Po porannej pobudce i śniadaniu wyruszamy na miasto. Swoje pierwsze kroki kierujemy w stronę Placu Kropywnyckiego i znajdującego się na nim kościoła św. Elżbiety. Budowla wyróżnia się z otoczenia wysokimi, strzelistymi wieżami. To największa i najpiękniejsza współczesna świątynia we Lwowie, wzniesiona w latach 1905-11 wg projektu sławnego architekta Teodora Talowskiego. Niewykończony kościół po II wojnie światowej służył jako magazyn kombinatu cukierniczego „Switocz”. Od 1991 r. pełni funkcję cerkwi grekokatolickiej (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Spoglądamy w górę. Świątynia wygląda naprawdę imponująco, choć z zewnątrz prezentuje się zdecydowanie bardziej okazale niż od środka. Przynajmniej tak twierdzi przewodnik, a przeglądając zdjęcia wnętrz, nietrudno się z tym nie zgodzić. Postanawiamy zatem zostawić kościół z boku i podążyć ulicą Gródecką w kierunku centrum miasta.
Spoglądamy w górę. Świątynia wygląda naprawdę imponująco, choć z zewnątrz prezentuje się zdecydowanie bardziej okazale niż od środka. Przynajmniej tak twierdzi przewodnik, a przeglądając zdjęcia wnętrz, nietrudno się z tym nie zgodzić. Postanawiamy zatem zostawić kościół z boku i podążyć ulicą Gródecką w kierunku centrum miasta.
Po kilkuset metrach skręcamy w prawo, w stronę widocznego już z oddali Soboru św. Jura. Przypominamy sobie, jak pięknie był oświetlony wczorajszego wieczoru. W dzień jego sylwetka nie prezentuje się już tak okazale, ale i tak robi wrażenie. Jeszcze tylko krótkie podejście pod górkę i jesteśmy na miejscu! Przed nami brama soboru. Jak wiele można napisać o tym jednym z najcenniejszych zabytków nie tylko Lwowa, ale zarazem Ukrainy? Dużo. Postaram się zatem streszczać i umieścić najciekawsze informacje.
Na przestrzeni wieków Sobór św. Jura był świątynią raz prawosławną, a raz grekokatolicką. Zapewne wielu z Was nie zauważa różnic między oboma wyznaniami. Ale są. Nie będę się rozdrabniał, jakie to rozbieżności. Zainteresowanych odsyłam tutaj. Zaraz po zakończeniu II wojny światowej sobór był świątynią prawosławną, by powrócić do grekokatolików w 1990 r.
Na teren zespołu katedralnego wchodzimy przez dwie bramy: zewnętrzną i główną (o bogatszym wystroju). Katedra jest perłą europejskiej sztuki rokoka, wzniesioną na planie krzyża w najwyższym punkcie Góry św. Jura. Aby dostać się do środka, wychodzimy po schodach z balustradami na taras, gdzie znajdują się drzwi wejściowe. Trwa nabożeństwo. Decydujemy się obejść zespół katedralny z każdej strony i poczekać, aż wierni opuszczą świątynię.
Naszą uwagę przykuwa imponująca fasada, a szczególnie figura św. Jerzego na koniu walczącego ze smokiem; także figury świętych: Atanazego i Leona. Sobór z trzech stron otacza gmach kapituły, a naprzeciwko wejścia możemy podziwiać budynek pałacu metropolitów. W wieży, pełniącej zarazem funkcję dzwonnicy, znajduje się najstarszy na Ukrainie dzwon (nazywany dawniej Tatarem/Dzwonem Lubarta), odlany w 1341 r. (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Niestety w przeciwieństwie do katedry, wieża nie prezentuje się zbyt okazale. Przydałby się jej remont.
Po okrążeniu świątyni meldujemy się ponownie przed wejściem i wchodzimy do środka. Wnętrze robi przyjemne wrażenie, aczkolwiek muszę przyznać, że sobór oglądany z zewnątrz prezentuje się bardziej interesująco. Czy jestem trochę zawiedziony? W sumie nie, bo jestem tutaj już po raz drugi, więc wiem, czego się spodziewać, ale mimo wszystko, oglądając świątynię z daleka, można by się spodziewać czegoś bardziej interesującego. Na pewno jednak warto tutaj zajrzeć, bo miejsce jest piękne. Chodźmy dalej!
Kierunek – południe. Podążamy w stronę Politechniki Lwowskiej, która zadziwia imponującą fasadą od strony ulicy… no właśnie… Stepana Bandery – jednego z absolwentów uczelni. My jednak powinniśmy być dumni z tego, że wykształciła takich ludzi jak m.in. gen. Władysław Sikorski czy Simon Wiesenthal.
Dojście do Politechniki zajmuje nam dużo czasu z bardzo prostej przyczyny. Dzięki mojej chwilowej utracie orientacji w terenie, gubimy się i krążymy po okolicy. W końcu po lewej stronie pojawia się wspomniana wcześniej fasada uczelni. Niestety jest niedziela, więc nie wchodzimy do środka, tylko kierujemy się na wschód ulicą wspomnianego wcześniej osobnika, którego nazwisko wywołuje u mnie i wśród większości Polaków odrazę. W świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie nie mogę pozostać obojętny na to, co słyszę w mediach.
Nie mogę milczeć, jak milczy większość redaktorów. Nie mogę słuchać propagandowych reportaży (w szczególności żałosnej pseudodziennikarzyny Marii Stepan), które ukazują Ukrainę w tylko pozytywnym świetle. Które nie uderzają w podstawę dobrych stosunków polsko-ukraińskich, jaką jest rozliczenie się ze swoją historią. Interesy polskie nie są obecnie dobrze reprezentowane przez polityków. To najłagodniejsze z określeń, jakie mogę użyć w tym wypadku. Nie możemy popierać kraju i wspierać go w walce o normalność, jeżeli jego prezydent gloryfikuje UPA! Co robią nasi „politycy”? Zapraszają go do Sejmu i oklaskują. Szczerze? To, co teraz napiszę, stoi w opozycji do tego, co słyszy się codziennie w mediach, ale chcę to podkreślić z całą stanowczością: W interesie Polski lepszym rozwiązaniem byłoby, aby to Wiktor Janukowycz wciąż był prezydentem Ukrainy. Nie wierzę w to, że Ukraina dołączy do zjednoczonej Europy. Jej mentalność jest zbyt głęboko zakorzeniona w ZSRR i potrzeba bardzo dużo czasu, aby coś się zmieniło. Niektórzy mogą mnie nazwać rosyjskim agentem. Nie przeszkadza mi to. Osoby, które wysuwają takie podejrzenia w stosunku do osób krytykujących politykę Ukrainy, nie mają przygotowanych sensownych argumentów i dowodów na poparcie swojej tezy, więc nie będę nawet tego komentował.
Na przestrzeni wieków Sobór św. Jura był świątynią raz prawosławną, a raz grekokatolicką. Zapewne wielu z Was nie zauważa różnic między oboma wyznaniami. Ale są. Nie będę się rozdrabniał, jakie to rozbieżności. Zainteresowanych odsyłam tutaj. Zaraz po zakończeniu II wojny światowej sobór był świątynią prawosławną, by powrócić do grekokatolików w 1990 r.
Na teren zespołu katedralnego wchodzimy przez dwie bramy: zewnętrzną i główną (o bogatszym wystroju). Katedra jest perłą europejskiej sztuki rokoka, wzniesioną na planie krzyża w najwyższym punkcie Góry św. Jura. Aby dostać się do środka, wychodzimy po schodach z balustradami na taras, gdzie znajdują się drzwi wejściowe. Trwa nabożeństwo. Decydujemy się obejść zespół katedralny z każdej strony i poczekać, aż wierni opuszczą świątynię.
Naszą uwagę przykuwa imponująca fasada, a szczególnie figura św. Jerzego na koniu walczącego ze smokiem; także figury świętych: Atanazego i Leona. Sobór z trzech stron otacza gmach kapituły, a naprzeciwko wejścia możemy podziwiać budynek pałacu metropolitów. W wieży, pełniącej zarazem funkcję dzwonnicy, znajduje się najstarszy na Ukrainie dzwon (nazywany dawniej Tatarem/Dzwonem Lubarta), odlany w 1341 r. (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008). Niestety w przeciwieństwie do katedry, wieża nie prezentuje się zbyt okazale. Przydałby się jej remont.
Po okrążeniu świątyni meldujemy się ponownie przed wejściem i wchodzimy do środka. Wnętrze robi przyjemne wrażenie, aczkolwiek muszę przyznać, że sobór oglądany z zewnątrz prezentuje się bardziej interesująco. Czy jestem trochę zawiedziony? W sumie nie, bo jestem tutaj już po raz drugi, więc wiem, czego się spodziewać, ale mimo wszystko, oglądając świątynię z daleka, można by się spodziewać czegoś bardziej interesującego. Na pewno jednak warto tutaj zajrzeć, bo miejsce jest piękne. Chodźmy dalej!
Kierunek – południe. Podążamy w stronę Politechniki Lwowskiej, która zadziwia imponującą fasadą od strony ulicy… no właśnie… Stepana Bandery – jednego z absolwentów uczelni. My jednak powinniśmy być dumni z tego, że wykształciła takich ludzi jak m.in. gen. Władysław Sikorski czy Simon Wiesenthal.
Dojście do Politechniki zajmuje nam dużo czasu z bardzo prostej przyczyny. Dzięki mojej chwilowej utracie orientacji w terenie, gubimy się i krążymy po okolicy. W końcu po lewej stronie pojawia się wspomniana wcześniej fasada uczelni. Niestety jest niedziela, więc nie wchodzimy do środka, tylko kierujemy się na wschód ulicą wspomnianego wcześniej osobnika, którego nazwisko wywołuje u mnie i wśród większości Polaków odrazę. W świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie nie mogę pozostać obojętny na to, co słyszę w mediach.
Nie mogę milczeć, jak milczy większość redaktorów. Nie mogę słuchać propagandowych reportaży (w szczególności żałosnej pseudodziennikarzyny Marii Stepan), które ukazują Ukrainę w tylko pozytywnym świetle. Które nie uderzają w podstawę dobrych stosunków polsko-ukraińskich, jaką jest rozliczenie się ze swoją historią. Interesy polskie nie są obecnie dobrze reprezentowane przez polityków. To najłagodniejsze z określeń, jakie mogę użyć w tym wypadku. Nie możemy popierać kraju i wspierać go w walce o normalność, jeżeli jego prezydent gloryfikuje UPA! Co robią nasi „politycy”? Zapraszają go do Sejmu i oklaskują. Szczerze? To, co teraz napiszę, stoi w opozycji do tego, co słyszy się codziennie w mediach, ale chcę to podkreślić z całą stanowczością: W interesie Polski lepszym rozwiązaniem byłoby, aby to Wiktor Janukowycz wciąż był prezydentem Ukrainy. Nie wierzę w to, że Ukraina dołączy do zjednoczonej Europy. Jej mentalność jest zbyt głęboko zakorzeniona w ZSRR i potrzeba bardzo dużo czasu, aby coś się zmieniło. Niektórzy mogą mnie nazwać rosyjskim agentem. Nie przeszkadza mi to. Osoby, które wysuwają takie podejrzenia w stosunku do osób krytykujących politykę Ukrainy, nie mają przygotowanych sensownych argumentów i dowodów na poparcie swojej tezy, więc nie będę nawet tego komentował.
Mógłbym rozwinąć swoją tezę, ale nie mam na to i czasu, i miejsca, i chęci. Lubię Ukrainę i Ukraińców, ale patrząc na sytuację z polskiej perspektywy, nie mogę nie wyrazić swojego zdania na ten temat. W dalszej części mojej relacji postaram się Wam wyjaśnić, dlaczego po ostatnim pobycie we Lwowie moje poglądy na stosunki polsko-ukraińskie nie uległy zmianie. Niestety. Miało nie być o polityce, ale jako Polak nie mogę milczeć, kiedy polskie państwo nie reprezentuje interesów własnych obywateli zarówno w kraju, jak i za granicą. Przykro patrzeć na to, jak nasi „politycy” bardziej dbają o interesy Ukraińców niż Polaków na Kresach. A że Ukraińcy traktują Stepana Banderę jak bohatera, możecie się przekonać na zdjęciu powyżej. Zostało wykonane na ulicy… a jakże!… Stepana Bandery… .
Idąc wzdłuż niej, obserwujemy doskonały przykład tego, jak parkują na ulicach Lwowiacy. Ze względu na to, iż tory tramwajowe w mieście są usytuowane przy krawędzi drogi, ażeby nie blokować ruchu samochody parkowane są… na środku ulicy. Muszę przyznać, że wygląda to lekko komicznie, no ale cóż… to w końcu Ukraina i Wschód :).
Dochodzimy pod podominikański kościół św. Marii Magdaleny, który nie wywiera na nas specjalnego wrażenia. Nie wchodzimy do środka, choć wewnątrz świątyni znajdują się największe na Ukrainie organy. Odwiedzamy za to pobliski plac Szaszkewycza, na którym od 1997 r. znajduje się pomnik ofiar komunizmu (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Skręcamy w ulicę Biblioteczną, aby po kilku minutach ponownie znaleźć się w parku Iwana Franki – najstarszego lwowskiego ogrodu. Przed wojną nosił imię Tadeusza Kościuszki. To jedno z ulubionych miejsc spacerów studentów Uniwersytetu Lwowskiego i mieszkańców Lwowa. Dzisiaj spacerujemy po nim także i my. W barwach jesieni park wygląda imponująco. Jak na listopad jest bardzo ciepło – temperatura przekracza 10 stopni Celsjusza. Dochodzimy do altanki w kształcie rotundy z początku XIX w. Znajdujemy się we wschodniej części parku. Warto wspomnieć, że pod koniec XIX stulecia w ogrodzie ustawiono popiersia wybitnych Lwowian, m.in. Artura Grottgera. Niestety żaden z nich nie zachował się do naszych czasów (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Dochodzimy pod podominikański kościół św. Marii Magdaleny, który nie wywiera na nas specjalnego wrażenia. Nie wchodzimy do środka, choć wewnątrz świątyni znajdują się największe na Ukrainie organy. Odwiedzamy za to pobliski plac Szaszkewycza, na którym od 1997 r. znajduje się pomnik ofiar komunizmu (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Skręcamy w ulicę Biblioteczną, aby po kilku minutach ponownie znaleźć się w parku Iwana Franki – najstarszego lwowskiego ogrodu. Przed wojną nosił imię Tadeusza Kościuszki. To jedno z ulubionych miejsc spacerów studentów Uniwersytetu Lwowskiego i mieszkańców Lwowa. Dzisiaj spacerujemy po nim także i my. W barwach jesieni park wygląda imponująco. Jak na listopad jest bardzo ciepło – temperatura przekracza 10 stopni Celsjusza. Dochodzimy do altanki w kształcie rotundy z początku XIX w. Znajdujemy się we wschodniej części parku. Warto wspomnieć, że pod koniec XIX stulecia w ogrodzie ustawiono popiersia wybitnych Lwowian, m.in. Artura Grottgera. Niestety żaden z nich nie zachował się do naszych czasów (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Prosto z parku wychodzimy na plac, na którym znajduje się pomnik Iwana Franki – patrona uniwersytetu, który podziwiamy naprzeciwko monumentu. Pomnik jest idealnym przykładem tego, jak uwieczniano znane osoby w czasach komunizmu. Mania wielkości przede wszystkim!
Obróćmy się jednak w stronę Uniwersytetu Lwowskiego, którego fasada prezentuje się zdecydowanie bardziej okazale. Budynek został wzniesiony w latach 1877-81 jako siedziba Sejmu Galicyjskiego i pełnił tę funkcję do 1918 r. Historia gmachu jako siedziby uczelni rozpoczyna się w 1920 r. Nosiła ona wtedy imię króla Jana Kazimierza. Budynek z zewnątrz przypomina Politechnikę Lwowską. Nic dziwnego. Powstawał bowiem w tym samym okresie (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
W pobliżu warto zobaczyć choćby z zewnątrz jeszcze jeden budynek. To dawne Kasyno Narodowe – jedna z najpiękniejszych lwowskich kamienic. Jej fasada prezentuje się naprawdę imponująco. Przyznam się, że w mojej własnej klasyfikacji miejskich kamienic, Kasyno Narodowe plasuje się na drugim miejscu, zaraz za Czarną Kamienicą na lwowskim rynku, o której jeszcze wspomnę. Elewację zdobię piękne figury atlantów podtrzymujących balkony. Jeśli Wam się uda (tym razem omijamy budynek podczas zwiedzania), możecie spróbować wejść do środka. Szczególnie dostojnie prezentuje się kręta klatka schodowa z bogato rzeźbioną drewnianą balustradą (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Idziemy dalej ulicą Strzelców Siczowych w kierunku Starego Miasta. Po drodze naszą uwagę przykuwa ciekawa reklama… hamburgera, wyglądającego na nieco spalonego… . Zaglądamy również na podwórko jednej z kamienic – przygnębiający widok. Odrapane ściany, odpadające cegły… . Takie wewnętrzne dziedzińce na Ukrainie to niestety standard.
W pobliżu warto zobaczyć choćby z zewnątrz jeszcze jeden budynek. To dawne Kasyno Narodowe – jedna z najpiękniejszych lwowskich kamienic. Jej fasada prezentuje się naprawdę imponująco. Przyznam się, że w mojej własnej klasyfikacji miejskich kamienic, Kasyno Narodowe plasuje się na drugim miejscu, zaraz za Czarną Kamienicą na lwowskim rynku, o której jeszcze wspomnę. Elewację zdobię piękne figury atlantów podtrzymujących balkony. Jeśli Wam się uda (tym razem omijamy budynek podczas zwiedzania), możecie spróbować wejść do środka. Szczególnie dostojnie prezentuje się kręta klatka schodowa z bogato rzeźbioną drewnianą balustradą (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Idziemy dalej ulicą Strzelców Siczowych w kierunku Starego Miasta. Po drodze naszą uwagę przykuwa ciekawa reklama… hamburgera, wyglądającego na nieco spalonego… . Zaglądamy również na podwórko jednej z kamienic – przygnębiający widok. Odrapane ściany, odpadające cegły… . Takie wewnętrzne dziedzińce na Ukrainie to niestety standard.
Docieramy do Prospektu Swobody (czyli Alei Wolności), dawnych Wałów Hetmańskich. Ta najbardziej reprezentacyjna ulica Lwowa powstała w końcu XVIII w. na miejscu dawnych fortyfikacji miejskich. Wały mają zatem podobną historię jak krakowskie Planty :). Obecną postać ulica uzyskała w 1888 r., kiedy to zasklepiono koryto rzeki. Przed II wojną światową każda z dwóch ulic, które przedzielały planty, nosiła odrębną nazwę. Od strony Starego Miasta biegła ul. Hetmańska, a po drugiej stronie ul. Legionów (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Naszą uwagę przykuwa kolejny pomnik. Tym razem zasłużył sobie na niego Taras Szewczenko – ukraiński malarz i poeta narodowy. Monument został umieszczony w tym miejscu w 1995 r. Tuż przy nim wznosi się stela pokryta płaskorzeźbami przedstawiającymi ważne postacie i wydarzenia z historii Ukrainy (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Naprzeciwko pomnika zauważamy piękny, stylowy budynek. To Grand Hotel, wzniesiony w 1893 r. i należący do najbardziej reprezentacyjnych budowli przy Prospekcie Swobody. Osoby, które mają przyjemność w nim nocować, cieszą się wspaniałym widokiem na miasto (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Na placu urządzamy sobie krótki odpoczynek. Przed nami zwiedzanie lwowskiego Starego Miasta. Zanim jednak przekroczymy granicę dawnych murów miejskich, idziemy na północ w kierunku Teatru Wielkiego.
Ledwo co opuszczamy plac, po prawej stronie zaważamy stolik, przy którym zgromadzeni są ludzie. Patrzymy z bliska i z daleka. No tak… kolejne banderowskie flagi i pamiątki związane z bandytami z UPA. Aż żal na to patrzeć. Od czerwono-czarnej szmaty aż bolą oczy. Dokumentuję to dla Was na zdjęciu, żeby pokazać, że to nie moje negatywne nastawienie do ukraińskich nacjonalistów, ale rzeczywistość, która zdaje się być jakby nie zauważana w polskich mediach. Szkoda na to patrzeć. Idziemy dalej!
Po kilku minutach przed nami ukazuje się duży plac, przy którym znajduje się wielki gmach, zamykający od północy Wały Hetmańskie, czyli Prospekt Swobody (pozwolicie, że będę zamiennie używał tych dwóch nazw – obecnej i dawnej). To Teatr Wielki, którego budowę ukończono w 1900r. Szczególnie okazale prezentuje się fasada teatru. Przepych, jakim zachwyca wystrój wnętrza, również zachęca do wejścia do środka. Nie korzystamy z tej opcji, lecz zdjęcia kuszą, aby tu wstąpić. Jeśli spędzacie we Lwowie sporo czasu i interesujecie się teatrem, polecam zakupić bilet i wybrać się na jeden ze spektakli. W ten sposób, oprócz obcowania ze sztuką będziecie mogli podziwiać przepiękne foyer, westybul z klatką schodową, a także kurtynę wykonaną przez Henryka Siemiradzkiego (przy okazji premier teatralnych) (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Plac, przy którym znajduje się Teatr Wielki, jest ulubionym miejscem spotkań mieszkańców Lwowa. Zawsze pełno tu ludzi przychodzących całymi rodzinami, w parach, a także ze znajomymi. Dziś „podziwiamy” także karuzele i spotykamy sprzedawców baloników, słodkości i innych akcesoriów dla dzieci.
Przechodzimy na drugą stronę ulicy – już na teren właściwego Starego Miasta – aby zatrzymać się pod Teatrem Skarbkowskim. Naszą uwagę przykuwa plakat teatru z Olsztyna, który już niebawem ma przyjechać do Lwowa z przedstawieniem. W porównaniu do sąsiedniej Opery Lwowskiej, Teatr Skarbkowski prezentuje się jednak mniej dostojnie, choć swego czasu był to największy teatr w Europie, z widownią liczącą blisko 1500 miejsc. Wzniesiono go pół wieku przed swoim lwowskim „sąsiadem” (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Podążamy ulicą Teatralną na południe. To najdłuższa ulica Starego Miasta. Po chwili, z lewej strony zauważamy Cerkiew Przeobrażeńską – najmłodszą świątynię położoną w obrębie Starego Miasta. Nie wchodzimy do środka. Postanawiamy obejrzeć bardziej interesujące zabytki.
Idąc dalej, mijamy kolejno: z prawej – Muzeum Narodowe oraz Szkołę Przemysłową, a z lewej – Muzeum Przyrodnicze. Sam się sobie dziwię, dlaczego nie wchodzę do środka. Dla kogoś takiego, jak ja, czyli geologa, to niemal obowiązkowy punkt do odwiedzenia na mapie miasta. Możemy tu oglądać m.in. znakomicie zachowane szkielety mamuta i nosorożca włochatego ze Staruni, a także ogromnego amonita metrowej średnicy. Do ciekawostek spoza geologii należy zaliczyć znajdującą się w środku najstarszą w Europie mechaniczną windę, wykonaną w Wiedniu w XIX w. Obiecuję sobie, że następnym razem, kiedy odwiedzę to piękne miasto, swoje pierwsze kroki skieruję właśnie tutaj (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Mijamy zespół pojezuicki i dochodzimy na Plac Podkowy (dawny Plac św. Ducha), gdzie znajduje się pomnik dobrego Wojaka Szwejka (skąd on się wziął we Lwowie?!). Robi to, co mu przystoi, czyli siedzi przy stoliku i popija piwo :).
Znajdujemy się już blisko Placu Katedralnego, gdzie podziwiamy najbardziej „polską” spośród lwowskich świątyń – Katedrę Łacińską. Wchodzimy do środka, lecz właśnie odbywa się nabożeństwo. Postanawiamy odwiedzić ją później, gdy się zakończy. Wtedy też opiszę ją dokładniej, wraz z przylegającą do niej przepiękną Kaplicą Boimów.
Lwowskie tramwaje. Można by o nich pisać długo i treściwie. Że są starodawne, że co chwilę się psują, że poruszają się po wysłużonych torach, z których często wypadają, że przez to jeżdżą wolno, że kasowniki pamiętają czasy głębokiego komunizmu. Można. Ale wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadza. Bilety, które kosztują 2 hrywny za przejazd (ok. 50 gr.) nie spowodują, że zbankrutujemy, a wrażenia z jazdy pozostaną niezastąpione. Pomimo tego, że w ostatnim czasie we Lwowie pojawiły się nowe tramwaje, stare, wysłużone składy wciąż są tutaj większością.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że przy wylocie jednej z uliczek Starego Miasta z rynku zauważamy specjalne zabezpieczenie, uniemożliwiające wjazd na główny plac miasta niepowołanym osobom. Możecie je zobaczyć na zdjęciu obok. Chodźmy dalej na południe!
Wkrótce zauważamy… sklep z książkami w języku polskim… . Miło zobaczyć polski szyld nad sklepową witryną w tym pięknym, polskim mieście. We Lwowie warto się rozglądać. Zarówno na boki, jak i do góry. Na ulicach możemy spotkać stare, wysłużone, a bardzo często także i zabytkowe pojazdy. Głównie łady, wołgi i moskwicze. Zadzierając głowę do góry, również można ujrzeć interesujące rzeczy. Patrzymy i naszym oczom ukazuje się plakat, na którym widnieje mapa Ukrainy – zjednoczonej Ukrainy – jeszcze z Krymem w swoich granicach. Robi wrażenie, szczególnie w obecnej sytuacji, w której znajduje się Ukraina.
Osiągamy południowy kraniec ulicy Teatralnej – Plac Mickiewicza (dawny Plac Mariacki), na którym znajduje się jeden z „polskich” symboli Lwowa. To pomnik Adama Mickiewcza – jeden z najpiękniejszych na świecie poświęconych naszemu narodowemu wieszczowi. Dawna nazwa placu wywodziła się od istniejącej tu kiedyś fontanny z marmurową figurą Matki Bożej, zniszczonej w czasach komunizmu. W 1997 r. została odbudowana i wmurowana w kopię pierwotnej figury (Rąkowski G. Lwów, OW Rewasz, Pruszków, 2008).
Okolice pomnika to miejsce, gdzie (poza Katedrą Łacińską i Domem Polskim) najbardziej czuć „polskość” w tym mieście. Spotykamy tu wycieczkę z kraju znad Wisły, słyszymy polski język. Czujemy się prawie jak w naszej Ojczyźnie…, prawie… . Robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej!
Galeria zdjęć z różnych wypadów do Lwowa do obejrzenia tutaj.
Galeria zdjęć z różnych wypadów do Lwowa do obejrzenia tutaj.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny
Bardzo interesujące! Dziękuję!
OdpowiedzUsuńPuszczę to do ludzi na FB.