„Koropiec
nad Dniestrem” autorstwa doktora Michała Sobkowa to napisana w lekkim tonie historyczna
monografia rodzinnej miejscowości autora, która po 1945 roku pozostała za naszą
wschodnią granicą.
Wioska
położona w powiecie buczackim (województwo tarnopolskie) została założona w XV
wieku przez króla Władysława Jagiełłę, który był fundatorem miejscowego
kościoła. W 1453 roku właściciel miejscowości Alfred Buczacki nadał Koropcowi
prawa miejskie. Później właścicielami Koropca byli kolejno: rodzina Kierdziów,
wojewoda podolski Jan Sieniński, Jan Piekarski i Stefan Potocki. Z czasem
zniszczony i spalony podczas tatarskich napadów Koropiec podupadł i na powrót
stał się wsią. Aby ożywić tę okolicę, rodzina Potockich zaczęła ściągać tam
mieszkańców Sambora, Mazowsza i przykarpackiej Rusi (byli to tzw. Rusini, zwani
dziś Ukraińcami). Nowi osadnicy mieli pewne ulgi: nie musieli odrabiać
pańszczyzny i płacić podatków. Wkrótce wokół Koropca powstały czysto polskie
osady, takie jak Późniki, Nowosiółka i Krościatyn. Od końca XVIII wieku Koropiec był we władaniu
rodu Mysłowskich. Rodzina Mysłowskich wybudowała tam piękny klasycystyczny
pałac, w którym podobno konie w stajniach miały marmurowe żłoby.
Ostatni
dziedzic z tego rodu, hrabia Alfred Mysłowski, został opisany w książce Sobkowa
tak, jak go zapamiętali najstarsi mieszkańcy wsi, czyli jako młody i przystojny
hulaka i utracjusz. Był bardzo bogaty. Mieszkał na stałe w Anglii, co nie
przeszkadzało mu w pełnieniu obowiązków wójta. Do swojej posiadłości
przyjeżdżał kilka razy w roku, a wtedy był owacyjnie witany przez miejscową
ludność, która sypała na jego cześć kwiaty na drodze przejazdu jego powozu, a
on im za to z okna pojazdu rzucał hojną ręką austriackie grajcary. Zadłużony
majątek przejął po Mysłowskim marszałek Galicji, hrabia Stanisław Badeni, a po
nim jego syn Stefan, który był ostatnim dziedzicem Koropca. Miał on tak
demokratyczne poglądy, że pozwalał swoim dwojgu dzieciom bawić się z dziećmi z
wioski.
Przedwojenny
Koropiec, jaki opisuje Michał Sobków, był dużą wsią zamieszkałą przez Rusinów,
Polaków i Żydów. Polacy i Rusini żyli razem i większość rodzin we wsi była
mieszana. Zasada była taka, że w takich związkach syn dziedziczył narodowość i
religię po ojcu, zaś córka po matce. Michał Sobków pisze o sobie, że po śmierci
ojca Polaka był jedynym Polakiem w swojej rodzinie. Jego matka była Rusinką,
podobnie jak siostra. Konflikty polsko-ukraińskie w Koropcu zaczęły się na
początku XX wywołane tym, że rząd austriacki zaczął podsycać narodowe dążenia
Rusinów i sterować ich nienawiścią do Polaków. Później te właśnie dążenia doprowadziły
do ludobójstwa Polaków na Ukrainie, jakie miało miejsce także w Koropcu i
okolicach w czasie II wojny światowej i tuż po jej zakończeniu.
Najwięcej
miejsca poświęcił autor opisowi radzieckiej i niemieckiej okupacji Koropca. We
wrześniu 1939 roku pojawiła się tam Armia Czerwona, a zaraz za nią młodzi Żydzi
ubrani w wyszywane ukraińskie koszule. Okazało się, że to członkowie
radzieckiej milicji i NKWD. W czasie krótkiego panowania Sowietów w Koropcu
zostali aresztowani wszyscy bardziej majętni i światli Polacy (w tym stryj
autora), a później wywieziono ich w nieznane. Z niektórymi, np. z lekarzem
Józefem Czyniewskim, który trafił do więzienia w Czortkowie, a po wojnie został
na Zachodzie, autor nawiązał kontakt dopiero po wojnie. Po Sowietach przyszli
Niemcy i zaczęły się rządy niemiecko-ukraińskie. Sobków z detalami opisuje jak
8 lipca 1941 roku Rusini udekorowali bramę
triumfalną na cześć wchodzących do wsi hitlerowców. Na bramie zawiesili dwie
flagi: niemiecką ze swastyką i niebiesko-żółtą ukraińską. Ukraińcy witali
Niemców kwiatami oraz chlebem i solą, a później masowo i z ochotą wstępowali do
oddziałów wojskowych SS Galizien. Uważali bowiem, że Adolf Hitler uderzając na
Związek Radziecki spełnił marzenia Rusinów o „samostijnej” Ukrainie. W czasie
musztry śpiewali:
„Smertj, smertj lacham
(czytaj Polakom) smertj.
Smertj
moskowsko-żydowskij komuni.
W bij krwawyj OUN nas
wede.
Hołodnych Polakiw za
Wysłu prożynem,
Todi na Ukrainie weseło
prożywem.”
Niedługo
potem ukraińscy sąsiedzi rozpoczęli czystkę etniczną i „rezanie” Lachów.
Pierwszym morderstwem, które zapamiętał autor, było zabójstwo w pobliskiej wsi
Dąbrowa. Zabito tam Justynę Maćków, Rusinkę, która wyszła za Polaka i urodziła
mu trzech synów. Najmłodszy z nich miał trzy lata. Ukraińcy powiesili ich
wszystkich razem z matką. Wkrótce później zagłada przyszła na pobliską wioskę
Krościatyn, gdzie 28 lutego 1944 roku w ciągu zaledwie kilku godzin przebrani
za polskich partyzantów Ukraińcy zamordowali 156 osób. Napadem na wieś kierował
młody ksiądz grekokatolicki ze wsi Monasterzyska.
Banderowcy
zabijali Polaków nawet po wejściu Sowietów. W tym czasie młody autor pracował
przy radzieckim sztabie wojskowym w pałacu Badenich i brał udział w akcjach
przeciwko Ukraińcom. W środę popielcową (noc z 12 na 13 lutego) 1945 roku nad
czysto polską wsią Późniki pojawiła się wielka ognista łuna. To UPA paliła domy
i wyrzynała jej mieszkańców. Mieszkańcom wsi, w której zostały prawie same
kobiety i dzieci (mężczyzn Sowieci zabrali do milicji i wojska), pospieszyli na
pomoc Polacy z Koropca pod dowództwem radzieckiego komisarza Kirjejewa.
Niestety, przybyli za późno.
Oto,
co Sobków zapamiętał z tej nocy: „W centralnych częściach wsi makabryczne
widoki. Wiele kobiet z obciętymi sutkami wyje niesamowicie. Na każdym kroku
spotyka się ludzi z krwawiącymi ranami głowy zadanymi im siekierami. Zgłasza
się do nas o pomoc kilkuletni chłopiec, Rudolf Łódzki, z wgniecioną czaszką.
Nic jednak nie możemy mu poradzić, ponieważ nie ma wśród nas lekarza. Dziurę w
czaszce ma zaklejoną chlebem. Opatrzność Boska chyba nad nim czuwała. Matka i
dwie jego siostry zostały jednak zabite. Podążam śladem komisarza. Jego z kolei
prowadzą na miejsce zbrodni ci, którzy przeżyli. Przed nami zwłoki mężczyzny.
Miejscowi ludzie rozpoznają w nim Józefa Jasińskiego. Sztyletami zadane ciosy
są jedne przy drugich. Trafiamy następnie na zwłoki małego dziecka. Otoczenie
twierdzi, że to Stasio Wiśniewski liczący zaledwie półtora roku. Na widok noża
wepchniętego w jego usta robi mi się jakoś dziwnie słabo. Ogółem zamordowano
sto cztery osoby, a we wsi liczącej kilkaset gospodarstw zostało tylko
czternaście.”
Pod
koniec 1945 roku Polacy z Koropca zostali repatriowani „do Polski”. Po ich
wyjeździe stał się cud: kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w miejscowym
kościele zaczęła płakać rzewnymi łzami. Obraz był duży (2 na 3 metry) i wody
lało się tyle, że Ukraińcy zaczęli podstawiać wiadra i zabierać ją do domów.
Sowieci tłumaczyli im, że pewnie w kościele było zainstalowane jakieś
urządzenie hydrauliczne, przeryli ścianę świątyni, ale nic nie znaleźli. Po
zamknięciu kościoła Ukraińcy przenieśli obraz do swojej cerkwi.
Michał
Sobków jako Polak wyjechał do Wrocławia, gdzie skończył studia medyczne i
został lekarzem. Po raz pierwszy wrócił do rodzinnej wsi po 10 latach, w roku
1955. Wszystko się tam zmieniło, a najbardziej stosunki własnościowe (kołchozy)
i mentalność ludzi. Zdziwił się, że po tylu zbrodniach Ukraińcy z Koropca
pytali go, jak gdyby nic się nie stało: „kiedy wy, Polacy, znowu tu wrócicie?”.
Innym razem został poczęstowany bimbrem z „polskiej” przedwojennej butelki,
która była w rodzinie przechowywana jak relikwia i stawiana na stół tylko przy
szczególnych okazjach. Stosunek Ukraińców do Polaków zmienił się znowu na
gorsze po rozpadzie Związku Radzieckiego i powstaniu „samostijnej” Ukrainy.
Sobków
Michał, „Koropiec nad Dniestrem”, Wyd. Poznańskie, Poznań 1999
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz