Czytam bardzo dużo wspomnień i pamiętników, ale napisanych w taki sposób chyba jeszcze nie spotkałam. Witold Szolginia, rodem ze Lwowa, napisał niezwykłe, bardzo literackie i plastyczne, pełne malowniczych odniesień wspomnienia związane z domem jego dzieciństwa, do którego wiodła brama z kołatką w kształcie lwiej głowy.
Wybrał interesujący sposób narracji: zaczyna od tego jednego, najważniejszego punktu w przestrzeni, omawia go bardzo szczegółowo, od strychu po piwnicę i podwórko, a potem zatacza coraz szersze kręgi, które obejmują najbliższe sąsiedztwo, dzielnicę, w końcu całe miasto. Dom widziany jest oczami małego chłopca, a wraz z oddalaniem się od niego, narrator robi się coraz starszy. Całość kończy się wejściem Sowietów do Lwowa we wrześniu 1939 r.
Temat „mój dom” towarzyszy Szolgini od dawna. Już w gimnazjum, gdzie polskiego uczył go Władysław Stabryła, pisał wypracowanie na ten temat: „Oto wędrowałem sobie po moim domu – przez bramę z żelaznym lwem schodziłem do sieni o niezwykłym, niebiańskim suficie z błękitu, obłoków, róż i jaskółek, wspinałem się schodami wzdłuż milczącego szeregu lśniącego balaskowego wojska, krążyłem po naszym mieszkaniu wyzłoconym przez słońce sobotniego popołudnia, zstępowałem do cicho- mrocznej, pachnącej bukowym drewnem i kiszoną kapustą piwnicy oraz myszkowałem po suchym strychowym lesie, wspinając się w rześkiej bryzie powiatru schnącej bielizny ku mojej tajnej skrytce w nadbudówce śródokręcia pirackiego statku kapitana Blooda.”
Lwów i jego dzielnice, rodzina, sąsiedzi i sklepikarze, a także szkoła, nauczyciele i koledzy – to główne tematy wspomnień Szolgini. Opowieść jest snuta spiralnie, a jej centrum jest ów tytułowy dom pod żelaznym lwem. Książka nawiązuje do takiej klasyki pamiętnikarstwa jak „Niebo w płomieniach” Jana Parandowskiego czy „Wspomnienia błękitnego mundurka” Wiktora Gomulickiego.
„Dom pod żelaznym lwem” to bardzo ważna lektura dla Lwowiaków i ich potomków. Ale nie tylko…
Ja sama nigdy nie byłam we Lwowie, więc nie mogę porównać obrazu przekazanego przez Szolginię z rzeczywistością. Ale znam takie same stare kamienice zbudowane na przełomie wieków XIX i XX, znam wiodące do nich masywne rzeźbione drzwi, nie są mi obce malowane w amorki i róże wysokie sufity przepastnych bram, kolorowe, secesyjne witraże w oknach na półpiętrach, skrzypiące schody z ozdobnymi balaskami, upiorne, ciemne piwnice, jak również suche, belkowane strychy pełne suszącej się latem i zimą bielizny. Znam te podwórka pełne kotów i plotkujących starszych pań, te ogródki na końcu podwórek, niewielkie sklepiki w sąsiedztwie i te górki, na które zimą chodziło się pojeździć na sankach.
Mam wrażenie, że lektura książki Witold Szolgini otworzyła mi okno do mojego dzieciństwa, choć spędziłam je w zupełnie innym mieście niż Lwów. A jednak moja kamienica była podobna do tamtej!
Alicja Łukawska
Alicja Łukawska
Szolginia Witold, „Dom pod żelaznym lwem”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1989
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Archiwum Mery Orzeszko
Piękny, obrazowy fragment...
OdpowiedzUsuńA ja już mam trzy pierwsze tomy "Tamtego Lwowa". :) Tylko, kiedy to przeczytam? A "Domu pod żelaznym lwem" nie ma w moich bibliotekach. :(
OdpowiedzUsuńU mnie też nie ma... wielka szkoda. Ale za to zdjęcie kamienicy zamieszczone mamy na FB w jednym z komentarzy .
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że może jakieś wydawnictwo wznowi tę książkę, na fali zainteresowania literaturą kresową. Ciekawe, kto jest "spadkobiercą" wydawnictwa KAW?
OdpowiedzUsuń„Dom pod Żelaznym Lwem” – wyd. 1: Instytut Wydawniczy „Pax”, Warszawa 1971; wyd. 2: KAW, Warszawa 1989
OdpowiedzUsuń