czwartek, 12 marca 2015

"Żmut" - Jarosław Marek Rymkiewicz


Nie jest łatwo napisać demaskatorską książkę na temat kobiet w życiu Adama Mickiewicza. Nawet, jeśli uda się nam zakończyć szkolną edukację z nikłą znajomością literatury romantycznej, większość absolwentów ma świadomość, że wieszcz nie miał problemów w kontaktach z płcią przeciwną, a wręcz można go uznać za naczelnego babiarza na polskiej niwie literackiej.

Dlatego też Rymkiewiczowi, który w swoim "Żmucie" bierze pod lupę młodzieńcze miłości poety (na czele z Marylą Wereszczakówną), przypadło zadanie karkołomne. Z jednej strony ten okres w życiu Mickiewicza nie został jeszcze poddany gruntownemu odbrązowieniu, ale z drugiej - nawet, gdyby autor odkrył, że Maryla miała rywalkę (bądź rywalki), nie byłoby to żadną sensacją. Trudno bowiem podejrzewać, iż człowiek, który jako 30 - latek był erotyczną sensacją europejskich salonów, w młodości był ascetą zainteresowanym przede wszystkim pogłębianiem wiedzy.

Na szczęście Rymkiewicz nie daje się wpuścić w kanał taniej sensacji i nie poprzestaje na rekonstrukcji wydarzeń. Owszem - przytacza drobiazgowo wszystkie wersje wydarzeń serwowane przez badaczy literatury. Następnie konfrontuje je z listami przyjaciół i ich późniejszymi świadectwami.

Czy autorowi uda się dokonać jakichś "merytorycznych" odkryć dotyczących biografii Mickiewicza? Na pewno odmienny niż w wersji szkolnej opis związku Mickiewicza i Maryli. Autor stara się przywrócić należne miejsce także jego innej miłości czasów postudenckich - Karolinie Kowalskiej. Niektóre teorie, rekonstruowane z okruchów korespondencji, wydają się naciągane - np. ta o nieślubnym dziecku wieszcza.

"Żmut" to jednak głównie medytacja na temat przeszłości, której nigdy w pełni nie poznamy, pamięci, która często zawodzi nawet świadków wydarzeń, legend, które często okazują się zwykłą konfabulacją.

Rymkiewicz usiłuje także wskrzesić czas miniony, tropi detale architektoniczne i szczegóły życia codziennego, wszystko to po to, żeby przed oczami czytelnika wyczarować kolejny plastyczny obraz. Czy rekonstrukcja będzie jednak w stanie kiedykolwiek choć zbliżyć się do "prawdziwej" przeszłości?

"Nie wiem, czy poszli na ten spacer rano, po południu czy wieczorem, bo widzę ich i nie widzę, są coraz dalej, coraz mniej wyraźni, znikają mi między jaworami (...), jeszcze chwila i rozwieją się w przeszłości i już nie widać nic, ani ich, ani kamienia."[1]


Jest w tej książce coś z atmosfery "Dziadów". Kolejne postaci przywoływane są na chwilę, jednak niczym na prawdziwym seansie spirytystycznym) nigdy nie zaspokajają naszej ciekawości do końca. Co chwila też domagają się uwagi autora (i czytelnika) kolejne postaci z trzeciego i czwartego planu, przypominające pokutujące dusze próbujące załatwić za pośrednictwem żywych swoje ostatnie ziemskie sprawy.

Wielkim plusem jest styl książki - gawędziarski, pełen humoru, naszpikowany ciągłymi żartobliwymi polemikami ze źródłami (zarówno filomatami jak i tuzami teorii literatury).

"Rywalką Maryli, powiadał wprost Bełza, "w rzeczywistości nigdy zacna pani Kowalska nie była". - Zechce pani natychmiast wyjść spod kołdry i przyzwoicie się odziać! -Tyle mniej więcej mówi nam to zdanie." [2]

"Żmut jest także prawdziwą gratką dla kolekcjonerów okruchów przeszłości. Możemy np. dowiedzieć się, jak wyglądała opieka stomatologiczna na Litwie przed Powstaniem Listopadowym (tak, że lepiej nie mówić:)). Poznamy legendy literatury z mniej znanej strony.

Choćby Marylę:

"27 lipca (...) 1823 Marie pisała do Czeczota: "Zniżyłam się nadto do ziemi, zamiast latania smażę konfitury i zbieram czarne jagody w lesie. A tak, chociaż straciłam i wyrzekłam się przyjemności, jakich doznawałam w życiu spirytualnym, ale zyskałam w opinii Pana, bo mogę być policzona w rzędzie gospodyń, Boga się bojących"[3]". "Czeczot dodawał i taką radę: "Doprawdy warto byłoby do tego buduaru, do tej biblioteczki, choć z parę książek o gospodarstwie, o warzywie, o chowie ptastwa i choć niewinnych owieczek. Dobrze by to było wyobrazić sobie Marię zajętą gospodarstwem..."[4]".

"Żmuta" oczywiście polecam. Mimo nieco spirytystycznego charakteru, niekoniecznie trzeba czekać z lekturą do listopada:).

[1] "Żmut", J.M. Rymkiewicz, wydawnictwo Sic! Warszawa 2005
[2] tamże, s.32
[3] tamże, s.250
[4] tamże, s.273-4


Tekst oryginalny ukazał się na blogu Filety z Izydora.

2 komentarze:

  1. Uwielbiam gawędziarski styl pisania Rymkiewicza. Polecam także jego książkę o SŁowackim. (Juliusz Słowacki pyta o godzinę), napisał też książke o Fredrze, ale mi się mniej podobała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:). Trochę ostatnio zapomniałam o starym Rymkiewiczu, bo nawet miałam "Słowackiego" w planach...

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...