(...) Żółkiew to jedno z najciekawszych miast polskich Kresów. Została założona w 1594 r. przez hetmana polnego (później wielkiego) koronnego Stanisława Żółkiewskiego. To on sam stworzył koncepcję założenia urbanistycznego nawiązującą do renesansowego Zamościa, założonego wcześniej przez Jana Zamoyskiego. Sam Żółkiewski urodził się w pobliskiej wsi Turynka i był jednym z najwybitniejszych wodzów w dziejach Rzeczypospolitej. Po bohaterskiej śmierci w bitwie pod Cecorą, spoczął w podziemiach żółkiewskiego kościoła (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na zamku w Żółkwi spędził dzieciństwo kolejny wielki Polak – Jan III Sobieski. Już po wstąpieniu na tron była to jedna z jego ulubionych rezydencji. Po wiktorii wiedeńskiej król urządził na zamku wystawę trofeów zdobytych na Turkach i przez wiele lat często tu bywał. Do 1939 r. przez budynkiem ratusza znajdowały się pomniki: jego i hetmana Żółkiewskiego (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Swe pierwsze kroki w mieście kierujemy w stronę pobliskiego zespołu dominikanów. Z zewnątrz kościół niespecjalnie zachęca do odwiedzin, natomiast gdy już wejdziemy do środka, jest się mile zaskoczonym. Najciekawszym elementem wyposażenia świątyni są nagrobki Sobieskich (Marka i Teofili z Daniłowiczów – ich szczątki obecnie spoczywają w kościele św. Trójcy w Krakowie) wykonane z czarnego marmuru. Ufundował je sam król Jan III Sobieski, który uważał świątynię za rodowe mauzoleum. Kościół był także sanktuarium maryjnym, w którym znajdował się cudowny obraz Matki Bożej Różańcowej (Żółkiewskiej) (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na zamku w Żółkwi spędził dzieciństwo kolejny wielki Polak – Jan III Sobieski. Już po wstąpieniu na tron była to jedna z jego ulubionych rezydencji. Po wiktorii wiedeńskiej król urządził na zamku wystawę trofeów zdobytych na Turkach i przez wiele lat często tu bywał. Do 1939 r. przez budynkiem ratusza znajdowały się pomniki: jego i hetmana Żółkiewskiego (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Swe pierwsze kroki w mieście kierujemy w stronę pobliskiego zespołu dominikanów. Z zewnątrz kościół niespecjalnie zachęca do odwiedzin, natomiast gdy już wejdziemy do środka, jest się mile zaskoczonym. Najciekawszym elementem wyposażenia świątyni są nagrobki Sobieskich (Marka i Teofili z Daniłowiczów – ich szczątki obecnie spoczywają w kościele św. Trójcy w Krakowie) wykonane z czarnego marmuru. Ufundował je sam król Jan III Sobieski, który uważał świątynię za rodowe mauzoleum. Kościół był także sanktuarium maryjnym, w którym znajdował się cudowny obraz Matki Bożej Różańcowej (Żółkiewskiej) (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Wnętrze kościoła Dominikanów w Żółkwi |
Podążając na wschód ulicą Lwowską, na murze zauważamy tabliczkę w trzech językach: polskim, angielskim i ukraińskim, która przypomina nam, że znajdujemy się w zabytkowym mieście. Jak to miło spotkać polskie napisy w takim miejscu… .
Niestety… nasza radość nie trwa długo. Po przeciwnej stronie drogi zauważamy wielki socrealistyczny budynek, na którego ścianie frontowej umieszczono wizerunek zbrodniarza Stepana Bandery. Gdyby nie to, że chodzi o jednego z największych wrogów Polaków, można by się nawet śmiać, gdyż sposób, w jaki przedstawiono Banderę, jest po prostu żałosny i naiwny. Gdybym obudził się ze snu, mógłbym pomyśleć, że byłem w Korei Północnej, w której oddają cześć swojemu władcy. Tragikomiczne.
Po minięciu zespołu felicjanek stajemy przed przepiękną drewnianą cerkwią pw. Świętej Trójcy, w 2013 r. wpisaną na międzynarodową listę UNESCO. Nie omieszkamy zajrzeć do jej wnętrza.
Co prawda nie da się wejść całkowicie do środka, ale jest po prostu urzekająco. Dawno nie widziałem tak pięknego wystroju cerkwi. W zbudowanej w 1720 r. świątyni szczególną uwagę zwraca cudowny ikonostas z misternie rzeźbionymi carskimi wrotami (widocznymi na zdjęciu powyżej). I to właśnie one chyba najbardziej zapadły mi w pamięć. Są po prostu wspaniałe!
Idziemy dalej – cały czas prosto na wschód. Po kilku minutach dochodzimy do cmentarza miejskiego, na którym znajduje się wiele interesujących nagrobków. Skupiamy się oczywiście na polskich śladach napisów na mogiłach, choć coraz trudniej je wypatrzeć. Stopniowo giną pod coraz większą ilością ukraińskich grobów. Nic dziwnego. Po II wojnie światowej większość Polaków wysiedlono. Pozostały tylko znaki czasu… .
Na jednym z nagrobków odnajdujemy rok 1943 i napis „zginął nagle”. Nie chcemy się nawet domyślać, co może oznaczać ten zwięzły opis. Pamiętamy tylko o tym, że w okresie okupacji hitlerowskiej i działalności na tych terenach band UPA, w ten sposób kamuflowano zbrodnie ukraińskich morderców na Polakach. Nie można było pisać o tym, że zostali zamordowani, więc w ten tchórzowski i cyniczny sposób określano okoliczności ich śmierci (Korman A., Stosunek UPA do Polaków na ziemiach południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej, Wyd. Nortom, wydanie II, Wrocław, 2010).
Na cmentarzu pojawiają się także oryginalne, już ukraińskie, mogiły. Wiele jest płyt nagrobnych ze zdjęciami i podobiznami zmarłych, a także m.in. grób obwieszony reklamówką z napisem BMW, czy poniższe „dzieło sztuki” nie pozostawiające wątpliwości, czym zajmowała się zmarła osoba.
Po kilkunastominutowym spacerze po nekropolii wracamy do centrum miasta. Postanawiamy sprawdzić, czy aby marszrutka do Krechowa nie stoi na przystanku dworcowym. No i stoi! Ha! Jest co prawda niesłychanie zatłoczona i prawie nie można oddychać, ale mamy transport! Ściśnięci jak ogórki w zalewie, ruszamy na zachód. 20 minut później wysiadamy na obrzeżach Krechowa. Do klasztoru bazylianów mamy stąd jeszcze ponad 3 km. Płacimy za przejazd 6 hrywien i ruszamy w dal!
To lllubię! Mimo upału i żaru lejącego się z nieba mam wrażenie, że właśnie tak wyobrażałem sobie Kresy. Wokół tylko pola i smagający policzki wiatr. Zniszczona droga i pojedyncze gospodarstwa. Co jakiś czas przejedzie samochód, ale tłoku na drodze nie uświadczysz. Aż chce się tu zostać!
Drogę do klasztoru wskazują nam drogowskazy, więc na pewno się nie zgubimy. W razie trudności orientacyjnych zawsze możemy pytać o drogę mieszkańców. Wskażą nam ją bez problemu. W końcu Krechów słynie z klasztoru, więc każdy „tutejszy” wie, jak się do niego dostać.
Wraz z rosyjskimi turystami próbujemy zatrzymać marszrutkę, ale niestety nie zmierza w kierunku zespołu bazylianów. Pozostają nam tylko własne nogi. Po prawie godzinnej wędrówce udało się! Przechodząc piękną, lipową aleją, stajemy przed bramą główną krechowskiego klasztoru.
Na przełomie XVI i XVII w. w rejony Krechowa przybyli dwaj prawosławni mnisi z kijowskiej Ławry Pieczerskiej i założyli tu monastyr. Początkowo mieścił się on w pieczarach w pobliskim lesie. Potem przeniesiono go w obecne miejsce. Za czasów Jana III Sobieskiego w miejscowości istniał pałacyk myśliwski monarchy, z uwagi na to, iż król lubił polować w tych okolicach (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Niemal od początków swego istnienia Krechów stał się ośrodkiem pielgrzymkowym. Kultem otaczano figurę św. Mikołaja, a także ikonę Matki Bożej Werchrackiej. Miejscowe odpusty gromadziły wielu wiernych. Po II wojnie światowej władze komunistyczne urządziły tu dzieciniec, potem zlikwidowały zgromadzenie i utworzyły szkołę rolniczą. Obiekt zwrócono bazylianom w 1990 r., a po odzyskaniu dwóch cudownych ikon odrodził się także ośrodek pielgrzymkowy (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Wkraczamy na teren klasztoru przez barokową bramę z końca XVIII w. Naszym oczom ukazuje się piękny dziedziniec, przed którym wzniesiono główną świątynię kompleksu: cerkiew pw. św. Mikołaja. To właśnie w niej znajdują się XVII w. cudowne ikony: św. Mikołaja oraz Matki Bożej Werchrackiej (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Wchodzimy do środka. Trwają przygotowania do ceremonii zaślubin. Jak widać, miejsce jest popularne wśród narzeczonych, którzy właśnie w tym miejscu chcieliby powiedzieć sobie sakramentalne „tak”. Wnętrze nie robi na nas jednak oszałamiającego wrażenia. Owszem, jest ładne, ale bez przesady. Wg mnie piękniejsza jest cerkiew pw. św. Trójcy w Żółkwi, ale o gustach się nie dyskutuje :).
Teren zespołu klasztornego otacza XVII w. mur oraz trzy baszty. Na dziedzińcu kilka lat temu odtworzono drewnianą cerkiew pw. Przemienienia Pańskiego, która istniała dawniej w tym miejscu. Na zboczu pobliskiej Pobojnej Góry znajduje się stara kaplica Grobu Pańskiego (Rąkowski G., Ziemia Lwowska, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Na terenie klasztoru spędzamy ponad pół godziny. Odwiedzamy także sklep z pamiątkami, gdzie można kupić interesujące nas przedmioty i wyruszamy na odkrywanie okolic!
Zastanawiamy się, czy podążać w kierunku cudownego źródła (mającego podobno moc uzdrawiającą), czy jaskini zwanej Pieczarą Jojiła (wchodzi się do niej po tzw. Kamieniu św. Piotra), w której żyli ponoć pierwsi mnisi. Jedno jest pewne: dotrzecie tam, gdzie chcecie, gdyż oznakowanie doprowadzi Was zarówno do źródła, jak i jaskini.
Wybieramy źródło. Obchodząc mury klasztoru dokoła, wchodzimy na obszar Jaworowskiego Parku Narodowego utworzonego w 1998 r. i pokrytego w większości lasem. Naszym oczom ukazują się wąwozy i doliny górskich potoków. Jeden z nich płynie od cudownego źródła w dół. Jego kolor nie zachęca do picia wody, więc nie zamierzamy tego robić. Po minięciu rozwrzeszczanej grupy dzieci, docieramy do kapliczki ze źródłem.
Można tu odpocząć i odetchnąć po sporym podejściu, które było naszym udziałem. Napełniamy butelkę wodą, kontemplujemy widoki i wracamy. Żółkiew czeka!
Docieramy do przystanku marszrutek (tak, tak, tutaj też one docierają) i czekamy aż nadjedzie. W międzyczasie spotykamy liczne grono turystów z Polski, którzy wybrali się na odkrywanie Kresów. Liczenie na to, iż bus spod samego klasztoru do Żółkwi pojedzie akurat wtedy, gdy będziecie tego potrzebować, jest bezsensowne, gdyż jeździ on bardzo rzadko. Na szczęście zgodnie z rozkładem jazdy. Około 15.15 marszrutka do Lwowa podjeżdża, zajmujemy miejsca w środku i ruszamy w kierunku Żółkwi! Po drodze spotykamy ukraińskiego żołnierza (ciekawe, gdzie jedzie) i zza okna podziwiamy przepiękne Kresy.
Krechów zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie, choć bardziej od wnętrz klasztornych podobało nam się otoczenie całego założenia. Nie żałujemy ani czasu spędzonego w zatłoczonej marszrutce, ani wędrówki w upale pod górę, dlatego z całego serca polecamy Wam to miejsce na odwiedziny. Jeśli pragniecie odpocząć od wielkomiejskiego gwaru Lwowa, przyjeździe do Krechowa! Nie zawiedziecie się.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz