Lwów, poza oczywistymi walorami krajoznawczymi i kulturalnymi, jest znakomitą bazą wypadową do zwiedzania bliższych i trochę dalszych okolic. Doskonałe skomunikowanie z każdą częścią Ukrainy sprawia, że łatwo się stąd dostać w wiele interesujących miejsc. Również i my postanowiliśmy z tego skorzystać. To nasza pierwsza wyprawa, podczas której odwiedzamy nie tylko Miasto Lwa, ale także mniejsze miasteczka, mniej lub bardziej związane z historią Polski.
Dzisiaj zapraszam Was do Truskawca zwanego perłą karpackich kurortów. Jest to najbardziej znane balneologiczne uzdrowisko na Ukrainie, do którego każdego roku przybywają tysiące turystów i kuracjuszy.
Lecznicze walory miejscowych wód były znane już od stuleci, a w 1578 r. wspominał o nich sam królewski medyk Wojciech Oczko. Rozwój uzdrowiska nastąpił jednak dopiero na początku XIX w. W 1836 r. w Truskawcu wybudowano pierwszy zakład zdrojowy, a pół wieku później nowoczesne łazienki, urządzając jednocześnie park z promenadami. Z każdym rokiem uzdrowisko stawało się coraz modniejszym kurortem, aby apogeum popularności osiągnąć w okresie międzywojennym, gdy przybywali do niego znani i lubiani, jak m.in. Jan Kiepura (mający tutaj posiadłość), Hanka Ordonówna, Eugeniusz Bodo, Bruno Schulz, Julian Tuwim, a nawet marszałek Józef Piłsudski. Miasto miało liczne połączenia kolejowe z Krakowem, Warszawą, Łodzią… (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Tragiczne wydarzenie związane z Truskawcem miało miejsce 29 sierpnia 1931 r., kiedy to Tadeusz Hołówka – wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych – padł w nim ofiarą zamachu dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów. Podczas II wojny światowej kurort pełnił funkcję lecznicy dla rannych niemieckich żołnierzy z frontu wschodniego (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Tyle o historii miasta i uzdrowiska. Jeszcze przyjdzie czas, aby wymienić i opisać jego najciekawsze zabytki. Tymczasem zbieramy się do wyjścia z hostelu. Kresy czekają!
Najwygodniejszą opcją dojazdu do Truskawca jest marszrutka odjeżdżająca z placu przed głównym dworcem kolejowym. Aby się tam dostać, wsiadamy do tramwaju tamże jadącego i po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. W planach mamy najpierw odwiedziny Drohobycza, a dopiero potem Truskawca. Już siedzimy w marszrutce, już chcemy zapłacić za przejazd, kiedy okazuje się, że nasz wehikuł odjedzie dopiero za pół godziny. Pytamy kierowcy, czy jedzie przez Truskawiec. Zaprzecza, ale wskazuje miejsce, gdzie powinny stać autobusy udające się w tamtym kierunku. Tak tak – dobrze przeczytaliście – autobusy. Do Truskawca bowiem jeżdżą autobusy. Nie wiem, czy na każdym kursie, ale nam akurat przytrafił się taki środek transportu. Nie żałujemy. Mamy dla siebie dużo więcej miejsca niż w zwykłej marszrutce, a i siedzenia są wygodniejsze. Zajmujemy je zatem i oczekujemy na odjazd, który planowo odbędzie się za 10 minut.
To jednak Ukraina. Z 10 minut robi się 20 i dopiero wtedy pan kierowca raczy odpalić silnik i rozpocząć zbiórkę pieniędzy za przejazd. Cena „biletu” do Truskawca wynosi 46 hrywien, a czas przejazdu ze Lwowa to niecałe 2 godziny. (...)
Podróż mija nam bardzo przyjemnie. Bezchmurne niebo i upał sprawiają, że podczas podróży nieco przysypiamy. Jesteśmy natomiast bardzo mile zaskoczeni stanem drogi prowadzącej ze Lwowa w kierunku Stryja. Nie mamy do niej żadnych zastrzeżeń. Jedzie się szybko i wygodnie.
Autobusy do Truskawca jeżdżą różnymi trasami: niektóre przez Komarno, inne przez Medenice. Nam przytrafia się ta druga opcja, a same Medenice są ciekawą miejscowością, w której warto się zatrzymać, jeśli posiadacie własny środek lokomocji. Zanim jednak tam dojedziemy, przekroczymy Dniestr, a za oknem będą nam towarzyszyć krajobrazy tzw. Błot Dniestrzańskich. Nazwa miasteczka pochodzi od ruskiego słowa med, które oznacza miód. Jego mieszkańcy od dawien dawna trudnili się bowiem pszczelarstwem (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Po opuszczeniu głównej drogi na Stryj, jakość nawierzchni ulega pogorszeniu. Cóż… na to się już nic nie poradzi. Za oknem pojawiają się ukraińskie Karpaty. Jakże miło w końcu je zobaczyć!
Około godziny 11.30 docieramy do Truskawca. Spędzimy tu nieco ponad 3 godziny, a więc stosunkowo mało czasu, choć wystarczająco, aby opisać nasze subiektywne odczucia.
Wjeżdżając do miasta, wita nas oryginalna, a zarazem brzydka tablica, ustawiona zapewne w drugiej połowie XX w. Autobus nie dojeżdża do samego centrum, lecz zatrzymuje się na dworcu marszrutek, znajdującym się w północnej części miasta. Nie jest to jednak duży problem, gdyż spacer do centrum Truskawca zajmuje stąd około 15 minut.
Chcemy sprawdzić rozkład jazdy busów do Drohobycza. Nie mamy podanych konkretnych godzin odjazdów, ponieważ marszrutki na tej trasie jeżdżą wyjątkowo często, więc zawsze na którąś się trafi. Inaczej sprawa ma się z kursami do innych miast. Na tablicy przy stanowisku odjazdowym do Lwowa umieszczono rozkład jazdy. Ostatni przejazd do naszego kochanego miasta odbędzie się tuż po godzinie 20. Notujemy tę informację na wszelki wypadek, gdyż nigdy nie wiadomo, czy nie będzie trzeba wracać akurat stąd, a nie z Drohobycza.
Na dworcowej tablicy informacyjnej odnajdujemy plan odjazdów marszrutek. Wyobraźcie sobie, że autobusy do Truskawca jeżdżą nawet z Warszawy czy Gdańska. To dopiero międzynarodowa trasa! Ogarniamy się i zmierzamy w kierunku centrum uzdrowiska.
Pierwsze, co rzuca nam się w oczy, to socrealistyczna zabudowa. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się, że znajdujemy się w jednym z najpopularniejszych kurortów na Ukrainie, lecz jednym z wielu miast wschodniej Europy. Wysokie, kilkupiętrowe zakłady lecznicze nie wyglądają zbyt ładnie. Podążamy w kierunku centrum ulicą Drohobycką, mając nadzieję, że znajdziemy tam więcej piękna niż na obrzeżach miasta.
Dzisiaj zapraszam Was do Truskawca zwanego perłą karpackich kurortów. Jest to najbardziej znane balneologiczne uzdrowisko na Ukrainie, do którego każdego roku przybywają tysiące turystów i kuracjuszy.
Lecznicze walory miejscowych wód były znane już od stuleci, a w 1578 r. wspominał o nich sam królewski medyk Wojciech Oczko. Rozwój uzdrowiska nastąpił jednak dopiero na początku XIX w. W 1836 r. w Truskawcu wybudowano pierwszy zakład zdrojowy, a pół wieku później nowoczesne łazienki, urządzając jednocześnie park z promenadami. Z każdym rokiem uzdrowisko stawało się coraz modniejszym kurortem, aby apogeum popularności osiągnąć w okresie międzywojennym, gdy przybywali do niego znani i lubiani, jak m.in. Jan Kiepura (mający tutaj posiadłość), Hanka Ordonówna, Eugeniusz Bodo, Bruno Schulz, Julian Tuwim, a nawet marszałek Józef Piłsudski. Miasto miało liczne połączenia kolejowe z Krakowem, Warszawą, Łodzią… (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Tragiczne wydarzenie związane z Truskawcem miało miejsce 29 sierpnia 1931 r., kiedy to Tadeusz Hołówka – wysoki rangą urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych – padł w nim ofiarą zamachu dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów. Podczas II wojny światowej kurort pełnił funkcję lecznicy dla rannych niemieckich żołnierzy z frontu wschodniego (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Tyle o historii miasta i uzdrowiska. Jeszcze przyjdzie czas, aby wymienić i opisać jego najciekawsze zabytki. Tymczasem zbieramy się do wyjścia z hostelu. Kresy czekają!
Najwygodniejszą opcją dojazdu do Truskawca jest marszrutka odjeżdżająca z placu przed głównym dworcem kolejowym. Aby się tam dostać, wsiadamy do tramwaju tamże jadącego i po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. W planach mamy najpierw odwiedziny Drohobycza, a dopiero potem Truskawca. Już siedzimy w marszrutce, już chcemy zapłacić za przejazd, kiedy okazuje się, że nasz wehikuł odjedzie dopiero za pół godziny. Pytamy kierowcy, czy jedzie przez Truskawiec. Zaprzecza, ale wskazuje miejsce, gdzie powinny stać autobusy udające się w tamtym kierunku. Tak tak – dobrze przeczytaliście – autobusy. Do Truskawca bowiem jeżdżą autobusy. Nie wiem, czy na każdym kursie, ale nam akurat przytrafił się taki środek transportu. Nie żałujemy. Mamy dla siebie dużo więcej miejsca niż w zwykłej marszrutce, a i siedzenia są wygodniejsze. Zajmujemy je zatem i oczekujemy na odjazd, który planowo odbędzie się za 10 minut.
To jednak Ukraina. Z 10 minut robi się 20 i dopiero wtedy pan kierowca raczy odpalić silnik i rozpocząć zbiórkę pieniędzy za przejazd. Cena „biletu” do Truskawca wynosi 46 hrywien, a czas przejazdu ze Lwowa to niecałe 2 godziny. (...)
Podróż mija nam bardzo przyjemnie. Bezchmurne niebo i upał sprawiają, że podczas podróży nieco przysypiamy. Jesteśmy natomiast bardzo mile zaskoczeni stanem drogi prowadzącej ze Lwowa w kierunku Stryja. Nie mamy do niej żadnych zastrzeżeń. Jedzie się szybko i wygodnie.
Autobusy do Truskawca jeżdżą różnymi trasami: niektóre przez Komarno, inne przez Medenice. Nam przytrafia się ta druga opcja, a same Medenice są ciekawą miejscowością, w której warto się zatrzymać, jeśli posiadacie własny środek lokomocji. Zanim jednak tam dojedziemy, przekroczymy Dniestr, a za oknem będą nam towarzyszyć krajobrazy tzw. Błot Dniestrzańskich. Nazwa miasteczka pochodzi od ruskiego słowa med, które oznacza miód. Jego mieszkańcy od dawien dawna trudnili się bowiem pszczelarstwem (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Po opuszczeniu głównej drogi na Stryj, jakość nawierzchni ulega pogorszeniu. Cóż… na to się już nic nie poradzi. Za oknem pojawiają się ukraińskie Karpaty. Jakże miło w końcu je zobaczyć!
Około godziny 11.30 docieramy do Truskawca. Spędzimy tu nieco ponad 3 godziny, a więc stosunkowo mało czasu, choć wystarczająco, aby opisać nasze subiektywne odczucia.
Wjeżdżając do miasta, wita nas oryginalna, a zarazem brzydka tablica, ustawiona zapewne w drugiej połowie XX w. Autobus nie dojeżdża do samego centrum, lecz zatrzymuje się na dworcu marszrutek, znajdującym się w północnej części miasta. Nie jest to jednak duży problem, gdyż spacer do centrum Truskawca zajmuje stąd około 15 minut.
Chcemy sprawdzić rozkład jazdy busów do Drohobycza. Nie mamy podanych konkretnych godzin odjazdów, ponieważ marszrutki na tej trasie jeżdżą wyjątkowo często, więc zawsze na którąś się trafi. Inaczej sprawa ma się z kursami do innych miast. Na tablicy przy stanowisku odjazdowym do Lwowa umieszczono rozkład jazdy. Ostatni przejazd do naszego kochanego miasta odbędzie się tuż po godzinie 20. Notujemy tę informację na wszelki wypadek, gdyż nigdy nie wiadomo, czy nie będzie trzeba wracać akurat stąd, a nie z Drohobycza.
Na dworcowej tablicy informacyjnej odnajdujemy plan odjazdów marszrutek. Wyobraźcie sobie, że autobusy do Truskawca jeżdżą nawet z Warszawy czy Gdańska. To dopiero międzynarodowa trasa! Ogarniamy się i zmierzamy w kierunku centrum uzdrowiska.
Pierwsze, co rzuca nam się w oczy, to socrealistyczna zabudowa. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się, że znajdujemy się w jednym z najpopularniejszych kurortów na Ukrainie, lecz jednym z wielu miast wschodniej Europy. Wysokie, kilkupiętrowe zakłady lecznicze nie wyglądają zbyt ładnie. Podążamy w kierunku centrum ulicą Drohobycką, mając nadzieję, że znajdziemy tam więcej piękna niż na obrzeżach miasta.
Dochodzimy do skrzyżowania dróg. Obok tablica z planem Truskawca. Kierujemy się na wprost ulicą Bandery (sic!). Tuż po lewej stronie zauważamy jedną z najpiękniejszych uzdrowiskowych willi – Goplanę.
Widoczny na zdjęciu obok budynek został wybudowany w 1928 r. w stylu zakopiańskim. Przed II wojną światową należał do właściciela uzdrowiska – Rajmunda Jarosza – co upamiętnia tablica umieszczona na budynku. Obecnie mieści się tu muzeum Mychajła Biłasa, ukraińskiego malarza pochodzącego z Truskawca (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Muzeum co prawda zwiedzać nie zamierzamy, ale fakt faktem, willa jest po prostu przepiękna! Warto wejść do środka choćby na chwilę, aby zobaczyć wykonany w 1925 r. przez Stanisława Gabriela Żeleńskiego w Krakowie witraż. Przedstawia on nieistniejący obecnie pawilon nad źródłem „Naftusia”.
Pięknych willi i pensjonatów w kurorcie zachowało się sporo, choć i tak większość nie przetrwała zawieruchy wojennej i socrealistycznej przebudowy uzdrowiska w II połowie XX w. (przed wojną było ich ponad 300!) Łezka się w oku kręci, gdy pomyślimy, że moglibyśmy mieć dziś w Truskawcu „drugą Krynicę”.
Około 100 metrów dalej po prawej stronie znajduje się kościół Wniebowzięcia NMP, z którego korzystają m.in. polscy kuracjusze przybywający do uzdrowiska. Przed świątynią umieszczono pomnik św. Jana Pawła II.
Widoczny na zdjęciu obok budynek został wybudowany w 1928 r. w stylu zakopiańskim. Przed II wojną światową należał do właściciela uzdrowiska – Rajmunda Jarosza – co upamiętnia tablica umieszczona na budynku. Obecnie mieści się tu muzeum Mychajła Biłasa, ukraińskiego malarza pochodzącego z Truskawca (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Muzeum co prawda zwiedzać nie zamierzamy, ale fakt faktem, willa jest po prostu przepiękna! Warto wejść do środka choćby na chwilę, aby zobaczyć wykonany w 1925 r. przez Stanisława Gabriela Żeleńskiego w Krakowie witraż. Przedstawia on nieistniejący obecnie pawilon nad źródłem „Naftusia”.
Pięknych willi i pensjonatów w kurorcie zachowało się sporo, choć i tak większość nie przetrwała zawieruchy wojennej i socrealistycznej przebudowy uzdrowiska w II połowie XX w. (przed wojną było ich ponad 300!) Łezka się w oku kręci, gdy pomyślimy, że moglibyśmy mieć dziś w Truskawcu „drugą Krynicę”.
Około 100 metrów dalej po prawej stronie znajduje się kościół Wniebowzięcia NMP, z którego korzystają m.in. polscy kuracjusze przybywający do uzdrowiska. Przed świątynią umieszczono pomnik św. Jana Pawła II.
Wkrótce dochodzimy do głównego placu uzdrowiska, od którego w prawo wybiega miejski deptak – Bulwar Torosewycza. Wraz z pobliską ulicą Jurija Drohobycza stanowią one centrum życia towarzyskiego i spacerowego kurortu. Tylu ludzi ilu można tu spotkać, nie znajdziecie nigdzie indziej w Truskawcu.
Na ustawionej w rogu placu scenie odbywa się koncert charytatywny. Prawie z każdej strony otaczają nas stoiska z pamiątkami: rękodziełem artystycznym, magnesami, artykułami dla piękna i urody, miodami, ale także i badziewnymi gadżetami, którymi nie jesteśmy zainteresowani. Postanawiamy powrócić tu pod koniec zwiedzania miasta, aby po obejrzeniu wszystkiego zdecydować, które spośród pamiątek wybierzemy.
Bulwar Torosewycza prowadzi nas w kierunku parku zdrojowego. Po prawej stronie – za drzewami – kryje się sanatorium Kryształowy Pałac, wzniesione w 1939 r. Ta trójkondygnacyjna budowla o wspaniałej fasadzie i bogatej dekoracji wnętrz w momencie powstania nie miała sobie równych w Polsce. Obecnie na terenie sanatorium znajduje się willa prezydencka (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Zagłębiając się w park, mijamy po kolei kolejne źródełka. Pierwsze z nich – „Edward” – zwraca naszą uwagę stylem, w jakim je wzniesiono, nawiązującym do architektury góralskiej. Kolejne (o nazwie „Bronisława”) nie jest już tak urokliwe z uwagi na zaniedbane otoczenie.
Po kilku minutach zauważamy leżący nieco na uboczu, zapomniany (przynajmniej takie odnosimy wrażenie) pomnik Adama Mickiewicza. . Nikt tu nie podchodzi, każdy idzie przed siebie. Nikt nie siada na pobliskiej ławce… . Obelisk wystawili naszemu wieszczowi Polacy w setną rocznicę urodzin mistrza, w 1898 r.
Na ustawionej w rogu placu scenie odbywa się koncert charytatywny. Prawie z każdej strony otaczają nas stoiska z pamiątkami: rękodziełem artystycznym, magnesami, artykułami dla piękna i urody, miodami, ale także i badziewnymi gadżetami, którymi nie jesteśmy zainteresowani. Postanawiamy powrócić tu pod koniec zwiedzania miasta, aby po obejrzeniu wszystkiego zdecydować, które spośród pamiątek wybierzemy.
Bulwar Torosewycza prowadzi nas w kierunku parku zdrojowego. Po prawej stronie – za drzewami – kryje się sanatorium Kryształowy Pałac, wzniesione w 1939 r. Ta trójkondygnacyjna budowla o wspaniałej fasadzie i bogatej dekoracji wnętrz w momencie powstania nie miała sobie równych w Polsce. Obecnie na terenie sanatorium znajduje się willa prezydencka (Rąkowski G., Ukraińskie Karpaty i Podkarpacie, OW Rewasz, Pruszków, 2013).
Zagłębiając się w park, mijamy po kolei kolejne źródełka. Pierwsze z nich – „Edward” – zwraca naszą uwagę stylem, w jakim je wzniesiono, nawiązującym do architektury góralskiej. Kolejne (o nazwie „Bronisława”) nie jest już tak urokliwe z uwagi na zaniedbane otoczenie.
Po kilku minutach zauważamy leżący nieco na uboczu, zapomniany (przynajmniej takie odnosimy wrażenie) pomnik Adama Mickiewicza. . Nikt tu nie podchodzi, każdy idzie przed siebie. Nikt nie siada na pobliskiej ławce… . Obelisk wystawili naszemu wieszczowi Polacy w setną rocznicę urodzin mistrza, w 1898 r.
Robi nam się przyjemnie. Miło jest dostrzegać polskie akcenty w takich miejscach. Czujemy się prawie jak u siebie. I to jest najważniejsze.
Mijamy kolejne źródło „Józia”, z którego można nabrać sobie tyle wody mineralnej ile tylko dusza zapragnie (warto więc wziąć własne butelki). Po ugaszeniu pragnienia ruszamy dalej!
Parkowa alejka zaczyna piąć się w górę. Przysiadamy na ławce i urządzamy sobie kilkunastominutowy odpoczynek na uzupełnienie zapasów kalorii. Gdy ruszamy z powrotem, naszym oczom ukazuje się… wielka dziura w drodze, a w niej… gałąź drzewa. Takie rzeczy to tylko na Ukrainie! No, może jeszcze w Gruzji, Rosji i innych wschodnich krajach :). Myślimy o tym, że wiele spośród mijanych drzew pamięta czasy II Rzeczpospolitej… .
Parkowa alejka zaczyna piąć się w górę. Przysiadamy na ławce i urządzamy sobie kilkunastominutowy odpoczynek na uzupełnienie zapasów kalorii. Gdy ruszamy z powrotem, naszym oczom ukazuje się… wielka dziura w drodze, a w niej… gałąź drzewa. Takie rzeczy to tylko na Ukrainie! No, może jeszcze w Gruzji, Rosji i innych wschodnich krajach :). Myślimy o tym, że wiele spośród mijanych drzew pamięta czasy II Rzeczpospolitej… .
Na końcu parku zdrojowego zauważamy okropny budynek w kształcie rotundy. To pijalnia wód mineralnych nr 2 w Truskawcu. Przed wejściem jakaś pani odtwarza na boomboxie hity ukraińskiego disco. Omijając bezpańskie psy wylegujące się przed budynkiem, wchodzimy do środka. Jest klimat!
Okazuje się, że pić wodę mineralną można do woli, ale trzeba mieć ją do czego nalać. Mamy jej zapas, ale żadnej pustej butelki (że wody nie można tu nalewać do butelek to już inna sprawa :) ). Postanawiamy zatem zakupić specjalne naczynie do picia i stopniowo raczyć się zdrowym napojem. Taki ładny dzbanek nie kosztuje fortuny (zaledwie 25 hrywien), a przy okazji może być miłą pamiątką z uzdrowiska.
Okazuje się, że pić wodę mineralną można do woli, ale trzeba mieć ją do czego nalać. Mamy jej zapas, ale żadnej pustej butelki (że wody nie można tu nalewać do butelek to już inna sprawa :) ). Postanawiamy zatem zakupić specjalne naczynie do picia i stopniowo raczyć się zdrowym napojem. Taki ładny dzbanek nie kosztuje fortuny (zaledwie 25 hrywien), a przy okazji może być miłą pamiątką z uzdrowiska.
Wnętrze pijalni jest… hmmmm… jakby to powiedzieć… nie pierwszej świeżości. Czuć jeszcze komunę, choć sposób nalewania wody do dzbanków jest w pełni zautomatyzowany. Już wyjaśniam, jak należy to robić.
Na zdjęciu po lewej stronie widzimy przykładowy kran z wodą mineralną. Wystarczy nacisnąć odpowiedni przycisk obok żądanej ilości, jaką chcemy nalać do kubka (w mililitrach) i tyle wody otrzymamy. Proste? Pewnie, że tak!
Do wyboru mamy kilka rodzajów wód: Marię, Zofię, Bronisławę i… sławną Naftusię! Pierwsze trzy z wymienionych źródeł są bardzo słone, więc jeśli ktoś nie lubi tego smaku, nie musi ich kosztować. Ale… no właśnie! Jest jedno ale! Wymienione wody: Maria, Zofia i Bronisława, mimo tego, że są słone, to nie pachną i nie smakują jak ropa naftowa, co jest cechą charakterystyczną wspomnianej Naftusi. Dla osób nie lubiących intensywnych smaków wód mineralnych jest to więc wybór między młotem a kowadłem.
Piłem już wiele rodzajów wód mineralnych, ale czegoś takiego jak Naftusia – nigdy. No i nic dziwnego. Woda ta nie posiada na świecie analogów. Jest słabo zmineralizowana; zawiera za to ropopochodne substancje organiczne w korzystnych dla organizmu proporcjach. Skład chemiczny Naftusi powoduje, że jest to jedna z najskuteczniejszych wód mineralno-leczniczych. Nie zmienia to jednak faktu, że jej picie nie należy do przyjemności. Na początku czuję zapach ropy, a z każdym łykiem jej smak. Wrażenia nie do opisania! Polecam każdemu! Dla zdrowia oczywiście ;). Szczegółowe opisy wód mineralnych, których można skosztować w pijalni, znajdują się tutaj. Co ważne – gdy znajdziecie się na miejscu, ujrzycie je także w języku polskim, co jest bardzo miłe.
Wody możemy pić zarówno ciepłe, jak i zimne. Wybór należy do nas. Po skosztowaniu każdej z nich opuszczamy pijalnię, zakupujemy magnesy w jednym z okolicznych stoisk i wracamy w kierunku parku zdrojowego.
Przy Bulwarze Torosewycza odwiedzamy drugą z uzdrowiskowych pijalni. Zauważamy, że jest częściej odwiedzana niż poprzednia, w której byliśmy. I nic dziwnego. Znajduje się w końcu tuż przy miejskim deptaku. W jej wnętrzu na ścianach zauważamy interesujące lokalne motywy.
Na zdjęciu po lewej stronie widzimy przykładowy kran z wodą mineralną. Wystarczy nacisnąć odpowiedni przycisk obok żądanej ilości, jaką chcemy nalać do kubka (w mililitrach) i tyle wody otrzymamy. Proste? Pewnie, że tak!
Do wyboru mamy kilka rodzajów wód: Marię, Zofię, Bronisławę i… sławną Naftusię! Pierwsze trzy z wymienionych źródeł są bardzo słone, więc jeśli ktoś nie lubi tego smaku, nie musi ich kosztować. Ale… no właśnie! Jest jedno ale! Wymienione wody: Maria, Zofia i Bronisława, mimo tego, że są słone, to nie pachną i nie smakują jak ropa naftowa, co jest cechą charakterystyczną wspomnianej Naftusi. Dla osób nie lubiących intensywnych smaków wód mineralnych jest to więc wybór między młotem a kowadłem.
Piłem już wiele rodzajów wód mineralnych, ale czegoś takiego jak Naftusia – nigdy. No i nic dziwnego. Woda ta nie posiada na świecie analogów. Jest słabo zmineralizowana; zawiera za to ropopochodne substancje organiczne w korzystnych dla organizmu proporcjach. Skład chemiczny Naftusi powoduje, że jest to jedna z najskuteczniejszych wód mineralno-leczniczych. Nie zmienia to jednak faktu, że jej picie nie należy do przyjemności. Na początku czuję zapach ropy, a z każdym łykiem jej smak. Wrażenia nie do opisania! Polecam każdemu! Dla zdrowia oczywiście ;). Szczegółowe opisy wód mineralnych, których można skosztować w pijalni, znajdują się tutaj. Co ważne – gdy znajdziecie się na miejscu, ujrzycie je także w języku polskim, co jest bardzo miłe.
Wody możemy pić zarówno ciepłe, jak i zimne. Wybór należy do nas. Po skosztowaniu każdej z nich opuszczamy pijalnię, zakupujemy magnesy w jednym z okolicznych stoisk i wracamy w kierunku parku zdrojowego.
Przy Bulwarze Torosewycza odwiedzamy drugą z uzdrowiskowych pijalni. Zauważamy, że jest częściej odwiedzana niż poprzednia, w której byliśmy. I nic dziwnego. Znajduje się w końcu tuż przy miejskim deptaku. W jej wnętrzu na ścianach zauważamy interesujące lokalne motywy.
Nasza wizyta w Truskawcu dobiegła końca. Czy warto odwiedzić uzdrowisko odwiedzane rokrocznie przez ok. 200 tys. gości, w którym napijemy się wyjątkowej na skalę światową Naftusi? Oczywiście, że warto, choć nie wszystko jest tu idealne. Są miejsca zaniedbane i kiczowate. Socrealistyczna zabudowa odcisnęła na pięknym, przedwojennym Truskawcu swoje piętno, którego trudno będzie się pozbyć. Czy spędziłbym tu kilka dni? Jeśli tak, to na emeryturze, lecząc się Naftusią, której nie znajdziemy nigdzie indziej. Do zwiedzania nie ma tu zbyt wielu rzeczy. Całe bogactwo uzdrowiska to jego wody mineralne.
Przed opuszczeniem Truskawca kupujemy ostatnie pamiątki i zmierzamy w stronę dworca autobusowego, na który przyjechaliśmy ze Lwowa. Oczekujemy na marszrutkę do Drohobycza.
W tym miejscu warto także wspomnieć o Borysławiu, o którym często mówi się jako o „centrum galicyjskiego piekła”, z uwagi na szkody w krajobrazie i środowisku naturalnym, jakie poczyniła rabunkowa eksploatacja ropy naftowej, gazu ziemnego i ozokerytu w mieście i jego okolicach, szczególnie intensywna na początku XX w. Więcej informacji możecie odnaleźć tutaj.
Przed opuszczeniem Truskawca kupujemy ostatnie pamiątki i zmierzamy w stronę dworca autobusowego, na który przyjechaliśmy ze Lwowa. Oczekujemy na marszrutkę do Drohobycza.
W tym miejscu warto także wspomnieć o Borysławiu, o którym często mówi się jako o „centrum galicyjskiego piekła”, z uwagi na szkody w krajobrazie i środowisku naturalnym, jakie poczyniła rabunkowa eksploatacja ropy naftowej, gazu ziemnego i ozokerytu w mieście i jego okolicach, szczególnie intensywna na początku XX w. Więcej informacji możecie odnaleźć tutaj.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Wschód jest piękny
Ciekawy spacer! Dzięki!
OdpowiedzUsuńZ ochotą powędrowałam po Truskawcu.
OdpowiedzUsuń