sobota, 28 maja 2016

Nadzieja Bittel-Dobrzyńska, „Jak wiedźma Agrypicha znachorstwa mnie uczyła”



„Jak wiedźma Agrypicha znachorstwa mnie uczyła” to piękna, stylizowana gawęda z Kresów wschodnich. Jej autorka, Nadzieja Bittel-Dobrzyńska, repatriantka „zza Buga”, była znaną w Gdańsku lekarką o specjalności endokrynologia. Swoją autobiograficzną opowieść spisała w 1967 roku, choć jej publikacja została wydana wiele lat później.

Jest to książka z gatunku wspominkowych. Rzecz dzieje się w powiecie oszmiańskim, w okolicy Wiszniewa, Krewa i Smorgoni, w latach 1929-1930. Młoda polska panienka Jadźka (porte parole autorki) spędza wakacje na wsi, jeżdżąc po łąkach i lasach na swej płochliwej klaczce Lady. Podczas tych wędrówek spotyka wiejską zielarkę (szeptunkę!) Agrypichę uważaną przez ludzi za wiedźmę. 

„Agrypicha wiedźma ważna jest i znachorka nie byle jaka, po polach i łąkach ciągle chodzi i zioła zbiera. Jedne zbiera rano, przy rosie, drugie w południe, kiedy południczki szumią, inne nad wieczorem, kiedy cień słońca długi, a jeszcze inne przy pełni księżyca. Mówio, w chacie u niej od zapachu ziół aż w nosie kręci. Na wszystko zioła ma: i na kaszel, i na ciężki dech, na kolki w boku i na babskie choroby, a w szczególności na poruszenie. A jak która dziewczyna wzajemności nie ma, to i lubczyku u niej wyprosić czasem może.”

A to jest czarcie żebro (ostrożeń warzywny), ulubiona roślina Agrypichy:





Jadźka interesuje się przyrodą, roślinami, zwierzętami i chce pomagać ludziom. Na jej prośbę Agrypicha zgadza się pokazywać jej lecznicze zioła i opowiadać o sposobach ich zbioru, suszenia i leczenia. Ich spotkania wyglądają dziwnie, nigdy nie umawiają się wcześniej, ot, stara kobieta ni z tego, ni z owego wyrasta nagle przed Jadźką gdzieś na leśnej drodze czy na łące, jakby wiedziała, gdzie jej szukać. Obie unikają ludnych miejsc, ale szybko po okolicy niesie się wieść, że dziewczyna chodzi po polach z wiedźmą. Z jednej strony, ludzie zaczynają patrzeć na nią podejrzliwie, ale z drugiej - oczekują pomocy w różnych kłopotach zdrowotnych. Dziewczyna idzie śladem swojej matki, pani ze dworu, która od lat leczyła przychodzących do niej chłopów różnymi tradycyjnymi metodami. Agrypicha dzieli się z nią swoją bogatą, skomplikowaną wiedzą, bo nie ma potomków, a chce, by ta stara wiedza nie zginęła razem z nią. Uczy dziewczynę nawet zamawiania chorób, m. in. róży i silnych krwotoków. Cała ta edukacja Jadźki przypomina nieco opowieści amerykańskiego antropologa Carlosa Castanedy o spotkaniach z indiańskim szamanem Don Juanem.  

Uczennica starej wiedźmy zostaje później lekarzem i weryfikuje różne wiadomości przekazane jej przez starą zielarkę. Po latach przydadzą się jej nawet umiejętności zamawiania chorób, zdarzy się bowiem młodej lekarce, że będzie musiała zatamować okropny krwotok u chorych w szpitalu. Raz zrobi to z własnej woli (bo nic innego nie pomaga), drugim razem na polecenie ordynatora. Nie wiadomo, jak działa to zamawianie, ale działa! Bardzo silne krwotoki, na które nie pomagają żadne leki, ustają po wypowiedzeniu słów zaklęcia… Rzecz  nie do wiary! A jednak! 

Książka pisana jest zróżnicowanym, stylizowanym na kresowy językiem: inaczej mówi stara Agrypicha, inaczej narratorka, jeszcze inaczej brzmią komentarze dorosłej i doświadczonej lekarki endokrynologa, która porównuje wiedzę zdobytą u Agrypichy z osiągnięciami najnowszej medycyny. Trudno jest traktować tę publikację jako poradnik zielarski, niemniej naprawdę warto uważnie wczytać się w opowieści Agrypichy na temat różnych ziół i ich działania. 

Książka opatrzona jest posłowiem pióra gdańskiego pisarza Zbigniewa Żakiewicza. Pisze on, że właśnie lud z ziemi oszmiańskiej był „najczyściej słowiański” ze wszystkich ludów Europy, że był przy tym konserwatywny i odporny na wszelkie nowinki,  i że właśnie dlatego tam najlepiej zachowały się stare, przedchrześcijańskie jeszcze tradycje ludowe, w tym także medyczne. Żakowski pochodzi z tych samych okolic Wileńszczyzny, co autorka tej książki, wspomina, że jako dziecko też się leczył ziołami, wiedział, „od czego ratuje krwawnik, od czego są korzonki poziomek, kiedy się przykłada liść młodej olchy lub babki, jakie zioła są na poty, a jakie na biegunki.”  

Doktor Nadzieja Bittel-Dobrzańska już nie żyje. Zmarła parę lat temu. Podobno znana była w Trójmieście z tego, że do swojej praktyki lekarskiej chętnie włączała ziołolecznictwo. Pod koniec książki sama podaje taki oto przypadek medyczny: w 1955 roku w klinice dziecięcej leżał chłopiec nazwiskiem Kamiński, jego stan był już beznadziejny z powodu marskości wątroby. „Wodobrzusze było tak ogromne, że co drugi dzień trójgrańcem przebijaliśmy powłoki brzuszne i wypuszczaliśmy trzy i pół litra płynu. Profesor, który wiedział o moim entuzjazmie dla ziołolecznictwa, zaproponował, żebym zastosowała znane mi  zioła, mówiąc, że nie mamy nic do stracenia. Już pod dwudziestu czterech godzinach chłopiec zaczął oddawać niesamowite ilości moczu, a jego stan poprawiał się z dnia na dzień. Został wypisany z kliniki w stanie dobrym z zaleceniem dalszego stosowania ziół. W roku 1967 pan Kamiński odwiedził mnie w szpitalu, żeby pochwalić się, że czuje się doskonale i nadal popija ziółka.” (s. 138-139)

Dlaczego dzisiaj oficjalna medycyna całkowicie zrezygnowała z ziół? Dlaczego nie leczy się chorych starymi, sprawdzonymi sposobami, a do tego tanimi? Dlaczego studenci medycyny w trakcie studiów nie mają ani jednej godziny nauki o ziołach? Jak odpowiedzieć na te pytania? Czy chodzi o to, że koncerny farmaceutyczne walcząc za pomocą nieuczciwej konkurencji doprowadziły do zepchnięcia ziołolecznictwa na margines? 

Chce się westchnąć: jaka szkoda, że dzisiaj nie ma już takich lekarzy jak doktor Bittel-Dobrzańska, która nie wahała się leczyć pacjentów ziołami! Z chęcią powierzyłabym swoje zdrowie opiece takiego lekarza! No i jaka szkoda, że coraz mniej prawdziwych zielarek, takich jak Agrypicha!  A może gdzieś tam, na Kresach, są jeszcze takie wiedźmy, tylko mu o nich nic nie wiemy? Zna ktoś odpowiedź?   

Bittel-Dobrzyńska Nadzieja, „Jak wiedźma Agrypicha znachorstwa mnie uczyła”, wyd. Graf, Gdańsk 1991

Alicja Łukawska

Oryginalny tekst ukazał się na blogu: archiwummeryorzeszko.blogspot.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...