„Na koniec rozważań o sukniach przytoczmy zabawną historię, która się przydarzyła Antoniemu Kieniewiczowi i jego żonie. Pani Kieniewiczowa była w żałobie po ojcu, a ponieważ zbliżał się termin ślubu siostrzenicy potrzebowała nowych odpowiednich sukien.
Jej mąż był akurat w Warszawie i zamówił je w firmie, w której jego żona stale się ubierała, tak że firma miała jej dokładną miarę i zaręczała, że przymiarki nie będą potrzebne, aby wszystko pasowało jak ulał.
Na wieczór miała być suknia „wycięta, powłóczysta z czarnych dżetów bardzo ciężkich, prawdziwe cudo piękności”, a na ranny ślub – półżałobna, a więc skromna pod szyję, z liliowego jedwabiu, „z takimże szalem z długą frędzlą”. Kieniewiczowie przybyli do Warszawy w przeddzień ślubu; odebrali obie suknie; rzeczywiście pasowały idealnie i były bardzo piękne. Ale następnego dnia rano…
„Okropnie zirytowałem się w kościele, gdy na klęczkach zatopiony w modlitwie podniosłem wzrok i spostrzegłem klęczącą w pobliżu mojej Pani drugą osobę w identycznie takiej samej sukni liliowej z dużym szalem. Czy to sobowtór? (…) Wściekam się na firmę Koch, że odważyła się dwie identyczne suknie stworzyć. Oczywiście zaszliśmy potem do firmy z wymówką”. Okazało się, że właścicielka firmy zdecydowała się zrobić jedną suknię dla damy z Wielkopolski, a drugą taką samą – dla pani z Polesia. Nie sądziła, że klientki pochodzące z dwóch różnych krańców Polski zamówiły toalety z okazji tego samego ślubu!”
Irena Domańska-Kubiak, Zakątek pamięci. Życie w XIX-wiecznych dworkach kresowych, strony 143-144
Irena Domańska-Kubiak, Zakątek pamięci. Życie w XIX-wiecznych dworkach kresowych, strony 143-144
Przepyszna historia! :)
OdpowiedzUsuńAż mam ochotę na kolejne odsłony poleskich anegdot, z nadzieją, że takowe będą :)
Zobaczymy. Nie zawsze robię notatki. :)
UsuńCha, cha, piękne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. :)
Również pozdrawiam. :)
Usuń