Kontynuuję
swoją podróż przez polską klasykę! Już po raz nie wiem który przeczytałam „Nad
Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Niedawno czytałam „Lalkę” Prusa i tak się
zastanawiam, co lepsze. „Nad Niemnem” czy „Lalka”?
Powiem
tak: w sensie klimatu, przestrzeni i powietrza to ja zdecydowanie wolę „Nad
Niemnem”. Czytając „Lalkę” dusiłam się w psychicznie, bo tam albo
zamknięte pomieszczenia, albo miasto, mało szerokich planów, mało przestrzeni.
Jest taka teoria polonistyczna, że Prus dlatego tak pisał, bo cierpiał na
agorafobię i był krótkowidzem. No, może, może…
Co
innego u Orzeszkowej! Szerokie plany, przestrzeń, kolory, lato, wieś – wszystko
co lubię! A jak Orzeszkowa zatrzyma się nad jakimś szczegółem, to jest to
zwykle opis jakiejś rośliny, dokładny niczym z zielnika. No i ta fabuła, wielowątkowa,
ale przy tym jakaż logiczna, z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. Nie ma
tu mowy o niedomówieniach i niejasnościach, jak w przypadku losów Wokulskiego.
Tak,
zdecydowanie wolę „Nad Niemnem” od „Lalki”!
Zakochałam
się w tej powieści Orzeszkowej jeszcze w podstawówce. To była pierwsza połowa
lat 1970. Wygrałam wtedy tę książkę w konkursie radiowym. Polegał on na tym, że
czytano fragment jakiegoś utworu i czytelnicy mieli odgadnąć co to było. A ja
byłam dzieckiem wychowanym na radiu, mój ojciec był przeciwnikiem telewizora,
więc u nas w domu nie było tego nowoczesnego wynalazku. Ale radio było. A ja
chorowałam, leżałam w łóżku, czytałam książki i słuchałam radia. W tym
konkursie czytano fragment książki „Maria i Magdalena” Magdaleny Samozwaniec.
A ja ją znałam! No więc, poszłam na pocztę i wysłałam odpowiedź do radia na podany adres.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się żadnego efektu. A tu masz! Na mój adres
przyszła mała paczuszka, a w niej nagroda!
To
były trzy tomiki powieści „Nad Niemnem” wydane chyba w PIW w serii „z delfinem”.
Pisane druczkiem maczkiem, ale ja miałam wtedy 13 czy 14 lat i dobre oczy. Od
razu rzuciłam się na tą książkę. Spodobała mi się od pierwszych stron. Ta wieś
gdzieś tam nad rzeką (szczerze mówiąc, nie wiedziałam dobrze, gdzie jest ten
Niemen, chociaż byłam dobra z geografii, ale w PRL nie uczono nas o kresach
wschodnich, Niemen kojarzył mi się raczej z Czesławem Niemenem, piosenkarzem
bardzo modnym wówczas), ci ludzie, ten cudowny pejzaż, no i te rośliny! Co za
wspaniałe opisy roślin! Nigdy wcześniej nie czytałam takich opisów. Jako
dziecko żyjące w dwóch przestrzeniach: wakacje na wsi i reszta roku w mieście,
tęskniłam za latem i wsią. Zdaje się, że podczas pierwszej lektury tej powieści
najbardziej rozkoszowałam się tym, jak ta Orzeszkowa pisze o kwiatach, ziołach
i pracy na roli, którą w czasie wakacji podglądałam dokładnie w tej samej
formie. Moi krewni mający gospodarstwa rolne na Żuławach też mieli ogrody przy
domach, też orali, też organizowali żniwa, chociaż już nie żęli sierpami, ale
używali snopowiązałek (a już wchodziły w modę wielkie kombajny). Znałam z
autopsji wiejską atmosferę, wiejskie zapachy, kolory i dźwięki. No i ta powieść
„przeniosła moją duszę” (lecąc Mickiewiczem) z miejskiego bruku w Bydgoszczy na
wiejskie pola i zielone łąki.
Przy
następnym czytaniu zauważyłam, że tam przecież jakiś romans jest ważny. Jest
przecież panna Justyna i aż trzech starających się o nią. Panna Justyna była wcześniej
romantyczna, a teraz jest rozważna. Jan Bohatyrowicz też ma jakąś inną pannę,
która na niego poluje. To też ciekawe!
Przy
kolejnych lekturach zawsze zauważałam coś nowego i nowego, coś odpowiadającego
moim aktualnym zainteresowaniom, czy mojemu rozwojowi. Jako feministka (miałam
taki etap na swojej drodze życiowej, a co!) zauważyłam, że pani Emilia krótko
traktuje męża i zmusza go do wypłacania procentów od jej sumy posagowej. Jako
osoba z poczuciem humoru zawsze miałam słabość do pani Emilii, która rozśmieszała
mnie swoim leżeniem na szezlongu, chimerami, globusem i westchnieniami w stylu:
„Jak myślisz, Tereniu, czy wśród Eskimosów jest prawdziwa, gorąca miłość?”.
Przyznam
się, że późno, bardzo późno, i dopiero pod okiem nauczycielki polskiego z
ogólniaka zwróciłam uwagę na „społeczne” i patriotyczne aspekty tej powieści. W
szkole nam mówiono, że one są takie ważne, ale ja nadal uważam, że nie są
najważniejsze w odbiorze tego tekstu. To nie jest tylko utwór o powstaniu
styczniowym jak się mówi uczniom w szkole.Jest to po prostu piękna baśń kresowa, do której co jakiś czas chętnie
wracam. Zaczynam czytać i jakby okno mi się otwierało do innego, barwnego, nierealnego
świata, który został przedstawiony tak plastycznie, że jak tu w niego nie
wierzyć? Początek lata, Marta z Justyną wracają z kościoła, słońce świeci,
kwiaty pachną, Jan Bohatyrowicz wiezie wóz pełen roześmianych dziewcząt,
państwo jedzą obiad we dworze, Niemen płynie, a szlachta zagrodowa żyje sobie
pełnią życia w swoim zaścianku…
Co
za cudo!
O
tym, że rzeka Niemen leży na kresach wschodnich dowiedziałam się wcześniej, ale
właściwie dopiero po 1989 roku, kiedy tematyka kresowa stała się modna,
uświadomiłam sobie, że przecież „Nad Niemnem” to epos kresowy. To nie był
aspekt, na który zwracano uwagę w szkole w czasach PRL-u. A to przecież nie jest
taka wieś, jaką znałam z terenów obecnej Polski. Tamtej wsi nad Niemnem już nie
ma. Nie ma już też tych dworów i zaścianków. Być może tamten pejzaż pozostał,
pozostały może też kolory i dźwięki tamtej wsi. Ale nie ma już tamtych ludzi.
Nie ma już tam Polaków, bo ich przeniosła gdzie indziej żelazna i nieubłagana
ręka Stalina. Coś tam wprawdzie niby jest na tych Kresach, jacyś tam Polacy
zostali, na YT można znaleźć filmiki o tym, że gdzies tam jeszcze pamiętają o
Janie i Cecylii, że są podobno jeszcze jacyś tam Bohatyrewicze i tak dalej. Ale
to już nie to samo, co kiedyś.
Chwała
i wielkie dzięki Elizie Orzeszkowej, że opisała to wszystko! Cóż za wspaniały
zbieg okoliczności, że kiedyś pojechała na wakacje w tamte okolice, poznała
tamtą szlachtę zaściankową i utrwaliła dla nas jej życie. Bo dwór szlachecki to
znamy z innych tekstów. Ale ten zaścianek! W naszej literaturze są opisane
tylko trzy takie zaścianki: Dobrzyńskichw „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza, Bohatyrowiczów w „Nad Niemnem” i wieś
Smolarnia z „Nadberezyńców” Floriana Czernyszewicza. Powie ktoś, że „zaściankowy”
to określenie pejoratywne?Że to oznacza
prowincjonalizm i ciasnotę poglądów? A co tam! Ja kocham wszystko, co
prowincjonalne, zaściankowe i może nawet trochę ciasne, ale za to własne,
polskie i tradycyjne. Im jestem starsza, tym bardziej robię się konserwatywna
i zapatrzona w przeszłość…
Był
też film „Nad Niemnem”… Cóż… Tutaj już nie jestem pełna entuzjazmu. Moje
pierwsze spotkanie z tym filmem w roku 1987 skończylo się tak, że w połowie
seansu wyszłam z kina. Tak mnie ten obraz wtedy zdenerwował. To co zobaczyłam na
ekranie było tak niezgodne z moimi wyobrażeniami na temat tej powieści, że na
początku bardzo się zraziłam. Później starałam się polubić ten film. Oglądałam
parę razy w telewizji i na YT. Eeee, myślę sobie, mieliśmy lepsze ekranizacje
klasyki literatury. Jak pomyślę o barwnych „Nocach i dniach”, „Weselu”, „Chłopach”, a nawet „Lalce” (mam na myśli serial), to te
filmowe „Nad Niemnem” wydaje mi się jakieś takie blade i niedorobione. Zbyt kameralne to wszystko, zbyt spokojne, do
tego - za mało „wygrane”. Najlepsza ze wszystkiego jestoczywiście pani Emilia w wersji wspaniałej
Marty Lipińskiej. Jak ona to zagrała! Klękajcie narody! Ostatecznie znieść mogę
Benedykta Kończyńskiego w wydaniu Janusza Zakrzeńskiego. Ale reszta? Jakaś taka
nijaka do bólu! Przydałoby się nakręcić nową wersję „Nad Niemnem”, zatrudnić do
niej dobrych aktorów i nadać całości koloru i blasku takiego, na jaki
zasługuje!
A,
jeszcze jedno! Czytałam egzemplarz wydany przez wydawnictwo Greg, który kupiłam
sobie kiedyś w Biedronce, jak sprzedwali lektury szkolne, za bardzo niską cenę.
To jest prawda, co piszą na okładce o tym druku. Faktycznie jest przyjazny dla
oczu i ułatwia czytanie.
Ale
jest pewien problem. Mam poważne podejrzenia, że dwie panie z wydawnictwa Greg,
które opracowywały tę lekturę, nie czytały jej w całości i dokładnie. Na
zakończenie podają spis ważnych osób i piszą o pani Starzyńskiej, matce Jana
Bohatyrowicza, że była wdową. A ona miala już trzeciego męża, który cieszył się
w powieści dobrym zdrowiem, był żywy, został nawet swatem na weselu Elżuni
Bohatorowiczówny. O Antolce, siostrze Jana, panie napisały, że „pomaga w domu
matce”. Hola, hola! Jakiej matce? Matka, to jest pani Starzyńska, przekazała
Antolkę pod opiekę brata Jana i szwagra Anzelma, kiedy dziewczynka miała sześć
lat! Potem Starzyńska wyszła za mąż i zamieszkała w domu męża, który miał tyle
swoich dzieciaków, że nie chciała tam sprowadzać jeszcze swojej nieletniej
córki. Antolka mieszka w domu z przyrodnim bratem Janem i jego stryjem Anzelmem. Matka tylko ich czasem odwiedza.
Szanowne Wydawnictwo
Greg!
Robicie
dobrą robotę, wydając klasykę polską i światową za niską cenę.
Ale…
Poprawcie
się! Róbcie lepsze opracowania, jeśli już je robicie. Niech te osoby, które u
Was piszą te opracowania lektur, chociaż z raz przeczytają książkę, o której
piszą. Bo tak to się wprowadza w błąd czytelnika, a zwłaszcza ucznia, do
którego taka lektura jest przecież adresowana.
Na koniec - przepiękna pieśń, która jest motywem tej powieści:
Orzeszkowa
Eliza, „Nad Niemnem”, wyd. Greg, Kraków 2014
Oto słynna powieść,
którą przeczytałam z okazji kolejnej rocznicy napaści Związku Radzieckiego na
Polskę. To świetny utwór, w którym nie ma ani jednego zbędnego słowa. Tekst
krótki i prosty, ale pozostawiający czytelnika w ogromnym zachwyceniu i
oszołomieniu.
Przyznam się, że
„Zapiski oficera Armii Czerwonej” Sergiusza Piaseckiego już raz czytałam. Było
to chyba ze dwadzieścia parę lat temu, a ja byłam jeszcze młoda i naprawdę niewiele
wiedziałam o historii polskich Kresów, okupacji Wilna przez „pierwszych” i „drugich”
Sowietów, tudzież Niemców. Pamiętam, że wówczas odebrałam ten tekst jako
zabawną groteskę na zachowanie żołnierzy Armii Czerwonej na naszych kresach.
Nawet się wówczas śmiałam podczas lektury, bo jest to opowieść utrzymana w
tonie, jaki Rosjanie określają „i smieszno, i straszno”.
Jednak w międzyczasie przeczytałam
całe tomy wspomnień Polaków, dawnych mieszkańców Kresów i wiem już, że utwór
Piaseckiego wcale nie jest taki do śmiechu jak mi się kiedyś zdawało, choć
miejscami faktycznie ociera się o groteskę. Wiem też, że takie przeżycia i taka
komunistyczna mentalność, jaką przedstawił w „Zapiskach” były często spotykane
u przedstawicieli naszych „wyzwolicieli” ze Wschodu. Wiem też, że jest w tej
książce czysta prawda i tylko prawda, choć ten akurat pamiętnik oficera Armii
Czerwonej jest fikcyjny.
Piaseckiemu udało się
przedstawić psychologiczny portret prostego Rosjanina, mieszkańca Związku
Radzieckiego, który u siebie znał całkiem inny świat i po wkroczeniu we
wrześniu 1939 r. do Wilna czuł się jakby wylądował na innej planecie. Cały czas
dziwiła go ta kapitalistyczna, „pańska” Polska, o której uczono go na
szkoleniach Komsomołu. Dziwiło go, że wszyscy jedzą codziennie chleb, że można
tego chleba kupić w sklepie, ile się chce; że każdy nosi buty, a kobiety to
nawet noszą kapelusze i bieliznę, że każdy może sobie kupić zegarek itd. Potem
próbował korzystać z tych „kapitalistycznych” dóbr: nakupił sobie parę
kilogramów chleba, kupił zegarek na rękę, zamówił sobie buty i zaczął podrywać
piękną jak aktorka filmowa dziewczynę z sąsiedztwa.
Największą zaletą tej
powieści jest przedstawienie zderzenia dwóch obcych cywilizacji i mentalności.
Z jednej strony, „normalni” Polacy, za drugiej – całkowicie zindoktrynowany
przez komunistyczny system, nie wiedzący nic o świecie człowiek, który nawet
jak chce – nie potrafi czynić dobra. Mam wrażenie, że poprzez Michaiła Zubowa,
autora tytułowego pamiętnika, pokazał Piasecki zło w czystej postaci. Takie
dziwne, nieświadome zło, ale właśnie dlatego, że nieświadome, to bardziej
niebezpieczne.
Książka składa się z
szeregu notatek Zubowa, który zaczyna robić swoje zapiski we wrześniu 1939 r. w
Wilnie, a kończy je w tym samym miejscu w styczniu 1945 r. Większość wpisów w
tym pamiętniku jest dedykowanych Stalinowi lub Hitlerowi (sympatia narratora waha
się pomiędzy jednym, a drugim), jest nawet jeden dedykowany Churchillowi, ale
to naprawdę wyjątek.
Oto początek powieści:
„22 września 1939 roku.
Vilnius. Towarzyszowi I. W. Stalinowi
Noc była czarna jak
sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego
ministra. Lecz nie ma na świecie siły, która by powstrzymała żołnierzy
niezwyciężonej Armii Czerwonej, idących dumnie i radośnie wyzwalać z
burżuazyjnego jarzma swych braci: chłopów i robotników całego świata.”
Ciekawą próbką
komunistycznego stylu są listy, które Zubow wysyła do swej ukochanej Duni (taki
styl za komuny nazywało się „mowa-trawa”, a on tę mowę-trawę funduje swojej
dziewczynie, by dodać sobie powagi):
„23 września 1939 roku.
Miasto Vilnius.
Najukochańsza
Duniaszka!
Piszę do Ciebie ten
list z samego centrum polskiej, burżuazyjnej jaskini. Potężnym ciosem naszej
żelaznej, czerwonej pięści zmiażdżyliśmy polskich,
faszystowsko-kapitalistcznych generałów i wyzwoliliśmy z ucisku burżuazyjnego
jęczący w szponach tyranów polski, robotniczo-włościański naród i wszystkie
inne narodowości, nielitościwie gnębione i eksploatowane przez krwiożerczych
panów.
Ja poszedłem na czele
całej Armii Czerwonej i biłem faszystów i ich pachołków, dopóki nie uciekli w
popłochu. Mieszkam ja w pięknym domu, którego właściciel-kapitalista uciekł.
Tutejsze burżujki naznosiły mi kwiatów i zasłały cały pokój dywanami. A to
wszystko ze strachu. Codziennie pływam w wannie. Wanna to są duże niecki
zrobione z żelaza, do których nalewa się wody i cały człowiek, nawet z nogami,
może się w nich zmieścić.
Możesz być dumna ze
swojego Miszki, który, hardo krocząc pod sztandarem Lenina-Stalina, zmiótł na
wieki zwierzęcy opór polskich zaborców i wyzwolił wszystkie, jęczące w kajdanach,
narody.
Pisać do mnie możesz na
Vilnius, bo pewnie przez jakiś czas tu jeszcze będziemy. Dokładny adres jest na
kopercie.
Ściskam mocno twoją
dłoń i łączę komsomolskie pozdrowienie.
Lejtnant bohaterskiej
Armii Czerwonej,
Michaił Zubow”.
Więcej nie zdradzę,
trzeba to po prostu przeczytać!
Sergiusz Piasecki (na
zdjęciu), autor „Zapisków oficera Armii Czerwonej” i wielu innych utworów, sam
był postacią jak z powieści. Sensacyjnej powieści. Nieślubny syn Białorusinki i
polskiego szlachcica, w dzieciństwie posługiwał się gwarą z pogranicza. Był
wyznania prawosławnego, na katolicyzm przeszedł, kiedy się żenił. Podobno
dopiero w wieku 20 lat nauczył się poprawnie mówić po polsku. W czasie II
Rzeczpospolitej był trochę szpiegiem, a trochę przemytnikiem przez granicę
Polski i Związku Radzieckiego.
Piasecki to człowiek,
jakiego często określa się mianem „pistolet”. Odważny. Kochał przygody i
kobiety. Zażywał narkotyki i handlował pornograficznymi zdjęciami. W latach 20.
pracował dla II Oddziału Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, potem został
zwolniony i pozostawiony na lodzie. Ostatecznie, skręcił w stronę bandytyzmu.
Za napad z bronią w ręku został aresztowany i skazany na karę śmierci, którą
zamieniono mu na 15 lat odsiadki. Siedział m. in. w najcięższym więzieniu II RP
– na Świętym Krzyżu. Tam właśnie zaczął pisać. Jego trzecia z kolei książki
„Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, gdzie przedstawił swoje przygody, stała się
hitem czytelniczym. Zaczęto się starać o jego uwolnienie, w końcu pod koniec lat
30. ułaskawił go prezydent Ignacy Mościcki.
W czasie II wojny
światowej Piasecki przebywał na Wileńszczyźnie, gdzie współpracował z AK, brał
udział w brawurowych akcjach, pracował też jako egzekutor podziemia. Podobno
odmówił wykonania wyroku na Józefie Mackiewiczu skazanym przez AK za zdradę.
Po wojnie uciekł z
konwojem UNRRA za granicę. Żył w Anglii w bardzo skromnych warunkach. Dużo
pisał, ale wszystkie jego teksty były objęte w PRL-u zapisem cenzury, były więc
zakazane. Dopiero po 1989 r. zaczęto go oficjalnie drukować.
Znany był ze swej
niechęci do Czesława Miłosza. Pisał o nim per „były paputczik Miłosz”.Powód był nie tylko literacki, ale także
życiowy i wiele mówi o nobliście jako o człowieku. Bowiem Miłosz uwiódł przed
wojną Jadwigę Waszkiewiczównę, córkę wileńskiego lekarza, dziewczynę z bardzo
dobrego domu, studentkę prawa, która zaszła z nim w ciążę. Kiedy się o tym
dowiedział, przysłał jej obraźliwy list, że prócz niego zadawała się także z
innymi mężczyznami. W końcu, zmusił ją do aborcji i porzucił. Po paru latach
Waszkiewiczówna została żoną Piaseckiego i opowiedziała mu, jakim człowiekiem
naprawdę był Miłosz. Piasecki opisał go w jednej powieści jako Narcyza.