piątek, 6 lutego 2015

Biez wodki / Bez dachu - Aleksander Topolski


-->


Wspomnienia łagrowe różnej maści to lektury wprawdzie ważne i słuszne, ale zazwyczaj sprawiają mało przyjemności. Kupuję kolejne i ustawiam je w rządku na półce na kilkuletnią karencję, pochłaniając tymczasem kolejne czytadła. Cóż, czytanie to dla mnie nader często czysty eskapizm:).

Gdy w końcu zabiorę się za taką poważną książkę, zazwyczaj piłuję ją jakieś 3 miesiące. Oczywiście – niemal zawsze lektura kończy się satysfakcją, dostarcza przemyśleń i cały bilans wychodzi na plus. Tyle, że następuje to nieprędko.

Tymczasem oba tomy wspomnień Aleksandra Topolskiego łyknęłam w ciągu kilku dni. Dlaczego tak się stało?

Po pierwsze – same przypadki Topolskiego na szczęście nie były najbardziej hardcorową wersją polskiego losu. Mieszkał na Wołyniu, niedaleko granicy rumuńskiej. Po wkroczeniu Sowietów próbował nawet przez chwilę konspirować, na przełomie 1939 i '40 zdecydował się jednak opuścić kraj. Został wprawdzie złapany przy próbie nielegalnego przekroczenia granicy, ale można powiedzieć, że szczęście do końca go nie opuściło. W obozie pracy był zaledwie kilka miesięcy a i to nie na dalekiej północy. Wcześniej zaliczył areszt (gdzie poznał wielu ciekawych ludzi – Polaków i przy okazji uzupełnił edukację, gdyż w tryby sowieckiego systemu penitencjarnego trafił jako nastolatek) oraz poprawczak dla młodych kryminalistów, których traktowano o wiele lepiej niż "politycznych". W zasadzie byłą to taka "zawodówka" z internatem, którego nie można jednak dowolnie opuścić.

Dzięki temu miał jeszcze pewne rezerwy sił, żeby rejestrować także jaśniejsze strony rzeczywistości sowieckiej i śmiać się z jej absurdów (których, jak głosi znane przysłowie, biez wodki nie razbieriosz).




Po drugie – Topolski ma cechę rzadką u amatorów (jest wszak architektem, a nie zawodowym pisarzem) – potrafi przenosić się w czasie. W "Biez wodki" na powrót staje się 16-latkiem – beztroskim i naiwnym, jednak umiejącym się szybko przystosować. W "Bez dachu" – opisujących jego losy w armii Andersa, znów jest nieco postrzelonym, 20- letnim podoficerem, który zagłusza niepokój o rodzinę i kraj eskapadami po Włoszech i romansami – platonicznymi z Polkami i nieplatonicznymi z Włoszkami (ta różnica w prowadzeniu się u pań obu narodowości wynikała z tego, że Polki zazwyczaj otrzymywały żołd, Włoszki zaś musiały się jakoś ratować przed głodem i łatać dziury w domowym budżecie). Świetnie też łapie specyfikę obydwu etapów swojego życia: młodszy Topolski często się modli (co więcej - skutecznie, jest przekonany, iż korzystne koleje swojego losu zawdzięczał często interwencjom Sił Wyższych), starszy zaś... być może też, ale nic o tym nie wspomina.

Godna podziwu jest pamięć autora do szczegółów (chociaż przy drugiej cześci posiłkował się przy weryfikacji informacji i spisywaniu wspomnień mocno już schorowany Topolski posiłkował się pomocą żony). Młodość to okres chłonięcie wrażeń i widac, że pisarz tego czasu nie zmarnował, magazynując ich całkiem sporo, chociaż przyszło mu pobierać życiowe nauki w warunkach nieco specyficznych.

Kolejny atut to zupełnie nieamatorskie pióro. Zacofany w lekturze kiedyś wspominał, że czytanie wspomnień kombatantów przypomina często piłowanie drewna - tutaj można odłożyć takie obawy do lamusa.

Podsumowując – wspomnienia Topolskiego to fajne książki o niefajnych czasach.

Wreszcie, ponieważ zbliżają się święta – myślę, że warto o nich pamiętać, jeśli szukacie prezentu z kategorii "dla faceta". Zresztą – to nie tylko moje zdanie. Robiąc research przed napisaniem tekstu widziałam, że polecają sobie Biez wodki/Bez dachu choćby użytkownicy portalu piwo.pl.


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Filety z Izydora
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...