Niektórzy twierdzą, że dużo dotkliwsze od fizycznej i
symbolicznej eksterminacji Polski z jej wschodnich terenów jest zapominanie
kresowego dziedzictwa. Jesteśmy nie tylko świadkami tego procesu, ale niekiedy
także jego twórcami. Wielu czytelników omija szerokim łukiem temat Kresów – nie
mają czasu na zgłębianie ich historii albo pokutuje w nich stereotyp rodem z
PRL, że kresowość jest symbolem przaśności albo zacofania. Inni jeszcze
uważają, że o Kresach wszystko już zostało powiedziane – identyfikują je tylko
z kulturą dworków lub tematem rzezi wołyńskiej – jakby nie było niczego
pośrodku, w międzyczasie, pomiędzy.
Czytając ,,Kresy. Ars moriendi” nie można pozbyć
smutnego wrażenia, że przestrzeń, o której piszą Rybak i Smółka naznaczona jest
niebywałą tragedią. Rozważając umieranie Kresów, tę przerażająca wręcz
cykliczności ich apokalipsy, tułaczy los kilku pokoleń Polaków jesteśmy jako
czytelnicy zmobilizowani do poszukania wspólnego mianownika tej bolesnej
,,sztuki umierania”. Czy chodzi tutaj o godność, z jaką mieszkańcy Kresów
znosili swój los? Czy mowa raczej o przywiązaniu do miejsca tak silnym, że
żywym nawet kilka pokoleń naprzód? A może tytułowa ,,ars moriendi”, poprzedzona
przywiązaniem do ziem, tradycji, tożsamości ma być dla nas wskazówką w jaki
sposób tworzyć swoją tożsamość teraz?
Agnieszka Rybak i Anna Smółka zdecydowały się
poprowadzić swoich czytelników na Wołyń, Podole i Polesie ścieżkami nieco mniej
wydeptanymi. Ich książka ,,Kresy. Ars moriendi” (Wydawnictwo Literackie) to
opowieść nie tylko o trwaniu kresowego świata. To również rzecz o jego
zmierzchu. Czy zatem wywodząca się ze średniowiecza ,,sztuka umierania” w
jakikolwiek sposób dotyczy Kresów, a jeżeli tak – jakie wnioski płyną z owego
znikania Polski z jej dawnych ziem?
,,Kresy. Ars moriendi” to reporterska opowieść o
ludziach zamieszkujących tereny zlokalizowane na obszarze dzisiejszej Litwy,
Białorusi i Ukrainy, a kiedyś należące do Rzeczpospolitej. Poznajemy historie
całych rodzin zmiecionych z powierzchni ziemi przez dziejowe zawieruchy;
wzruszające losy odważnych i mądrych Polaków usiłujących zszywać pękające
relacje międzyludzkie ( i międzypaństwowe); o jednych wiemy całkiem sporo; o
innych dowiadujemy tylko dlatego, że zostało po nich ,,cokolwiek”, jak peliska
(rodzaj płaszcza) rozpoznana przez żonę przy identyfikacji zwłok. Bohaterami
opowieści zawartych w książce ,,Kresy. Ars moriendi” są ludzie aktywni, ważni
dla swojego środowiska, wykształceni, posiadający marzenia; usilnie walczący o
przetrwanie polskości na wschodzie. Rybak i Smołka zdecydowały się wykonać
wręcz tytaniczna pracę, aby z mroków niewiedzy albo dezinformacji wyciągnąć na
światło dzienne historie o tych, którzy zgodnie z założeniami zmieniających
się, ale zawsze tak samo opresyjnych, organów władzy – mieli znikać z ludzkiej
pamięci. Poszczególne rozdziały to epickie opowieści o jakimś wycinku Kresów i
usilnym staraniu ich mieszkańców, żeby je ocalić.
Historia obu Narutowiczów, Skirmuntów, Edwarda
Woyniłłowicza i braci Orłowskich z Berdyczowa są świadectwem trwania i
umierania polskości na wschodzie. W ich losach jak w soczewce odbija się proces
zagłady Kresów – przestrzeni tyle pięknej, co niezwykle skomplikowanej. Autorki
pokazują jak struktura etniczna, decyzje polityczne, rozbiory, II wojna
światowa, ,,operacja polska NWD” wpływały na historię, rozwarstwianie i rozpad
znanego kształtu kresowego świata. Odwieczne pytanie, czy apokalipsa Kresów
była nieunikniona zyskuje dzięki książce nowe konteksty dalej pozostając bez
odpowiedzi.
Gdyby jednak autorki ograniczyły się do pokazania
historii jednostek wybitnych – dostalibyśmy obraz niepełny. Agnieszka Rybak i
Anna Smółka z niemal detektywistycznym zacięciem, wielką uwaga i wrażliwością
prześledziły także tragiczne losy zwykłych ludzi, o których zapewne nie szukalibyśmy
informacji w Wikipedii– a szkoda, bo bycie ,,zwykłym” nie oznacza, że nie
mówimy o ludziach interesujących i z rożnych względów godnych naszej uwagi. Ich
losy znalazły się w orbicie zainteresowań autorek nie przez przypadek, lecz w
wyniku chęci pokazania całej skomplikowanej, pięknej i tragicznej struktury
Kresów Aby tego dokonać i dać możliwie najpełniejszy losu Polaków
zamieszkujących tamta przestrzeń autorki przedarły się przez setki listów,
drzew genealogicznych, plotek i rodzinnych opowieści, wydarły nam z mroków
historii kilkanaście nazwisk, za którymi zawsze kryją się wzruszające historie,
które obrazują tragiczne losy II Rzeczpospolitej.
Książka ,,Kresy. Ars moriendi” to absolutnie genialne
dzieło, prawdziwa kopalnia wiedzy o historii naszych dawnych wschodnich ziem.
Dzieło tyleż wspaniale, co niezwykle wymagające. Zdecydowanie nie jest to
lektura na niedzielne niespieszne popołudnie, lecz rzecz do studiowania,
wgryzania się, weryfikowania swojej wiedzy, poszukiwania informacji, które wypełnią
naszą niepamięć i pozwolą zrozumieć konteksty opowiadanych historii. Myślę, że
wielu czytelników będzie przytłoczonych ,,Kresami…”. Autorki same
niejednokrotnie przyznawały, że natłok faktów sprawiał, że niejednokrotnie
gubiły się w zawiłych losach rodzin, o których pisały. Stąd ta narracja – gęsta
i skondensowana tak bardzo, że czasami nawet pojedynczy akapit przynosi
czytelnikowi ilość informacji, którą musi przetwarzać wielokrotnie, żeby
powiązać ze sobą fakty i ludzi. To jedyny zarzut, jaki mam do tej absolutnie
genialnej książki. W moim przekonaniu, gdyby autorki dokonały większego wyboru
treści, o których mamy czytać, lektura ,,Kresów…” dostarczała by więcej
przyjemności. Bo jeżeli chodzi o satysfakcję z obcowania z taką literaturą… no,
proszę Państwa, to wyzwanie. A kto lubi wyzwania – będzie zachwycony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz