piątek, 26 czerwca 2015

Maria Bogucka, Ludzie z Kresów





„Do dziś Niemen, pierwsza rzeka, jaką ujrzałam przyniesiona na rękach nad jej brzegi, wydaje mi się królową rzek, kwintesencją tajemniczej urody wijących się zakolami błękitno-zielonych wód. Zapach czeremchy usypiał mnie wieczorami w Grodnie, pola okalające Druskienniki kwitły barwami maków i chabrów, a zagajniki na obrzeżach rozległego parku w Truskawcu pełne były paproci i leśnych dzwonków, w których wiły swe gniazda ptaki. Te obrazy, niby kolorowe pocztówki, tkwią do dziś żywo w mojej pamięci. Wygnana z krainy dzieciństwa, próbowałam zakorzenić się w Warszawie, potem w Gdańsku i choć tu odkryłam urok pracy w archiwach, choć zaprzyjaźniłam się z dziś już nieżyjącymi mieszkańcami tych miast, to jednak uczucie obcości i osamotnienia pozostało na całe życie.” (strony 9-10)

Profesor Marię Bogucką znałam do tej pory z jej świetnych merytorycznie i ciekawie napisanych biografii królowej Bony i Marii Stuart. Nigdy jednak nie interesowałam się życiorysem autorki. Na szczęście ona sama zdecydowała się napisać wspomnienia o swojej rodzinie wydając tę niewielką rozmiarowo książeczkę (format: 125x170 mm). Co ciekawe, sięgając po tę książkę byłam już po lekturze wspomnień profesor Anny Pawełczyńskiej, która oddała hołd swym przodkom wspominając ich na kartach swojej książki i mimo wielu różnic, oba wydawnictwa dostarczają nam wiedzy o tym, jak wyglądało życie średnio zamożnych dworów kresowych i opisują proces zagłady tego świata.

Jej przodkowie, zarówno ze strony matki, jak i ojca, pochodzili z Podola. Jak sama autorka zaznacza nie jest to wydawnictwo pisane z pozycji badacza, raczej próba ukazania losów kilku szlacheckich rodzin kresowych od schyłku XVIII wieku aż po drugą połowę XX wieku. Nie jest to zadanie łatwe, gdyż większość pamiątek i dokumentów przepadło w zawierusze dziejów, ale mimo niewielkich gabarytów „Ludzie z Kresów” zawierają sporo informacji i książka spełnia swoje zadanie: jest kolejnym fragmentem obrazu życia polskiej społeczności na Kresach Wschodnich, dowodem, jak silna mogła być więź z polskością mimo wybitnie niesprzyjających warunków z uwagi na szykany aparatu carskiego, a później na bezlitosny w swej prostocie sowiecki plan pozbawienia kraju narodu.

Autorka więcej miejsca poświęca rodzinie ze strony matki, po której zachowało się więcej dokumentów i pamiątek. Losy rzucały rodzinę Kasprowiczów z Podola, gdzie była ich kolebka aż do Kiszyniowa w obecnej Mołdawii. Należeli do zubożałej szlachty, ale mocno przywiązanej do polskiej tradycji i kultury. Jeden z przodków, mimo zachęt ze strony rosyjskich władz, nie zmienił wyznania, co miało wpływ na jego karierę zawodową, na szczęście jednak zupełnie jej nie przekreśliło, co pozwoliło rodzinie utrzymać całkiem przyzwoity poziom życia.

O rodzinie Boguckich, przodków jej ojca, zachowało się dużo mniej śladów, choć też pochodzili oni z Podola. Wiele lat po wojnie okazało się, że siostry ojca, które zaginęły w zawierusze lat rewolucji i stalinizmu, przeżyły, ale uległy kompletnemu zruszczeniu, a ich fotografie świadczą, jak wyniszczające były te przeżycia dla zwykłych ludzi...

Po zawierusze rewolucyjnej rodzina Boguckich osiadła w Grodnie, z uwagi na obowiązki ojca (był wojskowym) mieszkali również w Warszawie, ale to, co miało być na zawsze, trwało tylko 20 lat. Maria Bogucka, jako dziewięcioletnia dziewczynka, przeżyła dramatyczną obronę Grodna przed wojskami sowieckimi i pełną niebezpieczeństw ucieczkę do Polski okupowanej przez Niemców; było to rozsądne posunięcie, gdyż jako córka wojskowego narażona była wraz z matką na wywózkę na Syberię w pierwszej kolejności.

Ta historia jest niepełna, brakuje uzupełnienia wielu tropów, ale czyta się tę książkę z niesłabnącym zainteresowaniem. Mimo zastrzeżeń Autorki wyartykułowanych we wstępie, czuć tu również rękę historyka, gdyż wiele się możemy dowiedzieć o miastach i terenach, na których żyli przodkowie Pani Profesor. Jest w tej książce jakiś smutek, poczucie tęsknoty i gorzka świadomość, że Autorka jest ostatnią z rodu, która zachowała pamięć o swoich antenatach. Jest to swoisty hołd dla nich i dla ich świata, który odszedł zmieciony wichrem dziejów.

„Historia ludzi jest zawsze niezrozumiała bez kontekstu dziejów kraju, w jakim się rozgrywała, w tym wypadku dziejów Podola. W swoim świetnym eseju przedstawiającym meandry historii Podola Janusz Kurtyka nazywa tereny położone nad Dniestrem i Bohem „ruchomym pograniczem” (rotating borderland) kultur i cywilizacji. To bardzo trafne określenie dla ziem, które początkowo jako część Rusi Kijowskiej znajdowały się pod wpływem wschodniej, prawosławnej kultury, następnie padły ofiarą najazdów mongolskich, potem dostały się pod panowanie pogańskiej Litwy, kolejno weszły w sferę cywilizacji Zachodu przyniesionej tu wraz z władzą Węgier i Polski (z dwudziestopięcioletnią przerwą na panowanie tureckie w XVII wieku), by wreszcie w wyniku rozbiorów Rzeczypospolitej znaleźć się w składzie imperium rosyjskiego.” (s. 14)


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Notatnik Kaye
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...