Na marszrutkę do Drohobycza oczekujemy około 20 minut. Udaje nam się wsiąść do busa relacji Truskawiec – Tarnopol. Oprócz dworca autobusowego, marszrutki do miasta Schulza można „łapać” także z przystanku przy drodze głównej prowadzącej do miasta. Wybór należy do Was :). Za przejazd płacimy 10 hrywien (dość sporo, jak na odległość, którą pokonujemy), ale za to wysiadamy tuż przy drohobyckim rynku, w stronę którego od razu się udajemy.
Drohobycz położony jest nad rzeką Tyśmienicą. Liczy sobie ponad 100 tys. mieszkańców i jest drugim pod względem wielkości miastem w całym obwodzie lwowskim (zaraz po Lwowie). Ilość zabytków, jakie możemy tu spotkać, jest bardzo duża i z pewnością zadowoli kresowego turystę (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Początki miasta sięgają XII w., kiedy to w okolicy wydobywano sól kamienną, ale pierwsza wzmianka o grodzie (z jego obecną nazwą) pojawia się dopiero w roku 1372. Z solą silnie związany jest także rozwój Drohobycza. Był to jeden z największych ośrodków produkcji i dystrybucji tego surowca na Podkarpaciu. Fakt ten znalazł nawet odbicie w herbie miasta przedstawiającym głowy soli (topki) i beczki soli (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na początku XIX w. rozpoczęto eksploatację drugiego bogactwa naturalnego, którego w okolicy nie brakuje – ropy naftowej, a także towarzyszących jej: wosku ziemnego i gazu ziemnego. Pod koniec XIX w. w Drohobyczu działało aż 57 firm zajmujących się wydobyciem i przetwarzaniem ropy. Dzięki temu Drohobycz stał się jednym z najbogatszych miast Galicji, ustępując jedynie Krakowowi i Lwowowi. W 1904 r. z zagłębia drohobycko – borysławskiego pochodziło 86% ropy produkowanej w całej Galicji. W mieście powstawały gustowne restauracje, kasyna, wille magnatów naftowych (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Tragiczne wydarzenia nie ominęły miasta podczas II wojny światowej. Aby wymienić wszystkie, nie starczyłoby miejsca, a zatem odsyłam zainteresowanych do wyżej wymienionego źródła, a także innych publikacji na ten temat.
Z chwilą wejścia Drohobycza w skład niepodległej Ukrainy, wiele zakładów przemysłowych zostało zamkniętych, inne ograniczyły produkcję, a jeszcze inne zmodernizowały się.
Uzbrojeni w nieco ogólnej wiedzy o mieście, wyruszamy na zwiedzanie! Jako że na spacer po Drohobyczu mamy jedynie kilka godzin, nie odwiedzimy wszystkich miejsc, do których warto wstąpić. Skupimy się jedynie na zabytkach ścisłego centrum miasta, czyli tych najciekawszych.
Idąc ulicą Stryjską (znaną jako ulica Krokodyli z jednego z opowiadań Brunona Schulza) w kierunku rynku, po prawej stronie zauważamy zespół klasztorny bazylianów z cerkwią pw. śś. Piotra i Pawła. W sąsiednim gmachu dawnego sądu powiatowego (przy ul. Stryjskiej 3) w latach 1940-41 mieściła się siedziba NKWD, gdzie zamordowano kilkuset więźniów. Po II wojnie światowej budynek wykorzystywało KGB (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
W Truskawcu nie mieliśmy okazji, aby zjeść solidny obiad, więc postanawiamy zrobić to w Drohobyczu. Wstępujemy do pierwszej knajpki, która stoi na naszej drodze – przy ul. Iwana Mazepy. Zajmujemy miejsca przy stoliku i czekamy, czekaaaamy, czekaaaamy… Po 5 minutach koncertu marszowego naszych kiszek i kręceniu się kelnerek w pobliżu (bez jakichkolwiek oznak zainteresowania), decydujemy się na opuszczenie lokalu. Cóż… skoro nie zależy im na klientach, to nie. My sobie poradzimy. Idziemy dalej w stronę rynku i po krótkich poszukiwaniach zatrzymujemy się w barze w zachodniej części jego pierzei.
Tutaj czeka nas zdecydowanie odmienne przyjęcie. Zostajemy obsłużeni natychmiast i zamawiamy po solance i pierogach. Tanio, szybko i smacznie – tak można podsumować naszą wizytę w tym miejscu. Zadowoleni i najedzeni ruszamy na dalsze odkrywanie Drohobycza. Obsługa lokalu na odchodnym żegna nas i zaprasza do powtórnych odwiedzin. Gdybyśmy tylko byli tu na dłużej, z pewnością skorzystalibyśmy z zaproszenia, bo warto!
Drohobyckie Stare Miasto zachowało nieregularny, średniowieczny układ urbanistyczny. Rynek, na którym się obecnie znajdujemy, to kwadrat o boku ok. 120 m, którego centrum zajmuje piękny ratusz. Wchodzimy do środka.
Drohobycz położony jest nad rzeką Tyśmienicą. Liczy sobie ponad 100 tys. mieszkańców i jest drugim pod względem wielkości miastem w całym obwodzie lwowskim (zaraz po Lwowie). Ilość zabytków, jakie możemy tu spotkać, jest bardzo duża i z pewnością zadowoli kresowego turystę (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Początki miasta sięgają XII w., kiedy to w okolicy wydobywano sól kamienną, ale pierwsza wzmianka o grodzie (z jego obecną nazwą) pojawia się dopiero w roku 1372. Z solą silnie związany jest także rozwój Drohobycza. Był to jeden z największych ośrodków produkcji i dystrybucji tego surowca na Podkarpaciu. Fakt ten znalazł nawet odbicie w herbie miasta przedstawiającym głowy soli (topki) i beczki soli (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na początku XIX w. rozpoczęto eksploatację drugiego bogactwa naturalnego, którego w okolicy nie brakuje – ropy naftowej, a także towarzyszących jej: wosku ziemnego i gazu ziemnego. Pod koniec XIX w. w Drohobyczu działało aż 57 firm zajmujących się wydobyciem i przetwarzaniem ropy. Dzięki temu Drohobycz stał się jednym z najbogatszych miast Galicji, ustępując jedynie Krakowowi i Lwowowi. W 1904 r. z zagłębia drohobycko – borysławskiego pochodziło 86% ropy produkowanej w całej Galicji. W mieście powstawały gustowne restauracje, kasyna, wille magnatów naftowych (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Tragiczne wydarzenia nie ominęły miasta podczas II wojny światowej. Aby wymienić wszystkie, nie starczyłoby miejsca, a zatem odsyłam zainteresowanych do wyżej wymienionego źródła, a także innych publikacji na ten temat.
Z chwilą wejścia Drohobycza w skład niepodległej Ukrainy, wiele zakładów przemysłowych zostało zamkniętych, inne ograniczyły produkcję, a jeszcze inne zmodernizowały się.
Uzbrojeni w nieco ogólnej wiedzy o mieście, wyruszamy na zwiedzanie! Jako że na spacer po Drohobyczu mamy jedynie kilka godzin, nie odwiedzimy wszystkich miejsc, do których warto wstąpić. Skupimy się jedynie na zabytkach ścisłego centrum miasta, czyli tych najciekawszych.
Idąc ulicą Stryjską (znaną jako ulica Krokodyli z jednego z opowiadań Brunona Schulza) w kierunku rynku, po prawej stronie zauważamy zespół klasztorny bazylianów z cerkwią pw. śś. Piotra i Pawła. W sąsiednim gmachu dawnego sądu powiatowego (przy ul. Stryjskiej 3) w latach 1940-41 mieściła się siedziba NKWD, gdzie zamordowano kilkuset więźniów. Po II wojnie światowej budynek wykorzystywało KGB (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
W Truskawcu nie mieliśmy okazji, aby zjeść solidny obiad, więc postanawiamy zrobić to w Drohobyczu. Wstępujemy do pierwszej knajpki, która stoi na naszej drodze – przy ul. Iwana Mazepy. Zajmujemy miejsca przy stoliku i czekamy, czekaaaamy, czekaaaamy… Po 5 minutach koncertu marszowego naszych kiszek i kręceniu się kelnerek w pobliżu (bez jakichkolwiek oznak zainteresowania), decydujemy się na opuszczenie lokalu. Cóż… skoro nie zależy im na klientach, to nie. My sobie poradzimy. Idziemy dalej w stronę rynku i po krótkich poszukiwaniach zatrzymujemy się w barze w zachodniej części jego pierzei.
Tutaj czeka nas zdecydowanie odmienne przyjęcie. Zostajemy obsłużeni natychmiast i zamawiamy po solance i pierogach. Tanio, szybko i smacznie – tak można podsumować naszą wizytę w tym miejscu. Zadowoleni i najedzeni ruszamy na dalsze odkrywanie Drohobycza. Obsługa lokalu na odchodnym żegna nas i zaprasza do powtórnych odwiedzin. Gdybyśmy tylko byli tu na dłużej, z pewnością skorzystalibyśmy z zaproszenia, bo warto!
Drohobyckie Stare Miasto zachowało nieregularny, średniowieczny układ urbanistyczny. Rynek, na którym się obecnie znajdujemy, to kwadrat o boku ok. 120 m, którego centrum zajmuje piękny ratusz. Wchodzimy do środka.
Chcemy dostać się na wieżę widokową, ale okazuje się, że jest już za późno. Polecam Wam więc wybrać się do ratusza przed godziną 16. Może wtedy będziecie mieli możliwość podziwiania miasta z lotu ptaka.
Tymczasem ponownie wychodzimy na rynek. Po wyjściu z budynku naszym oczom ukazuje się smutny, a zarazem przerażający widok. Na jednej z kamienic po południowej stronie rynku zauważamy wywieszony plakat z podobizną ukraińskiego zbrodniarza Stepana Bandery, na którym opisano go jako „bohatera Ukrainy”. Jako Polaków niesamowicie rażą nas takie rzeczy, tym bardziej, że niestety nie mamy na nie wpływu. Cóż poradzić… idziemy dalej!
Z rynku parę kroków dzieli nas od najcenniejszego zabytku Drohobycza: ceglanego kościoła farnego pw. Wniebowzięcia NMP, Krzyża Świętego i św. Bartłomieja, przylegającego do niego od północnego – zachodu.
Prace budowlane przy świątyni zakończono w połowie XV w. Dwa wieki później, w 1648 r. Kozacy pod dowództwem Bogdana Chmielnickiego wdarli się do kościoła i dokonali rzezi mieszkańców, którzy szukali w nim schronienia. Po II wojnie światowej kościół zamknięto, a jego wnętrza służyły m.in. jako magazyn. W 1989 r. w świątyni powstało muzeum ateizmu, jednak jeszcze w tym samym roku fara została oddana Kościołowi katolickiemu (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Zanim wchodzimy do środka, naszą uwagę zwraca kilka szczegółów na zewnątrz świątyni. Na wschodniej ścianie zauważamy trzy fragmenty kamiennej rzeźby pochodzącej prawdopodobnie z czasów pogańskich: dłoń, stopę oraz głowę w spiczastej czapce. Przed wojną nazywano je żartobliwie: „ręka, noga, mózg na ścianie”. Więcej o historii świątyni i wspomnianych rzeźb możecie przeczytać tutaj.
Obok portalu głównego zauważamy dwie tablice. Jedna z nich (z 1898 r.) upamiętnia 100. rocznicę urodzin Adama Mickiewicza, a druga… 200. rocznicę tego samego wydarzenia :D . Została umieszczona na miejscu starej i niezachowanej do dzisiaj (z 1914 r.), a upamiętniającej 500. rocznicę Bitwy pod Grunwaldem. Drugi portal (po południowej stronie fary) otaczają od góry trzy sterczyny w kształcie krzyża, a także tarcze z herbem Drohobycza i orłem w koronie (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Z rynku parę kroków dzieli nas od najcenniejszego zabytku Drohobycza: ceglanego kościoła farnego pw. Wniebowzięcia NMP, Krzyża Świętego i św. Bartłomieja, przylegającego do niego od północnego – zachodu.
Prace budowlane przy świątyni zakończono w połowie XV w. Dwa wieki później, w 1648 r. Kozacy pod dowództwem Bogdana Chmielnickiego wdarli się do kościoła i dokonali rzezi mieszkańców, którzy szukali w nim schronienia. Po II wojnie światowej kościół zamknięto, a jego wnętrza służyły m.in. jako magazyn. W 1989 r. w świątyni powstało muzeum ateizmu, jednak jeszcze w tym samym roku fara została oddana Kościołowi katolickiemu (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Zanim wchodzimy do środka, naszą uwagę zwraca kilka szczegółów na zewnątrz świątyni. Na wschodniej ścianie zauważamy trzy fragmenty kamiennej rzeźby pochodzącej prawdopodobnie z czasów pogańskich: dłoń, stopę oraz głowę w spiczastej czapce. Przed wojną nazywano je żartobliwie: „ręka, noga, mózg na ścianie”. Więcej o historii świątyni i wspomnianych rzeźb możecie przeczytać tutaj.
Obok portalu głównego zauważamy dwie tablice. Jedna z nich (z 1898 r.) upamiętnia 100. rocznicę urodzin Adama Mickiewicza, a druga… 200. rocznicę tego samego wydarzenia :D . Została umieszczona na miejscu starej i niezachowanej do dzisiaj (z 1914 r.), a upamiętniającej 500. rocznicę Bitwy pod Grunwaldem. Drugi portal (po południowej stronie fary) otaczają od góry trzy sterczyny w kształcie krzyża, a także tarcze z herbem Drohobycza i orłem w koronie (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Wchodzimy do środka. Wnętrze nie powala na kolana, ale czy można oczekiwać cudów po świątyni, która przed kilkadziesiąt lat pełniła funkcję magazynu i była przeznaczona na muzeum ateizmu? Chodząc po kościele z przewodnikiem w ręku, zaczepia nas starsza osoba. Okazuje się, że to kościelny – pan Stanisław Winarz – związany z miastem od urodzenia. Jak to miło spotkać Kresowiaka z krwi i kości i porozmawiać po polsku w takim miejscu!
Pan Stanisław opowiada nam historię kościoła i ciekawostki z nim związane w tak interesujący sposób, że właściwie nie czujemy potrzeby dalszej lektury przewodnika. Jako powód do dumy wskazuje przede wszystkim fragmenty późnogotyckich i renesansowych malowideł z XV – XVI w., przedstawiających świętych, aniołów, a nawet postać króla, a także starszych – późnobarokowych – z końca XVIII w., na których widnieją sceny z dziejów kościoła. I rzeczywiście. Z całego wnętrza to właśnie malowidła przykuwają nasz wzrok. Warto zwrócić także uwagę na nagrobek Katarzyny Ramułtowej (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Po kilkuminutowej opowieści o historii i wnętrzu świątyni, pan Stanisław żegna nas serdecznie, a my dziękujemy za miłe przyjęcie. Dla takich chwil warto przyjeżdżać na Kresy!
Wychodząc z fary, mijamy renesansową dzwonnicę, a przed nią pomnik Juryja Drohobycza. Na rogu budowli odnajdujemy tablicę w języku ukraińskim, na której umieszczono wzmiankę o „wizycie” w tym miejscu Kozaków Chmielnickiego. Oczywiście informacji o dokonanej przez nich rzezi mieszkańców nie umieszczono.
Na ścianie jednego z bloków na rynku zauważamy podobiznę kolejnego ukraińskiego zbrodniarza – Romana Szuchewycza. Po prostu nóż się w kieszeni otwiera, widząc coś takiego… . Portret jest opisany wyraźnie słowami: „Chwała Ukrainie, Bohaterom Chwała”. A podobno w „polskich” mediach nacjonalizm ukraiński jest uważany za zjawisko niszowe i marginalne. Cóż… skoro my przez ten krótki czas widzieliśmy tak wiele, to co się wyprawia w innych miejscach? Pozostają tylko domysły… .
Czas rozpocząć wędrówkę po mieście śladami jego najwybitniejszego obywatela – Brunona Schulza. W tym celu korzystamy z naszego przewodnika, w którym opisano prawie każde miejsce z nim związane. Podczas spaceru nie zobaczymy wszystkiego, ale to wystarczy, aby poczuć klimat miasta „cynamonowych sklepów”.
Pod nr 10 w północno-zachodnim narożniku rynku próżno dziś szukać rodzinnego domu pisarza, w którym Bruno Schulz przyszedł na świat i gdzie dorastał. Na jego miejscu stoi obecnie brzydki blok mieszkalny, który zupełnie nie pasuje do otoczenia i architektury średniowiecznego miasta (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Pan Stanisław opowiada nam historię kościoła i ciekawostki z nim związane w tak interesujący sposób, że właściwie nie czujemy potrzeby dalszej lektury przewodnika. Jako powód do dumy wskazuje przede wszystkim fragmenty późnogotyckich i renesansowych malowideł z XV – XVI w., przedstawiających świętych, aniołów, a nawet postać króla, a także starszych – późnobarokowych – z końca XVIII w., na których widnieją sceny z dziejów kościoła. I rzeczywiście. Z całego wnętrza to właśnie malowidła przykuwają nasz wzrok. Warto zwrócić także uwagę na nagrobek Katarzyny Ramułtowej (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Po kilkuminutowej opowieści o historii i wnętrzu świątyni, pan Stanisław żegna nas serdecznie, a my dziękujemy za miłe przyjęcie. Dla takich chwil warto przyjeżdżać na Kresy!
Wychodząc z fary, mijamy renesansową dzwonnicę, a przed nią pomnik Juryja Drohobycza. Na rogu budowli odnajdujemy tablicę w języku ukraińskim, na której umieszczono wzmiankę o „wizycie” w tym miejscu Kozaków Chmielnickiego. Oczywiście informacji o dokonanej przez nich rzezi mieszkańców nie umieszczono.
Na ścianie jednego z bloków na rynku zauważamy podobiznę kolejnego ukraińskiego zbrodniarza – Romana Szuchewycza. Po prostu nóż się w kieszeni otwiera, widząc coś takiego… . Portret jest opisany wyraźnie słowami: „Chwała Ukrainie, Bohaterom Chwała”. A podobno w „polskich” mediach nacjonalizm ukraiński jest uważany za zjawisko niszowe i marginalne. Cóż… skoro my przez ten krótki czas widzieliśmy tak wiele, to co się wyprawia w innych miejscach? Pozostają tylko domysły… .
Czas rozpocząć wędrówkę po mieście śladami jego najwybitniejszego obywatela – Brunona Schulza. W tym celu korzystamy z naszego przewodnika, w którym opisano prawie każde miejsce z nim związane. Podczas spaceru nie zobaczymy wszystkiego, ale to wystarczy, aby poczuć klimat miasta „cynamonowych sklepów”.
Pod nr 10 w północno-zachodnim narożniku rynku próżno dziś szukać rodzinnego domu pisarza, w którym Bruno Schulz przyszedł na świat i gdzie dorastał. Na jego miejscu stoi obecnie brzydki blok mieszkalny, który zupełnie nie pasuje do otoczenia i architektury średniowiecznego miasta (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Podążamy dalej śladami wybitnego pisarza. Zatrzymujemy się przed budynkiem tzw. Białej Szkoły przy ul. Szkilnej (Szkolnej), w której na przełomie XIX i XX w. rozpoczynał naukę młody Bruno, a w 1933 r. prowadził zajęcia. Cofamy się nieco na południe, aby przez ulicę Zamkowa Hora dotrzeć do domu Schulzów (ul. Jurija Drohobycza 12), gdzie pisarz mieszkał ze swoją rodziną przez ponad 30 lat od 1910 r. do 1941 r.! (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Niepozorny budynek jest w zadowalającym stanie technicznym i nie straszy wyglądem, jak wiele obiektów w mieście. Na jego fasadzie umieszczono tablicę pamiątkową w językach: polskim, ukraińskim i hebrajskim, z której wynika, że Bruno Schulz był pisarzem żydowskim. Tak jednak nie było. On sam uważał się bowiem za Polaka i pisał po polsku. Jeszcze nie tak dawno na stronie lwowskiej informacji turystycznej widniała informacja jakoby inny znany polski pisarz Stanisław Lem był… Ukraińcem. Błąd naprawiono po fali oburzenia. Jak widać na Ukrainie nie przywiązuje się uwagi do takich rzeczy… . A szkoda.
Kontynuujemy swoją wędrówkę śladami Brunona Schulza ulicą Mickiewicza. W okresie międzywojennym była to jedna z najelegantszych i reprezentacyjnych ulic w mieście, zamieszkiwana przez bogaczy. Do dzisiaj wiele kamienic, które się przy niej znajdują, imponuje pięknem i urzeka. Nam szczególnie podoba się ta pod nr 7 (z figurami atlantów podtrzymującymi balkon).
Niepozorny budynek jest w zadowalającym stanie technicznym i nie straszy wyglądem, jak wiele obiektów w mieście. Na jego fasadzie umieszczono tablicę pamiątkową w językach: polskim, ukraińskim i hebrajskim, z której wynika, że Bruno Schulz był pisarzem żydowskim. Tak jednak nie było. On sam uważał się bowiem za Polaka i pisał po polsku. Jeszcze nie tak dawno na stronie lwowskiej informacji turystycznej widniała informacja jakoby inny znany polski pisarz Stanisław Lem był… Ukraińcem. Błąd naprawiono po fali oburzenia. Jak widać na Ukrainie nie przywiązuje się uwagi do takich rzeczy… . A szkoda.
Kontynuujemy swoją wędrówkę śladami Brunona Schulza ulicą Mickiewicza. W okresie międzywojennym była to jedna z najelegantszych i reprezentacyjnych ulic w mieście, zamieszkiwana przez bogaczy. Do dzisiaj wiele kamienic, które się przy niej znajdują, imponuje pięknem i urzeka. Nam szczególnie podoba się ta pod nr 7 (z figurami atlantów podtrzymującymi balkon).
W końcu dochodzimy do reprezentacyjnej ulicy miasta – Tarasa Szewczenki. Nie skłamię, jeśli napiszę, że prócz wspomnianej przed chwilą ulicy Mickiewicza, należy ona do najpiękniejszych w mieście. Spodobała mi się od razu, gdy na nią wkroczyłem. Urzekają w szczególności drzewa ułożone w jednej linii, a także stara, poczciwa kostka brukowa, która nadaje temu miejscu specyficzny charakter.
Skręcamy w lewo, czyli na zachód. Po prawej stronie zauważamy pomnik Adama Mickiewicza. To już druga podobizna naszego narodowego wieszcza, którą mamy okazję dzisiaj oglądać. Poprzednią podziwialiśmy w Truskawcu. Drohobycki monument wygląda jednak na dużo bardziej zadbany od swojego „uzdrowiskowego” odpowiednika. Obecne popiersie zostało wykonane w 1949 r. i jest wzorowane na pierwotnym pomniku, zniszczonym w 1918 r. (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Skręcamy w lewo, czyli na zachód. Po prawej stronie zauważamy pomnik Adama Mickiewicza. To już druga podobizna naszego narodowego wieszcza, którą mamy okazję dzisiaj oglądać. Poprzednią podziwialiśmy w Truskawcu. Drohobycki monument wygląda jednak na dużo bardziej zadbany od swojego „uzdrowiskowego” odpowiednika. Obecne popiersie zostało wykonane w 1949 r. i jest wzorowane na pierwotnym pomniku, zniszczonym w 1918 r. (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Po przeciwnej stronie drogi dostrzegamy jeden z najpiękniejszych budynków w mieście – Willę Jarosza. Powstała ona na początku XX w. dla burmistrza Drohobycza, a zarazem właściciela uzdrowiska w Truskawcu Rajmunda Jarosza. Podczas II wojny światowej mieściła kasyno dla gestapowców. Według wiarygodnych źródeł Schulz wykonał tutaj malowidła naścienne na zlecenie Niemców, najprawdopodobniej zniszczone podczas powojennych remontów (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013). Musimy przyznać, że budynek prezentuje się imponująco, a jego stan jest bardzo zadowalający (szczególnie jak na ukraińskie standardy).
Nieco dalej mijamy były dom starców (obecnie bibliotekę im. W. Czornowiła), a także Pałac Sztuki – kolejny budynek, który wywiera na nas bardzo pozytywne wrażenie, gdyż prezentuje się nadzwyczaj świeżo. Może dlatego, że funkcjonuje w nim jeden z oddziałów muzeum „Drohobyczczyna”.
Na końcu ulicy Szewczenki osiągamy Galerię Obrazów, gdzie skręcamy na północ, a następnie zawracamy do centrum ul. Iwana Franka, biegnącą do niej równolegle. Nie ma przy niej wielu zabytków, ale to nie znaczy, że nie warto się nią przejść.
Interesującym obiektem godnym uwagi jest budynek dawnego gimnazjum państwowego (pod nr 24), do którego uczęszczał nie tylko Bruno Schulz, ale także m.in. gen. Stanisław Maczek czy Kazimierz Wierzyński. Osobom wybitnie zainteresowanym twórczością drohobyckiego pisarza polecam odwiedziny znajdującej się w środku gmachu Izby Pamięci Brunona Schulza (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Nasz czas w Drohobyczu powoli dobiega końca. Przemykamy zatem pospiesznie w pobliżu parku między ulicami Iwana Franka i Tarasa Szewczenki, gdzie 19 listopada 1942 r. gestapowiec Karl Günther zabił Brunona Schulza strzałem w tył głowy. W latach 2006 – 2008 miejsce tragicznej śmierci pisarza upamiętniała tablica. Niestety została skradziona przez nieznanych sprawców. A grobu Schulza do dziś nie odnaleziono… (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Do samego parku nie wchodzimy z jednego, ale bardzo ważnego powodu. Nie mamy ochoty na „podziwianie” pomnika Stepana Bandery, który umieszczono na skwerze. Skręcamy w lewo – na północ – aby przez Plac Szewczenki skierować się w stronę dworca autobusowego i marszrutkowego. Na razie chcemy tylko sprawdzić, o której godzinie odjeżdża nasz ostatni bus do Lwowa. Z rozkładu wynika, że o godzinie 19, ale nie chcemy ryzykować niespodzianki i postanawiamy pojechać wcześniejszym o godz. 18.
Korzystając z ostatniej wolnej godziny w Drohobyczu, udajemy się w stronę centrum, aby zobaczyć pozostałości po żydowskich synagogach w mieście. Największe wrażenie wywiera na nas Wielka Synagoga, zwana również Chóralną. Była to główna żydowska świątynia Drohobycza, wzniesiona w latach 1842 – 65. Podczas II wojny światowej urządzono w niej stajnię, co przyczyniło się do dewastacji wnętrza. Bożnicy nie oszczędzano także po wojnie, gdy mieścił się w niej sklep meblowy. Wielka Synagoga uchodzi za największy tego typu obiekt w Galicji Wschodniej (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013). W ostatnich latach świątynia została poddana renowacji, co widać, jeśli porównamy obecne zdjęcia z tymi sprzed kilku lat. Różnica jest kolosalna. I bardzo dobrze. Przynajmniej bożnica nie straszy już swoim wyglądem zarówno mieszkańców jak i turystów.
Nieco dalej mijamy były dom starców (obecnie bibliotekę im. W. Czornowiła), a także Pałac Sztuki – kolejny budynek, który wywiera na nas bardzo pozytywne wrażenie, gdyż prezentuje się nadzwyczaj świeżo. Może dlatego, że funkcjonuje w nim jeden z oddziałów muzeum „Drohobyczczyna”.
Na końcu ulicy Szewczenki osiągamy Galerię Obrazów, gdzie skręcamy na północ, a następnie zawracamy do centrum ul. Iwana Franka, biegnącą do niej równolegle. Nie ma przy niej wielu zabytków, ale to nie znaczy, że nie warto się nią przejść.
Interesującym obiektem godnym uwagi jest budynek dawnego gimnazjum państwowego (pod nr 24), do którego uczęszczał nie tylko Bruno Schulz, ale także m.in. gen. Stanisław Maczek czy Kazimierz Wierzyński. Osobom wybitnie zainteresowanym twórczością drohobyckiego pisarza polecam odwiedziny znajdującej się w środku gmachu Izby Pamięci Brunona Schulza (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Nasz czas w Drohobyczu powoli dobiega końca. Przemykamy zatem pospiesznie w pobliżu parku między ulicami Iwana Franka i Tarasa Szewczenki, gdzie 19 listopada 1942 r. gestapowiec Karl Günther zabił Brunona Schulza strzałem w tył głowy. W latach 2006 – 2008 miejsce tragicznej śmierci pisarza upamiętniała tablica. Niestety została skradziona przez nieznanych sprawców. A grobu Schulza do dziś nie odnaleziono… (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Do samego parku nie wchodzimy z jednego, ale bardzo ważnego powodu. Nie mamy ochoty na „podziwianie” pomnika Stepana Bandery, który umieszczono na skwerze. Skręcamy w lewo – na północ – aby przez Plac Szewczenki skierować się w stronę dworca autobusowego i marszrutkowego. Na razie chcemy tylko sprawdzić, o której godzinie odjeżdża nasz ostatni bus do Lwowa. Z rozkładu wynika, że o godzinie 19, ale nie chcemy ryzykować niespodzianki i postanawiamy pojechać wcześniejszym o godz. 18.
Korzystając z ostatniej wolnej godziny w Drohobyczu, udajemy się w stronę centrum, aby zobaczyć pozostałości po żydowskich synagogach w mieście. Największe wrażenie wywiera na nas Wielka Synagoga, zwana również Chóralną. Była to główna żydowska świątynia Drohobycza, wzniesiona w latach 1842 – 65. Podczas II wojny światowej urządzono w niej stajnię, co przyczyniło się do dewastacji wnętrza. Bożnicy nie oszczędzano także po wojnie, gdy mieścił się w niej sklep meblowy. Wielka Synagoga uchodzi za największy tego typu obiekt w Galicji Wschodniej (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013). W ostatnich latach świątynia została poddana renowacji, co widać, jeśli porównamy obecne zdjęcia z tymi sprzed kilku lat. Różnica jest kolosalna. I bardzo dobrze. Przynajmniej bożnica nie straszy już swoim wyglądem zarówno mieszkańców jak i turystów.
Ostatnim zabytkiem, jaki podziwiamy w Drohobyczu, jest Mała Synagoga z 1909 r. Teraz możemy na spokojnie udać się na dworzec i oczekiwać na marszrutkę do Lwowa.
Co warto odwiedzić w mieście, a czego nie odwiedziliśmy? Z pewnością drewniane cerkwie, a szczególnie jedną z nich: cerkiew pw. św. Jura, która w 2013 r., wraz z innymi świątyniami z Polski i Ukrainy została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jest ona uważana za jedną z najpiękniejszych w Galicji. W jej wnętrzu warto zwrócić uwagę na ikonostas oraz cenne malowidła na ścianach. W pobliżu cerkwi znajduje się drewniana dzwonnica o wysokości 28 m należąca do największych i najpiękniejszych na Ukrainie (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Warto odwiedzić także cerkwie pw. Podwyższenia Krzyża Św. oraz pw. św. Paraskewy. Nie są co prawda tak znane i popularne, jak ich słynna „koleżanka”, ale czy jest to dla nas jakikolwiek wyznacznik? Wręcz przeciwnie! Często mniej spopularyzowane miejsca są dużo atrakcyjniejsze od tych obleganych przez turystów. I ja takie miejsca staram się właśnie wybierać.
Jeszcze jednym interesującym miejscem, do którego warto zajrzeć, jest wciąż czynna warzelnia soli. Jak wcześniej wspominałem, związki Drohobycza z wydobyciem tego surowca są bardzo silne, zatem nie powinna dziwić obecność w mieście takiego zabytku.
Gdy docieramy na przystanek, nasz bus już czeka. Wchodzimy do środka, ale nie ma ani jednego wolnego siedzącego miejsca. Myślimy sobie: „Trudno, jakoś do Lwowa trzeba wrócić”. Gdy kierowca zbiera pieniądze za przejazd i pyta się nas dokąd jedziemy, stajemy jak wryci. Okazuje się, że marszrutka, w której jesteśmy, nie dojeżdża do samego Lwowa, tylko do miejscowości położonej ponad 20 km od niego. Cóż… w takim razie przyjdzie nam czekać na ostatnią – o 19.
Im bliżej odjazdu, tym bardziej zaczynamy się niepokoić. Przy stanowisku odjazdowym nie zbierają się ludzie, żadna marszrutka nie nadjeżdża. Postanawiamy zapytać inne osoby, czy nasz bus w ogóle dzisiaj kursuje. Odpowiadają, że dzisiaj nic już do Lwowa nie odjedzie… . No to ładnie… .
Zastanawiamy się, co robić. Jesteśmy po godzinie 19 na dworcu w Drohobyczu i bez transportu do Lwowa. Szybka decyzja jest następująca: jako że będąc w Truskawcu, zapamiętałem, że ostatni autobus do Lwowa odjeżdża o godzinie 20:15, postanawiamy podjechać marszrutką do Truskawca i stamtąd pojechać już prosto do Miasta Lwa. Busy między Drohobyczem, a Truskawcem jeżdżą bardzo często (co ok. 10 – 15 minut), więc nie mamy problemów z dostaniem się do odwiedzonego uprzednio uzdrowiska.
Za kurs Drohobycz – Truskawiec płacimy 6 hrywien (o 4 hrywny mniej niż w przeciwną stronę). Nasz autobus już czeka na stanowisku odjazdowym. Ulga, jakiej doświadczamy, to coś niesamowitego. Przed oczami mieliśmy wizję spędzenia nocy w Drohobyczu, ale na szczęście udało się zdążyć na ostatni kurs do Lwowa. Takie szczęście to coś wspaniałego!
Cena za przejazd z Truskawca do Lwowa to 40 hrywien, a więc o 6 hrywien mniej niż w przeciwnym kierunku. Doprawdy nie wiem, o co w tym chodzi. Sumując wydatki na przejazdy z Drohobycza do Truskawca i Truskawca do Lwowa wychodzi więc kwota identyczna.
Po dniu pełnym wrażeń wracamy tramwajem z dworca kolejowego i lądujemy w hostelu. Zmęczenie jest tak duże, że nie mamy czasu prawie na nic. Tym bardziej, że jutro kolejny dzień odkrywania cudownych Kresów!
Czy warto odwiedzić Drohobycz? Na pewno tak, choć, jeśli mam być szczery, trochę się na nim zawiodłem. Spodziewałem się nie wiadomo czego, a to po prostu ładne i interesujące pod względem krajoznawczym miasto. I tyle. Na pewno osoby, które czytały wszystkie albo choć część opowiadań Schulza, będą miały o wiele większą frajdę podczas odkrywania miasta śladami wielkiego pisarza. I ich szczególnie zachęcam do odwiedzin Drohobycza, choć… chyba nawet nie muszę :).
Przybywajcie zatem do Drohobycza i wyrabiajcie sobie własne zdanie na jego temat. Niech miasto Brunona Schulza sprawi, że poczujecie się jak w centrum akcji „cynamonowych sklepów”. Oczywiście z książką pod pachą.
Galeria zdjęć z pobytu na Kresach do obejrzenia tutaj.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny
Dziękuję za tę wspaniałą relację. Niedawno przebywałam myślami w Drohobyczu, podczas lektury książki Tuszyńskiej i podczas oglądania filmików, które ukazywały podróż pisarki w poszukiwaniu Śladów Schulza i Józefiny Szelińskiej.
OdpowiedzUsuń