sobota, 14 listopada 2015

Tadeusz Konwicki, „Rojsty”, czyli plujemy na AK



 „Rojsty” Tadeusza Konwickiego to niewielkich rozmiarów autobiograficzna powieść o działalności Armii Krajowej na Wileńszczyźnie po wejściu tam Armii Czerwonej.

To także jedna z najbardziej kłamliwych książek na temat AK jakie ukazały się w języku polskim. Ten ociekający złośliwym jadem paszkwil na polskie podziemie patriotyczne, pisany zgodnie z oczekiwaniami władzy komunistycznej, w dużym stopniu przyczynił się do deheroizacji polskiej partyzantki oraz o przeszło pół wieku wyprzedził negatywny obraz AK przedstawiony w niemieckim serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”.

Akcja „Rojstów” rozpoczyna się latem 1944 roku, kiedy to główny bohater i zarazem pierwszoosobowy narrator używającego fałszywych papierów wystawionych na Stanisława Żubrowicza ukrywa się na wsi pod Wilnem, zajmując się w wolnych chwilach malowaniem akwarelami pejzaży. Potem wraca do domu, do Wilna, po czym wstępuje do oddziału AK i razem z nim przez parę miesięcy wędruje po Wileńszczyźnie. Jest marnym partyzantem, bo przez wiele miesięcy nie udaje mu się ani razu wystrzelić. Jego pistolet jest zepsuty i zawsze się zacina, kiedy naciska się spust.

Akowcy ukazani przez Konwickiego w „Rojstach” to zbieranina podejrzanych mętów i psychopatów wałęsających się bez celu po lasach i bagnach. Jeden trudni się hobbystycznie zabijaniem Białorusinów. Każdego zabitego znaczy nacięciem na drewnianej kolbie swego karabinu: „Strzelało się białoruskich chłopów, posądzonych o sympatie lub wprost o współpracę z bolszewikami.” Drugi partyzant to pies na baby, więc gwałci 15-letnią córkę gospodarzy, u których AK znalazło kwaterę. Inni są wściekłymi antysemitami: „Tu około tysiąca Żydów przetrzymało niemieckie obławy. Bunkry były liche. Ale pomagali im widocznie partyzanci sowieccy, gdyż od naszych mogli oczekiwać tylko jednego: kuli w kołnierz.”

Muszę przyznać, że Konwicki był zdolnym literatem. Nawet ta młodzieńcza książka jest dobrze napisana w sensie formalnym. Ale pod względem treści jest to niebezpieczna i antypolska szmira. Została bowiem napisana w duchu popularnego w początkach PRL-u hasła, że AK to zapluty karzeł reakcji:



Konwicki krytykuje w „Rosjtach” AK aż miło. Wyśmiewa brak organizacji wileńskiego AK, wyraża się lekceważąco o polskim patriotyzmie, m. in. o powstaniu styczniowym i przedwojennych endekach. Kpi także z polskich nadziei, że będzie można jednak pozostać na Kresach po wejściu tam Armii Czerwonej. Pokazuje Polaków z Wilna jako hieny, które żerują na cudzej krzywdzie, przeszukując mieszkania opuszczone przez tych, co wyjechali „do Polski”.

Ten paszkwil powstał w 1946 roku. Osiem lat przeleżał w szufladzie, podobno zatrzymany przez cenzurę. A po raz pierwszy został opublikowany w 1956 r., na fali odwilży po śmierci Stalina. Jego autor, Tadeusz Konwicki, w latach 1944-1945 był żołnierzem wileńskiego AK, później wyjechał z Kresów i zaczął robić w Polsce karierę literacką. Pisał socrealistyczne reportaże m. in. o budowie Nowej Huty. W 1953 r. wstąpił do PZPR. Wydanie „Rojstów” przypadło w okresie, kiedy był już dobrze zapowiadającym się młodym literatem na służbie komunistów.

Warto pamiętać o tym, że w ciągu ośmiu lat pomiędzy napisaniem „Rojstów” a ich wydaniem – tysiące żołnierzy AK siedziało w więzieniach, było torturowanych i zabijanych przez komunistyczną bezpiekę. Mówiąc brutalnie: kiedy w katowniach UB zabijano Żołnierzy Wyklętych – szkalująca AK książka Konwickiego czekała właśnie na wydanie.

Po upadku PRL-u dyskusję na temat ”Rojstów” podjął Ryszard Kiersnowski, były dowódca Tadeusza Konwickiego z oddziału AK. Kiersnowski napisał książkę „Tam i wtedy. W Podweryszkach, w Wilnie, w puszczy 1939 – 1945”. Tak się składa, że Kiersnowski był świadkiem tych samych wydarzeń, które zostały opisane w „Rojstach” i opisał je ponownie zupełnie z innej strony.

Analiza „Rojstów” Konwickiego z Żołnierzem Wyklętym
Po raz pierwszy czytałam „Rojsty” jako obowiązkową lekturę na ćwiczenia z literatury współczesnej przeszło 30. lat temu i zapamiętałam tę książkę na całe życie jako przykład literatury przeczytanej zbyt wcześnie i bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, o co w niej chodzi. Jako osoba wyrosła w Bydgoszczy pojęcia nie miałam o trudnej przeszłości Kresów i o dramatycznych losach wileńskiej partyzantki akowskiej. Była to dla mnie dziwna powieść o jakiejś bandzie młodych ludzi, którzy bez celu i bez sensu wałęsają się gdzieś po wsiach na zabitej dechami prowincji. Kto to jest? O co chodzi? Z kim oni chcą walczyć? Wtedy tego nie wiedziałam.

Pamiętam za to okoliczności tamtej lektury: był stan wojenny, drugi rok polonistyki, literatura współczesna przerabiana równocześnie z literaturą staropolską. Zupełnie bez sensu, związku i logiki. Tak chyba miało być, byśmy za dużo nie myśleli. Tu Sęp-Szarzyński, a tu – socrealizm.

Zajęcia ze współczesnej prowadzi docent Malinowski, który budzi w nas przestrach i grozę, bo na każde ćwiczenia każe przygotowywać długie referaty na zadany temat i konsekwentnie sprawdza, co przygotowaliśmy. Nie ma do tego żadnych pomocy, żadnych opracowań w książkach. Straszliwy docent M. zadaje temat, po czym należy go opracować na podstawie lektury i ówczesnej prasy literackiej. Należy przygotować porządną bibliografię, przypisy oraz fiszki. Fiszki trzeba składować w kopertach, a koperty w pudelkach po butach. Pudełka po butach z fiszkami – w kartonach po margarynie. I tak dalej. Taka była filozofia pracy naukowej docenta M. i starał się nam ją przekazać. Żeby cokolwiek napisać, trzeba schodzić do uczelnianej piwnicy, do czytelni czasopism i wertować stare zakurzone, powiązane sznurkami roczniki „Kuźnicy”, „Odrodzenia” czy innych pism z lat 1940. i 1950.

Na jedne zajęcia docent kazał przeczytać „Rojsty” i przygotować referat na ich temat. – Wiecie, co to są rojsty? – pyta na początku ćwiczeń. Nikt nie wie, choć kilka z moich koleżanek niby powinno wiedzieć, bo miało dziadków z Wilna. Docent wyjaśnia, że rojsty to zarośla leśne rosnące na bagnistym terenie, typowe dla pewnych okolic Wileńszczyzny i Białorusi. Dalej ktoś czyta referat, a docent uśmiecha się lekko pod wąsem.

Przerażający docent M., postrach bydgoskich studentów polonistyki, to nieżyjący już Leszek Jan Malinowski, Żołnierz Wyklęty, który w czasie wojny walczył w 3. Wileńskiej Brygadzie AK, zaś po wojnie był kurierem przeprowadzającym na Zachód ludzi, których należało ratować przed NKWD. M. in. pomagał w przerzucie pisarza Sergiusza Piaseckiego, który w czasie okupacji był egzekutorem AK.
Ale o tym nie wiedzieliśmy w czasie studiów. Malinowski wspominał czasem, że pochodzi z Wilna, że uczył się tam na tajnych kompletach, a jego koleżanką szkolną była późniejsza aktorka Hanna Skarżanka. Wykłady Malinowskiego polegały głównie na tym, że dawał nam do zrozumienia, kto z pisarzy był w porządku, a kto był gnidą. Robił to w tak w przemyślny sposób, że choćby ktoś chciał mu coś zarzucić, to nie było do czego się przyczepić. To z jego wykładów zapamiętałam, kto był gnidą, a kto szlachetnym człowiekiem. Kto był Polakiem, a kto Żydem, bo na wykładach podawał prawdziwe nazwiska współczesnych „polskich” pisarzy. Kto wstąpił do Armii Czerwonej, a kto do Ludowego Wojska Polskiego. I tak dalej. Siał terror ten Malinowski na ćwiczeniach, ale naprawdę dużo nas nauczył.

W latach 1990. docent M. działał w organizacjach kresowych, napisał także książkę pt. „1. Wileńska Brygada AK”.



W wywiadzie „Wilnianie zasłużeni dla Litwy, Polski, Europy i świata”, który przeprowadził Ryszard Maciejkianiec, docent Malinowski tak mówił o sobie:

„Mój dziadek Bolesław Malinowski był specjalistą od budowy mostów. M. in. Most Zwierzyniecki - to jego dzieło. Współpracował również przy wznoszeniu niektórych gmachów, w tym Domu Towarowego Jabłkowskich. Miał on brata Wilhelma, który pracował w Banku Ziemskim, był we władzach Browaru Szopena i był znaną w Wilnie postacią, udzielał się społecznie, organizował różne imprezy. A jego córka Wanda, to Osterwina, żona Osterwy. A poza tym wojewoda wileński Władysław Jaszczołd - to mój wuj, który potem został ministrem opieki społecznej.

Mój ojciec Stanisław natomiast gospodarował we własnym majątku Słobódka koło Miednik. Tam też w miednickim kościele byłem ochrzczony. Majątek rodziców mamy, Janiny z Bronowskich, znajdował się pomiędzy Holszanami a Bogdanowem. Do pierwszej komunii przystępowałem w Bogdanowie, a pierwszą moją miłością była Ruszczycówna.

Znajomość tych moich ojczystych stron pomogła mi zresztą później przy ucieczce z Miednik, kiedy tam nas osadzono po zakończeniu operacji "Ostra Brama". Uciekłem w nocy z kolegami, służąc im za przewodnika.

W roku 1945 wyjechałem do Lublina, tam ukończyłem historię sztuki, potem jeszcze polonistykę w Toruniu, a w roku 1960 obroniłem doktorat.”

A tu można sobie obejrzeć wywiad z Leszkiem J. Malinowskim, w którym opowiada o powstaniu wileńskim w 1944 roku:
Leszek J. Malinowski. Wileńskie Powstanie - vod.tvp.pl ...

Warto także zajrzeć tu: Malinowski Leszek Jan - Pogoń.lt
Malinowski Leszek Jan ps "Orland" - Welkom on the ...


Konwicki Tadeusz, „Rojsty” , wyd. Czytelnik, Warszawa 1956, wyd. I

Alicja Łukawska

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko 

6 komentarzy:

  1. Dzielenie obywateli Polski na "prawdziwych" Polaków i Zydów uwazam za skandaliczne i dowodzace antysemityzmu docenta. Moze wiec Konwicki i twórcy niemieckiego serialu nie calkiem mijali sie w prawda?
    Dlaczego tak wielu Polaków nienawidzi "innych"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodzi o nienawiść, ale o to, że warto wiedzieć, kto jest Polakiem, a kto Żydem. Docent Malinowski podawał nam na wykładach, który ze współczesnych polskich pisarzy był Żydem. Czy to zbrodnia? :))))

      Usuń
    2. Nazwanie Żyda Żydem to nie jest antysemityzm.

      Usuń
    3. Żydzi mieszkający w Polsce byli obywatelami polskimi. Nie jest zbrodnią mówienie o narodowości czy wyznaniu danej osoby, ale dzielenie obywateli na lepszych i gorszych z tego powodu kończy się bardzo źle, jak widać z historii. Nienawiść jest łatwym uczuciem- dożo łatwiej nienawidzieć niż kochać. Myślę, że powinniśmy o tym pamiętać po ostatnim Marszu Niepodległości, by nie dać się wkręcić w tę paranoję. A co do polskich pisarzy żydowskiego pochodzenia, to dla mnie Brzechwa, Leśmian czy Tuwim to kwintesencja polskości. Mieszkam za granicą i wielokrotnie osoby nie znające zawiłości stosunków polsko-polskich podziwiały w mojej obecności Singera jako polskiego pisarza. Szkoda, że Polacy tak go nie widzą.

      Usuń
    4. Żydzi mieszkający w Polsce byli obywatelami polskimi. Nie jest zbrodnią mówienie o narodowości czy wyznaniu danej osoby, ale dzielenie obywateli na lepszych i gorszych z tego powodu kończy się bardzo źle, jak widać z historii. Nienawiść jest łatwym uczuciem- dożo łatwiej nienawidzieć niż kochać. Myślę, że powinniśmy o tym pamiętać po ostatnim Marszu Niepodległości, by nie dać się wkręcić w tę paranoję. A co do polskich pisarzy żydowskiego pochodzenia, to dla mnie Brzechwa, Leśmian czy Tuwim to kwintesencja polskości. Mieszkam za granicą i wielokrotnie osoby nie znające zawiłości stosunków polsko-polskich podziwiały w mojej obecności Singera jako polskiego pisarza. Szkoda, że Polacy tak go nie widzą.

      Usuń
    5. Nie będę pisać o stosunkach polsko-zydowskich, bo to temat śmierdzący, a ja nie chciałabym się wdawać w dyskusje rodem z gazety michnika.
      Dodam jednak, że hasłem tegorocznego marszu niepodleglości bylo POLSKA DLA POLAKÓW - POLACY DLA POLSKI. To chyba dobre hasło?
      Niby dla kogo ma byc Polska? Dla Francuzów? :)))

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...