piątek, 11 września 2015

Natalia Babina, Miasto ryb





To moje pierwsze spotkanie z literaturą białoruską i szczerze powiem, że ta książka to jedno wielkie zaskoczenie i jej ocena nie jest łatwa. Podobny problem miał chyba autor opisu na okładce, bo ma się on nijak do zawartości treściowej książki. Ale po kolei.

Akcja zaczyna się, gdy Ała, kobieta w sile wieku, przebywająca w domku swojej babci Makryni w Dobratyczach przepędza skutecznie atakującego ją czarta używając, że tak powiem, broni fizjologicznej, czyli podpaski nasiąkłej krwią menstruacyjną. Początek z gatunków mocnych, nieprawdaż? Potem to już jest jazda bez trzymanki. Ała wychowała się wraz ze swą siostrą bliźniaczką w Dobratyczach, wiosce nad Bugiem, gdzie obecnie mieszka po traumatycznych problemach i zawirowaniach, w jakie obfitowało jej życie. Jej przeżycia z przeszłości odsłaniane są stopniowo, ale chwila obecna nie nosi znamion spokojnego odpoczynku. Dzieje się wiele, a kolejne turbulencje obejmują: dwa morderstwa, szantaż szemranego biznesmena, bezprawne aresztowanie, fałszywe zeznania, poszukiwania skarbów w pasie nadgranicznym, a w tle wybory prezydenckie z jedynym słusznym kandydatem nachalnie promowanym przez państwową telewizję.

Wszystko jest opisane w tonie autoironicznym i ma posmak gorzkiej komedii, gdyż przedstawione w tonie lekko surrealistycznym wydarzenia nie są lekkie, łatwe i przyjemne, choć ton wypowiedzi mógłby to sugerować. Z naszej perspektywy niektóre sytuacje są wręcz niewyobrażalnie niesprawiedliwe i bezprawne. Ale rzeczywistość, w której żyje Ała, nie jest całym jej światem. Mamy tu również element fantastyczny, gdyż główna bohaterka odkrywa w sobie umiejętność przenoszenia się w czasie i obserwacji życia ludzi, którzy żyli tu na tej ziemi przed wiekami, w czasach unii brzeskiej i później.

Autorka z miłością pisze o Dobratyczach, o swojej małej ojczyźnie. Z dużą dozą uczucia maluje też portrety mieszkańców jej rodzinnej wioski, ich życzliwość, dziwactwa składające się na wielobarwną mozaikę ludzką, która przyciąga uwagę i nie pozwala o sobie zapomnieć.

Na okładce dość wyraźnie zaznaczone jest zdanie, że „to nie jest książka o Łukaszence”. Wspomina się też o „normalności” kraju: Internet w domu, dobrze funkcjonujące firmy. A tymczasem w książce tej „normalności” w sensie uznawanym przez obywateli demokratycznego kraju jak na lekarstwo. Być może ta zapowiedź z okładki jest „zasłoną dymną” dla autorki, która nadal mieszka na Białorusi, ale może też wynikać z faktu, że osoba opracowująca ten tekst nie czytała książki.

Książka jest napisana specyficznym stylem, który summa summarum zyskał moje uznanie swoją jędrnością i autoironicznym wydźwiękiem. Dużą wartością są odwołania do historii tych ziem, mieszanki języków i kultur, choć w moim odczuciu zbyt mało jest tu odniesień do polskiego żywiołu i jego wpływu na wydarzenia historyczne kształtujące oblicze tych ziem, a jeśli już są wzmianki, to niezbyt pochlebne. Vide wspomnienie o osadzeniu człowieka w Berezie Kartuskiej za "wygadywanie na Piłsudskiego" czy wzmianka o akcji Wisła w Polsce.

Czy to bajka, czy surrealistyczna opowiastka z nierealnym happy endem czy też próba pokazania specyfiki tych ziem i tego kraju, który ma coraz więcej problemów z własną tożsamością narodową, o czym świadczy wzrastający lawinowo odsetek ludności posługującej się jeżykiem rosyjskim kosztem białoruskiego, trudno powiedzieć. Niech każdy oceni samodzielnie. Wydaje mi się, że warto sięgnąć po tę książkę, jeśli szukamy czegoś świeżego i niestandardowego.


Natalia Babina (ur. 1966) - białoruska dziennikarka i pisarka ukraińskiego pochodzenia. Wychowywała się na pograniczu kultur białoruskiej, ukraińskiej i polskiej. Jest autorką powieści "Miasto ryb". Mieszka obecnie w Mińsku. Pisze po białorusku i ukraińsku.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Notatnik Kaye



Autor: Natalka Babina
Tytuł oryginalny: Рыбін горад
Wydawnictwo: Rebis
Seria: Salamandra
Tłumacz: Małgorzata Buchalik
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 304

2 komentarze:

  1. Właśnie czytam po raz drugi i się napawam! Pierwszy raz czytałam w 2012 i jakos mało mnie to obeszło. Mało wtedy wiedziałam o Kresach, więc pewnie dlatego mało zrozumiałam. A teraz - jestem doczytana o Kresach i bardziej kumata.
    Ksiązka jest urocza! Świetnie napisana, takie połączenie Czarnyszewicza z Chmielewską, do tego podlana sosem z Marqueza. No i jest o Łukaszence, jak najbardziej! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka warta przeczytania, choć bardzo niepozorna. Styl niepospolity, a odniesienia do Kresów bardzo ciekawe. Cieszę się, że Ci się podobało.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...