poniedziałek, 9 lutego 2015

"Sprawa pułkownika Miasojedowa" - Józef Mackiewicz


Ja wiedziałam , że tak będzie...

Rola blogera okazała się o wiele trudniejsza do pogodzenia z innymi rolami życiowymi. Stos nieopisanych książek rośnie, a tymczasem ja, gdy tylko siadam do komputera, czuję, jakby ktoś wypalił mi szare komórki miotaczem ognia...

Tymczasem przeczytać udało mi się nawet sporo, co gorsza, kilka książek zasługuje na więcej, niż tylko 3 zdania na krzyż w notce hurtowej.


 

O Józefie Mackiewiczu słyszałam już jakiś czas temu, ale słaba dostępność i zaporowe ceny zarówno nowych egzemplarzy jak i

tych z Allegro spowodowały, że odkładałam lekturę "na świętego Nigdy".

W sukurs przyszła na szczęście biblioteka i
lokalny antykwariat, skutkiem czego od trzech miesięcy mieszkam nie w Wawie, a nad Wilią i Prypecią. W praktyce oznacza to, że właśnie zaczęłam szóstą książkę autora. I już wiem, że nie zaoszczędziłam, bo to i owo pewnie dokupię, żeby czasem zajrzeć bez stresu, ponaglających maili z biblioteki i bez grafiku przekazywania sobie książek z mężem, któremu jak na złość Mackiewicz też się spodobał (a czasu na czytanie ma znacznie mniej niż ja) .

Tradycyjnie już lektura zapewniła mi nie do końca takie wrażenia, jakich oczekiwałam. Na przykład - chociaż autor jest zdecydowanym antykomunistą, to nie idą za tym inne atrybuty, które moglibyśmy mu w pakiecie przypisać. Daleko mu od konserwatyzmu, także obyczajowego. Zdarzył mu się nawet utwór, który spokojnie mógłby wziąć na warsztat pan Warlikowski. Nie zauważyłam w jego książkach również przejawów religijności.

Co jeszcze jest charakterystyczne - Mackiewicz niechętnie pakuje się z butami w życie wewnętrzne swoich bohaterów. Świadczą o nich ich słowa i czyny, natomiast pisarz nie montuje im czujników mających rejestrować najmniejsze drgnienia duszy. Zresztą być może ma to sens. Naco dzień myślimy przecież częściej o tym, co zjemy na obiad, niż o poważnych kwestiach, które póki nie dojrzeją, leżą sobie zahibernowane gdzieś na granicy świadomości i podświadomości.

Mackiewicz znany jest jako autor powiedzenia "tylko prawda jest ciekawa" i rzeczywiście - nawet w powieściach dba o realia i stara się opierać je na faktach. Mocno krytykował np. Odojewskiego, zawyimaginowane detale w "Zasypie wszystko, zawieje". Tu trochę jestem w kropce. Tę książkę Odojewskiego akurat bardzo lubię, a przy Mackiewiczu mam czasem wrażenie, że trzymanie się faktów jednak trochę ogranicza, najtrudniej czytało mi się właśnie dokumentalną "Sprawę pułkownika Miasojedowa".

W powieściach czy opowiadaniach tego pisarza sporo miejsca zajmuje tło historyczne czy społeczne. Tekst wyczyszczony z takich realiów to rzadkość.

Wreszcie - Mackiewicz ma talent do tworzenia zgrabnych fraz, w sam raz dla kolekcjonujących fiszki z cytatami. Tymi jednak zajmę się przy innej okazji. Przy moim obecnym tempie przepisywałabym te cytaty do grudniaPPP.

W powieściach Mackiewicz nie prezentuje jakoś szeroko swoich poglądów na różne tematy (a są one mocno charakterystyczne), tych należy szukać raczej w publicystyce, o której spróbuję napisać oddzielnie.


"Sprawa pułkownika Miasojedowa" to powieść osadzona w realiach rosyjskich traktująca o carskim oficerze niewinnie skazanym i straconym za szpiegostwo na rzecz Niemiec. Nietypowe jest to, iż proces odbył się w 1915. Kilka lat później pod tym zarzutem skazywano (również niewinnie) dziesiątki tysięcy osób, Miasojedow był tu niefortunnym prekursorem.

Książka jest długa i to się czuje. Ma ponad 600 stron, Miasojedowa aresztują gdzieś dopiero na 450, do tego momentu poznajemy w detalach jego życie od roku 1900. Kolejne posady, kolejne kobiety, niezbyt błyskotliwe próby zrobienia kariery w polityce. Mackiewicz pokazuje kolejne sytuacje i szczegóły, które zostaną wykorzystane kiedyś w procesie przeciw Miasojedowowi, długo jednak nie dowiemy się, co tak naprawdę doprowadziło do jego aresztowania.

A przyczyną, jak się okazało, była ludzka krzywda, fakt, że Miasojedow na swojej drodze mimowolnie złamał komuś życie.

Książka jest odtrutką na liczne mity, które wynosimy z lekcji wiedzy o społeczeństwie (czy jak się to teraz nazywa): mit niezawisłego sądownictwa, mit wolnej prasy (każde medium ma przecież swojego właściciela) czy wreszcie opinii publicznej, jako ostatecznej instancji do rozstrzygania o ważnych sprawach (jak się okazuje - łatwiej jest manipulować tłumem niż jednym człowiekiem).

Ostrzega przed angażowaniem się w politykę z powodów pragmatycznych (czyli dla kasy). Zawsze mogą się znaleźć silniejsi gracze za których potem będzie trzeba zbierać cięgi.

Wreszcie - zachęca do uważnego życia. Nigdy nie wiadomo w jakiej postaci wróci do nas zło, które posialiśmy.

Książkę warto było przeczytać, ale raczej słabo nadaje się na "utwór pierwszego kontaktu" z tym autorem. Istnieje spore ryzyko, że nie czytelnik nie przebrnie przez trudne początki i rzuci ją w kąt. Mi pomógł fakt, że zabrałam ją ze sobą na wakacje. Już od kilka lat na plażę zabieram raczej wymagające lektury, nad którymi normalnie trudno mi by było się skoncentrować.

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Filety z Izydora

2 komentarze:

  1. Sprawa pułkownika Miasojedowa jest też opisana w takiej książce historycznej (naukowej) "Prawdziwy koniec carskiej Rosji", autor William C. Fuller. Czytałam parę lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  2. zakończenie polecam każdemu kto mówi o "pomaganiu uchodźcom na miejscu"...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...