wtorek, 17 lutego 2015

"Duszohubka" - piękna opowieść o północnym Wołyniu


Teren Kresów, który Polska zajmowała od wieków, nazywamy dziś Ziemiami Utraconymi. Zagarnięte w 1939 roku przez Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich i ostatecznie anektowane przez to państwo Kresy Wschodnie tworzyło siedem najdalej wysuniętych na wschód województw: wileńskie, nowogródzkie, poleskie, wołyńskie, tarnopolskie, lwowskie i stanisławowskie, a także część województwa białostockiego oraz duża część powiatu augustowskiego.  Kresy Wschodnie to nie był zatem jakiś odległy i niewielki pas naszych ziem, tylko ponad połowa terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Tereny te zamieszkiwało około 13 milionów obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, z czego blisko połowę stanowili Polacy. Ponadto mieszkali tam Ukraińcy i Rusini, Białorusini, Żydzi, Litwini i Tatarzy. Kresowi Polacy zostali w znacznej części zniszczeni i zamordowani przez okupantów oraz ich sojuszników lub wygnani z ojcowizny. W Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu można mówić o ich już tylko znikomej obecności. Wschodnie województwa II Rzeczypospolitej Polskiej to nie tylko wspólna historia, krajobrazy i zabytki, lecz także ludzie - mieszkańcy ziemi kresowej. Żyją tam do dziś. Przeważnie w ciężkich warunkach. Starają się walczyć - w ramach prawa dozwolonego przez kraj, którego są obecnie obywatelami - o zachowanie polskiej tożsamości, o język polski w kościele i oświacie, o możliwość tworzenia organizacji krzewiących polską historię i kulturę. 


Ci zaś, którzy ocaleli z pożogi wojennej, okrutnych represji okupantów oraz rzezi dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich, zostali albo rozproszeni po całym świecie, albo przesiedleni w granice pojałtańskiej Polski, głównie na ziemie odzyskane. Mieszkali i mieszkają nadal obok nas, np. we Wrocławiu, i stają się strażnikami kresowej pamięci. Jednym z nich jest urodzony w 1921 roku na Wołyniu Feliks Trusiewicz, który cudem ocalał z dokonanej przez policję ukraińską i Niemców krwawej pacyfikacji polskiego osiedla Obórki. Stracił wtedy całą swoją rodzinę. Do spisania rodzinnych wspomnień namówiła go w latach osiemdziesiątych kuzynka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Dzięki jej pomocy, jak podkreśla Feliks Trusiewicz, powstała trzyczęściowa rodzinna kronika zatytułowana Pokolenie. Obecnie na zestaw literatury wspomnieniowej o rodzie Trusiewiczów i ich ojcowiznie - Wołyniu, składa się już pięć książek. Na temat jednej z nich - przejmującej i autentycznej w swej dokumentalnej warstwie - pragnę dziś napisać. 

Duszohubka to oparta na faktach fabularna opowieść z rodzinnych stron autora. Już sam tytuł opublikowanej w 2002 roku książki intryguje i zachęca do sięgnięcia. Sceną wydarzeń tu przedstawionych jest leżący w dorzeczach Styru i Horynia północny Wołyń, zwany także Polesiem Wołyńskim – ziemia zamieszkana przed drugą wojną światową przez różne nacje i stany, pełna rozległych lasów, niedostępnych moczarów, bagnistych łąk, rozlewisk rzecznych, ale i piaszczystych nieużytków; kraina targana burzliwymi wypadkami historii. Symbolem tej ziemi uczynił autor nie bez powodu „duszohubkę” - prymitywnie wykonaną, chybotliwą i łatwo wywrotną łódkę, której używali tamtejsi rybacy.

Tematem nie jest jednak historia, choć stanowi tło, ani też przeżycia jednej osoby, ale dzieje trzech rodzin: polskiej, ukraińskiej i żydowskiej, które - jak informuje autor we wstępie - rzeczywiście istniały i naprawdę doświadczyły tego, co opisał w swojej książce. Ukazując ich tragiczne losy, Feliks Trusiewicz dążył (śmiem stwierdzić, że z powodzeniem) do zrekonstruowania pewnej prawdy zarówno w geografii, psychologii i czasie, czyli do stworzenia tego, czego w gruncie rzeczy szukamy w każdej dobrej książce. Ten wspomnieniowy utwór opowiada o tym, jak człowiek człowiekowi stał się wilkiem. W „opowieści o północnym Wołyniu z lat międzywojennych i drugiej wojny światowej”, jak głosi podtytuł, znajdziemy także swego rodzaju pamiętnik z okresu dojrzewania i historię miłosną. Ponadto z czułością i ogromnym pietyzmem Feliks Trusiewicz dokumentuje obyczaje i ludzi zamieszkujących wtedy Wołyń, a także - co jest olbrzymim walorem nie tylko dla badaczy - właściwy dla tego regionu dialekt, którego używał lud polski. Jak pisze autor, był to język o melodyjnym, śpiewnym brzmieniu, z naleciałością spolszczonych rusycyzmów, zawsze czysty, pozbawiony wulgaryzmów.

W Duszohubce są wspomnienia z leśnych wędrówek, prac polnych, połowów rybnych zapolowania na dzika, a także jarmarku, który odbywał się w Kołkach; są zachwyty nad pięknem tamtejszej przyrody o każdej porze roku, często groźnej i niedostępnej, jest pamięć o niezwykłych mieszkańcach tej krainy mszarów, lasów, błot i rozlewisk… Obok wspomnień ubranych w kostium fabuły znajdziemy w książce przyczynki etnograficzne (np. fascynujące opisy bogatej kultury ludowej Wołynia, jego folkloru, architektury, powszednich i świątecznych obyczajów oraz kuchni trzech narodów: ukraińskiego, polskiego i żydowskiego) oraz historyczne. 

Ciche ustronie Polesia Wołyńskiego i harmonijne współżycie międzyetniczne brutalnie burzy wielka giwałt - wojna. Następuje okrutna okupacja sowiecka, a po niej niemiecka, niosąca terror wobec ludności żydowskiej i jej zagładę, a także rzeź ludności polskiej dokonaną przez bandy nacjonalistów ukraińskich. Autor przedstawia te dramatyczne wydarzenia na kanwie partyzanckiej działalności żydowskiej grupy bojowej dowodzonej przez  młodego Żyda Daniela ze wsi Rudniki. Do tej grupy dołączy Polak, na którego oczach schutzmani (policja niemiecka składająca się z funkcjonariuszy narodowości ukraińskiej) zamordują matkę i ojca. Choć Feliks Trusiewicz zaznacza we wstępie, że główny bohater - Stasiek, był autentyczną postacią, to jednak wydaje się, że można go śmiało traktować jako alter ego autora. W  opowieść o eksterminacji ludności polskiej przeprowadzonej przez nacjonalistów ukraińskich wpleciony jest wątek miłosny - polskiego chłopca  Staśka i ukraińskiej dziewczyny Ołeny, której brat Wasyl do tego stopnia zostanie owładnięty przez obłędną ideologię ukraińskiego nacjonalizmu, że nie będzie się ani przez moment wahał zamordować swojej siostry. 

Ten dziki nacjonalizm, wywodzący się ze szkoły niemieckiego nazizmu, nabierał cech szczególnie krwiożerczych. Szerzył się i zatruwał nienawiścią serca i umysły ludzkie. W imię walki o niepodległość Ukrainy głosił absurdalne, zbrodnicze hasło: „Smert Lacham i Żydam!”. Takim bakcylem został porażony Wasyl i chociaż pochodził z uczciwej rodziny, nie stanowiło to dostatecznej, moralnej zapory przeciw opętańczej, szowinistycznej ideologii.

Końcowe partie książki ilustrują bohaterską defensywę Przebraża, ostatniego obronnego bastionu Polaków przed bojówkami UPA oraz koniec bojowej działalności bohaterskiego Żyda z Rudnik i jego towarzyszy. Do głębi poruszające są i pozbawione odautorskich ocen opisy zagłady osowskich i kołkowskich Żydów, męczeństwa polskiej ludności Wołynia i tego, jak narastała nienawiść ludności ukraińskiej wobec polskich sąsiadów. Zapowiedziami grozy i śmierci wiszącej nad Polakami było wymordowanie przez Niemców i ukraińskich schutzmanów najpierw połowy wsi Kłobuszyn, a potem, 13 listopada 1942 roku, całej polskiej kolonii Obórki leżącej w rejonie Kołek. Ofiarami byli mężczyźni, kobiety i dzieci, łącznie pięćdziesiąt trzy osoby (dziesięć rodzin, w tym rodzina Feliksa Trusiewicza). Wkrótce doszło do kolejnych pacyfikacji polskich kolonii, dokonywanych w okrutny sposób. Jak wspomina autor, wszędzie czyhały siekiery i noże „ryzunów” - tak bowiem nazywano sprawców zbrodni. Jednak lud polski nie załamał się i organizował punkty samoobrony, m.in. w Hucie Stepańskiej i wspomnianym Przebrażu. W lipcu 1943 roku na Wołyniu nie było już ludności żydowskiej. Ci Żydzi, którzy ocaleli, znajdowali schronienie w koloniach polskich, ale w trakcie napadów band UPA, ginęli razem z Polakami. W tym samym roku nacjonaliści ukraińscy zlikwidowali na północnym Wołyniu wszystkie osiedla polskie…

Autor jawi się jako wytrawny kronikarz i piewca kresowego świata oraz znakomity stylista. Mamy do czynienia z późnym, ale bardzo udanym debiutem literackim 81-letniego Feliksa Trusiewicza. Doskonale poradził sobie on z tak skomplikowaną oraz utkaną z osobistych i bolesnych przeżyć materią historyczną. Z dużym artyzmem zrekonstruował to, co podyktowały mu pamięć, zamiłowanie, wiedza i tęsknota. Nasycił swoją opowieść mnogością wołyńskich zwyczajów i słów, zdarzeń, wieloma zapachami i kolorami, atmosferą dawności i blaskiem Polesia Wołyńskiego. Jak wielką miłością i czułą pamięcią otacza swoją utraconą ojcowiznę Feliks Trusiewicz, świadczą jego słowa zapisane na kartach tejże książki, np. taki fragment:

Stasiek, przedzierając się przez łozy, doszedł do brzegu rozlewisk i wszedł do łódki, która wiosłem wprawił w ruch. Duszohubka nabierała prędkości i dziobem rozsuwała oczerety i tataraki, płosząc dzikie ptactwo wodne, gnieżdżące się na tych rozległych i dzikich rozlewiskach. […] Lubił te rozlewiska i moczary, tę lśniącą w słońcu ton rzeki, te szeleszczące oczerety i pachnące tataraki. Trwał tak bez ruchu, a wokół niego, w majestatycznym spokoju, toczyło się życie przyrody. […] Wokół niego pływały niezatrwożone kurki wodne, niektóre nurkowały, by wypłynąć na powierzchnię wody gdzieś daleko. Wysoko na niebie słychać było kwilenie kani, która krążyła w przestworzach. […]  Panujący tu spokój właściwie jest pozorny, myślał. Ile rozgrywa się tu dramatów i tryumfów. Jeden ginie, ażeby mógł żyć drugi. Za chwilę i on zanurzy swoją ‘kłumlę’ i gdy ją uniesie, będzie patrzył na dramat trzepoczących się ryb. Taki jest porządek tego przedziwnego świata, wszystko to dzieje się według odwiecznych praw natury.

Duszohubka ma wymiar sentymentalny, tragiczny i smutny zarazem. Jej lektura wywołuje zachwyt, ale częściej: nostalgię i poruszenie dramatem tych, którzy doświadczyli tak wiele zła. Przeczytałam tę opowieść jednym tchem, z prawdziwym zachłyśnięciem. Byłam miejscami oczarowana, miejscami zaś wstrząśnięta i przygnębiona opisami tragedii mieszkańców Wołynia. Autor jednak nie skupia się tylko na ukazaniu gehenny Żydów i Polaków, ale przedstawia także rozdarcie niegdyś szczęśliwych ukraińskich rodzin, których najpierw zniszczyła władza sowiecka, rujnując materialnie, a następnie część ich członków, opętana ideologią nacjonalistyczną, przyczyniła do ostatecznej zagłady polskiej ludności. Po lekturze pozostaje żal i kołacze pytanie:

Gdzie odeszły te czasy, kiedy ludzie różnych nacji żyli w pokoju obok siebie, wzajemnie się szanowali i wspólnie tworzyli, a wartość życia ludzkiego była wartością najwyższą?



****************************************************************

Książkę wzbogacają m.in. zdjęcia pochodzące z archiwum rodzinnego autora, mapa Wołynia, na której zobaczymy przedstawione miejsca wydarzeń, których był świadkiem, posłowie Bohdana Urbankowskiego pt. Słońce i krew Wołynia, a także słownik niektórych wyrazów gwary wołyńskiej. Pisarz prowadzi stronę internetową, za pośrednictwem której można zamówić jego książki: http://www.trusiewicz.pl/

Recenzja pochodzi z bloga Szczur w antykwariacie

2 komentarze:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...