Młodość spędzona na Wołyniu, tragedia Polaków zamieszkujących kresy, pobyt z dziećmi w łagrze, tułaczka po Azji - takie właśnie tematy poruszyła Julia Kłusek w swoich niezwykle ciekawych i zarazem wstrząsających wspomnieniach zatytułowanych "Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć". Spisała je dopiero pod koniec życia i nie liczyła na to, że zostaną wydane - ofiary stalinizmu nie miały przecież prawa skarżyć się na swoje cierpienia.
Na Wołyń Julia Kłusek przybyła wraz z mężem Franciszkiem w roku 1921 w ramach akcji zasiedlania - osadnikom obiecywano po 15 hektarów. Dziewczynie pochodzącej z biednej, wielodzietnej rodziny posiadanie takiej ilości ziemi wydawało się szczytem marzeń. Jednak wkrótce okazało się, że w osadzie nie mieszka się tak dobrze - pierwsze dziecko Julii zmarło z nędzy, drugie wychowywała w ziemiance, w której nie było ani okien, ani drzwi, ani pieca. A działo się to zimą...
Autorka w ciekawy sposób opisała swoje pionierskie życie w Szubkowie i potem w Bajonówce, nieporozumienia z ludnością ukraińską, ciężką pracę, rozbudowywanie gospodarstwa - i chwile, kiedy Sowieci wszystko Polakom odebrali. Wraz z trojgiem dzieci: Zosią, Ircią i Czesiem wywieziono ją na Syberię. Trafiła do łagru w Południewicy, gdzie musiała pracować tak ciężko jak mężczyźni. Jak udało jej się przetrwać tę gehennę? Chyba dzięki takim cechom charakteru jak pracowitość, niezwykła wytrzymałość fizyczna i pomysłowość. Radziła sobie ze ścinaniem drzew w tajdze na czterdziestostopniowym mrozie, z kruszeniem lodu na rzece, zorganizowała akcję łapania i gotowania kotów (brzmi to makabrycznie, ale pamiętajmy, że niemal umierała z głodu). O jej zaradności świadczy też fakt, że po opuszczeniu łagru jako jedyna spośród Polek zdołała sprowadzić z Afryki córkę Zofię.
Te godne polecenia wspomnienia zostały napisane prostym, gawędziarskim, plastycznym stylem, tak jakby autorka mówiła do grona znajomych. Niekiedy trafia się zdanie pełne patosu, na przykład przy opisie powrotu do Polski. Kłusek nie omijała tematów intymnych czy też wyjątkowo drastycznych, jednak niektórych swoich przeżyć nie potrafiła przekazać. Bo jak miałaby opisać to, co czuła po śmierci swojego dziecka? Kto jest zdolny do empatii, domyśli się, jaki to ból...
Na koniec jedna krytyczna uwaga: Julia Kłusek z dumą pisała o tym, że syn Czesio po wstąpieniu do Armii Andersa przysyłał jej piękne, ułożone przez siebie wiersze. Gdy doszło do zacytowania jednego z wierszy, okazało się, że znam go - to "Kiedyż" Mieczysława Romanowskiego. Więc albo matce coś się pomyliło, albo syn popełnił plagiat.
Oto kilka fragmentów książki:
"Tyle tysięcy kilometrów przejechałam przez Rosję, a nigdzie nie widziałam najmniejszego chociażby kwiatuszka na grobie. Tam wraz z zawaleniem ziemią kończył się człowiek" (s.127).
"Nasi ludzie padali z głodu, leżeli tam, gdzie umierali. Już nikt ich nie wynosił, nie grzebał. Tylko szakale miały swoje uczty, bo nocami dochodziło do nas ich przeraźliwe wycie. Poszłyśmy jeszcze wspomóc tych nieszczęśników, zagotować im wody, pocieszyć. Ale jak pocieszyć? Przecież nic im nie mogłyśmy zanieść do jedzenia, a każdy konający z głodu łaknie choć kęsa" (s.126).
"Ale oto jechaliśmy do tego jedynego na świecie zakątka, gdzie nam żyć i gdzie złożyć kości. Nic to, że inne piękniejsze, bogatsze. Tam nasz kraj ojczysty! Trzeba znowu wczepić się w tę ziemię rękami i trwać. Tylko tam!" (s.171).
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Koczowniczka o książkach
---
Julia Kłusek, "Za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć", W drodze, 1990.
Nie znałam tej książki, ale z chęcią poznam. Moi pradziadkowie też kiedyś zasiedlili Wołyń. Poszukuję więc takich wspomnień. Jeśli chodzi o wiersz, to całkiem możliwe, ze syn tej pani był 'dowcipny' i spisał wiersz Romanowskiego jako swój.
OdpowiedzUsuńMożliwe, że zrobił to dla dowcipu albo też chciał pocieszyć matkę, wysłać jej jakieś piękne słowa pocieszenia, a że sam nie umiał ładnie pisać, skusił się na wiersz innej osoby... Książkę serdecznie polecam. Jest mało znana, ale moim zdaniem zasługuje na uwagę :)
UsuńStryj mi opowiadał, że wtedy ludzie mieli fantazję. I ten młodzieniec pewnie był taki.
UsuńPewnie tak. W każdym razie matka bardzo się ucieszyła i wzruszyła przeczytawszy ten wiersz. Była dumna z tak uzdolnionego syna :)
UsuńPoruszająca historia... Nie znałam tego tytułu!
OdpowiedzUsuńKoczowniczko, jak to się stało, że córka autorki znalazła się w Afryce?
Z pewnością warto przeczytać te wspomnienia.
Brytyjczycy organizowali dla tułaczy z Polski wyjazdy do swoich kolonii w Afryce. Tam ci biedacy mieli większe szanse na przeżycie niż w ZSRR. Matka nie mogła jechać, pojechała tylko Zofia. Historia jest bardzo poruszająca i napisana z uczuciem :)
Usuń