratuld [ze Skrzydlnej] zostawił tylko córkę [Beatę] jedynaczkę, która poszedłszy za Jana Pieniążka (...) wszystkę fortunę w dom Pieniążków przeniosła".

    •  
       
    Wpis pochodzi z bloga Zadarnowo i okolice.

środa, 24 sierpnia 2016

Michał Kryspin Pawlikowski, „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego. Powieść”





„Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego” Michała Kryspina Pawlikowskiego to arcyciekawe i barwne wspomnienia o kresach wschodnich. Jedne z najlepszych, jakie czytałam.


Autor pochodził z Mińszczyzny. Urodził się w 1893 roku w miejscowości Pućków położonej niedaleko Bobrujska na lewym brzegu Berezyny (jest to mniej więcej ta sama okolica, w której wyrośli dwaj inni polscy pisarze: Melchior Wańkowicz i Florian Czernyszewicz). W swej książce opisał swoje dzieciństwo i młodość spędzane na przemian w Mińsku, gdzie na co dzień pracował ojciec (adwokat i prezes Towarzystwa Kredytowego) i w ojcowskiej posiadłości, którą na potrzeby literatury nazwał Baćków. Zimą rodzina mieszkała w mieście, a latem ruszała do majątku, w którym na co dzień rezydowała babcia ze strony ojca.


Pawlikowski skończył w Mińsku gimnazjum, potem ruszył do Petersburga studiować prawo. Jego wspomnienia są doprowadzone do momentu wybuchu I wojny światowej, dalsze swe dzieje opisał w książce „Wojna i sezon”. Po 1920 roku rodzina Pawlikowskich musiała na zawsze opuścić swój dom, bo te tereny przypadły Związkowi Radzieckiemu. Później Pawlikowski mieszkał w Wilnie i pracował w tamtejszym urzędzie wojewódzkim, współpracując w tym czasie z gazetą „Słowo” wydawaną przez Stanisława Mackiewicza. Tuż przed wojną rozpoczął pracę w urzędzie wojewódzkim w Toruniu. W 1940 roku uciekł z Wilna do Szwecji, potem do Anglii, a po wojnie osiadł w USA, gdzie był lektorem języków słowiańskich na uniwersytecie w Berkeley. Swoje wspomnienia spisywał w wieku dojrzałym, na emigracji.


Jego książka wspominkowa miała pierwotnie nosić tytuł „Bajka”, bo była zamierzona jako utrzymana w baśniowym klimacie opowieść o bezpowrotnie minionym świecie. Jednak później autor zmienił tytuł na „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego”. Rzecz jest pisana w trzeciej osobie, siebie samego autor przedstawił jako fikcyjną postać Tadzia Irteńskiego, pozostałe postaci są realne.


Pawlikowski swym piórem ożywia dawny świat zamożnej szlachty polskiej mieszkającej na Białorusi wśród prawosławnego chłopstwa. Autor opisuje nie tylko życie własne oraz członków rodziny, ale także rozmaitych krewnych, znajomych, ich totumfackich i służących. Przywołuje najróżniejsze opowieści, anegdoty i ploteczki z epoki przed I wojną światową, jak również niezwykłych kresowych oryginałów (jak uściśla, chodzi mu o osoby ekscentryczne, ale nie wykazujące objawów choroby psychicznej), w których obfitowały tamte tereny. Czyta się to doskonale ze względu na niezwykle barwne obrazowanie i piękny, gawędowy język!


Przy okazji pragnę podziękować poznanemu na FB panu Dionizemu Sałaszowi z Mińska, który pomógł mi w ustaleniu lokalizacji Pućkowa Pawlikowskich. Nie byłam pewna, czy ta miejscowość w ogóle jeszcze istnieje. A jednak coś tam jest, jak na to wskazują zdjęcia Google.

Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko



niedziela, 21 sierpnia 2016

Tropem Ratoldów cz. 3 - trop sycylijski

Herb rodu Rátót
We wpisie Tropem Ratoldów cz. 1 - węgierski ślad opisałam historyczne uzasadnienie dla migracji ludzi z Węgier na tereny obecnej południowej Polski. Postanowiłam ponownie ruszyć węgierskim tropem w poszukiwaniu Ratoldów. 

Węgierska Wikipedia poinformowała mnie, że:


Rátót (Rathold lub Rátold) - nazwa rodu (po łacinie "klanu"; nemzetség w języku węgierskim) w Królestwie Węgier. Według Szymon z Keza i innych kronikarzy, przodkowie klanu byli Włochami z Caserta, (Neapol ), o imionach Rathold i Oliver, którzy osiedlili się na Węgrzech około 1097 roku za panowania Kolomana, króla Węgier. Dotarli na Węgry wraz z Felicją z Sycylii .[link]



Felicia z Sycylii, Felicja de Hauteville (1078 - 1102), była najstarszą córką hrabiego Rogera I. Koloman, król Węgier ożenił się z nią w 1098 roku.
Wraz z Felicją, jako jej eskorta, przybyli na Węgry niektórzy sycylijscy dworzanie, np członkowie rodu Rátót (Oliver i Ratold).[link]

Król Koloman I Uczony w młodości schronił się w Polsce, gdzie znalazł wsparcie księcia Władysława I Hermana (stryj Kolomana życzył sobie, aby Koloman został biskupem, a królem jego młodszy brat). Podczas wypraw krzyżowych Koloman zmuszony był stawić czoła problemowi krzyżowców przechodzących przez królestwo węgierskie w drodze do Ziemi Świętej (sic! :)). W 1107 roku Koloman I Uczony zawarł przymierze z księciem Polski Bolesławem III Krzywoustym.[link
Herb nawiązuje do liścia lipy.

Wiemy już, w jaki sposób członkowie włoskiego rodu Rátót znaleźli się na Węgrzech i jakie powiązania z Polską miał król Węgiel Koloman I Uczony!

Ród Rátót otrzymał od węgierskiego króla posiadłości w miastach Veszprém [link],  Vác [link] oraz wieś  Rátót, istniejące do dziś.

Gyulafirátót (w języku niemieckim Rathold) jest samorządną częścią miasta Veszprém.  Do 1984 roku był samodzielną gminą.
Dokładna data powstania wsi nie jest znana, ale wiemy, że w 1239 roku była własnością rodu Rátót. Rodzina z Rátót włoskiego pochodzenia weszła w koligację z rodziną Gyulaffy, a później stała się właścicielem osady. W Gyulafirátót założony został przez członka rodu, arcybiskupa Matthiasa Esztergoma w XIII wieku klasztor norbertanek. Gotycka budowla została zniszczona w czasie okupacji tureckiej, pozostały z niej tylko ruiny. Na północ od wsi stał kiedyś zamek lub forteca Rátoldok; nadal można zobaczyć resztki położone za wzgórzem Kalwarii. [to jest moje bardzo niedoskonałe i być może niepoprawne tłumaczenie z węgierskiej strony TUTAJ]

Ród, w miarę upływu czasu, podzielił się na kilka gałęzi. Należało do niego wielu znanych i wybitnych ludzi. 
Link do węgierskiej Wikipedii jest TUTAJ.  

Drzewo genealogiczne rodu Rátót jest TUTAJ (wersja angielska jeśli chodzi o odnośniki).  Niestety, nie znalazłam w nim nikogo, kto mógłby być protoplastą polskiej linii Ratoldów. 
Natomiast ... UWAGA, UWAGA, znalazłam informacje o włoskich przodkach węgierskich Rátótów!  
W następnym wpisie cofniemy się w czasie do początku drugiego tysiąclecia :)

Wpis pochodzi z bloga Zadarnowo i okolice

środa, 17 sierpnia 2016

Kristina Sabaliauskaite, Silva rerum






Silva rerum, cóż to za tytuł? Co oznacza to sformułowanie? Śmiem przypuszczać, że jeszcze 20-30 lat temu ten tytuł nie brzmiałby tak obco z uwagi na znacznie lepszą znajomość łaciny wśród humanistów. Jako osoba ucząca się łaciny i w liceum, i na studiach to wyrażenie nie było dla mnie obce. A cóż to właściwie jest? Silva rerum to domowa księga w rodzinach szlacheckich, popularna od XVI do połowy XVIII w., w której zapisywano ważne wydarzenia rodzinne dla kolejnych pokoleń. Wpisy często przeplatano wierszami, ciekawostkami czy rozmaitymi spostrzeżeniami. Takie zapiski prowadzi Maciej Jan Narwojsz, właściciel majątku Milikonty na Żmudzi, mąż Elżbiety i ojciec bliźniaków - Kazimierza i Urszuli.

Autorka przenosi nas na siedemnastowieczną Wileńszczyznę. Rodzina Narwojszów cudem uszła z życiem z opanowanego przez Kozaków Wilna, gdzie doszło masakry mieszkańców (1659), a obrazy rzezi stale będą ich prześladować. Później, osiadłszy w Milikontach, doświadczyli również śmierci dwojga dzieci. Pozostałe przy życiu bliźnięta - Kazimierz i Urszula - również mierzą się z problemem śmierci, czy to siostrzyczki zmarłej w niemowlęctwie, czy to stykając się z truchłem kota, co będzie miało później konsekwencje dla ich życiowych wyborów.

Aby pocieszyć żonę po śmierci dzieci, Maciej Jan tworzy dla niej przepiękny ogród i zachęca ją do urządzenia domu według swojego gustu bez oglądania się na koszty. Pozwala to Elżbiecie oderwać się od trosk i prześladujących ją koszmarów. Ale czy stworzenie raju na ziemi jest możliwe? Nad Narwojszami wisi jakieś nieszczęście, od którego nie ma ucieczki. To przeświadczenie wzmaga się z każdą przeczytaną stroną, choć niby nic strasznego się nie dzieje.

Gdy dzieci dorosną cała rodzina uda się do odradzającego się Wilna, aby tam spotkać swoje przeznaczenie w osobie Jana Kirdeja Bironta, którego życie w okrutny sposób naznaczył również najazd kozacki na stolicę Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ten zdolny cynik potrafiący manipulować ludźmi, ma w sobie niewysłowiony urok, co pozwala mu przyciągać do siebie ludzi i komenderować nimi bez najmniejszych skrupułów do momentu aż dopadnie go miłość... W przeciwieństwie do autora notki na okładce książki, który streszcza ok. 2/3 tomu, nie napiszę nic więcej na temat treści książki. :)

Tym, co przede wszystkim zwraca uwagę czytelnika to sposób prowadzenia opowieści. W tej książce nie ma dialogów. Jest tu narracja w trzeciej osobie zawierająca opis sytuacji, pełen efektownych – barokowych chciałoby się rzec – porównań i streszczenia bądź cytaty z wypowiedzi bohaterów. Akcja toczy się dość niespiesznie, ale zdecydowanie nabiera przyspieszenia w Wilnie, mieście stołecznym, odzyskującym swój blask po najeździe Kozaków sprzed 10 lat. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: umartwienie, rozkosz, niebezpieczeństwo i wiele innych emocji. Bohaterowie ulegają pokusom, popadają w niebezpieczeństwo i często jest to spowodowane naiwnością przemieszaną z pychą dwojga młodych Narwojszów. Warto też zwrócić uwagę, że wielokrotnie motywacje i sposób rozumowania bohaterów są całkowicie współczesne, co zbliża ich do czytelnika mimo historycznej stylizacji.

Uwagę zwraca opis Wilna, niewątpliwie oparty na źródłach historycznych, co nie dziwi, gdyż Autorka jest doktorem historii sztuki i - jak podkreśla w wywiadach - uważa się przede wszystkim za naukowca. Wielkim plusem powieści jest fakt, że autorka nie ukrywa polskich elementów w historii miasta, co zresztą sprowadziło na nią słowa krytyki ze strony litewskich recenzentów. Jednym z zarzutów wobec niej był język powieści, pełen archaizmów, polonizmów, co sprowokowało niezadowolenie Inspekcji Języka Litewskiego (to chyba tylko pokazuje dość chyba niezdrową atmosferę w kraju naszego sąsiada). Słowa wielkiego uznania należą się również tłumaczce - Izabeli Korybut-Daszkiewicz - za ten przekład wiernie oddający specyficzny styl pisarski.

Powieść kończy się z jednej strony śmiercią, a z drugiej wyzwoleniem, ale zostawiła niedosyt i chęć przeczytania kolejnego tomu. „Silva rerum” to książka warta uwagi i lektury nie tylko ze względu na treść. To książka ciekawa stylistycznie, początkowo niełatwa w odbiorze, wymagająca skupienia i uwagi, ale pokazująca tę wspólną historię nieco inaczej niż zrobiłby to autor polski. Jeśli chcecie zanurzyć się w pełen przeciwieństw, pokus i skrajności wiek XVII w Wilnie w interpretacji litewskiej autorki, to zachęcam. Ja z chęcią przeczytam kolejny tom tej opowieści.


A na zachętę proponuję:

Wywiad z Autorką


Tekst ukazał się na blogu Notatnik Kaye

niedziela, 14 sierpnia 2016

Podobin



Podobin, Zdjęcie: Tomasz Molęcki
Najmniejszą wsią w gminie Niedźwiedź jest Podobin, który graniczy z Mszaną Dolną. Wieś, w której mieszka 1220 osób na pow. 894 ha słynie z piękna krajobrazu. Są tu właściwe warunki do uprawiania lotniarstwa.
Podobin został lokowany przez Ratuldów. Lustracja z 1564 r. (Księga Uposażenia Diecezji Krakowskiej) informuje, że w Podobinie było 10 kmieci i 4 zagrodników. W 1751 r. rodzina Potaczków z Podobina nabyła od ks. Aleksandra Sanguszki górę Turbacz wraz z okolicznymi wzniesieniami, a więc także pastwiskami i polami z możliwością prowadzenia gospodarki szałaśniczej. W tym samym roku kilka wsi wielkoporębskiego klucza dostało się w ręce Wodzickich. Wodziccy wkrótce zaczęli okrutne rządy związane ze zwiększaniem góralom pańszczyzny, a także narzucaniem innych jeszcze powinności (wysokie opłaty i czynsze, grabież ziemi chłopom). Pomiędzy Potaczkami, których wysokie dochody stały się obiektem chciwych zakusów Wodzickich, a nowymi zarządcami klucza rozgorzał, trwający kilkadziesiąt lat, proces o Turbacz. Wodziccy, posługując się jednym ze swoich poddanych - Sebastianem Fraczkiem, chcieli wyrugować Potaczków z zajmowanych terenów. Sądy i targi przed komisjami cyrkularnymi, a nawet Najwyższym Gubernium we Lwowie, trwały aż do 1790 r. W rezultacie w procesach górą byli Wodziccy ogłaszając Potaczków "burzycielami spokojności" i doprowadzając do sytuacji, w której Potaczkom zabroniono wstępu do ich własnego lasu. W latach 1778-87 pracował w Podobinie jeden z tartaków klucza porębskiego. Wyrób gontów, bednarek, naczyń drewnianych stanowił istotne źródło dochodu chłopów.

Podobin zwany był dawniej Podolinem. Obecnie jest to wieś letniskowa o powierzchni 894 ha (w tym 147 ha lasów -17%). Wieś zamieszkuje około 1100 osób. Dziś wieś znana jest zwłaszcza z pięknych krajobrazów. Są tu także dogodne warunki do uprawiania lotniarstwa (zwłaszcza na szczytach Potaczkowej i Witowa). Podobin kojarzyć się może również z Zakładami Mięsnymi "Spyrka". Jadąc w stronę Mszany Dolnej, zobaczymy usytuowany po lewej stronie szosy budynek nowej szkoły w Podobinie, która właśnie rozpoczęła działalność.

Wpis pochodzi z bloga Zadarnowo i okolice.

środa, 10 sierpnia 2016

"Każde dzieciństwo jest jakąś ruchomą prawdą". Przesiedleńcza opowieść Aleksanda Jurewicza



Ten chłopiec był jednym z tysięcy dzieci, które trzymając kurczowo za rękę, poprowadzono na dworce kolejowe; nie pierwszy i nie ostatni raz dzieci swoim płaczem i wołaniem bezbronnym głosem wypełniają dworce, pociągi, przypadkowe stacje, i te dworce, i te pociągi, i swój bezsilny płacz będą niosły do końca dni, jakby nigdy nie wychodziły z tych dworców i pociągów straszących wyziewami buchającej pary, jakby zeszły się tam smoki ze wszystkich bajek (Aleksander Jurewicz, Lida, Wydawnictwo Latarnia, Gdynia 2015, s. 56).
Kiedy po drugiej wojnie światowej ponad dwa miliony ludzi z dawnych Kresów zmuszono do opuszczenia ojczyzny, razem z nimi zapakowano do wagonów kilkaset lat historii. Musiała sobie z tym poradzić wyobraźnia nie tylko zbiorowa, lecz także jednostkowa, szczególnie dziecięca. 
Przeżycia związane z opuszczeniem ukochanej wsi głęboko wryły się w pamięć pięcioletniego Alika. Książka opowiada o przerwanym dzieciństwie urodzonego w Lidzie na Białorusi chłopca, który z rodzicami jedzie pociągiem repatriacyjnym do niechcianej, obcej Polski... Alik zostawia za sobą cały swój mikrokosmos: drzewa, płot, kościółek, rzekę i niebo, babcię i dziadka, siwego księdza, listonosza, głupiego Antośka, jabłka w sadzie, słoiki z marmoladą śliwkową, ryby obłożone tatarakiem, bliny, krowę, konie, kartofle w kołchozie, słońce i księżyc, jarzębiny i głogi… To wszystko, co tworzyło jego stabilną i spokojną codzienność dziecięcą.
Mając do dyspozycji pokruszone całości: fragmenty prozatorskie i poetyckie, listy od babki, swoje wspomnienia oraz przedmioty odłączone od kolekcji sprzętów czy zabawek (np. pudełko z klockami lub maszynę do szycia należącą do ojca), w listopadzie 1989 roku w zimnym pokoju hotelowym, w małym miasteczku w środku Polski, Aleksander Jurewicz przypomina sobie obrazem i słowami dramat rozstania z rodzinnym domem, dziadkami i rówieśnikami w 1957 roku, gdyż rok wcześniej Władysław Gomułka „wynegocjował” u władz sowieckich w Moskwie powrót Polaków z Kresów Wschodnich. Na książkę składają się literackie migawki z życia codziennego białoruskiej wsi Krupowo położonej niedaleko miasteczka Lida i swoiste sprawozdanie z przymusowej przeprowadzki do obcego i nieprzyjaznego świata. Okruchy pamięci zespolone ze sobą przemieniają się w wielki lament za utraconym małym rajem i niewinnością.
 
Pocztówka z zasobów Polona.pl

Lida jest nie tylko pełną urody ewokacją przeszłości, a także zaproszeniem do refleksji nad tajemnicą biografii jako tajemnicy losu. Aleksander Jurewicz, rekonstruując w wirtuozerski sposób utracone dzieciństwo oraz czerpiąc z zapamiętanych obrazów i doświadczeń, próbuje scalić okaleczoną biografię, przywrócić poczucie własnej tożsamości i przywołać dawną przestrzeń. Poetycki język, przeplatany silnymi naleciałościami białoruskimi, uwydatnia zmysłowość opisu rozstania z miejscami i osobami bliskimi sercu dziecięcemu.
Wracałem z powrotem przez ogród, patrząc pod nogi, by nie natrafić przypadkiem na ropuchę wychodzącą spod liścia łopianu. Ściskałem w rękach pudełko z klockami, które mam zabrać ze sobą, z tym żalem, że tutaj nie mogę się nimi bawić, a tylko tam, w Polszy, czemu nie mogę zawołać Wincukowego Janka, który biegnie właśnie za fajerką na drucie, by układać z nim dom, szkołę, sklep z kamieniami zamiast cukierków i patykami zamiast papierosów.
 - tak wspomina narrator, usiłując przywrócić do istnienia utracone dzieciństwo, oddać jego barwę i jedyność. Magia słów, a także hipnotyczna i liryczna sugestywność sprawiają, że opowieść porusza najczulsze struny oraz z łatwością pozwala wczuć się w sytuację dziecka wyrywanego z tak dobrze mu znanego świata i wrzucanego w obcy.

Pocztówka z zasobów Polona.pl

Książkę tę podyktowały autorowi pamięć i tęsknota. Aleksander Jurewicz opowiedział przejmującą historię kresową, którą można zaszeregować do literatury małych ojczyzn - jednej z najważniejszych i najwartościowszych tradycji polskiej literatury powojennej. Poznański historyk literatury, Przemysław Czapliński, zalicza Lidę do powstałych w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku tzw. nowych narracji kresowych obok Krótkiej historii pewnego żartu Stefana Chwina, W cudzym pięknie Adama Zagajewskiego oraz Wilczych łąk Zbigniewa Żakiewicza. Według Czaplińskiego
w narracjach tych doświadczenie kresowe staje się szkołą wzniosłości, ale przestaje być wzorcem do ujmowania powojennych biografii i do wyjaśniania XX-wiecznej historii (P. Czapliński, Kresowe narracje [w:] Kresy Rzeczpospolitej. Wielki mit Polaków, Biblioteka Polityka, Warszawa 2013, s. 178).

Książka Aleksandra Jurewicza wydana w 1990 roku przez oficynę Versus (wcześniej jej obszerne fragmenty drukowała paryska „Kultura”) otrzymała wiele nagród i wyróżnień, m.in. ufundowaną po raz pierwszy nagrodę Czesława Miłosza, tytuł „Gdańskiej książki roku”, nagrodę Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki i nagrodę św. Stanisława Kostki.

Obecnie, dzięki gdyńskiej oficynie Latarnia, otrzymujemy do rąk czwarte - bardzo ładne - wydanie. Pozwoli ono kolejnemu pokoleniu czytelników zanurzyć się w niezapomnianą i melancholijną opowieść o dzieciństwie spędzonym na białoruskich Kresach wśród prostych, choć niezwykłych i pracowitych ludzi. Aleksander Jurewicz okazuje się mistrzem opisu, odnajdującym w drobnych detalach smak minionego czasu i ślad emocji. 
Recenzja pierwotnie ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie

niedziela, 7 sierpnia 2016

Tropem Ratoldów cz. 2 - upadek rodu czy emigracja?

Dwór w Skrzydlnej; Wikimapia
Poprzedni wpis: Tropem Ratoldów cz. 1 - węgierski ślad, pokazał nam w kontekście historycznym prawdopodobny przebieg osiedlenia się węgierskiego rodu Ratoldów na południu Polski. 
Teraz czas na dalszy ciąg historii:


5) W czasach rozbicia dzielnicowego Podhale należało do rodu Gryfitów. Na Podhalu osiedlili się także Cystersi.
6) W początkach panowania Kazimierza Wielkiego, w nieznanych bliżej okolicznościach, cystersi ustąpili z Podhala.  Po ustąpieniu cystersów Podhale stało się królewszczyzną zarządzaną przez urzędników królewskich. Upowszechnił się zwyczaj dzierżawienia królewszczyzn w formie zastawu, w zamian za udzielone władcy pożyczki. [link] 
22 VI 1346 r. Nowy Targ otrzymał od Kazimierza Wielkiego przywilej ponownej lokacji na prawie niemieckim na 150 łanach frankońskich między Białym i Czarnym Dunajcem. Zasadźcą był Dytrych Szyja. Do Nowego Targu włączono wówczas dawne tereny Starego Cła. Nazwa Nowy Targ, już ostatecznie utrwalona, występuje w dokumentach od r. 1425. Na początku XV w. do parafii w Nowym Targu włączono Ostrowsko i Waksmund a nieco później Klikuszową. Dzięki licznym królewskim przywilejom oraz ustrojowi cechowemu, następuje szybki rozwój miasta. W XV-XVI1 w. Nowy Targ był stolicą starostwa niegrodowego. Szybko rozwijało się rzemiosło i handel. [link

7) Pod rządami Ratułdów:

Ratułdowie dążyli do skupienia w swoim ręku całości ziem, które w tym okresie były podzielone na szereg części, użytkowanych na różnych prawach. Udało im się to ok. 1440 roku. [link

Dwór w Skrzydlnej; Wikimapia
Ród Ratołdów, który przybył do Polski prawdopodobnie z Węgier. Od końca XIII wieku zaczął się rozprzestrzeniać na wszystkie strony, głównie zaś na południowy wschód i południe. Ratołdowie prowadzili działalność osadniczą (konkurując z Cystersami) na bezludnych dotąd terenach Beskidu Wyspowego i Gorców. Około połowy XIV wieku włości ich sięgały już lesistych masywów górskich Śnieżnicy, Łopienia, Mogielicy i Ćwilina.

U podnóża tych gór, w dolinie rzeki górnej Łososiny założona została miejscowość Dobra wraz z leżącym nieco głębiej w górach Jurkowem. Pierwsza wzmianka w źródłach o Dobrej pochodzi z 1361r. Od początku była to wieś rycerska i od początku XIV wieku wchodziła w skład włości rodu Ratułdów herbu Szarza z pobliskiej Skrzydlnej (na początku Skrzydlna nazywała się Cridina - link).

Po podziale majątku Ratułdów w 1473 Dobra stała się na następne stulecia ośrodkiem tzw. "klucza dobrzańskiego" obejmującego sąsiednie wioski: Jurków, Zadziele, Półrzeczki, Chyszówki, Wilczyce i Wlostówke (Łostówke, Słostówke). Klucz dobrzański często przechodził w ręce różnych znanych rodów. Po Ratułdach, (Ratołdach) właścicielami — od początku XVI wieku byli Błędowscy herbu Półkozic, którzy i tak po kądzieli* byli z nimi spokrewnieni, ale zaraz potem swoje włości sprzedali Joachimowi Lubomirskiemu z Grabia herbu Szreniawa. Ten już w roku 1529 sprzedał Dobrą i Jurków Janowi Pieniążkowi** herbu Odrowąż z Krużlowej, sędziemu ziemskiemu krakowskiemu. Jeszcze w roku 1564 lustracja królewszczyzn wymienia dwóch właścicieli: Jana Pieniążka i pewnego Scibora.
---------
*W pierwszej połowie XV wieku dziedzicem Dobrej był Prandota z Raciborza  (Dobrej, albo Tymbarku (herbu Odrowąż). Piastował tam godność wójta. Jurków objął Zawisza herbu Sulima, występujący też w aktach jako pan Chorągwicy.
W 1454 roku Dorota Zawiszanka, córka zmarłego Zawiszy z Jurkowa i Chorągwicy oraz siostra stryjeczna Marka ze Skrzydlnej (Ratołda), dziedziczka majętności dobrzańskiej – wyszła za mąż za Piotra Błędowskiego herbu Półkozic z Błędowi. Dobra i Jurków odpadły z rodu Ratołdów i przeszły w ręce Błędowskich.[link

** Beata Ratułdówna w 1509 roku wniosła majątek w wianie Janowi Pieniążkowi herbu Odrowąż z Krużlowej, referendarzowi królewskiemu i sędziemu ziemi krakowskiej. Ich syn, starosta nowotarski Prokop Pieniążek wzniósł obecny dwór, który w kolejnych stuleciach został przebudowany. Prokop był także fundatorem murowano-drewnianego kościoła w Skrzydlnej, w którym znajduje się jego renesansowy nagrobek wyobrażający leżącego rycerza. Legenda głosi, że Prokop Pieniążek zginął podczas budowy świątyni, uderzony siekierą, która spadła z rusztowania. [link

Kościół św. Mikołaja Biskupa w Skrzydlnej, ufundowany przez Prokopa Pieniążka, autor: Piotrus

8) Systematyczne poszukiwania górnicze w Tatrach rozpoczęły się prawdopodobnie ok. połowy XV wieku za panowania Kazimierza Jagiellończyka.

9) W początkach XV wieku na tereny Podhala dotarli pasterze wołoscy. Rozpowszechnili oni typ gospodarki pasterskiej.

10) Władza Konstancji Habsburżanki.

11) Mikołaj Komorowski otrzymał ziemie w 1524 roku jako zastaw ( 100 000 złotych) za dobra żywieckie nabyte przez królową Konstancję. Lasy były już w znacznym stopniu wytrzebione, jedyny większy kompleks leśny znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie Tatr w Kotlinie Zakopiańskiej. 

12) Po 1625 roku osłabł spór graniczny z Węgrami.

13) W 1651 roku wybuchł na Podhalu bunt – powstanie Kostki Napierskiego. Powstanie było tylko dywersją skierowaną przeciwko wojskom Rzeczypospolitej. Zamek czorsztyński którego broniło ok. 40 górali wobec liczebnej przewagi wojsk biskupich został poddany przez obrońców Kostkę nabili na pal.  [link] 

W końcu XVI w. gwałtownie pogorszyła się ekonomiczna i prawna sytuacja chłopów w starostwie nowotarskim, wskutek stałego powiększania pańszczyzny, wprowadzania rozmaitych danin i robocizn.

Chłopskie prawa łamali już w XV w. Ratułdowie a następnie Pieniążkowie, Komorowscy oraz Kazanowscy. Szczególnie złą sławą okrył się Mikołaj Komorowski zabiegając w latach 1624-33 o znaczne podnoszenie dochodów z dzierżaw starostwa. Spowodowało to liczne bunty i gromadne wystąpienia chłopów w Klikuszowej oraz Czarnym Dunajcu. W 1651 r. zarzewie chłopskiego buntu na całym Podhalu rozpalił Aleksander Kostka Napierski wyprowadzając 16 czerwca tegoż roku oddziały górali z Nowego Targu przez Gorce na zamek czorsztyński. Przywódcy buntu: Napierski oraz Marcin Radocki z Pcimia i Stanisław Łętowski z Czarnego Dunajca zostali wkrótce ujęci i straceni w Krakowie. W czasach potopu szwedzkiego, w 1655 r., nowotarscy górale wzięli masowy udział w powstaniu w obronie króla Jana Kazimierza zorganizowanego przez Gabryela Woyniłłowicza. Nowy Targ i Podhale zostały przez Szwedów splądrowane. [link

Dwór w Skrzydlnej; Wikimapia
Renesansowy dwór
Datowanie dworu w Skrzydlnej napotyka na pewne trudności. Początkowo budowlę opisywano jako zbudowaną w XVIII wieku z fragmentami z wieku XVII. Według najnowszych badań ustalono, że analogiczne obiekty zostały wybudowane około III ćwierci XVI wieku i mniej więcej na ten czas datowane jest jego powstanie. Renesansowy dwór został przekształcony w XVIII wieku, a być może i wcześniej, w l połowie XVII wieku.
Dwór w Skrzydlnej zbudowany jest na planie prostokąta, odpadający miejscami tynk odsłania budulec: kamienie, możliwe, że pozyskiwane ze Stradomki oraz fragmenty cegieł. Mury wzmocnione są dwoma masywnymi przyporami położonymi po przeciwległych stronach budynku. Front ozdobiony jest wydatnym ryzalitem.
Na parterze zachowało się profilowane nadproże kamienne z XVII wieku z herbem Śreniawa. Podobno na piętrze zachowały się  fragmenty dwu pieców ośmiobocznych oraz sklepienia kolebkowe i krzyżowe, a w dawnej kaplicy sklepienia zwierciadlane. W podziemiach można podziwiać renesansowe piwnice i portale. Niestety nie ma możliwości zwiedzenia wnętrza dworu i przekonania się naocznie czy wszystkie te elementy są tam nadal.
Obecnie dwór niszczeje, w niektórych oknach brakuje szybek, rynny są zniszczone, odpadają fragmenty tynku. Przy dworze w Skrzydlnej można obejrzeć także zabudowania gospodarcze, jeszcze do niedawna użytkowane. [link

14) W 1824 roku sekcję zakopiańską obejmującą Zakopane, Kościelisko, Zubsuche ( Ząb i Suche) Ratułów, Stare Bystre, Międzyczerwienne i Maruszynę zakupił Emanuel Homolatsch. W 1889 roku doszło do ponownej licytacji w wyniku której dobra zakopiańskie zostały zakupione przez właściciela Kórnika, hrabiego Władysława Zamoyskiego, Polaka. [link]





Ratoldowie znikają z kart historii. Dzieje się tak zawsze, gdy rodzą się same córki. Czy uda się znaleźć powiązanie Ratoldów ze Skrzydlnej ze Stanisławem Ratoldem z Bogusławic koło Kobrynia, któremu Król Polski Zygmunt Stary nadał nazwisko Zadarnowski i nowy herb - Sulima? 

Wpis pochodzi z bloga Zadarnowo i okolice.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Magdalena Jastrzębska, Panie kresowych siedzib




 Panie kresowych siedzib ślą Listy z Kresów


     „Panie kresowych siedzib” – na Nieświeżu, Lemieszówce, Białej Cerkwi – takim mianem Wydawnictwo LTW z Łomianek nazwało wydaną w bieżącym roku książkę napisaną przez Magdalenę Jastrzębską. Autorki nie muszę już przedstawiać, gdyż znana mi jest jej wcześniejsza publikacja zatytułowana „Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej”. Tym razem Magdalena Jastrzębska z dystansem właściwym badaczom, bez zbytniej egzaltacji, rzeczowo opowiada o życiu kobiet, którym dane było urodzić się w arystokratycznych lub ziemiańskich rodach. Do swego błyskotliwego, skreślonego nienaganną polszczyzną tekstu autorka wplotła niemal sto pięćdziesiąt ilustracji, prezentujących kresowe siedziby w czasach ich świetności oraz fotografie i reprodukcje konterfektów dziedziczek.

Piszę to ja: Małgorzata Marcinowa Poniatowska


     Pisarka zaprosiła czytelników do wędrówki kresowym gościńcem i wspólnych odwiedzin u Pań kresowych siedzib. Gospodynie rezydencji na rubieżach Rzeczypospolitej, noszące nazwiska najznamienitszych polskich rodów, uwikłane w genealogicznych powiązaniach, doskonale orientowały się w skomplikowanych koligacjach. Autorka książki również prezentuje tę wiedzę! Dość zauważyć w podpisach ilustracji, gdzie obok imion, nazwiska panieńskiego i nazwiska po mężu widnieje imię męża pozwalające zidentyfikować postać żony, np. Aleksandra ze Steckich ks. Michałowa Radziwiłłowa. Magia rodowych nazwisk, które można znaleźć w Polskim Słowniku Biograficznym, oddziałuje zwłaszcza wtedy, gdy znajdują się one obok siebie, jak u Julii z Potockich Władysławowej Branickiej, posiadającej „cztery córki zamężne: ks. Zdzisławowa Lubomirska, hr. Henrykowa Potocka, hr. Juliuszowa Tarnowska, hr. Benedyktowa Tyszkiewiczowa”.


Helena z Radziwiłłów Potocka
Helena z Radziwiłłów Potocka
Ksawera z Brzozowskich Grocholska
Ksawera z Brzozowskich Grocholska





















Rozwody, powtórne ożenki, nieślubne dzieci



     W krótkich (jaka szkoda) rozdziałach-portretach biografka Pierwszych Polek, szkicując w ogólnych zarysach koleje losu bohaterek, wskazała na ich część wspólną charakteryzującą dzieje wielkich rodów i wielkich fortun. Młode dziedziczki, podobnie wychowywane w poczuciu obowiązku wobec rodziny i ojczyzny, celem utrzymania integralności rodowych majątków, wcześnie wydawano za mąż za znacznie starszych, godnych kandydatów. Zawieranie nie zawsze dobranych małżeństw często (jak na owe czasy) kończyło się rozwodami; w innych przypadkach zdarzało się, że owdowiałe młode małżonki powtórnie wychodziły za mąż. Nieślubne dzieci rodziły się nawet w najlepszych rodzinach, bywało, że  o potomka z nieprawego łoża postarała się niewiasta, jak np. Zeneida z Hołyńskich Lubomirska – takie to były czasy!


Maria z Sapiehów Branicka
Maria z Sapiehów Branicka
Izabela z Potockich Potocka
Izabela z Potockich Potocka

















Porządek musi być!


     Magdalena Jastrzębska na podstawie analizy znacznej ilości materiałów źródłowych, zestawionych w Bibliografii, przytacza dowody niezwykłej pracowitości Pań z Podola, Wołynia, Litwy, Ukrainy. Przeniesione przez wyroki opatrzności do placówek na rubieżach Rzeczypospolitej musiały sprostać niecodziennym zadaniom – zarządzaniu olbrzymimi dobrami ziemskimi. Maria z Branickich Radziwiłłowa „po śmierci teścia w 1904 roku musiała zająć się interesami ordynacji nieświeskiej i kleckiej… Pod jej zarządem pozostawało 440 tysięcy hektarów”. Ewelina z Rzewuskich Hańska, późniejsza żona Honoriusza Balzaka, gospodarzyła z mężem Wacławem w Wierzchowni. „Hańscy utrzymywali dworską orkiestrę, był na miejscu znakomity kucharz, cukiernik, krawiec, szewc. Zatrudniano trzysta osób do obsługi tego domu-przedsiębiorstwa”. Ważną cechą wyróżniającą rody i ich tradycje był wielokrotnie podkreślany przez autorkę „zmysł hierarchiczny w rodzinie i społeczeństwie”. Walor ten zabawnie zobrazował Walerian Meysztorowicz wspominając Józefa Potckiego, którego charakteryzowało „duże poczucie hierarchii społecznej i można było dokładnie obliczyć, do którego miejsca w pokojach i przedpokojach odprowadzi przy pożegnaniu każdego gościa”. Hierarchia i porządek panowały w siedzibach kresowych, jak i w życiu ich właścicieli. Wartości te wydają się być warunkiem koniecznym trwania rodaków przez wieki na ziemi pradziadów, którą kresowi Polacy umiłowali ponad wszystko. Czujne kresowe damy pilnowały polskich tradycji i poczucia tożsamości narodowej reagując na każda próbę odejścia od nich. Maria Dorota Radziwiłłowa przestrzegała męża, Antoniego Wilhelma, generała pruskiego „Jesteście na najlepszej drodze do zniemczenia… Gdy zachowacie polskość, pozostaniecie nadal pierwszą rodziną w waszym kraju”. Ksawera z Brzozowskich Grocholska przeciwstawiła się salonowej francuszczyźnie funkcjonującej w mowie i piśmie „Pisujemy do siebie obcym językiem… o swój zaś własny ani dbamy!... To zgroza! Na zawsze zrzucam ten narów wychowania”.


Maria z Branickich Radziwiłłowa
Maria z Branickich Radziwiłłowa
Ewelina z Rzewuskich Hańska
Ewelina z Rzewuskich Hańska


















 Na nieludzkiej ziemi


     Odtwarzając przeszłość Pań kresowych i ich siedzib, Magdalena Jastrzębska przypomniała koszty, jakie za walkę o polskość Kresów ponosiły najznamienitsze polskie rody. Udział patriotów w powstaniach narodowych lub pomoc powstańcom kończyły się podobnie – aresztowaniem, zesłaniem na Sybir i konfiskatą majątku. Represje nie omijały nawet kobiet – przykładem jest wspominana już Ksawera z Brzozowskich Grocholska przebywająca na wygnaniu w Jarosławiu nad Wołgą. Na zsyłkę z odbywającymi karę mężami jechały wierne żony i narzeczone.
     Zgromadzone w jednym miejscu tragiczne losy kresowych rodzin, a prawie zawsze tragiczne losy ich kresowych siedzib niewątpliwie wywołują u czytelników smutek, zwątpienie, żal. Zagłada dotykała prawych, szlachetnych mieszkańców posiadłości kresowych. Wszystkich! Na szczęście literatka oszczędziła czytelnikowi opisów szczegółów egzekucji arystokratów. Z dużym wyczuciem literackim przywołała śmierć ks. Romana Sanguszki w Sławucie czy Julii i Zofii Chodkiewiczowych w Młynowie.


Julia z Potockich Branicka
Julia z Potockich Branicka
Maria z Tyzenhauzów Przezdziecka
Maria z Tyzenhauzów Przezdziecka


















Nie zostanie tu kamień na kamieniu


     Książka Magdaleny Jastrzębskiej wstrząsnęła mną. Gdy przewracałam karty lektury, docierały do mnie okrutne fakty – najlepsze Córy (i Synowie) Narodu, dzieci dalekich Kresów, unicestwione zostały bezpowrotnie przez dzikie hordy barbarzyńców. Olbrzymi trud z jakim kolejne pokolenia obywateli Rzeczypospolitej wznosiły i rozbudowywały rodzinne siedziby, gromadziły i pomnażały majątki ziemskie, został zaprzepaszczony za sprawą totalitarnych ideologii. Bolszewiccy rewolucjoniści dążyli do starcia z powierzchni ziemi wszelkich śladów arystokratycznego życia. Grabione, palone i wysadzane rezydencje polskiej arystokracji nierzadko rozbierano do fundamentów, aby nie został kamień na kamieniu, świadczący o wielkości rodów i fortun.
     Kończąc moje refleksje, zainspirowane pozostawiającą poczucie niedosytu opowieścią Magdaleny Jastrzębskiej, zwracam uwagę czytelników na jej ostatni rozdział będący niemym wykrzyknikiem historii. Jego bohaterką jest Maria z Izbickich Dunin-Kozicka, pani na Lemieszówce, autorka dramatycznych wspomnień pt. Burza od Wschodu. Wspomnienia z Kijowszczyzny (1918 - 1920). Nie znając apokalipsy zapoczątkowanej pierwszego i siedemnastego września 1939 roku, potrafiła jak nikt inny, będąc naocznym świadkiem i uczestnikiem wydarzeń, oddać
przejmujący obraz odchodzących Kresów”.

Recenzja ukazała się na blogu Czytam po polsku

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...