poniedziałek, 22 czerwca 2015

Opowieść o Cezarii Ijlin-Szymańskiej "Kai"


We wstępie do opowieści o losach „Kai” i krzyża Virtuti Militari "Hubala" Aleksandra Ziółkowska-Boehm wyznaje, że w trakcie jej pisania (bohaterka miała wtedy dziewięćdziesiąt lat) popłakiwała i niemal cierpiała, ale też śmiała się i chichotała. Takich samych stanów emocjonalnych doznawałam jako czytelniczka tej niezwykłej publikacji będącej reportażem historycznym. Historia Cezarii Iljin, pseudonim „Kaja”, pozostanie w moim sercu i mojej pamięci na długo… Warto zapoznać się z nią, bo należy do skarbnicy polskiej historii, a ona kształtuje naszą tożsamość. 

Autorka jako motto wybrała słowa Isaaca Bashevisa Singera, z którym rozmawiała jesienią 1985 roku, kiedy to odwiedziła wybitnego pisarza w jego nowojorskim mieszkaniu jako stypendystka waszyngtońskiego Fulbrighta. Zapis tej rozmowy ukazał się najpierw w krakowskim „Przekroju”, a potem w książce Korzenie są polskie (1992). Singer powiedział jej wtedy między innymi, że nie można wyrzec się korzeni matki czy ojca i że pisarz bardziej niż inni należy do swojego narodu, swojego języka, swojej historii i kultury. Przeciwstawił tym samym patriotyzm kosmopolityzmowi, wskazując na nadrzędną wartość tej pierwszej postawy. Kosmopolita nigdy nie napisze niczego wyjątkowego, jego dzieło będzie uogólnieniem - stwierdził noblista. W tym świetle spisana przez Aleksandrę Ziółkowską-Boehm opowieść o losach odważnej Polki walczącej w Powstaniu Warszawskim jawi się jako swoista szansa dla każdego z nas na powrót do korzeni matki czy ojca.

Z reportażu Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm wyłania się wizerunek eleganckiej i dzielnej kobiety, która doświadczyła największych zawirowań historii dwudziestowiecznej, ale nigdy nie traciła pogody ducha i nadziei. We wszystkich zdarzeniach, nawet najbardziej dramatycznych, próbowała dostrzegać dobre strony, cechowała się dużym poczuciem humoru i promieniowała radością życia.

Jedna z fotografii zamieszczonych w książce. Portret Cezarii Iljin


Cezaria Iljin spędziła szczęśliwe dzieciństwo na… Syberii. Tak, tak, podkreślam, słowo „szczęśliwe”, bo ta kraina kojarzy się nam zazwyczaj z golgotą Polaków i z czymś złowieszczym, a tymczasem wiele zachowanych świadectw i źródeł wskazuje, że zesłańcy potrafili tam ułożyć sobie w miarę normalne życie mimo wielu ogromnych przeciwności. Sama „Kaja” prosiła zresztą autorkę, aby ukazała Syberię w zróżnicowanych barwach, a nie czarno-białych, żeby pamiętała nie tylko o martyrologicznym jej obliczu, ale także o dużym wkładzie Polaków w zagospodarowywanie i cywilizowanie tej ziemi. Brzmienie nazwiska bohaterki książki sugeruje pochodzenie rosyjskie, ale jej rodzina od pokoleń była polska i dzieci wychowywały się w polskiej tradycji. Rodzina Iljinów pochodziła spod Łucka - jednego z najstarszych miast Ukrainy. Ojciec „Kai”, Modest, został w 1905 roku jako student uniwersytetu w Petersburgu za konspirację zesłany na Sybir, gdzie pracował przy budowie kolei. Matka, Bronisława z Szemiotów, odwiedzała na Syberii swojego brata, do którego przyjechała z Białegostoku. Dzięki temu poznała swojego przyszłego męża. Pasjonujący i momentami humorystyczny (choćby fragment o tym, jak trzy ciotki Cezarii walczyły skutecznie z tasiemcem, który zalągł się w ich ciałach!) jest rozdział opisujący dzieciństwo Cezarii na dalekiej Syberii, spędzone do 1921 roku w otoczeniu urzekającej przyrody i mnóstwa zwierząt. W książce są zamieszczone narysowane jej ręką piękne mapki, między innymi miejscowości Zajsan położonej u stóp gór Ałtaj, w której mieszkała z rodzicami i dwójką rodzeństwa. Z powodu nastania bolszewizmu rodzina zdecydowała się wyruszyć w koszmarną, trwającą jedenaście miesięcy podróż do Polski podstawionym przez Sowietów ostatnim pociągiem. 



Po dotarciu do kraju Iljinowie zamieszkali w Białymstoku. Cezaria miał wtedy siedem lat. Uczyła się w żeńskim gimnazjum Anny z Sapiehów Jabłonowskiej, w szkole o dużym rygorze, więc później „Kaja” nie wspominała dobrze lat w niej spędzonych. Kiedy rodzice stracili pracę, postanowili przenieść się do Wilna, gdzie zamieszkali przy małej uliczce Tartaki, która odchodziła od głównej Mickiewicza. W sławnej szkole, w tzw. „Orzeszkówkach”, Cezaria poznaje mistrzynię jazdy figurowej, Halinę Ławrynowicz. Przyjaźń ta będzie trwała długie lata. Po wileńskiej maturze w 1933 roku Cezaria zdaje konkursowy egzamin na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. Zamieszkuje na Mokotowie, w kawalerce przy ulicy Puławskiej 33. Jej dziupla, jak nazywała to miejsce, stanie się punktem kontaktowym dla żołnierzy, najpierw majora Henryka Dobrzańskiego, a potem powstańców.
Wilno 2009. Zdjęcie moje
Po wybuchu wojny Cezaria znalazła się razem z koleżanką w Zaleszczykach, dokąd ewakuowano pracowników Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego, gdzie była zatrudniona. Udało się jej uniknąć śmierci z rąk ukraińskich chłopów dzięki pewnej Ukraince. Po dotarciu do Zamościa angażuje się w pierwsze prace konspiracyjne. W maju 1940 roku jedyna kobieta walcząca w oddziale Hubala, Marianna Cel, pseudonim „Teresa”, powierza jej krzyż Virtuti Militari przyznany majorowi dzień przed jego śmiercią (zginął 30 kwietnia 1940 roku). Wtedy „Kaja” nie wiedziała, że ta cenna pamiątka będzie jej towarzyszyć przez kolejne pięćdziesiąt lat. W czasie sierpniowego zrywu będzie go przechowywać pod panterką, a potem, w trakcie pobytu w obozie NKWD, w… obcasie buta. Do 1943 roku działała w konspiracji jako tzw. wolny strzelec. Do Armii Krajowej wstąpiła oficjalnie dzięki poznaniu Haliny Czermińskiej, pseudonim, „Urszula” oraz jej siostry. „Kaja” była odpowiedzialna za przebieg szkoleń dywersyjnych.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm często oddaje głos swojej bohaterce, przywołując jej wspomnienia lub zachowane zapiski z okresu wojny, np. w rozdziale przedstawiającym jej uczestnictwo jako łączniczki w Powstaniu Warszawskim (w oddziale „Radosława” - najsilniejszym i najbardziej elitarnym zgrupowaniu Armii Krajowej walczącym w tym zrywie). Ta część książki, jak również późniejsza, opowiadająca o jej pobycie w obozie NKWD nr 41 w Ostaszkowie od listopada 1944 roku, należą do najbardziej poruszających, ściskających za gardło, ale czasami też wywołujących chichot, bo „Kaja” miała skłonność do dostrzegania i zapamiętywania przede wszystkim zabawnych sytuacji i takie również opowiedziała autorce. Wyznała: Nauczyłam się osłabiać tragedię wtrętami komizmu, który zawsze wszystkiemu towarzyszył, nawet w złych momentach. Zapomina się raczej te rzeczy starsze i przykre, te komiczne są lżejsze do udźwignięcia. W obozie nauczyła się robić zastrzyki, a nawet zabiegi! Zaczęto ją więc nazywać felczerem, a raz jeden z Sowietów spytał, gdzie skończyła medycynę. - U was, w obozie NKWD w Ostaszkowie - odparła. Po wojnie jako architekt z zapałem włączyła się w odbudowę doszczętnie zniszczonej przez Niemców Warszawy. Pracowała w Biurze Odbudowy Stolicy. W każdą rocznicę wybuchu powstania jechała na groby powstańców zapalić lampkę.

Obok „Kai” na uwagę zasługują zarówno jej brat Modest, pseudonim „Klin”, zamordowany w Auschwitz partyzant oddziału Hubala, jak i siostra Wiktoria - charakteryzująca się równie silną osobowością. Była sanitariuszką w Wojskowej Służbie Kobiet AK. Po wojnie studiowała w Krakowie na Akademii Sztuk Pięknych. Została cenioną artystką-rzeźbiarką. Ich sylwetki ukazuje autorka z taką samą dozą wnikliwości i zarazem czułości. Przez karty książki często przewijają się także inne związane z główną bohaterką osoby, szczególnie Hubalczycy, a wśród nich mąż Cezarii - Marek Szymański „Sęp”, o którym Melchior Wańkowicz napisze w Hubalczykach, że zapisał się jako jedna z najpiękniejszych kart w dziejach oddziału majora Dobrzańskiego. Cezaria i Marek - niezwykła para polskiej historii. Ich życie to gotowy scenariusz na film. Oboje wytworni, szlachetni, odważni i skromni. 

W kontekście pojawiania się dziś na fali popularności tematu książek o kobietach-żołnierzach Armii Krajowej walczących z bronią w ręku lub bez w sierpniowym zrywie można powiedzieć, że Aleksandra Ziółkowska-Boehm przetarła szlak, bo jej publikacja poświęcona jednej z dzielnych uczestniczek Powstania Warszawskiego ukazała się w 2006 roku, kiedy jeszcze mało kto podejmował wątek boju o wolność w czasie drugiej wojny światowej widzianej z perspektywy kobiet. Takich publikacji nigdy dość, ponieważ, Powstanie Warszawskie prześladuje wyobraźnię każdego, kto się o nim dowiaduje, kto czyta o nim i je analizuje - jak trafnie to ujął jeden z Amerykanów, których autorka zapytała o to, co wiedzą na temat polskiej walki w czasie drugiej wojny światowej i Syberii. 

Kaja od Radosława, czyli historia Hubalowego krzyża to przejmująca do głębi książka o śmierci, wolności, młodości, radości życia, nadziei, marzeniach, a także o miłości, która zaczęła się w czasie okupacji (przed Powstaniem) i trwała przez czterdzieści pięć lat. Niewątpliwie jest trwalszym od spiżu pomnikiem dla dzielnej kobiety. Autorka zakończyła wstęp słowami: Miło mi Cię było bliżej poznać, Kaju. Podpisuję się pod nimi i dodaję „dziękuję” za spisanie jej historii.
 ******************************************************************

Do księgarń trafiło właśnie wznowienie książki z nową okładką (wydawnictwo Muza):
Major Henryk Dobrzański, pseudonim "Hubal" (ur. 22 VI 1897 w Jaśle, zm. 30 IV 1940 pod Anielinem koło Inowłodza) – od 1918 roku w Wojsku Polskim, kawalerzysta, olimpijczyk; po kampanii wrześniowej nie zdjął munduru, nie złożył broni. Jako dowódca oddziału Hubalczyków na Kielecczyźnie walczył nadal z okupantem. Po jego śmierci oddział został rozwiązany i zakonspirowany. Hubalczycy to kryptonim Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego, utworzonego we wrześniu 1939 roku przez majora Henryka Dobrzańskiego.

Recenzja pierwotnie ukazała się na blogu Szczur w antykwariacie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...