niedziela, 30 sierpnia 2015

Poleska anegdota :)





„Na koniec rozważań o sukniach przytoczmy zabawną historię, która się przydarzyła Antoniemu Kieniewiczowi i jego żonie. Pani Kieniewiczowa była w żałobie po ojcu, a ponieważ zbliżał się termin ślubu siostrzenicy potrzebowała nowych odpowiednich sukien.
 
Jej mąż był akurat w Warszawie i zamówił je w firmie, w której jego żona stale się ubierała, tak że firma miała jej dokładną miarę i zaręczała, że przymiarki nie będą potrzebne, aby wszystko pasowało jak ulał.
 
Na wieczór miała być suknia „wycięta, powłóczysta z czarnych dżetów bardzo ciężkich, prawdziwe cudo piękności”, a na ranny ślub – półżałobna, a więc skromna pod szyję, z liliowego jedwabiu, „z takimże szalem z długą frędzlą”. Kieniewiczowie przybyli do Warszawy w przeddzień ślubu; odebrali obie suknie; rzeczywiście pasowały idealnie i były bardzo piękne. Ale następnego dnia rano…
 
„Okropnie zirytowałem się w kościele, gdy na klęczkach zatopiony w modlitwie podniosłem wzrok i spostrzegłem klęczącą w pobliżu mojej Pani drugą osobę w identycznie takiej samej sukni liliowej z dużym szalem. Czy to sobowtór? (…) Wściekam się na firmę Koch, że odważyła się dwie identyczne suknie stworzyć. Oczywiście zaszliśmy potem do firmy z wymówką”. Okazało się, że właścicielka firmy zdecydowała się zrobić jedną suknię dla damy z Wielkopolski, a drugą taką samą – dla pani z Polesia. Nie sądziła, że klientki pochodzące z dwóch różnych krańców Polski zamówiły toalety z okazji tego samego ślubu!”


Irena Domańska-Kubiak, Zakątek pamięci. Życie w XIX-wiecznych dworkach kresowych, strony 143-144
 

4 komentarze:

  1. Przepyszna historia! :)
    Aż mam ochotę na kolejne odsłony poleskich anegdot, z nadzieją, że takowe będą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cha, cha, piękne!
    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...