Piękna, wzruszająca książka. Opisuje świat kresowy, którego już nie ma. Warte uwagi jest to, że autorem jest Anglik, przyjaciel Zofii Ilińskiej, jednej z bohaterek.
Mamy tutaj napisaną z rozmachem opowieść o życiu, o miłości, o ludziach i o życiu polskiego ziemiaństwa w majątku na Polesiu, ale i w Wilnie, Petersburgu.
Autor jako Anglik i piszący po angielsku, opisuje historię tego rejonu z dystansem, objaśnia wydarzenia historyczne i postacie historyczne, które dla polskiego czytelnika są oczywistością.
Perspektywa czasowa odbywa się na kilku obszarach: młodości Heleny, dzieciństwa Zofii, i przyjazdu do Mantuszek Zofii z Philipem po 60 latach, już za Białorusi.
Opisy przyrody często przeskakują z opisów ludzi na opisy przyrody i ziemi, która dojrzała. Przypomina to literaturę apokalipsy spełnionej, i współgra z wydarzeniami opisywanymi w powieści.
Autor ukazał świat ziemiaństwa kresowego, który żył w pełni, ale i w przeczuciu apokalipsy. Narrator wspomina o napiętych stosunkach z chłopami białoruskimi przez wiele lat przez rokiem 39. Z książki można wywnioskować, że Kresy to był świat, który musiał się skończyć, tak arkadia przeszłości. Przyjazd powtórny Zofii do Mantuszek uświadomił to, że tamtego świata już nie ma, ale i że należy pogrzebać zmarłych i uporządkować groby dosłownie i w przenośni.
Życie polskich kresowiaków wywołało nostalgię do przodków, chociaż nie wszyscyśmy wywiedli się z dworków, o czym czasami nie wspominamy. Ale ta bujna przyroda, ten świat w pełni, te historie o duchach, przeplatający się świat prawosławia i chrześcijaństwa, łowienie raków, to wszystko znam z opowieści tych, którzy ocaleli.
Jeszcze jedno wrażenie z książki: piękne listy miłosne Heleny i jej adoratorów, a potem męża. Niespotykane w dzisiejszych czasach.
Ja słuchałam książki w wykonaniu Krzysztofa Kołbasiuka, którego dźwięczne kresowe 'h' pasowało do opowieści.
Mamy tutaj napisaną z rozmachem opowieść o życiu, o miłości, o ludziach i o życiu polskiego ziemiaństwa w majątku na Polesiu, ale i w Wilnie, Petersburgu.
Autor jako Anglik i piszący po angielsku, opisuje historię tego rejonu z dystansem, objaśnia wydarzenia historyczne i postacie historyczne, które dla polskiego czytelnika są oczywistością.
Perspektywa czasowa odbywa się na kilku obszarach: młodości Heleny, dzieciństwa Zofii, i przyjazdu do Mantuszek Zofii z Philipem po 60 latach, już za Białorusi.
Opisy przyrody często przeskakują z opisów ludzi na opisy przyrody i ziemi, która dojrzała. Przypomina to literaturę apokalipsy spełnionej, i współgra z wydarzeniami opisywanymi w powieści.
Autor ukazał świat ziemiaństwa kresowego, który żył w pełni, ale i w przeczuciu apokalipsy. Narrator wspomina o napiętych stosunkach z chłopami białoruskimi przez wiele lat przez rokiem 39. Z książki można wywnioskować, że Kresy to był świat, który musiał się skończyć, tak arkadia przeszłości. Przyjazd powtórny Zofii do Mantuszek uświadomił to, że tamtego świata już nie ma, ale i że należy pogrzebać zmarłych i uporządkować groby dosłownie i w przenośni.
Życie polskich kresowiaków wywołało nostalgię do przodków, chociaż nie wszyscyśmy wywiedli się z dworków, o czym czasami nie wspominamy. Ale ta bujna przyroda, ten świat w pełni, te historie o duchach, przeplatający się świat prawosławia i chrześcijaństwa, łowienie raków, to wszystko znam z opowieści tych, którzy ocaleli.
Jeszcze jedno wrażenie z książki: piękne listy miłosne Heleny i jej adoratorów, a potem męża. Niespotykane w dzisiejszych czasach.
Ja słuchałam książki w wykonaniu Krzysztofa Kołbasiuka, którego dźwięczne kresowe 'h' pasowało do opowieści.
Oryginalny tekst pojawił się na blogu: Literackie zamieszanie
Właśnie przeczytałam "Dom na Kresach" i jestem pod wrażeniem. Ogromnym! Wspaniała ksiązka!
OdpowiedzUsuń