piątek, 19 września 2014

Joanna Wieliczka-Szarkowa, Wołyń we krwi 1943






Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,
Zapomnij o mnie.

(Adam Mickiewicz)


Recenzja ku pamięci pomordowanych Polaków na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej


We wprowadzeniu do książki, do której lektury chcę w przededniu 70. rocznicy rzezi wołyńskiej zachęcić, ks. prof. Józef Marecki opowiada przejmującą i symboliczną historię dziewczynki w czerwonej sukience. Jako historyk badający relacje polsko-ukraińskie wielokrotnie przemierzał Wołyń, Podole, Lwów i Kijów. Dwadzieścia lat temu w Kamionce Strumiłłowej (dziś Buskiej) przyszła do niego starsza kobieta, która chciała się wyspowiadać „przed ksiondzem z Polszy”, ale w imieniu jej nieżyjącego ojca. Na taką formę spowiedzi ksiądz jednak nie mógł się zgodzić. Dopytywana, dlaczego zamierzała się wyspowiadać w imieniu swojego ojca, opisała zgromadzonym w kościele wiernym, jak wyglądała jego śmierć. Ojciec umierał w strasznych męczarniach, rzucając wyzwiskami i bluźnierstwami. Opowiedziała także o swoim dzieciństwie. Urodziła się na Wołyniu w posiadającej dosyć duży majątek i szczęśliwej rodzinie. Z rodzicami uczęszczała na cerkiewne nabożeństwa, wspominała także szkołę z polską nauczycielką oraz koleżanki z sąsiedztwa. Po wybuchu wojny zdawała sobie sprawę, iż bolszewików należy się bać. Ojciec ukrywał ziarno i stale pouczał ją, iż nie wolno jej nikomu nic zdradzić. Kolejna wojna sprawiła, że Ukraina stała się wolna. Z matką spała na strychu, gdyż pozostałe pomieszczenia zajmowali mężczyźni, którzy zbierali się w ich domu. Zapamiętała, że to wtedy zaczęły się kłótnie między jej rodzicami, a ojciec ciągle gdzieś znikał na kilka nocy. Wracał brudny, pijany i zakrwawiony. Przywoził wiele rzeczy: meble, sprzęt gospodarczy, kury i kaczki, ubrania. Matka płakała i błagała męża, by więcej już nie wyjeżdżał. Pewnego dnia przywiózł dla swej córki czerwoną sukienkę, poplamioną, chyba krwią, więc matka ją wyprała. Załatała także małą dziurkę na wysokości serca. Okazało się, że świetnie pasuje. W całej wsi żadna dziewczynka nie miała takiej sukienki. Jedna z sąsiadek powiedziała jej, że wygląda jak polska panienka. Jednak wówczas jeszcze nic nie rozumiała. Okrutną prawdę o tej sukience pozna wiele lat później. Po zamążpójściu opuściła rodzinną wioskę i pracowała w kołchozie. Dowiedziała się, jak naprawdę wyglądała wojna, w której brał udział jej ojciec, i zrozumiała, że nosiła sukienkę swej polskiej rówieśniczki, której serce przebił ukraiński nóż. Po powrocie w rodzinne strony dręczyła ją przeszłość. Pytana o czas wojny, matka odpowiedziała, że wszyscy mordowali, bo tak trzeba było”. Od ojca usłyszała zaś kilka przekleństw i pytanie: czy ci źle w wojnę było, brakowało ci czego? Później, jak wspominała, żyła w biedzie i nieszczęściu. I pomyślała sobie, że jak wyspowiada się w imieniu ojca przed polskim księdzem, to może Pan Bóg jej i rodzicom wybaczy. Opowiedziana przez księdza historia swojego spotkania z Ukrainką jest dla niego kwintesencją wydarzeń, do jakich doszło na Wołyniu w 1943 roku. Ewa Siemaszko z kolei podkreśla w swoim wprowadzeniu do lektury książki dr Szarkowej, że podczas II wojny światowej naród polski był ofiarą trzech ludobójstw - niemieckiego, sowieckiego i ukraińskiego. Ta prawda powoli, ale jednak przebija się do naszej, polskiej, świadomości. Ale czy nasi sąsiedzi ją pojmują i przyjmują? O tym, jak ciężko dziś zmierzyć się Ukraińcom i Kościołowi Greckokatolickiemu z przeszłością, można przeczytać w końcowych rozdziałach książki Joanny Wieliczki-Szarkowej.

Historyczka podaje, że ponad 100 tysięcy (według niektórych źródeł, 130 tysięcy) Polaków padło ofiarą niespotykanego ludobójstwa. Tej tragedii nie można zrozumieć bez tła historyczno-geograficznego. Autorka przybliża więc najpierw czytelnikom długie dzieje Wołynia oraz opisuje jego położenie i sielską przyrodę. Przywołuje postaci znanych Polaków związanych z tą krainą leżącą niedaleko, bo między górnym Bugiem i Słuczą (do stolicy Wołynia, Łucka, trzeba z Warszawy pokonać tylko 400 km). W końcu XVIII wieku, gdy ziemia wołyńska znalazła się częściowo pod zaborem rosyjskim, a częściowo austriackim, pojawiały się wśród Ukraińców zachowania zapowiadające późniejsze tragiczne wydarzenia, w których podczas dwóch wojen światowych z wielką mocą odżyły okrutne, krwawe tradycje kozaczyzny hajdamacczyzny, prowadzące do niewyobrażalnych cierpień tysięcy niewinnych i bezbronnych Polaków. Nie mogło zabraknąć wzmianek o Zofii Kossak-Szczuckiej i Kornelu Makuszyńskim, którzy byli naocznymi świadkami dantejskich scen, jakie rozgrywały się w listopadzie 1917 roku. Bolszewicy zniszczyli ponad sto polskich dworów i folwarków, w tym pałac Sanguszków w Sławucie. Właściciela tych dóbr, Romana Sanguszkę, bandyci bestialsko zamordowali. Autor Awantury o Basię, który także widział, jak to określił, szaleństwo zbolszewizowanych Ukraińców, niezwykle sugestywnie opisał, jak ludzkość została sponiewieraną po tysiącu lat chrześcijaństwa w tym kraju. Wyrażał nadzieję, że może przyjdzie jeszcze ten czas, że i ten człowiek oszalały, co piłą rzezał człowieka i gwałcił dzieci, stanie nagle nieprzytomny z lęku przed ohydnym widmem tego czynu i człowiek się w nim odezwie? Nie przypuszczał, że to szaleństwo może się powtórzyć...

Po przedstawieniu dziejów Wołynia, życia jej mieszkańców (z relacji, które zebrali państwo Siemaszkowie, wynika, że sąsiedzkie stosunki między Polakami a zwykłymi Ukraińcami układały się przed drugą wojną światową dobrze) i tego, jak powstawała ukraińska nacjonalistyczna ideologia o mocno antypolskim zabarwieniu (porzucająca chrześcijańskie zasady współżycia; główne hasło OUN brzmiało: „Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń”), która przyczyniła się do rzezi wołyńskiej, historyczka oddaje głos ocalałym ofiarom. Ich świadectwa są nasycone dotkliwym i przejmującym bólem.

Trudno opisać ogrom emocji towarzyszących w trakcie lektury książki dr Joanny Wieliczki-Szarkowej poświęconej zagładzie Polaków i polskości na Wołyniu. Bardzo silne przeżycia wywołuje jej lektura, ale ogromny głód wiedzy i prawdy tłumi to wzburzenie i każe jednak nie odkładać książki. Wstrząsające relacje świadków przywołują dramat dwóch okupacji, narastającą grozę wojenną, a w końcu ludobójcze działania ukraińskich nacjonalistów, którzy mordowali ze szczególnym okrucieństwem (jeden z historyków policzył 130 sposobów zabijania Polaków na Wołyniu!!!) całe rodziny, wsie, kolonie... Dworek w Butejce, Parośla, Huta Stepańska, kolonia Lipniki (zamieszkana przez potomków szlachty zagrodowej; wśród uratowanych przez samoobronę zorganizowaną przez Polaków był wówczas dwuletni, przyszły kosmonauta, Mirosław Hermaszewski), Klesów (w tej wsi ukraińscy nacjonaliści bagnetami oraz nożami wymordowali dziesięcioro dzieci pilnujących bydła), Janowa Dolina, Dominopol to tylko niektóre przykłady skupisk Polaków unicestwionych niemal w całości. Tych wsi już nie ma. Na ich miejscu rozciągają się pola i ugory. Są to trupie pola, gdyż tysiące Polaków zamordowanych w bestialski sposób przez ukraińskich nacjonalistów do dziś nie mają grobów… Większość ofiar pozostaje bezimienna. Ci, którzy przeżyli rzeź, rozpaczliwie próbują odnaleźć ślady dawnych domostw, miejsca pogrzebania, pomordowanych rodzin...

W czasie „krwawej niedzieli”, 11 lipca 1943 roku, w rodowym mieście Czackich Porycku oraz miasteczku Kisielinie (powiat horochowski) ukraińskie bojówki napadły kościół w czasie odprawiania mszy świętej, stąd narodziła się poruszająca nazwa dramatu: „przerwane msze wołyńskie”. Z bohaterskiej obrony kościoła w Kisielinie ocalał Włodzimierz Sławosz Dębski, który stracił wtedy nogę, ale mimo to walczył później w 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Ożenił się z Anielą Sławińską. Ich synem jest znany kompozytor Krzesimir Dębski. Szał bestialstwa trwał jeszcze długo, do lutego 1944 roku. Jak wspominają ocalali, śmierć była wszędzie. Jesteśmy im oraz pomordowanym ich całym rodzinom winni pamięć. Jednym z jej przejawów może być lektura książek poświęconych tej tematyce, a pojawia się ich coraz więcej. Dr Szarkowa przypomina także historie Ukraińców, którzy jako sąsiedzi z narażeniem życia ratowali Polaków przed mordami dokonywanymi przez ich rodaków, a ponadto akcentuje, że ofiarami OUN-UPA padali obywatele nie tylko polskiego pochodzenia, ale też żydowskiego i właśnie ukraińskiego.

Warto podkreślić, że książka dr Szarkowej jest przepięknie wydana pod każdym względem, wzbogacona o liczne fotografie oraz indeksy nazw miejscowości i nazwisk, a ponadto niezwykle przyjazna dla oka, gdyż tekst został złożony dużą czcionką, co jest dziś rzadkością na polskim rynku wydawniczym. Styl wywodów daleki jest od narracji typowo akademickiej czy naukowej, gdyż zamierzeniem autorki było przystępne i przejrzyste przybliżenie skomplikowanych i dramatycznych faktów wciąż mało znanych Polakom (o czym świadczy najnowszy sondaż). Mimo grozy opisywanych wydarzeń trudno oderwać się od lektury.

Wszystkie zaznaczone kursywą cytaty pochodzą z książki Joanny Wieliczki-Szarkowej, Wołyń we krwi 1943, Wydawnictwo AA, Kraków 2013.
 
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Szczur w antykwariacie  
 

2 komentarze:

  1. To jest temat, od którego nie wolno się odwracać. A przecież wielu naszych rodaków tak robi, gdy podjęłam temat wśród różnych znajomych słyszałam "Daj spokój", "Ja nie mogę tego słuchać". Odwracanie się, niechęć do poznania prawdy, zasklepienie niektórych osób w swym wygodnym światku, w którym nie trzeba myśleć i wnioskować jest ... porażające.

    Książki nie znam, lektura do nadrobienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. To temat, z którym muszę się zmierzyć. Bardzo trudno zachować spokój, gdy myśli się o tych okropnościach, które się wtedy wydarzyły. Dobrze, że profesor Wieliczka-Szarkowa bada ten temat. Jak widać, jej książki są kopalnią wiedzy i mogą pomóc w odzyskaniu pamięci.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...