wtorek, 25 sierpnia 2015

W poszukiwaniu cienia






Paweł Daniel Zalewski napisał bardzo ciekawą, niektórzy dorzucą piękną, ale dla mnie bardzo ważną książkę. Można zaliczyć ją do kanonu lektur, może nawet obowiązkowych, dotyczących Kresów. Znaczenie książki wiążę z faktem, iż odezwał się kolejny autor wywodzący się z polskich rodzin pozbawionych przez „pojałtański ład pokojowy” swej ojczyzny. Przywiązuję do tego tym większą wagę, że Paweł Zalewski to pokolenie lat 50-tych, dla którego miejscem wspomnień, miejscem pamięci jest i będzie Kraków, gdzie się urodził. „Bez pamięci” – tak zatytułował autor swą opowieść – wiedzie nas bowiem do Lwowa, do Tiumeni – gdzie w czasie II wojny światowej trafiali zesłańcy także ze Lwowa, w końcu na manowce Mongolii… Ale po kolei…
Autor wywodzi się z rodu słynnego cukiernika Zalewskiego, którego cukiernia – nie tylko ze względu na walory smakowe oferowanych produktów, ale także wzrokowe, ze względu na słynne wystawy cukierni przy ul Akademickiej – zapamiętana została przez całe pokolenia Lwowiaków. Ale nie tylko Lwowiaków, bo i Warszawiaków, bowiem w stolicy Polski Zalewski otworzył oddział swej cukierni. Smaki łakoci od Zalewskiego i obraz często niedostępnych dla wszystkich czekolad, zabrały pokolenia Lwowiaków w pamięci na wielką tułaczkę po świecie… Sielskie życie Zalewskich wypełnione w większości obowiązkami, choć i przyjemności nie brakowało, przerwała wojna – najpierw ta z Niemcami, z 1 września, a jakichkolwiek złudzeń pozbawiła ta zupełnie niespodziewana z Rosjanami z 17 września 1939 r. Właściciel cukierni jako przedstawiciel klasy posiadającej, burżuj, trafił do aresztu. Miał umrzeć i zostać pochowanym na znanym lwowskim Cmentarzu Łyczakowskim. Główny bohater książki – Piotr, tam właśnie szuka grobu dziadka… We Lwowie, na Cmentarzu Łyczakowskim, tak naprawdę zaczyna się dopiero wciągająca czytelnika akcja, którą autor prowadzi nieprawdopodobnymi ścieżkami do ostatniej strony swej opowieści.

W tym miejscu zaczyna się też mój problem z książką. Zapowiada go zresztą swoiste motto – będące też pewnie chwytem marketingowym wydawcy – umieszczone na okładce książki: „Jeśli to prawda, to sporo w niej fikcji, ale jeśli to fikcja, to zbyt wiele w niej prawdy…”. Jakby autor chciał poinformować czytelników, że nie będzie dopowiadał, co jest prawdą, a co literacką fikcją. „Bez pamięci” jest książką do pewnego stopnia noszącą znamiona historycznego reportażu literackiego. Choć narrator ma na imię Piotr, to wiemy, domyślamy się, iż jest to alter ego autora. Trudno jednak będzie się domyśleć, w którym miejscu kończy się reportaż, a zaczyna fabuła literacka. Paweł Zalewski jest bowiem podróżnikiem i wszystkie opisane miejsca w książce – te we Lwowie, na Syberii i w Mongolii odwiedził i rzetelnie opisał. Spotykani tam ludzie oraz związane z nimi wydarzenia, też w większości nie są wymyślone. Tyle tylko, że przyporządkowane opowieści. Podporządkowane fabule. Zatem mamy do czynienia z typową powieścią literacką opartą na rodzinnych wątkach biograficznych rodziny Zalewskich oraz autobiograficznych autora „Bez pamięci”. Potwierdzą to fotografie zamieszczone na końcu książki. Są interesujące, bo prawdziwe. Autor zaczerpnął je z archiwum rodzinnego, a współczesne sam wykonał w czasie swoich wędrówek do Lwowa i podróży po Azji. Celowo też zapewne Paweł Zalewski pozbawił je walorów dokumentarnych, nie zamieszczając pod nimi podpisów. Fotografie zaczynają mówić, opowiadać o sobie w miarę czytania książki. To jakby nagroda dla tych, którzy zdecydują się na lekturę „Bez pamięci”.

Paweł Zalewski zabiera nas w nieprawdopodobną, wielopłaszczyznową, podróż w czasie i przestrzeni. Pędzi aż do zatracenia w poszukiwaniu cienia swego przodka. Dotykamy lat międzywojnia, kiedy Polska kształtowała swe nowe państwowe oblicze po odzyskaniu niepodległości. Dźwigały się wtedy nie tylko instytucje państwowe, ale gospodarczo Polska stawała powoli na nogi. Jednym z tych przejawów był – używając współczesnej terminologii – klaster Zalewskiego, który budował swe cukiernicze imperium nie tylko we Lwowie, ale i w Warszawie. To był czas sukcesów i prosperity Zalewskich. Wiemy, że nie potrwał długo. Przeżywamy z nimi dramat wojny i okupacji sowieckiej wraz z tragedią wywózek Polaków na Syberię, okupacji niemieckiej i ponownie sowieckiej z ekspatriacją setek tysięcy Polaków z Kresów do „pojałtańskiej” Polski. To był czas dramatu, jaki przeżywała także rodzina Zalewskich. A wszystko to umieszczone jest we Lwowie, gdzie Zalewscy mieszkali, Warszawie – miejscu zamieszkania tajemniczego kuzyna Zalewskich, w końcu w Krakowie – gdzie osiadła po wyrzuceniu ze Lwowa babcia Piotra – miejscu zamieszkania autora książki, Tiumeniu – miejscu zsyłki dziadka Piotra i nieoczekiwanie w Mongolii, dokąd wiedzie Piotra chęć poznania przypadkowo odkrytej rodzinnej tajemnicy. Dzikość tego kraju jednego będzie fascynować, drugiego odstręczy od wędrówki w tamtym kierunku. Bezcenne są opisy odwiedzanych miejscowości, obozowisk, jurt, w których mieszkają Mongołowie, poczujemy zapach herbaty „o smaku mięsnych popłuczyn przyprawionych solą i łojem”, odwiedzimy szamana. Momentami jest to lektura dla ludzi o mocnych nerwach… Warto może w tym miejscu nadmienić, że autor posiada korzenie lwowskie zarówno ze strony rodziny Zalewskich – jego ojcem jest znany konserwator malowideł ściennych prof. Władysław Zalewski związany z Akademią Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, jak i ze strony matki – Wandy Macedońskiej, nieżyjącej już artystki malarki, której rodzina przybyła do Krakowa także ze Lwowa.

Książkę Pawła Zalewskiego czyta się z zapartym tchem. Jakbym strona po stronie, towarzyszył autorowi w odzyskiwaniu pamięci o jego bliskich, którzy przecież nie tak dawno przeżywali radości, a później dramaty w miejscach odwiedzanych i opisanych przez autora. Nawet tam, gdzie wkracza fikcja literacka, opisy są rzeczywiste. Bo jak nazwać fascynującą podróż przez Mongolię w towarzystwie – jednak dość dziwnego – przewodnika. Ale dzięki niemu poznajemy Mongolię współczesną, gdzie jeszcze istnieją odwieczne tradycje, wypychane coraz bardziej i szybciej przez nowinki współczesności. Dawno już nie przeżywałem takiej fascynacji książką. Może w czasach kiedy odkrywałem reportaże Melchiora Wańkowicza, ale i wczesne książki Krzysztofa Kąkolewskiego, Ryszarda Kapuścińskiego, Barbary Wachowicz czy Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm. Nieprzypadkowo wymieniam te właśnie nazwiska, chyba już klasyków polskiego reportażu. Niektórym z nich zawdzięczamy fabularyzowanie tego dziennikarskiego gatunku. Wśród pierwszych twórców polskiego reportażu wymienić należy też zapominanego Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. Czytając fragmenty książki dotyczące fascynującej – ale i traumatycznej – wędrówki Piotra, którego przewodnikiem był Ganaa, lekarz mongolski, przez bezdroża bezkresnej Mongolii, nie zdziwiłbym się, gdyby Zalewski pisał je także pod zauroczeniem lekturą książki „Zwierzęta, ludzie, bogowie lub przez kraj ludzi, zwierząt i bogów. Konno przez Azję Centralną” Ossendowskiego. Choć w poszukiwaniu prawdy pędzi przez pustynne bezdroża Mongolii terenowym samochodem…

Janusz M. Paluch

Paweł Daniel Zalewski, Bez pamięci, Wydawnictwo Astra, Kraków 2014
Tekst ukazał się w lipcowym numerze miesięcznika
AKANT oraz na blogu Kraków Rozwadów

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...