sobota, 23 września 2017

Eugeniusz Werstin, Szklana góra




„Szklana góra” Eugeniusza Werstina to moja ulubiona współczesna powieść kresowa. Była pisana w okresie stanu wojennego, odleżała sobie w szufladzie autora dwadzieścia lat i w końcu została wydana w 2005 roku. Czytałam ją już raz parę lat temu, później szukałam jej w księgarniach, by ją kupić i mieć na własność. W końcu udało mi się ją dopaść za niską cenę w taniej księgarni internetowej „Dedalus”. Teraz czytałam ją ponownie, rozkoszując się i smakując tę ciekawą sagę rodzinną napisaną pięknym, barwnym i gawędziarskim językiem.


„Szklana góra” to obszerna, rozpisana na kilkaset stron, historia dwóch kresowych rodów: Samsonowiczów i Mosiewiczów, a także warszawskiej rodziny Papajów. Akcja tej powieści zaczyna się pod koniec XIX w., dalej obejmuje ważne wydarzenia historyczne, takie jak rewolucja 1905 roku, wybuch I wojny światowej, ewakuacja Polaków z Kresów w głąb Rosji, ich powrót na początku lat 20., a potem wybuch II wojny światowej. „Mapa” powieści obejmuje m .in. miasto Poniewież i leżące w pobliżu wioski Wańkuny i Sarguny, Wilno, Murom w Rosji, Tomsk na Syberii, Warszawa. Możemy też tu podejrzeć spory kawał litewskiej i rosyjskiej wsi.


Autentyczne wydarzenia historyczne stanowią tło dla losów ludzkich, czasem bolesnych, czasem radosnych, jak to w życiu. Mamy tu kilka ognistych romansów oraz niezwykłą, namiętną miłość „aż po grób”, jak również trochę wojny, bolesne zatargi o majątek i ziemię, opis nauki szkolnej, służby w wojsku, pracy na roli, pracy w szkole, no i przede wszystkim codziennego bytowania mieszkańców Kresów, których świat się już pomału kończył, choć oni, biedny, jeszcze wtedy o tym nie wiedzieli. 


Bohaterowie są rysowani mocną kreską, zamaszyście. To ludzie pełnokrwiści, jakich kiedyś nie brakowało na polskich Kresach; ludzie dobrzy i źli, często ekscentryczni, ale zawsze „Polacy i katolicy”, co właściwie najbardziej ich odróżniało od zamieszkujących Wileńszczyznę Litwinów, Białorusinów i Żydów. Jak już jesteśmy przy tych ostatnich, to warto wspomnieć o ich przedwojennych lewicowych sympatiach. Oto zawarta w powieści scenka z międzywojennego Wilna. Są późne lata 30., dzień 1 maja, kiedy to jeden z młodych bohaterów zostaje niechcący świadkiem komunistycznego pochodu niosącego hasła będące dowodem infiltracji polskich komunistów przez Związek Radziecki:


(Wiktor) „idąc w dół Bouffałową Górą ze szkoły, zamiast na skróty zapleczem żeńskiego gimnazjum imienia Elizy Orzeszkowej (…) ruszył spacerowym krokiem ulicą Trzeciego Maja do Mickiewicza, by tam skręcić w lewo, w kierunku mostu Zwierzynieckiego. Był to mały, może stumetrowy odcinek, a jednak Wiktor nie doszedł do skrętu. Z zadumy wyrwało go niecodzienne widowisko: główną arterią sunął pochód, jakiego jeszcze nie widział, ale o którym słyszał jako o czymś okropnym. Był to pochód pierwszomajowy. Tłum robił wrażenie trochę przerażające. Wszyscy byli bardzo nędznie poubierani. Ponad połowę tłumu stanowili Żydzi, nie tylko młodzi, ale i starsi, jeszcze nędzniej odziani niż polscy robociarze. Nieśli transparenty – czerwone płachty na dwóch patykach, na których szpilkami poprzypinano wycięte z papieru litery:
PRECZ Z RZĄDEM FASZYSTOWSKIM PROWOKATORÓW WOJNY!
NIECH ŻYJE SOJUSZ KLASY ROBOTNICZEJ Z ZSRR!
CZEŚĆ MĘŻNEJ REPUBLICE HISZPANII!
CZEŚĆ ODWAŻNEMU NARODOWI CHIŃSKIEMU!
NIECH ŻYJE GENIALNY NAUCZYCIEL LUDÓW W ICH WALCE O POKÓJ, TOWARZYSZ STALIN!
Wiktor stanął jak wryty. Czuł w łydkach paraliżujący strach.”
 

Prócz opisu rodzącego się wówczas komunizmu znajdziemy również w „Szklanej górze” relację z międzywojennych sporów między sanacją i endecją w które uwikłani są bohaterowie, a także inne smaczki, zakazane w PRL-owskiej szkole, a i dziś niemile mile widziane przez niektóre środowiska, jak na przykład opis działalności przedwojennych narodowców walczących z nadreprezentacją Żydów w wielu zawodach, m. in. w handlu.

Powieść ma mocne akcenty autobiograficzne, być może w ogóle jest beletryzowanym wspomnieniem autora o swojej rodzinie. Jest to naprawdę piękny tekst, niezwykle wciągający i przykuwający uwagę. Jak się wejdzie w przedstawiony tam świat, to po prostu nie można się oderwać. Płaczesz i śmiejesz się wraz z bohaterami. Wzruszasz się ich tragicznymi losami. „Szklaną górę” można polecić każdemu, kto lubi tradycyjną prozę w dziewiętnastowiecznym stylu, bujną, rozległą i wielowątkową, kto lubi tematykę kresową, a także obszerne sagi rodzinne. 


Eugeniusz Werstin to pochodzący z Wilna mało znany polski pisarz, autor tekstów o tematyce kresowej, takich jak „Samotne kruki”, „Zmowa” i „Dzieci wdowy” wydanych pod pseudonimem Mateusz Jantar. 

Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko

sobota, 16 września 2017

Wołyń. Przemilczana zbrodnia na Polakach






Dobre Słowo

     Bonum Verbum – Dobre Słowo – niech będzie kluczem do zrozumienia książki zatytułowanej „Wołyń. Przemilczana zbrodnia na Polakach”. Celem przedstawienia poglądów osób połączonych pragnieniem wyjaśniania przyczyn, przebiegu i skutków Rzezi Wołyńskiej najszerszym rzeszom rodaków i nie-rodaków, redaktor Michał Kramek użył formy wielogłosu narracyjnego dopuszczając do głosu tak ekspertów, jak i świadków wydarzeń. Dzięki temu zabiegowi czytelnicy otrzymali obiektywny, panoramiczny obraz analizowanego zagadnienia, wzorem bajkopisarza La Fontaine’a oglądającego kryształową karafkę ze wszystkich stron. 

Nacjonaliści i siekiernicy

     Trzeba być wyjątkowo odpornym na wiedzę, żeby nie znać faktów, że w latach 1943-45 na terenie Wołynia nacjonaliści ukraińscy przy wydatnej pomocy chłopskich „siekierników” zamęczyli i wymordowali około 60 000 żyjących tam od lat Polaków i zrównali z ziemią ponad  90 % polskich wsi. Nie do wszystkich jednak dociera ta bolesna prawda historyczna. Zarówno w Polsce jak i poza jej granicami. Autorzy wyrazili nadzieję, że „niniejsza publikacja przyczyni się do głębszej refleksji nad tą trudną pamięcią oraz zrewidowania jej miejsca w naszej świadomości narodowej”, a także dopomoże w upowszechnianiu prawdy o okrutnych zbrodniach ukraińskich. W tym celu przeprowadzono rozmowy z historykami, publicystami, duchownymi i świadkami mordów zadając im szereg kluczowych pytań drążących niełatwy temat Rzezi Wołyńskiej.

Ludobójstwo ukraińskie

     Dziesięć osób zapytano o genezę masakry, dramaturgię wydarzeń, współczesne konteksty, jak również o powody, dla których przez długie lata ludobójstwo wołyńskie było „przemilczaną zbrodnią na Polakach”. Polak Rafał Lemkin wprowadził do języka prawnego termin ludobójstwo (z ang. genocide), które rozumieć należy jako nieprzedawnialną zbrodnię przeciwko ludzkości. Ludobójstwo ukraińskie było zaplanowane, zorganizowane i masowe, obliczone na eksterminację naszego narodu zgodnie z szowinistycznym hasłem „Ukraina dla Ukraińców” sformułowanym przez Mykoła Michnowskiego – ukraińskiego ideologa nacjonalistycznego. Źródeł ideologii nacjonalizmu ukraińskiego należy się doszukiwać w Związku Faszystów Ukraińskich, poprzedniku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Natomiast wykładnię dla zbrodniczych akcji OUN-B (Stepana Bandery) dawał Dekalog ukraińskiego nacjonalisty z 1929 roku.
Wola Ostrowiecka. Część kości wydobytych ze zbiorowej mogiły - http://www.nto.pl/
Wola Ostrowiecka. Część kości wydobytych ze zbiorowej mogiły - obok Leon Popek - http://www.nto.pl/

Okrucieństwo i barbarzyństwo

     Rozmówcy Michała Kramka komentując apokalipsę Rzezi Wołyńskiej nie skupili się tylko na ilości ofiar, chociaż była ona przerażająca, ale zwrócili uwagę na rodzaj ofiar – głównie były to kobiety, dzieci, starcy. Kompleksowo poddali analizie okrucieństwo, z jakim ukraińscy sadyści zadawali śmierć Polakom, i nie znaleźli żadnego innego wytłumaczenia poza barbarzyństwem wschodniej dziczy. Wyjątkową nienawiść przejawiali bandyci spod znaku tryzuba w stosunku do osób duchownych (przykładem "niedokończone msze wołyńskie"). Szczególna sytuacja panowała w rodzinach mieszanych, gdzie ukraińscy małżonkowie byli zobowiązani do zabijania polskich członków rodziny (nawet własnych dzieci). Mimo to znalazło się wielu ukraińskich sprawiedliwych ratujących Polaków.

Historia i polityka

     W wypowiedziach interlokutorów Michała Kramka przewinęły się dwa podobnie brzmiące pojęcia: historii politycznej i polityki historycznej. Pierwsze z nich w kontekście wołyńskiego ludobójstwa przez całe dziesięciolecia było zakłamywane lub co najwyżej przemilczane. Obydwa te działania negatywnie odbijały się na budowaniu tożsamości narodowej, szczególnie ważnej dla młodego pokolenia Polaków. W tym miejscu dochodzimy do drugiego ze wspomnianych pojęć – polityki historycznej państwa, której zadaniem jest kształtowanie świadomości historycznej obywateli. Bohaterowie publikacji wielokrotnie podkreślali fundamentalne znaczenie przyjęcia prawdy o Rzezi Wołyńskiej dla budowania równorzędnych stosunków sąsiedzkich między Polską a Ukrainą. „To właśnie historyczne, chrześcijańskie dziedzictwo i wartości kulturowe są wspólną, ponadgraniczną płaszczyzną istnienia narodu polskiego” stwierdził historyk i analityk spraw międzynarodowych.

Potępić banderyzm

     Zastanawiające jest dlaczego Ukraińcy odrzucają prawdę o Rzezi Wołyńskiej, a nawet ją przekłamują. Opinie uczestników wywiadów są w tej kwestii zgodne. Młode państwo ukraińskie próbuje budować silną Ukrainę na nacjonalizmie OUN-UPA kreując Stepana Banderę na bohatera narodowego. Z tego powodu rzetelne informacje na temat wołyńskiego ludobójstwa nie mogą przebić się do przestrzeni publicznej w tym kraju. W odróżnieniu od hitleryzmu w Niemczech, banderyzm na Ukrainie nigdy nie został potępiony. Przeciwnie, na Ukrainie zauważyć można powrót zbrodniczych ideologii i gloryfikację oprawców narodu polskiego.
"Pomnik Pamięci Ofiar Męczeństwa i Ludobójstwa Kresowian" - Andrzej Pityński - http://www.naszdziennik.pl
"Pomnik Pamięci Ofiar Męczeństwa i Ludobójstwa Kresowian" - Andrzej Pityński - http://www.naszdziennik.pl

Upamiętnienie i edukacja

     Napis na Pomniku Ofiar Ludobójstwa na Kresach, na cmentarzu Rakowickim w Krakowie głosi: „Nie o zemstę lecz o pamięć wołają ofiary”. Ofiary, wśród których znajdują się tzw. sieroty wołyńskie, nawet po upływie ponad siedemdziesięciu lat nie mogą wyrzucić z pamięci traumatycznych wydarzeń, które pozbawiły je swoich najbliższych i własnych domów, poczucia bezpieczeństwa i wiary w człowieka. Rany te nigdy się nie  zabliźnią i nigdy nie mogą zostać zapomniane. Żadna poprawność polityczna nie może usprawiedliwiać zaniedbań i zaniechań w zakresie upamiętnienia wołyńskich męczenników. W tej materii jest jeszcze wiele do zrobienia. Nie wystarczy jedna „Uchwała Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej w sprawie oddania hołdu ofiarom ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1943–1945” ustanawiająca dzień 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. Z liczby ponad dwu tysięcy wsi, które zniknęły z powierzchni ziemi za sprawą ukraińskich barbarzyńców, miejsca pamięci zbrodni znajdują się tylko w kilkudziesięciu z nich. Jeszcze gorzej wygląda sprawa edukacji polskiego społeczeństwa, a zwłaszcza młodzieży, w zakresie Rzezi Wołyńskiej i Czystki etnicznej w Małopolsce Wschodniej czy innych zbrodni na ludności cywilnej.

"Kresowian zabito dwukrotnie"

     Przesłania książki są czytelne, zgodne z polską racją stanu, a nie poprawnością polityczną postkomunistycznych elit. Miejmy na uwadze, iż „Wszystkie fakty z naszej historii scalają nas w jeden naród” i żadne partykularne interesy czy fałszywe kompromisy nie mogą spychać na margines historii pamięci o najbardziej bolesnych kartach naszych narodowych dziejów. Bowiem pokolenia Polaków, które przyjdą po nas muszą znać odpowiedź na pytania rozstrzygające o ich tożsamości narodowej:

Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? 

Tekst ukazał się na blogu Czytamy po polsku

 

niedziela, 10 września 2017

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu... Wspomnienia z zamierzchłej przeszłości






Na cytaty z tej książki natknęłam się czytając „Zakątek pamięci” Ireny Domańskiej-Kubiak. Te fragmenty były na tyle interesujące, zawierające wiele szczegółów o życiu codziennym polskiego ziemiaństwa, że książka Antoniego Kieniewicza trafiła na moją prywatną listę życzeń. Po udanym zakupie trafiła na moja półkę i siadłam do lektury.

Autor wywodził się z majętnej rodziny ziemiańskiej osiadłej na bagnistym Polesiu. Źródłem ich majątku była przede wszystkim mądrze prowadzona działalność przemysłowa, wprowadzanie nowinek technologicznych i dobra, nieprzemijająca przez kilkadziesiąt lat, koniunktura na drewno. Gospodarstwo w Dereszewiczach i Bryniewie prowadzone przez ojca Autora, następnie niego samego i brata było wzorowe i przynosiło spore dochody. Ojciec i synowie potrafili wykorzystywać okazje, nowe możliwości, co niewątpliwie przyczyniło się do sukcesu finansowego. Tak więc ich przypadek różni się nieco od wyobrażeń o zacofanym Polesiu skoncentrowanym niemal wyłącznie na ekstensywnym rolnictwie.

Antoni Kieniewicz utracił Dereszewicze już po I wojnie światowej. W II Rzeczpospolitej, mimo zubożenia, udało mu się uzyskać stabilizację i zapewnić byt rodzinie, ale II wojna światowa była definitywnym końcem świata jego i jego ziemiańskiego środowiska. Autor spisywał swoje wspomnienia w czasach PRLu, kiedy wyzuty ze swojej ukochanej krainy szczęśliwości mógł tylko wspominać i ... pisać "do szuflady".

Autor przekazuje nam sporo informacji o stylu życia bogatego ziemiaństwa, stosunkach rodzinnych i rozrywek. Jedną z jego ulubionych form spędzania wolnego czasu było polowanie, któremu poświęca odrębną część poświęconą sposobom polowania na zwierzynę. Przyznam, że te akurat fragmenty jedynie przejrzałam, bo taka koncentracja na tej kwestii jest dla mnie przesadą, jako że generalnie nie pochwalam tego typu rozrywki. Ale trzeba przyznać, że trudno znaleźć wspomnienia z Polesia, które w ogóle nie dotykałyby tematyki polowania. To tylko dowód na to, że poleskie lasy były wręcz wymarzonym miejscem dla myśliwych.

Ale nie tylko o polowaniach pisał Autor. Niezwykle cenne są jego wspomnienia z okresu przed 1905 r., gdy szczegółowo opisuje politykę władz carskich wobec religii katolickiej, kiedy nie można było poświęcić kaplicy nawet na terenie swojej posiadłości, kiedy wierni uczestniczyli we mszy świętej zaledwie kilka razy do roku, kiedy małżeństwo z osobą prawosławną oznaczało zakaz wychowywania dzieci w religii katolickiej. Tym bardziej docenić należy uwieńczone sukcesem działania matki Autora na rzecz poświęcenia kaplicy w Dereszewiczach, co Autor opisuje z sentymentem i wielkim szacunkiem, bo wtedy to było wydarzenie wręcz epokowe dla całej okolicy. Oczywiście taka postawa władz carskich była nie tylko walką z religią, ale przede wszystkim zwalczaniem polskości, która chciano całkowicie wykorzenić na tzw. „ziemiach zabranych” (oderwane od Rzeczpospolitej w I rozbiorze na rzecz Rosji).

Wspomnienia Antoniego Kieniewicza kończą się w momencie odzyskania przez Polskę niepodległości i ostatecznej utracie majątku, który zgodnie z traktatem ryskim pozostał poza granicami II RP. Syn Autora – profesor Stefan Kieniewicz, wybitny historyk – podjął decyzję o wydaniu zapisków ojca do tego właśnie momentu i była to słuszna decyzja. Dzięki temu dostajemy bardzo szczegółowe świadectwo z życia ziemiaństwa na przełomie wieków. Nie ma tu pogłębionych sylwetek psychologicznych, ale jest rzetelne przedstawienie kolorytu epoki i spraw codziennych. W kilku kwestiach rodzinnych Autor nie chciał zbyt wiele ujawniać (np. okoliczności śmierci ukochanej siostry), ale i tak jest to lektura godna polecenia dla wszystkich pragnących poznać historię Kresów, a zwłaszcza Polesia, którego piękno opiewa w swych wspomnieniach Antoni Kieniewicz, cierpiący z powodu wyroków dziejowych i wygnania z umiłowanej „małej ojczyzny”. 
Tekst ukazał się na blogu Notatnik Kaye

niedziela, 3 września 2017

Józef Weyssenhoff, „Soból i panna”





„Soból i panna” Józefa Weyssenhoffa to najsłynniejsza polska powieść myśliwska, dzisiaj już nieco zapomniana. Odkurzyłam ją sobie, bowiem przeczytałam niedawno wspomnienie Tomasza Zana o tym, jak we wczesnej młodości słuchał autora czytającego kolejne rozdziały tej powieści. 


Mam ogromne poczucie winy, bowiem powinnam była przeczytać tę książkę przeszło trzydzieści lat temu, na egzamin z literatury Młodej Polski, ale – ponieważ nic wtedy jeszcze nie wiedziałam o Kresach wschodnich - nie zrozumiałam jej wtedy zupełnie. W ogóle mnie nie zainteresowała, a wręcz znudziła i pewnie nigdy bym po nią ponownie nie sięgnęła, gdyby nie niedawna lektura książki Wojciecha Wiśniewskiego „Ostatni z rodu. Rozmowy z Tomaszem Zanem”, o której pisałam tutaj 
 

Tak to właśnie nieraz literackie tropy wiodą czytelnika od jednej ksiażki do drugiej.

Józef Weyssenhoff, wuj Tomasza Zana, opisał w „Sobolu i pannie” świat, którego już nie ma. Uwiecznił ludzi, zwierzęta, krajobrazy i zdarzenia na dawnej Litwie, w okolicy Rakiszek w okręgu poniewieskim. I jeśli będziemy czytać tę powieść jako zapis tamtego świata, to od razu stanie się ona bardziej interesująca. Nie należy jednak szukać w niej romansu, bo ten jest tutaj mniej ważny, a do tego blady i schematyczny. 


A więc do rzeczy! 


Akcja tej powieści z kluczem dzieje się tuż przed I wojną światową. Młody student z Wilna Michał Rajecki przyjeżdża na wakacje do swego majątku w Jużyntach. Spędza lato na wspólnym polowaniu z sąsiadem z Gaczan, nieco starszym od siebie Stanisławem Pucewiczem. Pierwowzorem Pucewicza był inflacki baron Piotr Rozen, który wraz z młodym Tomaszem Zanem i innymi sąsiadami w początkach XX wieku słuchał wieczorami przy kominku w Duksztach (majątku Zanów), jak autor czyta kolejne odcinki powstającej powieści. 


W czasie polowania bohaterowie powieści przypominają sobie starą polską pieśń łowiecką „Pojedziemy na łów, towarzyszu mój”, w której jest mowa o tym, że na polowaniu można spotkać i zwierzynę, i dziewczynę.
Dalej dzieje się tak, jak w tej pieśni. Myśliwi znajdują piękną, 17-letnią litewską chłopkę, Warszulkę Łaukinisównę rwącą orzechy z „pańskiego” krzaka. No i wtedy jakaś iskra przeskakuje pomiędzy paniczem Michałem a Warszulką. Zawiązuje się między nimi jakieś porozumienie, ale – jak już wspomniałam – ten romans jest oparty na schemacie „panicz i dziewczyna” i nigdzie nie wychodzi poza tenże stereotyp. Tu jest ilustracja tego wątku powieściowego, której autorem jest Henryk Weysenhoff, kuzyn autora:

Ale przecież nie o ten romans przecież chodzi w tej powieści, ale o pokazanie całej palety różnych barwnych typów ludzkich, jakie Michał spotyka podczas wakacyjnych polowań na Litwie i nie tylko. Każdy z rozdziałów jest bowiem opisem kolejnego polowania i właściwie poszczególne rozdziały można czytać jako odrębne opowiadania. Mnie najbardziej przypadła do gustu opowieść o Trembeliszkach i zimowym polowaniu Stanisława Pucewicza w tej okolicy. Jest to po prostu narracyjny majstersztyk! 


W ogóle, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona „Sobolem i panną”. Nie sądziłam, że lektura tego szacownego zabytku literackiego przyniesie mi tyle radości, przyjemności i wzruszeń estetycznych. Całość jest napisana pięknym językiem, cudowną polszczyzną, przy czym nawet liczne opisy przyrody nie nudzą, tylko dodają całości kolorytu. Jako miłośniczka psów zauważyłam, że z ogromną miłością pisze autor także o wiernych pomocnikach myśliwego, o tych dzielnych psach myśliwskich, które nawet troszeczkę personifikuje, przypisując im prawie ludzie cechy i zdolność myślenia. Jakież to rozczulające! I chyba dzięki Weysenhoffowi przekonałam się do polowań! Zdaje się, że one wcale nie są takie nudne. Kiedyś myślałam, że to tak jak zbieranie grzybów czy jagód, że myśliwi tylko snują się ze strzelbą po lesie… A to przecież niesie ze sobą tyle niezwykłych wrażeń, przeżyć i pięknych widoków. W końcu cała nasza sarmacka kultura związana była z polowaniami! 


Na koniec chciałabym dodać, że – jak zwykle – szukałam sobie w sieci wieści o tym, gdzie są miejscowości opisane w powieści i co tam się teraz dzieje. Z ogromną przyjemnością donoszę, że literackie Gaczany rodu Pucewiczów z „Sobola i panny” istnieją naprawdę. Właśnie tam powstała inna powieść Weyssenhoffa, czyli "Puszcza". Do II wojny światowej mieszkał tam Piotr Rozen, czyli pierwowzór powieściowego Stanisława Pucewicza. Potem byli tam Sowieci, Niemcy i znowu Sowieci. Piotr Rozen i jego syn Antoni musieli opuścić rodzinny dom. Ale historia plecie niezwykłe zakończenia. Po wielu latach okazało się, że Antoni Rozen, który nigdy nie zrzekł się litewskiego obywatelstwa, może odzyskać swój rodowy majątek od rządu litewskiego. I oto, po różnych perypetiach, Gaczany znowu należą do Rozenów! Od paru lat jest tam pensjonat, który reklamuje się jako „polski dwór na Litwie”. A to jest strona tegoż pensjonatu, zajrzyjcie: 

Weyssenhoff Józef, „Soból i panna”, wyd. Świat Książki, Warszawa 2007
Żródło ilustracji: Wikipedia, File:Sobol i panna by Weyssenhoff.jpg


Alicja Łukawska

Tekst ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...