Zgodnie z przyjętym założeniem, swych pierwszych kroków nie kierujemy w stronę centrum miasta. Naszym celem jest park leśny Gaj Szewczenki, a mówiąc dokładniej, znajdujące się w jego obrębie Muzeum Architektury Ludowej i Kultury Materialnej Wsi, usytuowane w północno-wschodniej części „starego” Lwowa. Można do niego dojechać tramwajem, autobusem lub marszrutką, a równie dobrze można się przespacerować i dotrzeć tu na piechotę. Od centrum to tylko 20 minut drogi, więc sądzę, że warto.
Skansen odwiedziłem już podczas swojej pierwszej wycieczki do Lwowa w 2011 roku i pamiętam, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. W muzeach na świeżym powietrzu jest coś takiego, co powoduje, że zwiedza się je z przyjemnością. Ten zapach starego drewna, zwierząt, trawy… . To wszystko sprawia, że jestem miłośnikiem skansenów wszelakiej maści i jeśli tylko mam taką możliwość, odwiedzam je bardzo chętnie.
Po kilkuminutowym spacerze (pod górę) zatrzymujemy się przed bramą wejściową do muzeum. Zakupujemy bilety, których cena wynosi 20 hrywien, a następnie wchodzimy do środka.
Lwowski skansen został otwarty w 1972 r. i zajmuje powierzchnię 50 ha. Jest podzielony na 10 części, z których każda odpowiada określonemu regionowi etnograficznemu zachodniej Ukrainy i Karpat. Należą do nich: Bojkowszczyzna, Bukowina, Huculszczyzna, Łemkowszczyzna, Podole, Pokucie, Polesie, Wołyń, Zakarpacie i Ziemia Lwowska (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Wraz z biletem otrzymujemy mapkę muzeum, dzięki której możemy w nieskrępowany sposób spacerować po całym obszarze parku. Podczas naszej wizyty odwiedzamy wiele interesujących obiektów, z których, z uwagi na ich ogromną ilość, wymienię tylko niektóre.
Sami wybieramy, od której strony zaczynamy zwiedzanie. Postanawiamy poruszać się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i ruszamy na odkrywanie Bojkowszczyzny!
Pierwszym interesującym obiektem, który zauważamy, jest cerkiew św. Michała z Tysowca koło Skola, wzniesiona w 1863 r. Opodal niej znajduje się ciekawa chałupa ze wsi Libuchora, starsza od niej o ponad 100 lat, pochodząca z 1749 r. Idąc dalej, dochodzimy do chyba najciekawszego zabytku na terenie skansenu, jakim jest cerkiew pw. św. Mikołaja. Zbudowana w 1763 r., została tu przeniesiona ze wsi Krywka w 1930 r. i stała się zalążkiem przyszłego muzeum (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Świątynia bardzo nam się podoba. Ma swój niepowtarzalny urok. Korzystamy z okazji i wchodzimy do przedsionka, choć wnętrze możemy oglądać niestety tylko zza szyby. Przed cerkwią znajduje się przepiękny drewniany krzyż, który doskonale komponuje się ze świątynią. Jesteśmy pod wrażeniem! Idziemy dalej!
W pobliżu cerkwi spotykamy kilka interesujących uli o rozmaitych kształtach i formach. Niektóre spośród nich wywołują uśmiech na naszych twarzach. Ciekawe czy pszczoły także uśmiechają się, gdy je widzą :).
Skansen odwiedziłem już podczas swojej pierwszej wycieczki do Lwowa w 2011 roku i pamiętam, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. W muzeach na świeżym powietrzu jest coś takiego, co powoduje, że zwiedza się je z przyjemnością. Ten zapach starego drewna, zwierząt, trawy… . To wszystko sprawia, że jestem miłośnikiem skansenów wszelakiej maści i jeśli tylko mam taką możliwość, odwiedzam je bardzo chętnie.
Po kilkuminutowym spacerze (pod górę) zatrzymujemy się przed bramą wejściową do muzeum. Zakupujemy bilety, których cena wynosi 20 hrywien, a następnie wchodzimy do środka.
Lwowski skansen został otwarty w 1972 r. i zajmuje powierzchnię 50 ha. Jest podzielony na 10 części, z których każda odpowiada określonemu regionowi etnograficznemu zachodniej Ukrainy i Karpat. Należą do nich: Bojkowszczyzna, Bukowina, Huculszczyzna, Łemkowszczyzna, Podole, Pokucie, Polesie, Wołyń, Zakarpacie i Ziemia Lwowska (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Wraz z biletem otrzymujemy mapkę muzeum, dzięki której możemy w nieskrępowany sposób spacerować po całym obszarze parku. Podczas naszej wizyty odwiedzamy wiele interesujących obiektów, z których, z uwagi na ich ogromną ilość, wymienię tylko niektóre.
Sami wybieramy, od której strony zaczynamy zwiedzanie. Postanawiamy poruszać się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara i ruszamy na odkrywanie Bojkowszczyzny!
Pierwszym interesującym obiektem, który zauważamy, jest cerkiew św. Michała z Tysowca koło Skola, wzniesiona w 1863 r. Opodal niej znajduje się ciekawa chałupa ze wsi Libuchora, starsza od niej o ponad 100 lat, pochodząca z 1749 r. Idąc dalej, dochodzimy do chyba najciekawszego zabytku na terenie skansenu, jakim jest cerkiew pw. św. Mikołaja. Zbudowana w 1763 r., została tu przeniesiona ze wsi Krywka w 1930 r. i stała się zalążkiem przyszłego muzeum (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Świątynia bardzo nam się podoba. Ma swój niepowtarzalny urok. Korzystamy z okazji i wchodzimy do przedsionka, choć wnętrze możemy oglądać niestety tylko zza szyby. Przed cerkwią znajduje się przepiękny drewniany krzyż, który doskonale komponuje się ze świątynią. Jesteśmy pod wrażeniem! Idziemy dalej!
W pobliżu cerkwi spotykamy kilka interesujących uli o rozmaitych kształtach i formach. Niektóre spośród nich wywołują uśmiech na naszych twarzach. Ciekawe czy pszczoły także uśmiechają się, gdy je widzą :).
W oddali zauważamy pasące się stado owieczek. Wśród nich znajduje się także i czarna. Zwierzęta są żywym elementem skansenu, który dopełnia jego autentyczność. Oprócz owiec zobaczymy tu jeszcze m.in. kozy.
Opuszczając Bojkowszczyznę, po prawej stronie dostrzegamy chatę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w jej pobliżu można coś przekąsić, a do ustawionej obok tarczy postrzelać z łuku. Dziś skansen odwiedza wiele wycieczek szkolnych, dlatego nie dziwi ich spora ilość w tym miejscu. Cóż… zawsze to zdrowsze niż McDonald’s :)
Obszar z największą ilością zabytkowych obiektów już za nami. Wkraczamy na Łemkowszczyznę, tak dobrze kojarzącą się nam z polskim Beskidem Niskim. I rzeczywiście. Spacerując po tej części skansenu, zauważamy piękną cerkiew pw. śś. Kosmy i Damiana z Kotani. Jest to wierna kopia świątyni z polskich Karpat. Możecie ją obejrzeć na zdjęciu poniżej.
Szybko przechodzimy przez Zakarpacie, aby po długim i monotonnym odcinku przez las dotrzeć do Huculszczyzny. Szczerze? Na tym rejonie zawiedliśmy się chyba najbardziej. Spodziewaliśmy się czegoś więcej niż tylko zaniedbanych budynków mieszkalnych i huculskiej grażdy z miejscowości Krzyworównia. Opuszczamy Huculszczyznę czym prędzej i kierujemy się w stronę Bukowiny.
Mimo niewielkiej powierzchni jaką zajmuje ekspozycja wspomnianego regionu, Bukowina urzeka swym pięknem. Zaraz za minięciem granicy Huculszczyzny, po lewej stronie wita nas stary wiatrak. Podczas mojej ostatniej wizyty w skansenie w 2011 r. był on otwarty i można było wejść do środka. Niestety tym razem jest to niemożliwe, a więc musimy obejść się smakiem.
Udaje nam się za to zwiedzić wnętrze kolejnej przepięknej cerkwi pw. Świętej Trójcy z Kłokuczki. Z zewnątrz przypomina typowe bukowińskie świątynie z Ukrainy i Rumunii, za to w środku jest niesamowita! Półmrok, jaki tu panuje, wprowadza odwiedzających i wiernych w stan błogości. To sprawia, że w ogóle nie chce się opuszczać tego miejsca i najchętniej odpoczęłibyśmy tu dłużej. Idziemy jednak dalej!
Opodal cerkwi zaglądamy do chaty z Bereżonki – kolejnego interesującego obiektu na naszej trasie zwiedzania. Drzwi są otwarte, a zatem wchodzimy do środka. Wnętrza prezentują się ciekawie, choć nie powalają na kolana. Najważniejsze, że klimat starej wsi stara się być tu utrzymywany i pielęgnowany.
Udaje nam się za to zwiedzić wnętrze kolejnej przepięknej cerkwi pw. Świętej Trójcy z Kłokuczki. Z zewnątrz przypomina typowe bukowińskie świątynie z Ukrainy i Rumunii, za to w środku jest niesamowita! Półmrok, jaki tu panuje, wprowadza odwiedzających i wiernych w stan błogości. To sprawia, że w ogóle nie chce się opuszczać tego miejsca i najchętniej odpoczęłibyśmy tu dłużej. Idziemy jednak dalej!
Opodal cerkwi zaglądamy do chaty z Bereżonki – kolejnego interesującego obiektu na naszej trasie zwiedzania. Drzwi są otwarte, a zatem wchodzimy do środka. Wnętrza prezentują się ciekawie, choć nie powalają na kolana. Najważniejsze, że klimat starej wsi stara się być tu utrzymywany i pielęgnowany.
Szybko przechodzimy przez Pokucie, aby odejść nieco w bok – ku Podolu. Tam odnajdujemy kolejną z cerkwi. Tym razem pochodzi ona z Sokołowa i została zbudowana w drugiej połowie XVIII w. Mimo otwartych drzwi, wejść do środka nie można, bowiem są w niej prowadzone „prace dokumentacyjne”. Szkoda. Już czas, aby powoli zmierzać w stronę wyjścia.
Ale zaraz zaraz! Przecież nie widzieliśmy jeszcze kilku regionów! Już spieszę z wyjaśnieniami. Rejony Polesia i Wołynia nie są niestety reprezentowane przez ani jeden obiekt. Wychodząc z muzeum, odwiedzimy ostatni z rejonów – Ziemię Lwowską.
Pierwszą interesującą budowlą, którą tu spotykamy, jest cerkiew św. Paraskewy o charakterystycznej architekturze. Jednak to nie ona zwraca naszą szczególną uwagę. Kilkaset metrów dalej, od 2013 r. na terenie skansenu stoi drewniany kościół z Jazłowczyka, przeniesiony tutaj staraniem polskich organizacji kulturalnych. Cóż… od polskości to miasto nigdy się nie uwolni. I bardzo dobrze!
Po ponad dwóch godzinach intensywnego spaceru po skansenie, czas w końcu opuścić to miejsce. Polecam każdemu z Was odwiedziny w tym ciekawym i pięknym muzeum na świeżym powietrzu. Jestem przekonany, że szczególnie osoby, które lubią tego typu obiekty, będą zachwycone, choć i innych może on zauroczyć. To doskonały sposób, aby choć na chwilę odetchnąć od wielkomiejskiego gwaru Lwowa. Polecam!
Nie ukrywam, że po zwiedzaniu skansenu zgłodnieliśmy. Czas uzupełnić zapas kalorii w Puzatej Chacie. Kierujemy się zatem w stronę ulicy Strzelców Siczowych i zamawiamy po solance, pierogach z wiśniami i piwie. Za wszystko płacimy ok. 10 zł. Po prostu żyć nie umierać! Po posiłku wracamy na chwilę do hostelu, aby odpocząć i ponownie ruszamy do centrum.
Główny punkt programu naszego popołudniowego spaceru po mieście został zakończony. Na deser pozostała mała niespodzianka, o której nie wszyscy odwiedzający Lwów wiedzą. To znajdujący się przy ulicy Starożydowskiej 48 Dom Legend, a zarazem jedna z popularniejszych knajp w obrębie centrum.
Jadłodajnia zajmuje wszystkie piętra kamienicy, a wystrój każdej z sal odnosi się do innej ze lwowskich legend. Na dachu budynku umieszczono… trabanta oraz karła siedzącego na kominie. Osoby niskiego wzrostu do niedawna obsługiwały knajpę jako jedyne. Liczba gości wymusiła jednak odejście od tej reguły i dziś spotkamy w restauracji także kelnerów o wyższym wzroście.
Jeśli komuś zależy na pięknych widokach Lwowa z lotu ptaka, powinien wybrać się na wspomniany przed chwilą dach, skąd roztacza się wspaniała panorama miasta :). My mamy inny plan… .
Dom Legend skrywa jeszcze inną, równie interesującą tajemnicę. To zegar odmierzający czas przed wejściem do środka knajpy. O każdej z godzin: 12, 15, 18 i 21 wyznacza on start „przedstawienia”, które rozgrywa się na fasadzie budynku. Tramwaj, który ujrzycie po prawej stronie, rusza, aby po szynach dotrzeć na drugi koniec ściany, po czym powrócić do punktu wyjścia. W tym momencie następuje cisza i po chwili smok, którego możecie ujrzeć na zdjęciu poniżej, „ożywa” i zieje ogniem. Słowa nie opiszą tego, co się tu naprawdę dzieje, a zatem zapraszam Was do obejrzenia filmu z owego przedstawienia.
Ważne, aby w miejscu pojawić się o odpowiedniej porze, bowiem nie jest istotne, czy na Twoim zegarku jest 18.00, czy 18:13. Ważne, aby wskazówki na zegarze na budynku wskazywały żądaną godzinę. Sami przyszliśmy tutaj 20 minut wcześniej, gdyż zasugerowaliśmy się naszymi czasomierzami, a nie tym z kamienicy. Cóż… przynajmniej będziemy wiedzieć na przyszłość co i jak :).
Po interesującym „przedstawieniu” odwiedzamy lwowski rynek, a następnie kierujemy się w stronę naszego hostelu. Po drodze, na rogu ul. Ruskiej i Rynku Głównego zauważamy interesujące napisy w języku polskim. To pozostałości po przedwojennych szyldach, które zdobyły niegdyś wiele lwowskich kamienic. Widać, że budynek niedawno był poddany renowacji. Mamy tylko nadzieję, że taki los spotka więcej starych pozostałości po Polakach w mieście.
Droga do hostelu mija prosto i przyjemnie. Już jutro rozpoczynamy eksplorację pozostałej części zachodniej Ukrainy, a kokretnie jej południowej części. Nie możemy się już doczekać, a zatem po ogarnięciu się i przekąszeniu co nieco na ząb, zasypiamy.
Droga do hostelu mija prosto i przyjemnie. Już jutro rozpoczynamy eksplorację pozostałej części zachodniej Ukrainy, a kokretnie jej południowej części. Nie możemy się już doczekać, a zatem po ogarnięciu się i przekąszeniu co nieco na ząb, zasypiamy.
Galeria zdjęć z pobytu na Kresach do obejrzenia tutaj.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz