wtorek, 2 grudnia 2014

Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Lepszy dzień nie przyszedł już





To co lepsze, rzeczywiście minęło...


Podczas wielu swoich wędrówek po Kresach, kiedy spotykałem wciąż przecież tam żyjących Polaków, którym przyszło spędzić życie w rodzinnych pieleszach, choć już nie w ukochanej Polsce, mimo uśmiechów, czy nawet radości ze spotkania z rodakami (dla wielu jest to wciąż święto!), w ich oczach dostrzegałem zawsze smutek. Smutek i tęsknotę. Tak było i w tym roku, kiedy w Okopach Świętej Trójcy podeszła do nas wiekowa już kobieta. Oczywiście oczekiwała kilku hrywien jałmużny... To, w państwie ukraińskim, sposób na prze-życie starych ludzi, nie tylko Polaków. Opowiadała pięknym, archaicznym już, polskim językiem, że jest ostatnią we wsi żyjącą Polką. Nazywa się Biela, a jej ojciec pochodził spod Myślenic. Było im dobrze za Polski, a potem wojna zniszczyła wszystko. Pozostały tylko wspomnienia tych ostatnich radosnych dni młodości – lata 1939 r. Lepsze dni już nie przyszły, choć na twarzy pani Bieli uśmiech, bo znowu może kilka zdań po polsku powiedzieć. To w oczach głębia smutku i żalu...
 
„Lepszy dzień nie przyszedł już” – tak zatytułowała swą książkę Aleksandra Ziółkowska-Boehm wydaną w tym roku przez Wydawnictwo Iskry. Już od samego tytułu książki wieje pesymizmem, a potencjalnego czytelnika mógłby nawet odstraszyć. Ale czy w zalewie in-formacji o morderstwach, wypadkach, gwałtach i innych nieszczęściach, jakie w każdej chwili serwują nam mass-media, czytelnik przywiązuje wagę do wydźwięku tytułów książkowych? Z jednej strony może powstać odruch odrzutny, z drugiej strony – czytelnik, przyzwyczajony przez media do samych nieszczęść, podejrzliwie mógłby spojrzeć na książkę z optymistycznie brzmiącym tytułem! Ale dość tych facecji! Gwarantem tytułu wszak jest autorka książki, i to nie byle kto, bo Aleksandra Ziółkowska-Boehm, która w ostatnich latach, niemal każdego roku ofiarowuje nam historyczne opowieści – dość wspomnieć „Kaja od Radosława czyli historia Hubalowego krzyża” (doczekała się swej amerykańskiej edycji!), „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, „Na tropach Wańkowicza po latach”.
 
W jakimś sensie „Lepszy dzień nie przyszedł już” jest kontynuacją poprzednich jej opowieści. Oczywiście pojawiają się nowe wątki, nowi bohaterowie, ale spotkamy też ludzi z kręgu kraśnickiego dworu, jak i ludzi związanych z historią oddziału majora „Hubala”. I chwała za to Pani Aleksandrze, którą zawsze kojarzyć będziemy z Mistrzem Polskiego Reportażu Melchiorem Wańkowiczem. Praktykowała bowiem u niego i pod jego bacznym okiem, jako świeżo upieczona absolwentka polonistyki. Nauki nie poszły w las, a Pan Melchior na niebiańskim Parnasie pęka z dumy!
 
Książka złożona jest z trzech opowieści. Pierwsza część, to opowieść pani Joanny Synowiec, urodzonej na Podlasiu, w krainie dziecięcej szczęśliwości, Arkadii, do której tęsknią wszyscy ci, dla których lepszy dzień już nigdy nie nastał... Dla nich prawdziwy dramat zaczął się 17 września 1939 r. Dla pani Joanny i jej rodziny najokrutniejsza jego odsłona nastąpiła 10 lutego 1940 r., kiedy zmuszeni zostali do opuszczenia swego domu i załadowani do bydlęcych wagonów kolejowych powieziono ich w głąb Rosji. Najpierw przeszli przez obozy w rejonie Archangielska. Potem przeniesieni do kołchozów w Uzbekistanie. Te miesiące i lata przeplecione wyczerpującą pracą, klimatem dla nich nie do zniesienia, głodem jakiego nigdy nie znali, warunkami życia o jakich nigdy nie słyszeli, przepłacali chorobami i śmiercią. Najpierw umarła babcia, potem w transporcie zaginął ojciec, którego odnaleziono przemarzniętego, nieprzytomnego i skrajnie wyczerpanego. Do zdrowia nie powrócił nigdy. W dziwnych okolicznościach zginęła matka. Po jakimś czasie zmarł ojciec, a dzieci zostały zabrane do sierocińca: 12-letnia Joanna, 10-letni Józio i 5-letni Henio. Gdy przypadkowo dowiedzieli się o polskim wojsku, uciekli z sierocińca sowieckiego, a potem przeszli z wojskiem polskim drogę do Iranu, skąd przetransportowani zostali z grupą dzieci do Santa Rosa w Meksyku. Wcześniej jednak, w Teheranie, zmarł najmłodszy Henio. Dorosłe życie w USA nigdy nie było normalne, bo pod ciężarem wspomnień wojennych. Józio nie był w stanie unieść tego ciężaru psychicznie. A Joannie po tamtym dniu, po którym już lepszy nigdy nie nastąpił, pozostała czarno biała fotografia wykonana w Kobryniu, na której są wszyscy – rodzice, Henio i Józio oraz bohaterka pierwszej opowieści.
 
Druga opowieść, zatytułowana „Winnice Warta-nowiczów na Podolu”, poświęcona wojennym dziejom ormiańskiej rodziny Wartanowiczów, wiąże się z dworem w Kraśnicy. Ewa Bąkowska, bohaterka poprzedniej książki Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm „Dwór w Kraśnicy i Hubalowy Demon”, opowiedziała bowiem historię swej kuzynki z Johanesburga. Nie tylko ona była inspiratorką do spisania tej opowieści, bo-wiem także Melchior Wańkowicz w swej książce „Droga do Urzędowa” wspomina Dźwi-niacz, gdzie spotkał Wartanawiczów. Dźwiniacz leży niedaleko Zaleszczyk, znanego jako kurort letni w czasach II RP oraz miejsce przeprawy do Rumunii władz polskich 17 września 1939 r. Rejon ten słynął także z podolskich winnic, a Józef Wartanowicz nie tylko uprawiał winorośle, ale także opublikował artykuł pt. „Sadownictwo i winiarstwo ciepłego Podola”, który ukazał się w okazjonalnej broszurze „Winobranie w Zaleszczykach 15-30 września 1937 r.” wydanej Nakładem Komitetu Winobrania. W czasie okupacji niemieckiej został rozstrzelany przez Niemców, a jego żona z dziećmi trafiła do Kraśnicy, gdzie przeżyli resztę wojny. Brat Józefa, Marian Wartanowicz, w nowym domu w Dźwiniaczu mieszkał z rodziną zaledwie dwa tygodnie. On trafił do wojska, a rodzina przeniosła się do Zaleszczyk, gdzie na wypadek wybuchu wojny przygotował dla nich zawczasu mieszkanie. Podczas wojny Marian trafił do niewoli do obozu jenieckiego w Murnau, a jego żona z dziećmi – Anulką i Jerzykiem – wywiezieni zostali w głąb Rosji, do Kazachstanu, skąd przez Uzbekistan i Persję z Wojskiem Polskim trafili do Afryki. Tylko opatrzność boska, ogromne szczęście i siła woli spo-wodowały, że wszyscy przetrwali te lata wypełnione nieludzkimi warunkami życia, pracą ponad siły, głodem i niebezpiecznymi chorobami. Po wojnie zamieszkali w Wielkiej Brytanii, ale z czasem przenieśli się do Afryki, gdzie mogli czuć się tak, jak przed laty na ciepłym Podolu.
 
I w końcu trzecia opowieść zatytułowana „Z miejsca na miejsce w cieniu Hubala” to rzecz o Romanie Rodziewiczu. Z jednej strony to piękna opowieść o wieloletniej przyjaźni autorki z bohaterem opowieści, który w 2012 roku obchodził w Anglii 99. urodziny. A wszystko zaczęło się od odwiedzin u Melchiora Wańkowicza w Konstatncinie w 1973 r. oraz dłuższej wizyty Rodziewicza w Polsce w 1974 r., kiedy to u pisarza odbywały się długie po-siady Hubalczyków i rozmowy o filmie „Hubal” w reżyserii Bogdana Poręby wg scenariusza Jana Józefa Szczepańskiego, który wówczas zaczęto wyświetlać w kinach. Jesienią tamtego roku zmarł Melchior Wańkowicz, a Aleksandra Ziółkowska stała się depozytariuszką wań-kowiczowskich tradycji. I to jak skutecznie, wszak niedawno ukazał się 16. tom dzieł Mel-chiora Wańkowicza wydawanych przez Wydawnictwo Pruszyński! I chwała jej za to! Roman Rodziewicz swym życiorysem mógłby obdarzyć kilka osób. Urodził się na Kresach, ale dzieciństwo spędził w Mandżurii, gdzie jego ojciec został zesłany przez władze carskie. Jako dziecko, wraz z małoletnią siostrą został przez rodziców wysłany do Polski, praktycznie bez żadnej opieki, przez Japonię, gdzie spędzili jakiś czas, potem także okrętem japońskim popły-nęli do Londynu, skąd również drogą morską dotarli do Gdańska. Tam nikt na nich nie cze-kał. Nigdy więcej też nie spotkał rodziców, którzy w ciągu roku zmarli w Mandżurii, jedno po drugim. Nastał czas młodzieńczego wojowniczego życia, służby wojskowej, miłości do rol-nictwa, i w końcu wojny, kampanii wrześniowej, której nie skończył po kapitulacji Polski, bo trafił pod dowództwo majora Dobrzańskiego „Hubala”. Przez to zalicza się do ostatnich walczących żołnierzy II RP. W czasie wojny konspiracja, aresztowanie, dramatyczne lata w obozach koncentracyjnych Auschwitz, Buchenwald. Ile razy ocierał się o śmierć? Pewnie sam dzisiaj już z tego nie zdaje sobie sprawy. Dzięki temu, że w 1944 r. znalazł się w Salzburgu, a komendant obozu odmówił wykonania rozkazu likwidacji obozu, czyli rozstrzelania więźniów, którym kazał uciekać i schronić się w jaskiniach do czasu przybycia wojsk amerykańskich, zaciągnął się jeszcze do Wojska Polskiego we Włoszech. Po wojnie trafił do Anglii, gdzie żyje do dzisiaj. A jeśli na tę historię nałożyć niespełnioną miłość... Więcej do lektury namawiać chyba już nikogo nie trzeba?!
 
Dla wszystkich bohaterów pięknej opowieści Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm „lepszy dzień nie przyszedł już”. Ich szczęśliwemu życiu kres położyła II wojna światowa, która pozbawiła ich domu, zdrowia, rodziny, majątku, Ojczyzny. Dramatyczne losy zawiodły ich na emigrację, gdzie „normalnie” żyć mogą dopiero ich potomkowie. Aleksandra Ziółkowska-Boehm w swych książkach, reportażach historycznych, ale nie tylko, oddając głos swym bohaterom, stara się zachować atmosferę opowieści, którą usłyszała sama. Czytając reportaż o pani Joannie Synowiec, przenoszę się do jej amerykańskiego mieszkania w Chicago, kiedy snuje opowieść o Wartanowiczach, tkwię z nią przy komputerze, podsłuchując jej afrykańskie rozmowy „na skypie”, a opowieść o Rodziewiczu jakby toczyła się przy stole u Melchiora Wańkowicza w jego „domeczku” przy ul. Studenckiej w Warszawie, przy którym siedzi też inny uczestnik Hubalowej epopei, Henryk Ossowski. Te same uczucia towarzyszyły mi pod-czas lektur Melchiora Wańkowicza (o Hubalu – w 1946 r. w Rzymie spotykał się z Romanem Rodziewiczem, o „Westerplatte” – w 1946 r. odwiedzał w szpitalu umierającego w szpitalu w Neapolu mjr Henryka Sucharskiego), Ryszarda Kapuścińskiego czy współczesnego mistrza reportażu – Wojciecha Jagielskiego. Jestem przekonany, że książka Ziółkowskiej jest i będzie jedną z ważniejszych lektur opisujących los Polaków, dla których „Lepszy dzień nie przyszedł już”...
 
Janusz M. Paluch
 
Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Lepszy dzień nie przyszedł już, Wydawnictwo Iskry, War-szawa 2012


Tekst oryginalny pojawił się na blogu Kraków - Rozwadów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...