O ,,Lwowskiej nocy” Wiesława Helaka mogliście Państwo przeczytać na
łamach ,,Literackich Kresów” już w 2015 roku. Autorka wpisu nakreśliła wówczas zarys
problematyki zawartej w książce oraz bardzo dokładnie scharakteryzowała postać
głównego bohatera– Józefa Szendry. Na początek, zachęcam do przypomnienia sobie
tego artykułu (klik)
Nasi czytelnicy doskonale wiedzą, o czym wspominałam już kilkakrotnie,
że z dostępnością książek Wiesława Helaka jest spory problem – poza ,,Nad
Zbruczem”, które zostało uhonorowane Literacką Nagrodą im. Józefa Mackiewicza,
wcześniejsze dzieła tego autora były nie do kupienia zarówno stacjonarnie jak i
przez Internet. Na szczęście, wraz z wiosną czeka nas miła odmiana w tej
materii – wydawnictwo Arcana zdecydowało się na ponowne wydanie ,,Lwowskiej
nocy”. Ma to nastąpić już w kwietniu. Czekamy😊
Zatem, jeszcze przed oficjalną premierą nowego wydania powieści
Wiesława Helaka, zapraszam na lekturę refleksji, jaka pojawiła się we mnie po
spotkaniu z tą ważną książką i jeszcze ważniejszą historią.
W artykule
dotyczącym obrazu Kresów we współczesnej beletrystyce (klik) rozważałam kwestię
odnalezienia przez autora idealnej metody opisu rzeczywistości, której czytelnik
ma doświadczyć. Powieść jako ,,lustro przechadzające się po gościńcu” to
zdecydowanie za mało by zachwycić. Z drugiej strony, popadanie w pseudopsychologiczne
rozważania potrafią zdominować narrację, rozmyć prawdziwy sens dzieła, utrudnić
jego percepcję i przyczynić się do zmarnowania pomysłu na książkę. Konieczność
,,dogonienia” słowami opisywanego świata wymaga od autora doskonałego
warsztatu, wyobraźni i wrażliwości. Gdy
wszystkie te komponenty zagrają w jednej literackiej orkiestrze, możemy mówić o
sukcesie – idealnej współpracy między autorem a opisaną przestrzenią.
Wyobraźnia pisarza kontra rzeczywistość
We ,,Lwowskiej
nocy” Wiesław Helak zdecydował się na nieco inne podejście do relacji
autor-rzeczywistość. Przede wszystkim pisarz nie podejmuje próby okiełznania świata,
o którym pisze. Obraz Lwowa, który przeżywa swoją agonię, a który otrzymujemy
we ,,Lwowskiej nocy”, jest uzależniony od wrażliwości autora. Helak przyjmuje
postawę obserwatora albo filmowca, który towarzyszy wydarzeniom, ale
jednocześnie bardzo skrupulatnie dokonuje wyboru obrazów, które trzeba
zobaczyć. W tej prezentacji kluczowa jest jego wrażliwość – to on decyduje o
tym, co warto zobaczyć, a co przemilczane, oddziaływać będzie na czytelnika z
jeszcze większą mocą. Zupełnie inne podejście znajdziemy na przykład u Stanisława
Srokowskiego w zbiorze opowiadań ,,Strach”. U Srokowskiego nie ma literackiej
estetyzacji apokalipsy Kresów (w tamtym przypadku ludobójstwa), przez co
czytelnik może zupełnie odrzucić wiedzę i emocje towarzyszące lekturze
,,Strachu” – jego wrażliwość przestanie przyjmować kolejne obrazy, przez co
nastąpi odrętwienie, a w końcu obojętność (co będzie wszystkim mechanizmem
obronnym).
U Helaka rzecz
ma się zgoła inaczej – obraz Lwowa, miasta pogrążonego w nieprzeniknionym mroku
wojny, w którym zmieniają się okupanci, wróg okazuje się gorszy niż zakładano,
a odnaleziony przyjaciel jest na wagę złota, jest wielowymiarowy a przy tym
mocno estetyzowany. To Helak zdecydował, którą cześć nocy mamy zobaczyć. I ja
się na to zgadzam. I ja temu ufam. Wyobraźnia i wrażliwość autora bardzo
współgrają mi z pewną fotografią, o której jeszcze opowiem. Podziwiam pokorę
autora wobec historii i doceniam fakt, że wytrzymuje ciężar wiedzy o mroku,
jaki dosięgnął Lwów, a nam, czytelnikom, pokazuje to, co trzeba koniecznie
zobaczyć.
W poszukiwaniu światła
Jako czytelnicy
spragnieni jesteśmy szczęśliwych zakończeń. Podświadomie chcemy doświadczyć
ulgi i pocieszenia. Z tego względu zauważam pewną tendencyjność w budowaniu w
sobie obrazu Lwowa. Idealizujemy jego historię, skupiamy się tylko na jego
jasnych dniach i tym samym, ze szkodą dla pamięci o mieście, w naszym umyśle tworzy
się obraz nieco odrealniony. Trochę tak, jakbyśmy byli w stanie zaakceptować historię
Lwowa tylko bez wyrwy, jaką były lata wojny i wszystko to, co po niej
nastąpiło. Trochę tak, jakbyśmy za cenę zbudowania w sobie sentymentalnego
obrazu Lwowa, zdecydowali się na pominięcie tych pięciu lat mroku. Coś na
kształt zgody na tęsknotę przy jednoczesnej rezygnacji z poszukiwania prawdy o
tamtej przestrzeni.
A co, jeśli mrok
był nie taki, jak sobie dzisiaj wyobrażamy, lecz dużo bardziej przerażający i
wszechogarniający? Jeśli paraliżował nie tylko ciało, a także umysł i serce? Jeśli
zmuszał do pogrzebania w sobie zasad moralnych i marzeń w imię przetrwania?!
Czy w świecie, który rozpada się na drobne możliwe jest ocalenie w sobie
światła?
Józef Sztendera,
bohater powieści Helaka, mimo że traci absolutnie wszystko, co do tej pory
posiadał, podejmuje kolejne próby odbudowania świata, choćby to miał być
najmniejszy fragment przypominający dotychczasowe życie. Jego działania mogą
początkowo kojarzyć się z budowaniem na piasku – czytelnik ma poczucie
obcowania ze światem pogrążonym w chaosie; obcowania z losem, który co rusz
wytrąca bohaterowi szczęście i spokój z rąk. Ale to nieprawda. Świat Józefa Sztendery
osadzony jest na solidnych fundamentach. Przede wszystkim bohater powieści
Helaka nigdy nie odwraca się od własnych przekonań. Nie poszukuje wymówek, nie
interesuje go jedynie przetrwanie. Wręcz przeciwnie, poszukuje w sobie światła
i obdarowuje nim innych. Aż do końca. Skąd taka siła w bohaterze ,,Lwowskiej
nocy”? Odpowiedzi jest kilka. Może kilkanaście.
Mój Przyjaciel ma
w zwyczaju przytaczać w określonych momentach pewną anegdotę. Zapytany o to, na
czym polega fenomen filmu ,,Potop” w reżyserii Jerzego Hoffmana, zawsze
odpowiada, że na ukochaniu ojczyzny, emocjach, wierze i przekonaniach, które
nie zostały zagrane, ale prawdziwie były w ludziach, którzy zostali pokazani na
ekranie.
Z bohaterem
,,Lwowskiej nocy” jest trochę tak, jak z tymi statystami w ,,Potopie”. Wszystko
to, czego broni bohater – honor i godność, jest w nim. Najważniejsze pytanie,
które płynie z powieści Helaka – co z nami? Czy jest w nas to, co powstrzyma
mrok, gdy on nadejdzie?
Fotografia, czyli pstryczek w nos dla
znawców
Przeczytałam
,,Lwowską noc” i dopiero później zauważyłam adnotację na ostatniej stronie - ,,
na fotografii matka autora Elżbieta na kolanach u ojca...”.
Wróciłam do zdjęcia na okładce. Nie poświęciłam mu wcześniej za wiele czasu.
To był błąd – bardzo zmienia się poziom percepcji dzieła, gdy mamy świadomość,
że opowiadana historia może nie być li tylko wytworem wyobraźni autora. Skoro
więc autor poświęca się dla opowiadanej historii, wykazuje pokorę wobec ludzi,
o których opowiada, dlaczego nie powinien robić tego czytelnik? Otóż, drodzy
Państwo – powinien. Nie zapominajmy o tym każdorazowo biorąc do ręki książkę.
Tę książkę w szczególności.
Agnieszka
Winiarska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz