czwartek, 18 grudnia 2014

Anna z Chodkiewiczów Pruszyńska, Między Bohem a Słuczą






Ostatnie lektury dość często rzucają mnie na dalekie Kresy Rzeczpospolitej. Jest to dla mnie wielka przygoda i z ogromnym zaciekawieniem zagłębiam się w kolejne rodzinne historie, które rozgrywały się tam, gdzie dotarli nasi przodkowie. 

Tym razem autorką wspomnień jest Anna z Chodkiewiczów Pruszyńska, matka Ksawerego oraz Mieczysława. Pochodząca ze znanej i wsławionej w historii rodziny Chodkiewiczów, jednak mocno zubożałej, poślubiła na początku XX wieku starszego o 35 lat Edwarda Pruszyńskiego. Została panią Wolicy Kierekieszynej na dalekim Wołyniu. Małżeństwo wkrótce doczekało się narodzin syna Ksawerego (ur. 1907), trzy lata później na świat przyszedł Mieczysław (ur. 1910), co uratowało ród Pruszyńskich od wymarcia, jako że żaden z pozostałych pięciu braci rodzonych i stryjecznych Edwarda nie doczekał się męskiego potomka. Gdy dzieci miały odpowiednio 3,5 roku oraz 8 miesięcy, rodzinę dosięga tragedia zbrodniczego zamachu na ojca i od tej pory na barkach Anny spoczywa opieka nad dziećmi i troska o przyszłość rodzinnego majątku. A czasy są niespokojne, najpierw wybucha wojna, potem rewolucja, kiedy to Anna z dwójką małych dzieci tuła się po znajomych dworach znajdując schronienie m.in. u rosyjskiej księżny Szczerbakow zamordowanej kilka lat później. W końcu, po wielu perypetiach udaje jej się dotrzeć na tereny zajęte przez polskie wojska i tam zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom. Po umieszczeniu starszego w szkole w Chyrowie, sama udaje się jeszcze do majątku Pruszyńskich, gdy polskie wojsko ruszyło na Kijów, zdołała odzyskać nieco zachowanych dóbr i potem wracać do Polski, w nieznane. Praktycznie wszystkie majątki rodzinne Pruszyńskich zostały poza granicami II RP. 

Autorka spisała swoje wspomnienia po zagadkowej śmierci starszego syna, już po II wojnie światowej. Postanowiła także ująć w nich dzieje rodziny po przyjeździe do Polski, gdy tylko dzięki materialnemu wsparciu brata była w stanie zapewnić obu chłopcom edukację. Sama zamieszkała w Krakowie i udzielała lekcji francuskiego. Ponieważ Ksawery Pruszyński był znanym dziennikarzem i literatem międzywojnia z dumą opisuje jego osiągnięcia i przebieg kariery. Dowiadujemy się także, jak potoczyły się losy Mieczysława. Ta opowieść kończy się w 1939 r., gdy świat pogrąża się w kolejnym kataklizmie wojennym.

Wspomnienia Anny Pruszyńskiej napisane są pięknym językiem. Początkowo miałam wrażenie pewnego chaosu w przeskokach czasowych, ale zapewne te zapiski nie były przeznaczone do publikacji. Dla Ossolineum opracował je młodszy syn Autorki, więc zapewne musiał dokonać wyboru i nieco je wygładzić. Niemniej jednak, mimo tych zmian czasu dość szybko wsiąkłam w opisywane życie młodej ziemianki na Kresach postawionej w dość dramatycznej sytuacji po śmierci męża. Autorka opisuje swoje życie w epoce przedrewolucyjnej starając się oddać jego specyfikę, przywołuje styl życia w okolicznych majątkach, których właścicieli często miała okazję odwiedzać. Odtwarza pamięć o ludziach, miejscach, tradycjach. Wspomnienia dotyczą terenów, na których rozgrywała się akcja „Pożogi” Zofii Kossak-Szczuckiej, Autorka kilkakrotnie przywołuje również pobliską Peczarę, siedzibę rodu Potockich.  

Wspomnienia te nie tylko opowiadają historię rodzinną, lecz również pozwalają na zrozumienie pewnych postaw politycznych mieszkańców Kresów, np. wobec powstań narodowych. Jak wspomina Autorka „(…) dziad Mieczysław był zdecydowanym przeciwnikiem powstań narodowych 1830 i 1863 i spisku Konarskiego, ułatwiających rusyfikację Wołynia i w ogóle całych kresów wschodnich, od Dźwiny do Dniepru. Zwolennik ugodowej polityki Wielopolskiego, zwykł był mawiać: niech sobie Królestwo robi rewolucje, jak odbiorą tam ziemię szlachcie, to chociaż chłop polski pozostanie, ale u nas kto pozostanie? – tylko chłop ruski… I swych synów też „do lasu” nie puścił” (s. 49). Muszę przyznać, że temu tokowi rozumowania nie można odmówić dużej dozy słuszności.

Największe wrażenie we wspomnieniach Anny Pruszyńskiej robią na czytelniku jej opisy codzienności w latach rewolucyjnych zawirowań, życiu pod groźbą pogromów, napaści i niepewności jutra w warunkach zmieniających się jak w kalejdoskopie kolejnych zdobywców. Sytuacja frontowa była płynna, wojska bolszewickie, kilka rodzajów wojsk ukraińskich, „biali”. 

„Po mordach dokonywanych przez petlurowców i bolszewików, bez większego strachu przeżywało się najścia zwykłych band rabunkowych. Cenniejsze rzeczy dawno już były schowane, zbywano bandy wódką lub jakimś odzieniem. Najpoważniejsze niebezpieczeństwo groziło ze strony bolszewików, przybywających ze wsi specjalnie w poszukiwaniu swych dziedziców, aby ich wymordować wraz z rodzinami. Przewodzący w coraz większym stopniu w swych gromadach bolszewicy twierdzili bowiem: aby odebrać ziemię panom, nie wystarczy ich wypędzić, ale należy wymordować ich z całą rodziną, aby żaden z dziedziców nie mógł wrócić, oraz spalić dwór albo pałac, a miejsce po nich zaorać, aby dziedzic, który jakimś cudem się uchroni, nie miał dokąd wrócić.” (strony 133-134)

Jak prawdziwe były te słowa w odniesieniu do wielu polskich siedzib kresowych… Anna Pruszyńska w tej trudnej i nieprzewidywalnej sytuacji wykazała się dużą odwagą i rozumem. Dzięki swojej determinacji i sprytowi zdołała uciec przed zbliżającą się opresją i przejść z dwójką dzieci przez dwa fronty, a ostatecznie dotarła do terenów opanowanych przez wojska odradzającej się Polski. Choć udało się ocalić życie, wielokrotnie można wyczuć w słowach Anny Pruszyńskiej żal, że polskie wojska nie podjęły wysiłku dotarcia dalej na wschód, tam gdzie mieszkały rzesze rodaków wydanych na pastwę bolszewików.

Wspomnienia Anny Pruszyńskiej to historia dzielnej kobiety, która zdołała ocalić siebie i synów przed zagładą niesioną polskiej szlachcie przez rewolucję. Najbardziej poruszyły mnie właśnie opisy codzienności życia na Kresach oraz późniejszego zamętu. Okres międzywojenny to głównie dość skrótowy opis edukacji i karier zawodowych obu synów, nietuzinkowych osobowości. Zwłaszcza Ksawery był chyba oczkiem w głowie matki. 

„Między Bohem a Słuczą” to ciekawy przykład wspomnień naocznego świadka dokumentujący pierwszy etap zagłady polskiego świata na Kresach, który przyniosła rewolucja bolszewicka. Dużym atutem jest również osoba Autorki – godnej i odważnej kobiety, która – mimo przeciwności losu – zdołała ocalić swoich synów i siebie z zagłady i rozpocząć nowe życie w wolnej Polsce. To lektura godna uwagi dla wszystkich zainteresowanych przeszłością. 

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Notatnik Kaye 

Autor: Anna z Chodkiewiczów Pruszyńska
Wydawnictwo: Ossolineum
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 278

4 komentarze:

  1. Nie mam pojęcia, jakim cudem przegapiłam książkę na Twoim blogu. Koniecznie muszę ją gdzieś upolować i przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, naprawdę świetnie się czyta. :)
      Ostatnio czas tak przyspieszył, że mnie również zdarza się przeoczyć opinie blogowe o interesujących mnie książkach. :)

      Usuń
  2. Ja też przegapiłam :))) Bardzo lubiłam kiedyś teksty Ksawerego Pruszyńskiego, jego "Trębacz z Samarkandy" był nawet moją lekturą w podstawówce (kiedyś to opowiadanie było w książkach do polskiego, nie wiem, jak jest teraz), wiem o jego kresowych korzeniach i dziwnej, jakby przez kogoś zainspirowanej, śmierci w wypadku. Chętnie przeczytałabym wspomnienia jego matki. Dzięki!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę. :) Jak widać, dobrze, że istnieje blog kresowy. :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...