niedziela, 25 czerwca 2017

"Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata" (Regina Szablowska-Lutyńska)

Listopad… już kir czarny z zachodu roztacza śnieżyce
Nikną gwiazdy jedna za drugą, znikła tarcza promienna księżyca
Zabłąkane daleko na stepie pośród jęku, zamieci i wycia…
Tak daleko od progów ojczystych, od radości uśmiechu i życia
Wolniuteńko stąpają wołki bure, kołchozowe, robocze
Arba skrzypi i wolno po zamarzniętej tej ziemi chybocze
Przytulone do siebie jedziemy połączone węzłami niedoli
Łzy nas dławią gorące. Łzy poniżeń, cierpienia, niewoli
Lecz myśl wolna i nie zna kajdanów, poprzez góry i morza ulata
Leci w kraj daleki, nieznany z pozdrowieniem dla syna i brata.

Regina Szablowska-Lutyńska, Z Mizocza do Kazachstanu [w:] Marek A. Koprowski, Dziewczyny kresowe, Replika, Warszawa 2017, s. 74-75.

         Ten poruszający wiersz na pamiątkę zaćmienia księżyca, które nastąpiło w nocy z 4 na 5 listopada 1941 roku, ułożyła trzynasto- lub czternastoletnia dziewczynka i jej matka, rzucone wraz z dziadkami w kazachstańskie stepy. Mała Regina dzień po dniu notowała w swoim pamiętniku "syberyjskim" najważniejsze wydarzenia. Dzięki temu jego autorka po wielu latach mogła ze szczegółami odtworzyć swoje wojenne, w tym zesłańcze losy. Z opowieścią o zdarzeniach, których była świadkiem, możemy zapoznać się, sięgając po książkę historyka Marka A. Koprowskiego pt. Dziewczyny kresowe, będącej zbiorem dziewięciu przejmujących opowieści Polek urodzonych nie tylko na dawnych Kresach Rzeczpospolitej: Wołyniu, Wileńszczyźnie, Żytomierszczyźnie, Kijowszczyźnie, Podolu, lecz także na Dalekim Wschodzie: nad Morzem Czarnym (Odessie), Morzem Japońskim  (we Władywostoku) oraz w Mołdawii (w Bielcach), a więc z dziada i pradziada mających kresowe korzenie.
        Każda taka publikacja poszerza „ogród pamięci”, jak to ujmuję. W ten sposób pamięć o ofiarach represji sowieckiego aparatu terroru przetrwa aż do następnych pokoleń. Jak powiedziała autorowi książki Regina Szablowska-Lutyńska, należy mieć nadzieję, że następne pokolenia będą potrafiły utrwalić pamięć o bezpowrotnie minionej przeszłości, o dawnych społeczeństwach, które przestały istnieć na Kresach w wyniku okrutnych trybów historii.

     O tym, jak nieludzki był stalinowski terror (pamiętajmy, że nie zaczął się on z chwilą wybuchu wojny, ale znacznie wcześniej), najlepiej może świadczyć fragment opowieści Reginy Szablowskiej-Lutyńskiej, która zapamiętała taką symboliczną scenę po wkroczeniu 17 września 1939 roku Sowietów do jej rodzinnej miejscowości położonej na Wołyniu, Mizocza:


     Na łuku bramy wjazdowej nowi gospodarze zawiesili na sznurku portret Stalina. Zrobili to byle jak, bo po pewnym czasie oderwał się i wisiał na jednym sznurku. Ludzie mówili, że to dlatego, że uważnie słuchał modlitw Szurki. Była to Żydówka o bardzo pięknych, rudych włosach, ale nie całkiem normalna. Kryła jednak w sobie jakąś mądrość, bo jak przechodziła koło bramy […], to stawała przed portretem Stalina i czyniąc pokłony jak przed ikoną, odprawiała litanie. Zaczynało się to zazwyczaj następująco: „Spasybi tobi Batko Stalin za to szczo ty nas wyzwołył wid: chliba, sała, czobit…”, czyli: „Dziękuję, ojcze Stalinie, za to, żeś nas wyzwolił od: chleba, słoniny, butów”. Często rozszerzała tę wyliczankę w zależności od tego, jakich produktów aktualnie jej brakowało. (s. 35-36)


      W latach 1940-1941 władze sowieckie, rządząc za pomocą terroru, dokonały czterech wielkich operacji deportacyjnych z ziem polskich: w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 oraz w maju-czerwcu 1941. W kazachstańskie stepy wywiezione zostały przeważnie kobiety, dzieci oraz osoby w podeszłym wieku, a więc ludzie nieprzygotowani do ciężkiej pracy w gospodarstwach rolnych, życia w prymitywnych warunkach i surowym klimacie.
      Kwietniowa deportacja objęła trzy spośród dziewięciu bohaterek książki: Reginę Szablowską-Lutyńską, Danutę Trylską-Siekańską (dziś obie Panie mieszkają w Krakowie, z którym związały swoje życie po powrocie z Kazachstanu, i działają w Związku Sybiraków) oraz Stefanię Dyluś (zmarła w 2015 roku w Częstochowie, gdzie zamieszkała po wojnie). Te „dziewczyny kresowe” wraz z rodzinami toczyły przez sześć lat walkę o przetrwanie, o przeżycie każdego dnia, o zachowanie swojego człowieczeństwa i nadziei. W groźnym syberyjskim klimacie, niedożywione, schorowane, przymuszane do katorżniczej pracy, pragnęły tylko jednego: oddalić widmo śmierci i wrócić do ojczyzny. 
    Autorka czwartej relacji, Janina Całko, cudem przeżyła wielki głód na Ukrainie w latach 1932-1933, a następnie, po wybuchu drugiej wojny światowej, po wkroczeniu Niemców na Żytomierszczyznę, z powodu biedy postanowiła udać się na Wołyń w poszukiwaniu pracy. Tu z kolei w 1943 roku musiała uciekać przed nożami oszalałych z nienawiści do „Lachów” Ukraińców. Po zakończeniu wojny zamieszkała w Dołbyszu, gdzie aż do rozpadu Związku Radzieckiego organizowała spotkania modlitewne, narażając się na szykany ze stron władz. Kolejne opowieści łączy fakt, że ich autorki były córkami „wrogów ludu” i w związku z tym były wraz z rodzinami na różne sposoby gnębione. Córkę oficera Armii Czerwonej, rozstrzelanego w ramach „wielkich czystek” w 1937 roku, Aleksandrę Jełancewę, potraktowano „łagodnie” i skierowano nie do łagru, ale do pracy na Kołymę, do Magadanu - „bramy piekieł”, jak nazwie to złowieszcze i ponure miasto autorka relacji. Wyznała ona:

      Nigdy nie narzekałam na swój los, który stał się udziałem córki „wraga naroda”. Nie będąc zesłana, całe swoje życie spędziłam w miejscu, które dla tysięcy ludzi stało się prawdziwym piekłem, a często i grobem. […] brakowało mi uczestnictwa we mszy świętej i możliwości przystępowania do sakramentów. Sowieci starali się wygnać Pana Boga z całego Dalekiego Wschodu. […] Do Polski już raczej nie pojadę. Proszę jednak napisać, że tu w Jarosławiu nad Wołgą żyje taka „Babula”,  która jest dumna z tego, że jest Polką i się tego nie wstydzi. (s. 238-242)

      W podobnym tonie utrzymane są opowieści Reginy Stanisławskiej-Stańki, Mirosławy Jefimowej oraz Janiny Górskiej. Ojca Reginy Stanisławskiej władze sowieckie także uznały za „wroga ludu” i w 1937 roku po raz pierwszy aresztowali go, a rok później ponownie, wyganiając jednocześnie rodzinę z domu. Na opuszczenie Władywostoku mieli tylko dziesięć dni. Po latach powie o sobie, że jest „przedstawicielką zwykłej polskiej rodziny, w która w wyniku dziejowych zawirowań znalazła się na Syberii”. Książkę o Polkach żyjących przed wojną na Kresach lub ziemiach związanych z dawną Rzeczpospolitą, straszliwie doświadczonych przez komunizm i nazizm, zamyka historia opowiedziana przez siostrę Urszulę Biełołus, która była świadkiem niszczenia przez Sowietów polskości i parafii w Murafie - „jednym z największych na Podolu i całej Ukrainie ośrodku powołań kapłańskich i zakonnych”.
     Wspólną cechą wszystkich opowieści jest wątek ofiarnej i odważnej walki o zachowanie swojej tożsamości i wiary w Boga. Wyniesione z kresowych domów wychowanie patriotyczne i religijne pozwoliło przetrwać gehennę zsyłek i inne szykany ze strony władz sowieckich. Autorki opowieści i ich rodziny reżim sowiecki gnębił tylko dlatego, że miały polskie pochodzenie. Polak z założenia był wrogiem, więc Sowieci okrutnymi metodami dążyli do zgładzenia polskości. Przez wiele lat Polacy żyjący na Kresach byli pozbawiani formalnych możliwości pielęgnowania polskości i wyznawania wiary. Jakże często dziś, w czasach pokoju i wolności, my, Polacy, o tym zapominamy. Cieszmy się tym, że możemy bez przeszkód modlić się w kościołach i publicznie wyznawać wiarę. Taką wolność zawdzięczamy także tym dzielnym „dziewczynom kresowym”.
     Autentyczność to podstawowy walor tej książki. Zawiera ona historie spisane na podstawie rozmów autora ze świadkami wydarzeń, które dotknęły Polaków mieszkających podczas drugiej wojny światowej na Kresach lub mających kresowe korzenie. Kobiety wspominają, po przeszło pięćdziesięciu latach, swój koniec świata, ich osobistego świata, do którego – o czym większość z nich była i jest przekonana – nigdy nie będzie już powrotu. Przez długie lata nie wolno im było o nich mówić. Dziś są wdzięczne Bogu, że mogły podzielić się swoimi przeżyciami. Choć traumatyczna przeszłość zahartowała ich ciała i umysły, niewiele już „dziewcząt kresowych” pozostało wśród nas. Odchodzą szybko, dlatego tak cenne są próby dotarcia do nich i utrwalenia ich historii.
      Historie wszystkich „dziewcząt kresowych” pozostaną w moim sercu i mojej pamięci na długo… Warto zapoznać się z nimi, bo należą do skarbnicy polskiej historii, a ona kształtuje naszą tożsamość. Nigdy mało tego rodzaju książek. Publikując je i czytając, przyczyniamy się do wzbogacania krajobrazu pamięci o polskich bohaterach i ofiarach tragicznej historii XX wieku. Spisane i zebrane przez Koprowskiego wspomnienia Polek zamieszkujących przed wojną Kresy tworzą żywą, niezapomnianą lekcję historii. Uświadamiają, że każda z ofiar dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu, miała imię i że każda zasługuje na ludzką pamięć.
    Poziom edytorski książki jest bardzo wysoki: duża, przyjazna dla oka czcionka, sporo pomocnych i cennych zdjęć, zarówno czarno-białych, jak i kolorowych, papier ecco buuk, który sprawia, że tom, choć gruby, nie jest ciężki. Okładka nie przypadła mi do gustu, bo wolałabym na niej zdjęcie z wizerunkiem jednej z bohaterek książki, a nie współczesnej dziewczyny. Poza tym brakuje mi: odautorskiego komentarza, czyli spojrzenia Marka A. Koprowskiego jako historyka na zebrany przez niego materiał (krótki wstęp to dla mnie za mało); przypisów objaśniających kontekst pewnych epizodów czy faktów opowiedzianych w każdej relacji; zamieszczonych na końcu publikacji biogramów wraz ze zdjęciem każdej autorki relacji oraz bibliografii, która by wskazała czytelnikom możliwości poszerzania swojej wiedzy na ten temat.
Recenzja Beaty Bednarz pierwotnie ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie

1 komentarz:

  1. Marek Koprowski świetnie pisze! Czytałam już kilka jego książek, ale tej jeszcze nie. Z pewnością przeczytam, jak tylko ją gdzieś znajdę.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...