sobota, 31 października 2015

Zbigniew Adrjański, „Polesia czar. Wspomnienia, gawędy, opowieści”




„Polesia czar. Wspomnienia, gawędy, opowieści” Zbigniewa Adrjańskiego to urocza gawęda literacka i chyba najbardziej dowcipna książka o polskich Kresach Wschodnich, jaką kiedykolwiek czytałam. 

Jej autor to Poleszuk z krwi i kości, urodzony w 1932 roku w Brześciu nad Bugiem dziennikarz i literat, długoletni redaktor i kierownik działu kultury tygodnika „Nowa Wieś”, współpracownik Polskiego Radia, redaktor programów telewizyjnych, dyrektor Stołecznej Estrady,  a także autor tekstów piosenek (pisał m. in. dla Czesława Niemena – słynna „Płonąca stodoła”, Ady Rusowicz, Anny German, Violetty Villas, Niebiesko-Czarnych i Trubadurów) oraz tłumacz (przekładał z rosyjskiego teksty romansów cygańskich dla Lucyny Arskiej).

Z Kresami związana jest rodzina Adrjańskiego. Jego babka Stefania, urodzona w Boćkach na Podlasiu, była córką polskiej szlachcianki Leokadii Sadowskiej i Jana Kimmera, Holendra pochodzącego z Żuław. Holender trafił na Podlasie, by na zamówienie księcia Sapiehy wybudować prawdziwy holenderski wiatrak. Książę Pan wpadł bowiem na pomysł, że skrzydła wiatraka będą odstraszać bociany, a bociany, jak wiadomo, przynoszą dzieci. Miałby więc ten wiatrak działanie antykoncepcyjne. Idea ta podobała się księciu, jednak nie przypadła do gustu mieszkańcom wsi Boćki, którzy nie chcieli wcale ograniczać liczby dzieci. Adrjański: „Główną ulicą Bociek (główną i jedyną, która ginie w szczerym polu) przemaszerowała demonstracja. Polacy, Rusini, Żydzi śpiewali zgodnym chórem „Gdy naród do boju wystąpił orężem”. Wołano też: „Nie będzie Sapieha zaglądał nam do łóżek!”.”

W tej sytuacji książę Sapieha wycofał się z budowy wiatraka, a przybyły Holender został bez pracy. Zdążył jednak w międzyczasie uwieść polską szlachciankę, został więc na Podlasiu, ożenił się, a z tego małżeństwa urodziło się pięć córek, którym założył małą fabryczkę porcelany. Jedną z tych córek była Stefania, która wyszła za Antoniego Andryjańskiego, syna zubożałego rodu z Andryjanek na Podlasiu (rodowe dobra zostały im odebrane przez carskie władze jeszcze po powstaniu listopadowym). Niestety, młody mąż wpadł nieszczęśliwie do przerębla na zmarzniętym Bugu, przeziębił się i umarł, zostawiając wdowę z dwójką dzieci. W tej sytuacji babcia Stefania zaangażowała się do pracy w dużej mleczarni w Rohaczewie pod Mohylewem (w majątku pana Łaszkiewicza), gdzie pod jej kierunkiem 200 zatrudnionych kobiet produkowało masła i sery na potrzeby dworu carskiego w Petersburgu. Dostawała  stamtąd listy i dyplomy z podziękowaniami, które przechowywała starannie aż do czasu rewolucji październikowej, kiedy to musiała uciekać przed bolszewikami. W jej domu zjawiło się wtedy Czeka w osobie znajomego Wani Kriwoszejna, który wcześniej mieszkał u niej na stancji, a ona żywiła go za darmo i ratowała z różnych taraparów. Wania proponował, by została w Rohaczewie i nadal produkowała sery, tym razem nie dla burżujskich krwiopijców, ale dla robotników i chłopów. Kiedy nie chciała, Wania próbował ją aresztować, bo „syn u Dowbora, córka u Denikina, a pani na władzę sowiecką bluźni”, jednak w końcu puścił ją do Polski. 

Stanisław Adrjański, ojciec Zbigniewa (ten, który wcześniej walczył w szeregach Korpusu Polskiego w Rosji w armii generała Dowbora) był w latach 1930. urzędnikiem w Dyrekcji Dróg Wodnych (dyrekcja na siedem województw mieściła się w Wilnie, potem w Brześciu nad Bugiem) i zajmował się inspekcją szlaków wodnych na Polesiu. Dlatego właśnie znał na pamięć wszystkie poleskie rzeki, rzeczki, mosty i przepusty wodne. Był także artystą malarzem, w młodości studiował malarstwo u Fałata i Ruszczyca, a już w wieku dorosłym miał kontakty z niezwykłym malarzem z Wilna, który uchodził za jasnowidza i wizjonera. Nazywał się Marian Grużewski i był znanym portrecistą. Stanisław Adrjański zachwycał się jego niesamowitymi pejzażami, a nawet sam malował obrazy w podobnym stylu (na okładce tej książki jest obraz Adrjańskiego przedstawiający dwór szlachecki namalowany pod wpływem Grużewskiego).   

Przedwojenny świat Polesia i Podlesia malowany przez Adrjańskiego jest różnorodny i arcyciekawy. To duchy pokazujące się żywym (w tym duchy dwóch jego dziadków, rodzonego i przyszywanego, jeden dziadek po śmierci śpiewał piosenkę o Heli, a drugi jeździł dorożką), dziady wędrowne (słynne ukraińskie „didy” obdarzone paranormalnymi właściwościami), dziewiętnastowieczny cudotwórca z Pińska (pisał też o nim Kraszewski w swoich „Wspomnieniach Wołynia, Polesia i Litwy”), prawosławny batiuszka „co latał ptakiem”, marynarze Flotylli Rzecznej stacjonujący w Pińsku, groźny wojewoda poleski urzędujący w Brześciu (budzący postrach Wacław Kostek-Biernacki) i słynny kresowy kawalerzysta generał Stanisław Bułak-Bałachowicz (zamieszczony w książce Adrjańskiego „Wykład Bułak-Bałachowicza o prawdziwych jajach, jakie powinien mieć kawalerzysta” z ciągłymi wezwaniami „pani Rodziewiczówna, pani teraz nie słucha” to majstersztyk kabaretowego humoru). 

Ten barwny kresowy świat skończył się krwawo w 1939 roku. Adrjański: „W dramatycznych okolicznościach, po siedemnastym września, uciekałem z rodzicami i małym braciszkiem Ryśkiem z Baranowicz – w stronę Stolina. Polesie stało w ogniu. Cofał się Korpus Ochrony Pogranicza - ostrzeliwując się przed sowieckimi „taczankami”. Paliły się polskie dwory i domy wojskowych osadników. Chłopi wychodzili na drogi pełne uchodźców, niosąc w chustach zawinięte topory i kosy. Słychać było pomruk „Rezat panów”. Uciekaliśmy zatem w stronę szlacheckich zaścianków pod Stolinem.”

Po II wojnie światowej, kiedy prawie całe Kresy Wschodnie zostały od Polski „odrezane” przez Stalina, ocalali z dziejowej pożogi Poleszucy chętnie wybierali na miejsce zamieszkania położone po drugiej stronie Bugu Podlasie. Tam właśnie, w fikcyjnym miasteczku Boguwodzie, mieszkał i rządził wymyślony przez Adrjańskiego pan Kulesza, bohater cyklu przezabawnych opowiadań. „Zaraz po wojnie nie brakowało na tych terenach nadbużańskich osób do pana Kuleszy podobnych, które zatrzymały się nad Bugiem w oczekiwaniu na powrót na dawne Kresy Wschodnie albo zamieszkały dlatego, że życie na Podlasiu nie różniło się aż tak bardzo od życia – na Polesiu.” Burmistrz Kulesza, dawny polski ułan, chciał remontować zegar na wieży kościoła w czynie pierwszomajowym, zapraszać do miasta „pisarza narodowego” Melchiora Wańkowicza, a także przerabiać pomnik Suworowa na pomnik Kościuszki. 

Kresowe gawędy Adrjańskiego czyta się z rozkoszą i uśmiechem, powtarzając za nim, kto z Polaków był Poleszukiem i podśpiewując słynne tango „Polesia czar”, międzywojenny hicior, którego tuż przed wojną słuchano na całych Kresach:

Pośród łąk lasów i wód toni
W ciągłej pustej życia pogoni
Żyje posępny lud
Brzęczą much roje nad bagnami
Skrzypi jadący wóz czasami
Poprzez grząską rzekę wbród

Czasem ozwie się gdzieś łosia ryk
Albo gdzieś w głębi dziki głuszca krzyk

Potem znów cisza niczym niezmącona
Dusza śni pustką rozmarzona
Piękny o Polesiu sen

Polesia czar, to dzikie knieje, moczary
Polesia czar, to dziwny wichru jęk
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary
Serce me drży, dziwny ogarnia lęk
Słyszę jak w głębi wód jakaś skarga się miota
Serca prostota wierzy w Polesia czar

Tam, gdzie sędziwe szumią lasy
Kiedyś ujrzałam pełen krasy
Cudny Polesia kwiat
Słonko jaśniejsze mi się zdało
Wszystko w krąg nas się radowało
Śmiał się do nas cały świat

Próżno mi o Tobie dzisiaj śnić
Próżno w żalu i tęsknocie żyć
Nie wrócą chwile
Szczęścia niewysłowione drzemią
Wspomnienia pogrążone
W grotach poleskich kniej

Polesia czar... 

 Adrjański Zbigniew, „Polesia czar. Wspomnienia, gawędy, opowieści”, wyd. Marpress, Gdańsk 2013

Alicja Łukawska
Tekst ukazał się na blogu archiwummeryorzeszko.blogspot

piątek, 30 października 2015

Martin Pollack, Po Galicji







NA KRESACH CK MONARCHII

Te dawne kresy Rzeczypospolitej dla Martina Pollacka, rodowitego Austriaka (rocznik 1944), znanego dziennikarza zachodniego (specjalisty od Europy Wschodniej), tłumacza Kapuścińskiego na niemiecki i zarazem autora głośnych książek (m.in. „Śmierć w bunkrze” – Literacka Nagroda Europy Środkowej Angelus za 2006 rok) – to przede wszystkim obrzeża upadłej ck monarchii Habsburgów. Gdy spojrzeć z Wiednia na przełomie XIX i XX wieku – po prostu straszne zadupie.

Z jednej strony mamy więc obraz cywilizacyjnej zapaści owej „pół-Azji”; wszędzie brud, smród oraz okropna nędza wsi i miast (w Stanisławowie w rynsztoku utopiła się 8-letnia dziewczynka!). Z drugiej strony niezwykle barwna mieszanina narodowości, języków, wyznań i kultur w pogranicznych prowincjach Austro-Węgier. Ani polski, ani ukraiński Piemont, ale głównie zbiorowisko żydowskich sztetli. Czerniowce, wieloetniczna stolica Księstwa Bukowiny, zasługują na większą nawet uwagę niż Lwów – metropolia Królestwa Galicji i Lodomerii.
Nie brak wprawdzie i wypisów z literatury polskiej (m.in. Artur Sandauer, Bruno Schulz, Stanisław Vincenz, Kazimierz Wierzyński, Józef Wittlin), dominują jednak w większości w ogóle dotąd nietłumaczone – lub zapomniane – źródła niemieckojęzyczne; oprócz Josepha Rotha i Iwana Franki są to zupełnie u nas nieznane nazwiska. Jeden obszerny cytat zamieszczono – nie wiadomo dlaczego, skoro potem pojawia się także polska wersja – w jidysz. Dzięki takiemu wyborowi lektur (plus mozaika prasowa z epoki) powstał oryginalny reportaż historyczny, który czyta się świetnie. Na wewnętrznych okładkach jest mapa ck linii kolejowych, którymi podróżujemy z autorem, ponadto książkę ilustrują stare pocztówki z jego zbiorów.

Niektóre rzeczy w dalszym ciągu (pierwsze wydanie tej publikacji ukazało się w 2000 roku w Olsztynie) wymagają redakcyjnego dopracowania; weryfikacji potrzebują podawane wybiórczo statystyki demograficzne, konieczne jest też zastosowanie prawidłowej terminologii i nazewnictwa, bowiem rażących błędów typu Park Stryjowski (zamiast Stryjski) czy Pełtewy (zamiast Pełtwi) jest stanowczo zbyt dużo. Polskiemu czytelnikowi w XXI wieku warto czasem dać wyjaśniający przypis, np. dotyczący Kakanii (s. 164). Przydałyby się indeksy miejscowości i osób; mamy za to listę cytowanych utworów.


ANDRZEJ W. KACZOROWSKI
(w: „Wiedza i Życie” nr 2/2008)
Martin Pollack, „PO GALICJI. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach. Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, czyli wyprawa w świat, którego nie ma”, tłum. Andrzej Kopacki, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2007.

wtorek, 27 października 2015

"Oto baśń, w której wszystko wydarzyło się naprawdę". O Krzemieńcu i Zygmuncie Janie Rumlu




Z godną podziwu pieczołowitością i ogromnym czarem ukazała Barbara Gorska atmosferę międzywojennego Krzemieńca, dzieje tamtejszego Liceum, a na tym tle sylwetkę Jana Zygmunta Rumla. Wołyńskie miasteczko, którego sercem i centrum kulturalnym była znakomita szkoła, pod piórem tej autorki odżywa wszystkimi swoimi barwami, dźwiękami i zapachami. Na podstawie kwerendy przedwojennej prasy i innych źródeł udało się autorce ułożyć pasjonującą opowieść poecie, którego dziś określa się nie bez powodu mianem "Baczyński Wołynia", oraz o Atenach Wołyńskich: jej twórcach, kadrze nauczycielskiej, metodach kształcenia i wychowania oraz najsłynniejszych uczniach. Choć Barbara Gorska podaje olbrzymi materiał faktograficzny (wiele nazwisk i dat), to jednak czyni to w tak zniewalającym stylu, że ani przez moment nie byłam znudzona. Autorka świadomie nadała swojej opowieści sztafaż baśniowy, by wzbudzić w czytelniku zachwyt i emocje. Wskazują na to już pierwsze słowa książeczki:

 Oto baśń, w której wszystko wydarzyło się naprawdę.


Wydana po raz drugi przez Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich publikacja podzielona jest na trzy części. W pierwszej - największej objętościowo - autorka opowiada dzieje wyjątkowego Gimnazjum, a potem Liceum Wołyńskiego. W drugiej części Barbara Gorska prezentuje sylwetkę Rumla jako człowieka przede wszystkim i społecznika, opierając się (jak sama to ujmie) na swego rodzaju archeologii, gdyż poruszała się wśród białych plam oraz dysponowała niewieloma dokumentami, publikacjami i wspomnieniami na temat przedwcześnie zmarłego poety. W ostatniej zaś części poznajemy go jako poetę. Jego skromna twórczość wskazuje na duży talent, który jednak nie zdążył w pełni wybrzmieć... Wszystkie rozdziały harmonijnie łączą się ze sobą, tworząc niezwykle pociągający obraz Kresów jako zagłębia wszelkich talentów na przykładzie Krzemieńca i poety, którego charakter i światopogląd ukształtowała kulturotwórcza atmosfera miasteczka położonego w malowniczym jarze, otoczonym siedmioma wzgórzami.

Barbara Gorska przywołuje wiele ciekawostek na temat przedwojennego życia jego mieszkańców, skrupulatnie odtwarza dużo szczegółów i to w taki sposób, że można usłyszeć choćby dźwięk dzwonów kościoła licealnego czy dzwonka nawołującego do nauki (bo miasto "miało wspaniałe naturalne warunki akustyczne") albo poczuć zapachy Krzemieńca! W maju pachniało miasteczko bzem i azalią pontyjską. Autorka podejmuje też dialog z czytelnikiem, czasami nawet wyraźnie polemizuje z dzisiejszymi reformatorami polskiej edukacji, na przykład gdy słusznie stwierdza:




Kiedy się dziś zastanawiamy nad kolejnymi reformami edukacji, a sięgniemy do niezwykłej historii Gimnazjum, a potem Liceum Wołyńskiego, do ich programów, idei wychowawczej, zasad organizacyjnych, aż chce się ze zdumieniem zawołać: co tu można nowego i bardziej "nowoczesnego" wymyślić, przecież myśmy już to wszystko mieli! Bieda w tym, że "myśmy wszystko zapomnieli".

Warto zapoznać się ze znakomicie opisanymi przez Gorskę dziejami tej wyjątkowej szkoły i "małego Paryża", jak zwano w czasach Tadeusza Czackiego Krzemieniec. Znakomicie autorka pokazała, jak to miejsce uformowało intelekt, postawę wobec życia, osobowość i system wartości Zygmunta Jana Rumla.

Jaki był Rumel? Na tego poetę, zamordowanego w 1943 roku przez ukraińskich banderowców, nie musimy już patrzeć przez pryzmat jego męczeńskiej śmierci właśnie dzięki książce Krzemieńczanin oraz wydanego osobno zbioru jego wszystkich odkrytych i ocalałych wierszy. Jak zauważa autorka biografii:



Historia już dokonała heroizacji tej postaci "podług miary Fidiasza". Śmierć rzutuje na odczytywanie życia. Jej okoliczności mogą niefortunnie poprowadzić w kierunku hagiografii.


Wbrew obawom udało się Barbarze Gorskiej, mimo szczątkowych informacji i źródeł, ukazać Rumla jako żywego człowieka, z jego poglądami, zaletami i wadami, wyborami i zainteresowaniami. Miał naturę żywiołową i pełną optymizmu. Był otwarty na ludzi i typem społecznika (należał do Wołyńskiego Związku Młodziezy Wiejskiej), a w swoich artykułach publicystycznych odważnie polemizował z Ksawerym Pruszyńskim, ponadto wyrażał zaniepokojenie antysemityzmem i pogarszającymi się stosunkami polsko-ukraińskimi. Unikał raczej środowiska poetów konspiracji i powstania warszawskiego, trzymał się na uboczu. W okresie okupacji pochłonięty był działalnością konspiracyjną. W 1941 roku poślubił o jedenaście lat starszą Kunekundę Annę z Wójcikiewiczów, która była aktorką w zespole Reduty. Autorka biografii przytacza interesujące w tym kontekście wspomnienie jej koleżanki z konspiracji, Zofii Załęskiej, o odbywających się na ulicy Hożej w Warszawie tak zwanych polskich nocach, w trakcie których kobiety czytały poezję lub śpiewały, by w ten sposób zapomnieć o wojennym koszmarze:



Hania Rumlowa, wychowanka szkoły przy teatrze Reduta, prowadzonej przez Osterwę, śpiewała nam długo w noc piosenki.



Od jesieni 1941 roku do wiosny 1942 Zygmunt Rumel działał jako emisariusz Batalionów Chłopskich na Wołyń. Opracowywał trasy kurierów, a do zespołu łączniczek należała między innymi jego żona. Na początku 1943 roku Rumel został mianowany komendantem okręgu VIII Batalionów Chłopskich, obejmującego województwo wołyńskie. W tym czasie zaczęły się już zorganizowane napady banderowców na ludność polską w powiatach krzemienieckim, sarneńskim i kostopolskim. W lipcu 1943 roku Rumel został jako pełnomocnik Delegata Rządu na Wołyń wysłany na rozmowy pojednawcze z dowództwem UPA do Kustycz. Pojechał wtedy w polskim mundurze, ale bez zbrojnej obstawy, gdyż jej nie chciał, choć mu proponowano. Wierzył, że jego misja pokojowa będzie udana. Autorka biografii odtwarza okoliczności śmierci Rumla, powołując się na trzy źródła, które uważa za wiarygodne. Od nocznych świadków wiedzano, że trzej posłańcy pokoju: Rumel, Krzysztof Markiewicz i Witold Dobrowolski, zostali storturowani, a następnie rozerwani końmi. Po latach Jarosław Iwaszkiewicz, wspominając śmierć młodego poety, napisał:


Był to jeden z diamentów, którym strzelano do wroga. Diament ten mógł zabłysnąć pierwszorzędnym blaskiem.

 
W ostatniej części książki Barbara Gorska analizuje wiersze Rumla i czyni to w równie pasjonującym stylu. Stara się do nich tak podchodzić, aby nie zabić poezji, czyli nie powiedzieć za dużo. Bo, jak humorystycznie stwierdza, interpretatorzy poezji popadają z jednej skrajności w drugą, sytuując się przeważnie na dwóch biegunach. To spostrzeżenie tak mi się spodobało, że muszę je w całości przytoczyć:



Na jednym zasiadł Bladaczka, który bełkocze ex cathedra: "wielki poeta, Juliusz Słowacki, wielki poeta, kochamy Juliusza Słowackiego i zachwycamy się jego poezjami, gdyż był on wielkim poetą". Drugi zajęła, bardziej niebezpieczna, bohaterka "Epizodu w bibliotece" Herberta: "Jasna dziewczyna pochyliła się nad wierszem. Ostrym jak lancet ołówkiem przenosi na białą kartkę słowa i zamienia je na kreski, akcenty, cezury. Lament poety wygląda teraz jak salamandra objedzona przez mrówki". A my między tymi dwojgiem - jak na huśtawce. [...] Od Bladaczki można uciec - samemu sprawdzić, czytając Słowackiego. Przed uczoną panienką nie ma ratunku - obrzydzi poezję na całe życie.


Jako zachętę do poznania życia i twórczości "Baczyńskiego Wołynia" zamieszczam jeszcze poniżej jeden z utworów Zygmunta Jana Rumla (cała odnaleziona dotąd scheda literacka obejmuje 51 wierszy i 4 poematy):







PIEŚŃ (II)

O twej krasie słyszałem dumy i smutne jak dumy pieśni,
ziemio szeroka wołyńska w jasny rzucona przedwieczerz,
– ale dziś sercem i dłonią chcę nową pieśń ucieleśnić,
pieśń może prostą, tak prostą, jak chleb nasz codzienny i pacierz.

Prawda, żeś z innych ziemio najbardziej bujna i piękna,
na harfie grająca barwy każdej dostałej jesieni,
albo pachnąca oparem wiosennym, mgłą miękka,
i latem z przyzb się śmiejąca – Ładę słowiańską – Ksieni.
[...]



To wszystko jest szatą jeno – jej barwą, światłem i cieniem,
i tą tęsknotą, co z piękna pełnego kształtu się rodzi,
ale dziś – dłonią i sercem chciałbym odnaleźć to drżenie,
które, nim jabłoń wyrosła, szczepiło jej pęd w ogrodzie.





(fragment Pieśni podaję za tomikiem Dwie Matki opracowanym przez Ewę Kaniewską, a wydanym w stulecie urodzin poety przez Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich)



 
Recenzja ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie

piątek, 23 października 2015

Minął rok...



12 września minął rok od założenia tego bloga, a mnie ten fakt zupełnie umknął w natłoku codziennych spraw i problemów. Pozwólcie więc, że nie będę się siliła na duże podsumowanie, ale napiszę tych kilka zdań, aby podzielić się kilkoma refleksjami z tego niezwykłego dla mnie doświadczenia.
 
Po pierwsze, nie sądziłam, że na blogu uda się zebrać aż tyle tekstów dotyczących literatury powiązanej z Kresami Wschodnimi Rzeczpospolitej. Zakładając to miejsce nie wiedziałam, że w blogosferze można odnaleźć mnóstwo fantastycznych opinii o tylu ciekawych i jednocześnie mało popularnych książkach.
 
Po drugie, zaskoczyło mnie bogactwo i różnorodność literatury powiązanej z Kresami. Przeciętnie wykształcony człowiek kojarzy oczywiście, że Nowogródek, Wilno, Świteź i Niemen to miejsca bezpośrednio związane z naszą literaturą, a znajdujące się obecnie poza granicami naszego kraju, ale mimo wszystko tych miejsc  tchnących niegdyś polskością było dużo, dużo więcej.

Po trzecie, dzięki szperaniu w internecie, dzięki czytaniu Waszych opinii bardzo dużo się nauczyłam. Mam nadzieję, że choćby część spośród osób zaglądających na bloga czy fanpage'a również dowiedziała się czegoś nowego.

Do dnia dzisiejszego na blogu ukazało się 197 recenzji/opinii o książkach powiązanych z Kresami Wschodnimi!

Bardzo dziękuję wszystkim autorom tekstów, którzy zgodzili się na udostępnienie na stronie swoich przemyśleń. W szczególny sposób dziękuję 14 osobom, które współtworzą blog. Fajnie, że jesteście tutaj!

Te podziękowania nie byłyby jednak pełne, gdybym nie zaznaczyła, że bez Magdaleny Jastrzębskiej, Beaty i Magdy Wu to miejsce i fanpage nie wyglądałyby tak jak wyglądają. Bez ich pomocy, nie dałabym rady "ogarnąć" tematu, który był dla mnie dość nieznany. Tak więc: dziewczyny, BARDZO DZIĘKUJĘ za Waszą pomoc i nieustanne wsparcie!!! Jesteście wspaniałe. :)

Mam nadzieję, że ciekawych tekstów do publikacji nam nie zabraknie!
 
Pozdrowienia z Grodna z portretem Elizy Orzeszkowej,
chyba najbardziej znanej mieszkanki tego miasta
Źródło: Biblioteka Narodowa


 

środa, 21 października 2015

Mariusz Urbanek, Genialni. Lwowska szkoła matematyczna





P.Banacha na fizyce w Toruniu!
P. Banacha (przestrzenie Banacha) śniły mi się po nocach jeszcze wiele lat po studiach na Wydziale Mat. – Fiz. – Chem. Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Przestrzenie Banacha były najczęściej pojawiającym się pojęciem na wykładach z analizy matematycznej na kierunku fizyka. Twórca tego pojęcia jest jednym z bohaterów książki popularno – naukowej wydanej przez wydawnictwo Iskry w 2014 roku, a zatytułowanej „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”. Z zapałem zabrałam się do lektury, tym bardziej, że matematyka od zawsze była jednym z wielu obszarów moich zainteresowań. Genialny tytuł i podtytuł oraz ilustracja na obwolucie publikacji wykonana przez Marka Szyszko – znakomitego polskiego rysownika – sugerowały, że książka opowiada o działalności Lwowskiej szkoły matematycznej w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Nie należy mylić tej grupy uczonych z tzw. szkołą lwowsko - warszawską będącą formacją filozoficzną, o której można przeczytać w
"Węzłach pamięci...". Losom lwowskich matematyków przed drugą wojną światową poświęcił autor jedynie sto stron książki z prawie trzystu, na których czytelnicy mogą znaleźć pokazanie matematyki jako pasji, poza którą niewiele kwestii miało dla tych ludzi większe znaczenie.

Osoby dramatu.
Interesująca forma rozdziałów książki, odrębne kalendarium Lwowskiej szkoły matematycznej i bogata bibliografia stanowią, od strony edytorskiej, niewątpliwe atuty tej publikacji. Mariusz Urbanek trafnie przedstawił „osoby dramatu”: Hugo Steinhausa, Stefana Banacha, Stanisława Mazura i Stanisława Ulama, wybierając z ich biografii i charakterystyk najcelniej cechujące ich fakty. Hugo Steinhaus był matematykiem a jednocześnie językowym purystą i człowiekiem na wskroś pryncypialnym. Stefan Banach to profesor o nieukończonych studiach i nad wyraz plebejskim pochodzeniu. Stanisław Mazur pozostawał zatwardziałym komunistą o specyficznym poczuciu humoru. Stanisław Ulam to twórca bomby atomowej i wodorowej a z przekonania pacyfista.


 

Stefan BanachStefan BanachStefan Banach - rys. Antoni Chodorowski



Całka Lebesgue’a.
Nakreślone przez Mariusza Urbanka dzieje Lwowskiej szkoły matematycznej rozpoczynają się na przełomie XIX i XX wieku, gdy na świat przychodzą wspomniani czterej bohaterowie tego opracowania. Zawiązanie Lwowskiej szkoły matematycznej miało miejsce w Krakowie (sic!) w 1916 roku, gdy Hugo Steinhaus spotkał na Plantach dyskutujących o całce Lebesgue’a Stefana Banacha i Ottona Nikodyma oraz dokooptowanego później Witolda Wilkosza, przyjaciela Stefana Banacha jeszcze z czasów gimnazjalnych. Ze Lwowem, jako pierwsi z bohaterów, wiążą się: Hugo Steinhaus, habilitujący się na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza w 1917 roku i jego „odkrycie” - Stefan Banach, który zostaje asystentem na Politechnice Lwowskiej w 1920 roku. Kilka lat później we Lwowie rozpoczynają studia: Stanisław Mazur i Stanisław Ulam doktoryzujący się na Uniwersytecie Jana Kazimierza na początku lat trzydziestych XX wieku.

 

Kawiarnia Szkocka
Wnętrze Kawiarni Szkockiej
Plac Fredry na pocztówce z 1916
Plac Fredry na pocztówce z 1916 - z prawej Kawiarnia Szkocka

 




 



Żywa gęś w kawiarni Szkockiej!
Lata trzydzieste XX stulecia stanowią złoty wiek Lwowskiej szkoły matematycznej, której centrum życia naukowego nie znajdowało się w nobliwych murach uczelni ale w klimatycznej
kawiarni Szkockiej przy placu Akademickim. Właśnie tutaj uczeni spotykali się po zakończeniu wykładów aby roztrząsać „problematy” matematyki i „reszty wszechświata”. Zadania matematyczne rozwiązywali pisząc kopiowym ołówkiem na marmurowych blatach stolików. Nowy rozdział w debatach matematyków nastąpił w lipcu 1935 roku gdy zaczęto notować problemy do rozwiązania lub przemyślenia w grubym zeszycie, który zapisał się w historii matematyki jako „Księga Szkocka”. Zawiera ona 193 problemy matematyczne a za rozwiązanie niektórych z nich autorzy przewidywali nagrody np. żywą gęś (nagroda odebrana w 1972 roku).


Profesor Mazur wręcza żywą gęś szwedzkiemu matematykowi za rozwiązanie problemu z Księgi Szkockiej
Stanisław Mazur i Per Enflö
Księga Szkocka
Księga Szkocka

 









Mord profesorów lwowskich na Wzgórzach Wuleckich!
Tragiczny koniec Lwowskiej szkoły matematycznej nastąpił 22 września 1939 roku z wkroczeniem do Lwowa sowieckich wojsk Armii Czerwonej. Zagłada środowiska naukowego dokonała się w lipcu 1941 roku, gdy Einsatzkommando III Rzeszy aresztowało kilkudziesięciu lwowskich uczonych a następnie rozstrzelało wszystkich (razem z pojmanymi członkami ich rodzin lub ich gośćmi) na Wzgórzach Wuleckich. Ogółem zamordowano 50 osób związanych ze środowiskiem akademickim, a wydarzenie to historia Polski odnotowała jako „Mord profesorów lwowskich”. Kolejna grupa uczestników Lwowskiej szkoły matematycznej zginęła równie tragicznie: w Katyniu, w sowieckich łagrach, w lwowskim getcie i innych miejscach kaźni II wojny światowej. Niektórzy z lwowskich uczonych ratowali się przed niechybną śmiercią stając się karmicielami wszy w Instytucie Weigla we Lwowie. Wśród lwowskich matematyków znaleźli się i tacy, którzy pomimo okupacji próbowali w dalszym ciągu pracować dla nauki ponosząc moralnie wątpliwe koszty tych działań np. Stanisław Mazur.

 Stanisław MazurStanisław Ulam i Stanisław Mazur 









Polski Lwów w granicach ZSRR!
Po wojnie, gdy Lwów w wyniku ustaleń konferencji przywódców koalicji antyhitlerowskiej w Jałcie znalazł się w granicach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, Lwowska szkoła matematyczne uległa rozproszeniu po ośrodkach naukowych nie tylko w Polsce.
Niestety, w sierpniu 1945 roku, zmarł we Lwowie Stefan Banach, kończąc krótką, bo zaledwie dwudziestopięcioletnią, karierę naukową. Pogrzeb matematyka stał się pretekstem do demonstracji Polaków - mieszkańców Lwowa, których nie zdążono jeszcze wysiedlić z miasta, mimo rozpoczętej w maju tzw. akcji przesiedleńczej.


Ze Lwowa do Los Alamos!
Hugo Steinhaus w listopadzie 1945 roku przyjechał do Wrocławia aby organizować Wydział na Uniwersytecie Wrocławskim (zmarł w 1972 roku). Stanisław Mazur przeniósł się początkowo na Uniwersytet Łódzki a od 1948 roku został profesorem Uniwersytetu Warszawskiego (zmarł w 1981 roku). Międzynarodową karierą naukową może się poszczycić Stanisław Ulam, który już w 1935 roku wyjechał do pracy naukowej do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie w 1943 roku przyjął amerykańskie obywatelstwo. Ten wybitny polski uczony pracując w tajnym ośrodku badań jądrowych w Los Alamos przyczynił się do zbudowania bomby atomowej i wodorowej oraz był pomysłodawcą lotu człowieka na Księżyc (zmarł w 1984 roku w Santa Fe w USA). Matematycy owi doceniani byli przez środowiska naukowe Polski i świata, które obdarzyło ich wieloma zaszczytnymi tytułami i członkostwami honorowymi, oprócz oczywiście tytułów i stopni stricte naukowych.

 

Stanisław UlamStanisław UlamStanisław Ulam - rys. Antoni Chodorowski


    
Nieoczekiwanie wojnę przetrwała Księga Szkocka, do której ostatni wpis datowany na 31 maja 1941 roku wykonał Hugo Steinhaus i on ją odzyskał w 1946 roku. Nowa Księga Szkocka utworzona przez matematyków wrocławskich funkcjonowała przez kilkanaście lat ale nie zdobyła takiej sławy i uznania jak oryginał ze Lwowa.


Anegdoty i aforyzmy!
Mariusz Urbanek obok ścisłych faktów historycznych, dotyczących Lwowskiej szkoły matematycznej przywołał w książce anegdoty i historyjki zachęcające czytelników do zgłębiania dziejów matematyki. Oto przykłady.
Intrygujący stosunek do oficjalnych pism prezentuje Włodzimierz Stożek
„Jak przyjdzie jakiś urzędowy list, najlepiej go odłożyć, w ogóle nie czytając. Jeśli jest naprawdę ważny, to po kilku dniach przyjdzie ponaglenie, jeśli nie, nikt nawet nie zauważ braku odpowiedzi.”
Hugo Steinhaus komentuje otrzymanie honorarium za rosyjskie wydanie swej książki „Kalejdoskop matematyczny” po czternastu (14!) latach od edycji w ZSRR. A "na pytanie, czy przekraczał granice Związku Radzieckiego, odpowiedział, że to granica ZSRR przekraczała jego. I to dwukrotnie."

 

 Hugo SteinhausHugo SteinhausHugo Steinhaus - rys. Antoni Chodorowski

Genialni uczeni, których wybrał na bohaterów swej opowieści Mariusz Urbanek jak i pozostali matematycy ze lwowskiej szkoły byli wybitnie utalentowanymi matematykami, których indywidualizm pozwolił pracować naukowo w warunkach tak odmiennych od ogólnych wyobrażeń o pracy naukowców. Wszechstronne umysły tych uczonych spowodowały, że w pewnym sensie stawali się ludźmi renesansu. Hugo Steinhaus był znakomitym aforystą cenionym za cięty dowcip i perfekcyjne puentowanie wypowiedzi innych osób, autorem zbioru zatytułowanego „Słownik racjonalisty”. Oto próbka jego talentu językowego:
„Geniusz – gen i już”
„Kula u nogi – Ziemia”.
„Dowcipem nie należy celować, tylko trafiać”.
„W tym kraju tylko jedno mi się podoba: zostać…”
"Skończyła się wojna, to przelewanie krwi z pustego w próżne”.
„Są kłamstwa, potem wielkie kłamstwa, a dalej tylko statystyka”. 
   
Wiele innych anegdot, aforyzmów, dowcipów, historyjek znajdzie czytelnik w "Absurdach Polski..."

"Nasz największy wkład w naukę światową!"
Na szczególną uwagę zasługuje wspomnienie o dekalogu polskiej szkoły matematycznej sformułowane przez Edwarda Marczewskiego – matematyka z Uniwersytetu Wrocławskiego, np. reguła wtórnej funkcji stopni naukowych, które powinny być rezultatem a nie celem pracy uczonego. Wszystkim dziesięciu zasadom hołdowali członkowie Lwowskiej szkoły matematycznej i dlatego historia nauki o nich pamięta. Końcowym akordem książki jest wywiad autora z wrocławskim matematykiem i historykiem matematyki Romanem Dudą, który reprezentuje pogląd, że wkład Lwowskiej szkoły matematycznej do nauki światowej jest nieporównywalny z wkładem jakiejkolwiek innej dziedziny wiedzy i innego miejsca jej powstania.Roman Duda jest autorem książki o podobnej tematyce i tytule: „Lwowska szkoła matematyczna” wydanej we Wrocławiu w 2007 roku.

Lwowska szkoła matematyczna+E.Zermelo (1930)
Zjazd Kół Matematyczno-Fizycznych (Lwów 1930) 








Udźwignął czy nie udźwignął?
„Genialni. Lwowska szkoła matematyczna” jest dziełem publicysty i pisarza Mariusza Urbanka opracowującego biografie humanistów, ludzi kultury czy twórców. Okazało się, że autor sprostał również kwerendowaniu zagadnień uprawiania matematyki, nie tak dalekiej, jakby się wydawało czytelnikom, od fascynującej przygody życia „niematematyków”, jakimi w większości są czytelnicy „Genialnych”.

Piękne umysły we Lwowie! Summa summarum (jakby powiedzieli matematycy):
Warto przeczytać książkę podtrzymującą legendę „pięknych umysłów” tworzących Księgę Szkocką w Kawiarni Szkockiej w
polskimLwowie.


Takst oryginalny ukazał się na blogu Czytam po polsku


niedziela, 18 października 2015

Włodzimierz Szuchiewicz, „Huculszczyzna”, czyli Pokucie i huculskie voodoo



„Huculszczyzna” Włodzimierza Szuchiewicza to wspaniała, czterotomowa monografia huculskiego folkloru z okolic Kołomyi.  

Hucułowie to pasterski lud pochodzenia rusińsko-wołoskiego, jaki zamieszkiwał i nadal zamieszkuje Karpaty Wschodnie (m. in. góry Gorgany, Czarnohorę, czyli teren dorzecza rzek Prut, Czeremosz i Cisa). W dawnych czasach wiele z terenów zaludnionych przez Hucułów należało do Polski, m. in. było to polskie Pokucie, to jest okolice Stanisławowa (dziś Iwanofrankowsk). W okresie międzywojennym najbardziej znaną miejscowością huculską była uzdrowiskowa wioska górska Żabie (obecnie Wierchowina), gdzie mieściło się muzeum huculskie oraz hodowla koni huculskich. 

Ponieważ Huculi żyli na uboczu, w wysokich górach, więc przechowały się wśród nich rozmaite prastare pogańskie wierzenia, obrzędy i rytuały magiczne. Ten bogaty folklor był źródłem zainteresowania polskich etnografów. A najsłynniejszym i chyba najpracowitszym badaczem huculskiego folkloru był Włodzimierz Szuchiewicz, autor obszernej, wydanej w czterech tomach monografii pt. „Huculszczyzna”. Jest to kompendium wiedzy na temat Hucułów, z którego m. in. w ogromnym stopniu korzystał Stanisław Vincenz pisząc swoje słynne dzieło „Na wysokiej połoninie”. 

Jednak „gęsta” proza Vinceza jest bardzo zawiła, zagmatwana językowo i w sensie pojęciowym, a w konsekwencji trudna w lekturze dla przeciętnego czytelnika. W przeciwieństwie do niej książka Szuchiewicza jest bardzo przyjemna w czytaniu. Można dowiedzieć się z niej, jak wyglądał rok obrzędowy wśród Hucułów (Boże Narodzenie, Wielkanoc, poszczególne święta kościelne), jak przebiegały obrzędy związane z poszczególnymi okresami w życiu człowieka (narodziny, wesele, pogrzeb), jakie były huculskie tańce i pieśni, a także huculska magia. 

Miłośnikom zarówno Kresów, jak i parapsychologii, polecam zwłaszcza tom czwarty „Huculszczyzny”, gdzie znaleźć można takie skarby jak opis demonologii huculskiej (czyli: leśne, niawki-miawki, rusałki, topielce, mamuny, wiedźmy, upiory, molfari, wróżbici i znachorzy). 

Warto zainteresować się molfarami. Byli to huculscy magowie, coś w rodzaju szamanów. Uważano ich za postaci złe i szkodzące społeczeństwu, bo mogli na odległość spowodować śmierć człowieka lub zwierzęcia. Z opisu Szuchiewicza wynika, że magia molfarów przypominała nieco voodoo, do dziś praktykowane na Karaibach i w Ameryce Południowej. Po prostu – robili laleczki (molfy) na obraz i podobieństwo swojej ofiary i te laleczki traktowali podle. 

Poczytajcie sami, bo mam tu smakowity cytacik z Szuchiewicza:

 „Molfari. To tacy ludzie, co mogą człowieka lub bydlę stracić. Zakopują oni pod wrota, pod próg izby, lub w innem miejscu przechodniem „molfę”. Jeżeli chcą stracić bydlę, nabierają gliny ze śladu po nim, urobią z niej model tego bydlęcia, a ogon z włosów; taki model wraz z igłami kładą w takie miejsce, by bydlę je przestąpiło. Raniutko wykopują igły i kładą do komina; gdy chcą zaszkodzić temu bydlęciu, wtykają te igły w model i to w miejsce, które chcą uszkodzić, np. w język, ażeby bydlę nie mogło jeść ani pić, albo w nogę, ażeby nie mogło chodzić itd., a gdy chcą by bydlę zginęło, chowają jego model w komin, gdzie on, a równocześnie bydlę wysycha.
Podobnie robią i z człowiekiem, do którego czują zawiść. Taki człowiek zginie z pewnością, jeżeli molfar nie powyjmuje igieł z urobionej lalki (modelu).    
Do swej czynności przywołuje molfar czartów, a postanowiwszy zniszczyć człowieka, tak przemawia do modelu: Tyś mi dosolił; za to ja ciebie kłuję, suszę, piekę; ażebyś tak sczerniał, jak dym, ażebyś tak zesechł jak schnie podpalone drzewo!” Te informacje przekazał autorowi niejaki Jura Bendejczuk z wioski Żabie. 

Książka Szuchiewicza powstała dzięki pomocy finansowej wielkiego mecenasa sztuki z Kresów Wschodnich – hrabiego Włodzimierza Dzieduszyckiego. Autor „Huculszczyzny” był bowiem nauczycielem i nie mógł sobie pozwolić na wydanie drukiem swoich badań. Polski hrabia roztoczył więc pieczę nad huculskim folklorem. To dzięki Dzieduszyckiemu ta ogromna część prastarej wiedzy ludowej została zapisana i utrwalona. Inaczej pewnie by zginęła na zawsze, bo zabiłaby ją cywilizacja.

„Huculszczyzna” Szuchiewicza została zdigitalizowana i znajduje się w polskich bibliotekach cyfrowych, m. in. tu:

Federacja Bibliotek Cyfrowych | Huculszczyzna, tom I


Z pracy Szuchiewicza korzystał nie tylko polski pisarz Vincenz, ale także Michaił Kociubiński, autor napisanej po ukraińsku powieści „Cienie zapomnianych przodków”, liryczno-folkowej „love story” z życia Hucułów z Krzyworówni nad Czeremoszem. Według powieści Kociubińskiego powstał piękny film Siergieja Paradżanowa pod tym samym tytułem. Film ten do dzisiaj jest polecany przez badaczy folkloru ludowego wschodnich Karpatów jako materiał źródłowy. Podczas jego kręcenia w połowie lat 1960.  korzystano bowiem z porad starych Hucułów pamiętających jeszcze czasy Vincenza. Jako konsultant filmu pracował nawet ostatni molfar huculski, niejaki Michajło Nieczaj. 



Dla żądnych wiedzy - wiadomości o Hucułach i magii huculskiej znajdziecie tu:

1.      Kruszona Michał, „Huculszczyzna. Opowieść kabalistyczna”, Poznań 2011
2.      Szuchiewicz Włodzimierz, „Huculszczyzna”, Lwów 1908
3.      Vincenz Stanisław, „Na wysokiej połoninie. Prawda starowieku. Obrazy, dumy i gawędy z wierzchowiny huculskiej”, przedmowa Andrzeja Kuśniewicza, Instytut Wydawniczy „Pax”, Warszawa 1980
4.      Бердник Громовица, "Знаки карпатской магии" 2006 (Berdnik Gromowica, „Znaki karpackoj magii” - jest w sieci w PDF, ale po ukraińsku
5.      Тени забытых предков”, reż. Siergiej Paradżanow, ZSRR 1964

I na koniec – słynna pieśń o Hucułach pt. „Czerwony pas”, do której słowa napisał Józef Korzeniowski: 



Czerwony pas a za pasem broń,
I topór co błyska z dala,
Wesoła myśl. swobodna dłoń
To strój, to życie górala.


Gdy świeży liść okryje buk,
I Czarna góra sczernieje,
Niech dzwoni flet, niech ryczy róg;
Odżyły nasze nadzieje!

 
Pękł rzeki grzbiet, popłynął lód,
Czeremosz szumi po skale;
Nuż w dobry czas kędziory trzód
Weseli kąpcie górale.


Połonin step na szczytach gór,
Tam trawa w pas się podnosi,
Tam ciasnych miedz nie ciągnie sznur,
Tam żaden pan ich nie kosi.

 
Dla naszych trzód tam paszy dość,
Tam niech się mnożą bogato,
Tam runom ich pozwólcie rość,
Tam idźcie na cale lato.


A gdy już mróz posrebrzy las,
Ładujcie ostrożnie konie,
Wy z plonem swym witajcie nas,
My z czarką podamy dłonie.




Tekst oryginalny ukazał się na blogu: archiwum mery orzeszko


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...